Hejka Ten rozdział może nie jest jakoś szczególnie heroiczny, ale musiał taki być.
Myślałam nad nowym tytułem i musicie pomóc mi wybrać
a) Znająca Prawdę
b)Girl With Strange Eyes
c) podajcie tytuł 😛
Piszcie w komentarzach opinie
Pozdrawiam, miłego czytania
Hestia
Stałam naprzeciwko ogromnej, szczerzącej kły bestii, która co najmniej nie wyglądała na domowe zwierzątko. Jej hipnotyzujące, niebieskie oczy miały identyczny wyraz, jak oczy mojej matematyczki po sprawdzeniu testów, czyli każdy zdrowy na umyśle chciałby od nich uciec jak najdalej się da. Śledziły one wszystkie moje, nawet najdrobniejsze ruchy. Długa, szara sierść była strasznie skołtuniona . Przypominający gałąź ogon poruszał się to w lewo, to w prawo. Ciało potwora było napięte, jak struna. W każdej chwili gotowe do ataku. Stwór usiadł spokojnie, ale nadal czuwał nad swoją ofiarą. Gorączkowo zaczęłam rozważać wszystkie możliwe sposoby ratunku. O ucieczce nie warto myśleć. Dogoniłby mnie bardzo szybko. Próba ataku też by nie wypaliła. Ostre kły i pazury rozdarłyby mnie w mniej niż sekundę, a poza tym nie mam żadnej broni. Nie wiedziałam czy to zwierzę umie się wspinać, ale wolałam nie ryzykować. W mojej głowie pojawił się z nikąd tak szalony pomysł, że nikt normalny by na niego nie wpadł. Żeby się upewnić pierw spojrzałam głęboko w oczy bestii. Za zasłoną pewności, powagi i nieufności czaiło się coś jeszcze. Lęk, strach, gorycz, samotność – mocno skrywane uczucia, do których żaden z niedoszłych morderców by się nie przyznał. Nagle poczułam pewnego rodzaju smutek i współczucie do tego stworzenia. Ono tak naprawdę nic nie zrobiło. Za kurtyną bezlitosnego twardziela stał cichy i nie chcący walki zwierzak, który pragnie przeżyć. Ten potwór za bardzo przypominał mnie i moje głupie udawanie nie bojącej się nikogo i niczego dziewczyny, która tak naprawdę ma dużo więcej lęków niż inni. Nikt nie rozumiał tego stwora, tylko ja wiedziałam co on naprawdę czuje.
Bez gwałtownych ruchów, spokojnie usiadłam na ziemi, przy okazji robiąc straszny hałas kilkoma warstwami halek, których już szczerze nienawidziłam. Zwierz spojrzał na mnie ze zdziwieniem, a następnie w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia. Nawet nie próbując ukryć się ze swoją nieufnością podszedł do mnie, ale zatrzymał się jakieś pół metra przed miejscem, w którym siedziałam. I co dalej? Co dalej?- zaczęłam zastanawiać się co począć z takim stanem rzeczy, ale rozwiązanie przyszło samo.
Na świecącym od mrozu śniegu pojawił się kawałek mięsa. Przerośnięty wilk spojrzał na to pożądliwie, a ja ociężale podniosłam się na nogi. W pierwszym odruchu bestia cofnęła się o krok, wyszczerzyła zęby, a sierść na jej grzbiecie uniosła się sprawiając, że wydawała się jeszcze bardziej groźna. Jednak, gdy ja odeszłam z jakieś pięć metrów, stworzenie uspokoiło się i zaczęło pochłaniać pożywienie.
Na moment przestałam je obserwować, aby po raz kolejny przemyśleć moją sytuacje. Co albo raczej kto mnie tu przeniósł nie mam pojęcia. Raczej nie była to Gaja no, bo królowa tytanów nie zamieniłaby mojego normalnego stroju na kieckę z okresu średniowiecza. Spojrzałam na swoje ciało i na strój. Na tej, jakże kochanej sukience pojawiły się kolejne wzory, tym razem z kryształków lodu. Przywykłam już do minusowej temperatury, ale niestety ona stawała się ciągle niższa. Moje fioletowe ręce zgrabiały niemiłosiernie. Nie chciałam nawet sprawdzać co stało się z moimi bosymi stopami. Poruszyłam się lekko i odkryłam, że wcześniejsza drobna szadź, która pokrywała moje włosy zmieniła się w dodatkowe pasma lodu. Wszystkie fragmenty gołej skóry powoli zamarzały i coraz mniej mogłam nimi ruszać. Zęby dzwoniły przy każdym ruchu, doprowadzając mnie do szału.
Za sobą usłyszałam ciche PYK i już nigdzie nie mogłam dostrzec bes… uznajmy, że to był wilk. Cudownie, zresztą można by się tego spodziewać. Postanowiłam zwiedzić większy obszar lasu i znaleźć jakieś schronienie, żebym nie zamieniła się w sopel lodu. Chodziłam od drzewa, do drzewa przez dobre kilkadziesiąt minut, ale nic nie znalazłam. Żadnego znaku cywilizacji albo jaskini, tylko drzewa, drzewa i jeszcze raz drzewa. Nogi bolały mnie tak jakbym biegła wzdłuż granicy Ameryki bez odpoczynku. Co innego jest iść godzinę zimą, gdy ma się odśnieżony chodnik i ciepłe, wygodne ubranie, a zupełnie co innego jest brnąć przez sięgający za uda śnieg w nieznanym lesie, bez butów, w strasznie niewygodnej sukni, i kiedy temperatury ciągle ubywa, a śniegu przybywa. Parę razy widziałam oczy zwierzęcia spoglądające zza krzaków, ale teraz miałam to w głębokim poważaniu. Zziajana, przemarznięta na kość i wykończona samotną wędrówką padłam pod byle jakim drzewem i zamknęłam oczy. Mam dość. Po prostu mam dość- podsumowując mój dzisiejszy dzień zapadłam się w błogi sen, z którego miałam wielką nadzieję się nie obudzić.
***
Pierwszym co zobaczyłam po obudzeniu się z czarnej otchłani była paląca przyzwyczajone do ciemności oczy jasność. Kiedy mój wzrok powoli przyzwyczaił się do światła dostrzegłam więcej szczegółów. Byłam w małym, przytulnym pokoju. Na ścianach ułożonych z grubych drewnianych belek wisiało mnóstwo zdjęć i obrazów. Podłogę pokrywał frędzelkowaty dywan koloru śniegu, a w centralnym punkcie pomieszczenia znajdowało się ognisko, którego promienie osiągały nienaturalną wysokość i barwę zbliżoną do jasnego niebieskiego. Moje ciało leżało pod bardzo ciepłą, grubą, żółtą kołdrą z wymalowanymi na niej różnymi kremowymi wzorkami. W pokoju nie było żadnego innego mebla. W pierwszej chwili myślałam, że jestem sama, lecz po upływie kilku minut zauważyłam niską, drobną postać, która stała blisko, okna wymalowanego w piękne wzory przez Chione. Istota zauważyła w odbiciu szyby jak ruszam się i rozglądam , gdyż nagle odwróciła się i zaczęła mi się przyglądać łagodnym wzrokiem. Staruszka miała uśmiech na ustach i wesołe iskierki w niebieskich oczach. Upięte w kok siwe włosy dodawały kobiecie powagi w wyglądzie, lecz zmarszczki i ,,kurze łapki” świadczyły o tym, że często się śmiała. Jej ręce nosiły na sobie wiele blizn i pęcherzy, więc zapewne ta babcia umiała radzić sobie sama w codziennych ,,drobnych” obowiązkach na zewnątrz. Ubrana w kurtkę z kapturem i spodnie w identycznym kolorze jak drewno wtapiała się bardzo dobrze w tło ściany.
– Jak się czujesz?- spytała mnie zatroskanym, miękkim głosem.
-Już lepiej, ale gdzie ja jestem proszę Pani?- Odpowiedziałam grzecznie, lecz kobieta wybuchła serdecznym śmiechem .
– Jaka ,,proszę Pani”? Mów mi ciociu lub babciu- puściła mi oczko- A wracając do pytania to miałaś na myśli czemu jesteś w moim domu, czy to czemu jesteś tutaj ? –
-Chyba i to, i to ciociu- odpowiedziałam trochę zdezorientowana.
-A, więc chodzi o to, że któryś z bogów olimpijskich wysłał cię na nieoficjalną misję, a ja chociaż nie miałam się w nią zbytnio mieszać, to musiałam zająć się taką zmarzniętą, przemoczoną i malutką istotą- wyjaśniła i chwyciła mnie za policzek. Nie bolało aż tak jak się spodziewałam, lecz przyjemne też nie było
-Jaką misję? Ile mam na nią czasu? Jest jakaś przepowiednie albo może mogłabyś mi powiedzieć na czym ona polega?- Zasypałam ,,ciocię’’ gradem pytań, ale ona odpowiedziała mi na to szerokim, szczerym uśmiechem.
– Ja osobiście nie znam celu misji, ale dziś rano odwiedziła mnie postać w kapturze i dała karteczkę, na której były tylko jakieś słowa po grecku, a więc to zapewne przepowiednia. Jedne co wiem na sto procent to, to że w twoim świecie czas się zatrzymał i nikt nie będzie pamiętać, że zniknęłaś jak tam wrócisz- Jeśli wrócę- poprawiłam w myślach kobietę.-A propos tego ile czasu masz na misję to wydaje mi się, że na początku musisz zostać minimum tydzień u mnie i na pewno starczy ci miesiąc na to wyzwanie.-
-Aż miesiąc?!?- spytałam zdziwiona. Większość misji trwała maksymalnie tydzień lub dwa.
– Tak przecież w takich warunkach jak tutaj panują przez tydzień byś jeszcze nie przeszła połowy drogi- staruszka uśmiechnęła się po raz kolejny wciągu pięciominutowej rozmowy.-
– A co z celem misji?- spytałam się niepewnie.
-Do tego co jest celem misji musisz dojść sama. Ta sama osoba, która wręczyła mi kartkę mówiła też, że jak dojdziesz do końca zadania, to bogowie pomogą odzyskać ci pamięć. Nie umiem czytać po staro grecku ani nie znam tej religii zbyt dobrze, ale nawet ja potrafię ocenić, że musi być to bardzo ważna misja skoro sami bogowie dadzą ci nagrodę- zakończyła swój monolog ciocia, którą już zdążyłam polubić.
-Kim jesteś?- odważyłam się zadać pytanie, które dręczyło mnie od początku naszej rozmowy.
-Jestem Orenea , jedyna żyjąca osoba w tej krainie. Miewam czasami gości, lecz bardzo rzadko. Moją najlepszą przyjaciółką jest Kalipso, ale ostatnio bywa tu coraz mniej- staruszka skrzywiła się lekko.- Ona mi powiedziała o herosach i bogach. –
-Jak się tutaj znalazłaś?- zaciekawiona podniosłam się do pozycji siedzącej.
– Urodziłam się tutaj, a moja mama zginęła bardzo dawno temu. Czy mogłabyś mi powiedzieć, który jest teraz rok?-
-Jest rok dwu tysięczny dwunasty, dokładniej jesień- staruszka uniosła brwi.-
-Co to jest jesień?-
– Jesień jest jedną z pór roku. Wiosna, lato, jesień, zima- ciocia popatrzyła się na mnie jak na idiotkę.
-Tutaj jest tylko zima i zawsze będzie- odparła po chwili.
-W którym roku zginęła twoja matka?-
-Zginęła trochę przed tym jak jeden człowiek się tu zabłąkał i mówił, że jest dwudziesty rok- zamurowało mnie. Nie mogę powiedzieć, że ta kobieta wyglądała jakoś strasznie młodo, ale ja oceniłam ją na około sześćdziesiąt lat. O ponad dwóch tysiącach bym nie pomyślała. Skoro ,,ciocia’’ nie była boginią to naprawdę nie wiem jak się jej to udało.
-No, dobrze dość o mnie teraz ty mi opowiedz coś o sobie- przerwała mi moje rozmyślania ciocia. Przez chwilę poczułam lęk, ale jak ponownie spojrzałam na tę staruszkę miałam pewność, że nie wykorzysta tego przeciwko mnie. Opowiedziałam jej całą moją historię, a ona wszystkiego cierpliwie wysłuchała. Muszę wam się przyznać, że pierwszy raz mówiłam wszystko bez pomijania żadnych szczegółów. Nawet Leo nie wiedział o mnie tylu rzeczy. Po prostu nie chciałam mu mówić wszystkich aspektów życia na ulicy i braku domu. Wprawdzie on też stracił rodzinę tylko, że on nie znał życia przybłędy, on wędrował od sierocińca, do sierocińca, od domu, do domu, a ja byłam dzieckiem ulicy. Wejście do domu było dla mnie nie małym luksusem, a co dopiero zamieszkanie tam. Może wydać wam się to dziwne, ale wolałam żeby ludzie mieli jeszcze odrobinę nadziei, że świat jest dobry, a nie zły. Nie okłamywałam ich, o nie. Po prostu pomijałam różne opisy lub podsumowywałam, że nie miałam domu. Ciocia patrzyła się na mnie uważnie, ale jej myśli były gdzieś indziej. Kiedy skończyłam historię, którą być może kiedyś poznacie Orenea wstała z ziemi, na której przed chwilą siedziała słuchając mojej opowieści.
-Muszę przyznać, że jesteś bardzo wyjątkowa.-
-Yyyy słucham?- nie wiedziałam o co chodzi.
-Masz tak mało lat, a przeżyłaś dużo więcej niż ja, a uwierz mi, że często wychodzę z domu, by poznać nową przygodę.
– Nie tak mało, może więcej niż ty.-
-Wiem, ale te przeżycia masz z jednego życia, nie z tamtych- spojrzałam na nią ciekawa.
-Skąd wiedziałaś, no o tym?- spytałam chociaż bałam się usłyszeć odpowiedź.
-Po oczach- wyjaśniła, lecz jak zobaczyła, że niczego nie zrozumiałam, kontynuowała.- Nie masz zwyczajnych jedno czy dwu kolorowych oczu. One mają w sobie wszystkie kolory i potrafisz tak naginać mgłę żeby widać było ten, który zapragniesz. A nad to jesteś zbyt doświadczona żeby być tak młoda. Podejrzewam, że jesteś starsza od bogów, a może nawet od gigantów- wlepiłam wzrok w dywan. Wiedziałam, o tym, ale nie chciałam się przyznać. Miałam świadomość, że Hades wcisną wszystkim kit pt.,, Jestem jej ojcem”, gdyż zobaczył coś więcej od innych, a jeszcze miałam wygląd dość podobny do uosobienia śmierci. Jakby Zeus dowiedziałby się o mojej tajemnicy, którą powoli poznawałam, to mógłby wpaść w furię, a ja naprawdę nie chciałabym umrzeć po raz …. któryś tam.
-Czuj się jak u siebie w domu, chociaż nie. Uznajmy, że to będzie twój dom-puściła do mnie oczko i wyszła z pokoju. To niemożliwe, jak niektóre osoby tak szybko wzbudzają moją sympatię. Mimo, że znałam tą kobietę około godziny, może dwóch to już zaczynałam w myślach nazywać ją ciocią i myśleć o niej jak o… osobie z mojej nieistniejącej rodziny? Być może, wszystko być może. Z trudem odrzuciłam kołdrę i podbiegłam w stronę wyjścia.
– Ciociu zaczekaj!- zawołałam niepotrzebnie do stojącej koło mnie Orenei.
-Tak?- spytała uśmiechając się szeroko.
– Głupio trochę mi pytać, ale czy nie mogłabyś pożyczyć mi jakiś wygodniejszych ubrań?- zarumieniona spytałam się staruszki.
– Ależ oczywiście- zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głowy.- Jesteśmy tego samego wzrostu, więc powinny być dla ciebie w sam raz. W pokoju naprzeciwko tego, w którym leżałaś znajduje się duża szafa z różnymi ubraniami, a łazienka jest naprzeciwko drzwi wejściowych. Wybierz sobie co tylko zechcesz, a ja w tym czasie pójdę nazbierać trochę drewna na opał.
– Bardzo dziękuję- ciocia odeszła do lasu, a ja przekroczyłam drzwi wejściowe. Weszłam do średniej wielkości pomieszczenia. Nie było tam zbyt wielu mebli, tak jak w poprzednim. Ogromna rzeźbiona w piękne wzory szafa zajmowała całą mniejszą ścianę, a potężne lustro wisiało naprzeciwko niej. Delikatnie otworzyłam drzwi, budząc tym samym setki pyłków. W środku był chyba największy zbiór ubrań jaki kiedykolwiek widziałam. Najróżniejsze epoki, od czasów średniowiecza, po czasy współczesne. Dotknęłam jednej z wiszących tam sukni i miałam wrażenie, że miękki jedwab zaraz wyleje się na podłogę, jakkolwiek by to nie zabrzmiało. Zaczęłam przyglądać się najróżniejszym ubraniom, a każde z nich było uszyte z tego samego cudownego materiału. Dostrzegłam błysk za dziesiątkami ubrań i nie mogłam opanować mojej ciekawości. Spróbowałam dosięgnąć tego miejsca, lecz byłam za niska. Stanęłam stopami na dolnej części szafy, przytrzymałam się ręką wiszącej na górze rurki z wieszakami, a drugą wyciągnęłam po to świecące coś. Przez krótką chwilę czułam tylko ten, sam materiał co poprzednio, ale następnie wyczułam ręką coś jeszcze. Coś twardego i śliskiego. Metal? Podniosłam przedmiot, ale był to tylko latarka.
No dobra – pomyślałam i wylazłam z ,,jedwabnej paszczy”. Przyjrzałam się jeszcze raz zawartości szafy. Znowu coś błysnęło!-
Nie no, nie wytrzymam. -Rozdzieliłam rękami ubrania mniej więcej w połowie i jak najbardziej oddzieliłam je od siebie. Bogowie, nigdy przedtem nie myślałam, że ubrania mogą być takie ciężkie. Jest udało mi się! Za rzędem ubrań był… następny rząd ubrań.
– Okej mam przecież jeszcze jedną wolną nogę, jakoś dam radę- pocieszyłam się. -Prawie, prawie, no nareszcie! Świecące coś było… w pudle. Powoli tracę cierpliwość, ale grunt to opanowanie- wdech, wydech, wdech, wydech.- Wiele nie ryzykuje. Zamknięcie w szafie wypchanej ciuchami nie powinno być strasznym koszmarem, prawda? Ech nie ważne, weź się w garść cykorze i po prostu wejdź głębiej- po jako, takim opanowaniu się wskoczyłam jak najdalej. Za dwoma rzędami ubrań było wystarczająco wolnej przestrzeni, abym mogła tam stać i nie rozpłaszczyć się o tylną ścianę. Nagle poczułam jak lodowaty wiatr muska moją twarz i zostałam pozbawiona dostępu do światła.
Mam latarkę, nic straconego- pomyślałam i natychmiast zaczęłam szukać magicznego przycisku, którego nie znalazłam. Drugie podejście-próbowałam przekręcić w lewo, nic, w prawo nic. Podejście numer trzy. Coś wcisnąć, nic.
-Durna latarka!!!- warknęłam i zamachnęłam się sprzętem elektronicznym. BRZDĘK i jasność się stała. Nigdy nie rozumiałam tego zainteresowania Leona mechaniką, czy jak to tam. Jak coś ma zadziałać to moja metoda sprawdza się zawsze i jest dużo prostsza od tych jego. W prawdzie tworzenie takich rzeczy to inna bajka, ale wiecie co miałam na myśli.
Podeszłam do pudła i zajrzałam do jego wnętrza. W środku znajdowała się maszyna krawiecka i mała piękna broszka. Czarno- czerwono- biała róża z prawie nie dostrzegalnym napisem z tyłu ,,If You Can Dream, You Can Make Dream Come True”. Ponownie zajrzałam do pudła. Na samym dnie leżała stara, pożółkła książka pt.,, Szept cienia ciszy”. Tytuł napisany był czarnym atramentem, więc jej autorką musiała być ciocia.
-Zbyt długo tu siedzę. Muszę znaleźć ubranie i wyjść stąd jak najszybciej- ponagliłam się w duchu i odłożyłam wszystko na miejsce. Chwilę poszperałam w szufladach, w których znajdowały się współczesne ciuchy i wybrałam grube jeansy, dwie pary rajstop, trzy pary nadkola nówek ( no co? Tu jest naprawdę zimno!!!), kilka podkoszulek, szarą bluzkę z niewyraźnym napisem i dwa swetry. Przebrałam się w szafie, bo tak, czy siak były małe szanse, że ktoś tam zajrzy i zaczęłam przedzierać się na oślep (latarkę zostawiłam w miejscu, z którego ją wzięłam) przez jedwabny las i stanęłam tuż przed drzwiami. Pchnęłam je ręką, ale nic się nie stało. Znowu spróbowałam, nic. Z przerażeniem zaczęłam walić pięściami w ściany szafy. Jaka ja byłam głupia!!!
Zamknęła się w szafie? Ale przygoda :)! Wdarło się parę literówek,
a po za tym opko jak zwykle świetne. Ja bym nie zmieniała tytułu ale jeśli na serio chcesz to odpowiedź b.
Pisz co dalej, błagam 😀
jak dla mnie ta nazwa”Girl With Strange Eyes” jest świetna 😀
Pasuje do tego opowiadania :*
Kiedy następny rozdział ?