Udało mi się wreszcie napisać kolejną część. Tą dedykuje Eirene, Arachne, Mari.M.C., Pallas Atenie, Hipokampie i Elli, ponieważ skomentowały poprzednią.
W tej części postarałam się dać więcej opisów, opisując wszystko, co tylko się nawinęło. No i tak skierowałam całą akcję, żeby Hipokampa nie czepiała się tytułu. Miłego czytania!
Sunęłam przez fale na hipokampie. Zaczęłam rozmyślać. Przypomniały mi się liczby
wypowiedziane przez Aresa: 907126358. Wiedziałam już co znaczą. Cała przygoda zaczęła się
całkiem niewinnie. Dostałam na urodziny prezent, a mianowicie telefon komórkowy. Nie byłoby w
tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że dała mi go mi go moja matka: Amfitryta. Był wykonany
ze spiżu, miał prostokątny kształt i co tu wiele mówić, wyglądał jak zwyczajna komórka, tyle że
posiadał wszystkie możliwe ulepszenia, coś jak laptop Annabeth, tylko że w pomniejszonej wersji.
Zapewne zrobił go sam Hefajstos, ponieważ z tyłu miał wyrytą grecką literę eta. W jego pamięć był
od początku wklepany tylko jeden numer: 907126358 pod hasłem „PLT”. Wiele razy próbowałam
go kasować, ale nigdy mi się to nie udało – był niezniszczalny. W końcu się z tym pogodziłam i
dałam spokój.
Teraz wreszcie uświadomiłam sobie co on oznacza. Tylko ktoś posiadający ten telefon mógł znaleźć
pieczęć, a Amfitryta dając mi go na urodziny otworzyła mi drogę do rozwiązania mojego problemu,
(Dziękuję mamusiu! Kocham Cię!) czyli tej głupiej klątwy.
Sięgnęłam do plecaka i wyjęłam z niego spiżową płytkę. Przebiegłam po niej palcami i natychmiast
ożyła. Pojawił się dotykowy ekran, a na nim powitanie, które obrzydło mi już do granic
możliwości: „Witaj Ino!”. Przy najbliższej okazji muszę je zmienić. Powtarzam to sobie za każdym
razem, kiedy włączam telefon, ale jeszcze nigdy nie udało mi się o tym pamiętać w chwili wolnego
czasu, więc początkowy napis sobie jest i jak na razie nic nie wskazuje na to, że zostanie
skorygowany. Włączyłam kontakty i odszukałam numer pt. „PLT”. Wzięłam głęboki oddech i
nacisnęłam zieloną słuchawkę. Usłyszałam wolny sygnał. Nagle poczułam się strasznie senna. W
ostatnim odruchu zanim padłam nieprzytomna wsunęłam telefon do kieszeni.
***
Tak jak większość półbogów ja również mam koszmary. Tyle że moje, są inne niż ich.
W sennej wizji znalazłam się na Arenie Szermierczej w Obozie Herosów. Była to duża, okrągła hala
wyłożona wykładziną, na której zostały poustawiane słomiane manekiny ubrane w zbroje. Jednak ja
nie zwracałam na nie uwagi. Patrzyłam na małą dziewczynkę kulącą się pod ścianą. Miała złote
włosy zaplecione w dwa warkoczyki oraz przestraszone, turkusowe oczy. Była ubrana tak jak każdy
obozowicz: pomarańczowa koszulka i dżinsy. Ku niej pochylał się napakowany chłopak w zbroi
krzycząc do niej. Miał czarne włosy, czarne oczy, czarną zbroję oraz czarny miecz. Jedyne co nie
było czarne to jego trupio-biała skóra oraz czerwony pióropusz na hełmie. W moim śnie nie było
dźwięków, ale ja i tak wiedziałam co mówił. Pamiętałam ten dzień tak samo dobrze jak wszystkie
inne, w których ktoś się nade mną znęcał. Osiłek po raz kolejny powtarzał mi, że do niczego się nie
nadaję, w końcu nie jestem nawet półboginią. To był Alnord – osoba, która prześladowała mnie
najbardziej. Chciałam pomóc małej mnie, ale nie mogłam. Nie potrafiłam się poruszać. Tkwiłam
tylko w miejscu patrząc jak syn Aresa znęca się nad przestraszoną dziewczynką.
Scena rozwiała się i nagle znalazłam się przed domkiem Amfitryty. Został zbudowany, kiedy moja
matka w końcu mnie uznała. Nie był on tak duży jak siedziby dzieci innych bogów. Stał na samym
końcu skrzydła, odchodzącego od reszty domków ustawionych w prostokąt. Żaden obozowicz
nigdy do niego nie zaglądał, ale nie przeszkadzało mi to. Tylko tam mogłam spokojnie pomyśleć
oraz posiedzieć w samotności. Przebywałam w nim jak najczęściej się dało, by nie mieć do
czynienia z półbogami, którzy mieli do mnie pretensje. Lubiłam mój domek. Był mały i zgrabny.
Miał kształt błękitnego prostopadłościanu. Drzwi zastępowała muszla kształtem przypominająca
połowę wielkiej małży, a w ściany były wtopione ozdoby z korala. W oknach powiewały białe
firanki ze wzorkiem imitującym morze u dołu. W środku stało jedno łóżko, szafa oraz stoliczek
nocny – wszystko wykonane z ciemnego drewna. Z sufitu zwisały na żyłkach makiety delfinów
naturalnej wielkości, a na oknie spoczywała kolekcja muszli. To ostatnie było moją zasługą.
Zawsze, kiedy jadę na plażę zbieram ciekawe okazy. Wzięłam ze sobą wszystkie do Obozu
Herosów i poustawiałam je na parapecie.
Teraz stałam na zewnątrz. Ja z przeszłości byłam trochę starsza niż w poprzedniej wizji, ale nadal
niezbyt wielka. Otaczała mnie grupka innych obozowiczów. Poprzedniego wieczoru przegraliśmy
bitwę o sztandar i oczywiście obwiniano o to mnie mimo, że robiłam co do mnie należało i wcale
tak strasznie nie zawaliłam – wina była wspólna. Tyle, że kto by się tym przejmował? Nagle zza
rogu wyszedł wysoki chłopak. Był mniej więcej w moim wieku, miał kasztanowe kręcone, włosy,
orzechowe oczy oraz skórę w kolorze czekolady. Był dobrze zbudowany i pewny siebie. Uśmiechał
się tak, jakby całe życie było tylko jednym wielkim żartem. Ale dla mnie liczyło się tylko to, że był
moim przyjacielem. Oprócz niego był jeszcze Percy, który traktował mnie jak młodszą siostrę oraz
Annabeth, która po prostu mnie lubiła. Inni albo byli wobec mnie obojętni, albo uważali mnie za
kogoś gorszego.
Chłopak podszedł do małego zbiorowiska, które utworzyło się po ścianą trzydziestki i powiedział
coś do otaczających mnie osób. Ci wydarli się na niego, trochę poprzeklinali i poszli sobie. Nie
dziwiłam się im. Ja również nie chciałabym dostać gwiazdką (nie śmiejcie się! Nawet nie wiecie jak
to bardzo boli!). Spojrzałam na młodszą mnie. Nienawidziłam wspominać tym podobnych dni. Co
prawda później zaczęłam już sobie jakoś radzić, wzywając wodne fale lub prosząc o pomoc
wszelkiego rodzaju morskie stworzenia, ale to nigdy nie było dla mnie zbyt miłe.
Scena się rozmyła, aby następnie jako kolorowa chmurka ulecieć w powietrze. Zaczęły mnie
nawiedzać coraz to inne wspomnienia i wirować wokół mojej głowy w postaci obłoków. Wszystko
zaczęło się kręcić, z początku wolno, później szybciej i szybciej aż w końcu wyrzuciło mnie w
górę. Zaczęłam spadać przedzierając się przez gęsty mrok.
***
Obudził mnie pogodny, kobiecy głos.
-Może w czymś pomóc? -usłyszałam uprzejme pytanie. Przetarłam oczy i podniosłam się.
Siedziałam na piasku. Obok mnie leżał piękny koń morski ciężko dysząc. Długa podróż musiała go
bardzo wykończyć.
-Słuchaj: popływaj sobie teraz trochę sam w pobliżu wyspy, dobra?- powiedziałam do niego.
-Jakby co bądź w zasięgu słuchu!
Hipokamp zarżał radośnie i zsunął się do wody.
-Twój przyjaciel zaraz tu będzie.
Odwróciłam się i zobaczyłam młodą dziewczynę w wieku około szesnastu lat. Stała przede mną na
piasku i wpatrywała się w horyzont. Była wysoka, szczupła i dobrze zbudowana. Miała na sobie
prostą niebiesko-białą firmową sukienkę oraz buty na wysokim obcasie. Długie, czarne włosy
opadały na jej ramiona skręcając się w szerokie spirale. Odwróciła się do mnie. Uśmiechała się
przyjaźnie, ale jej zadziwiająco szare oczy zdawały się przeszywać na wylot. Do sukienki przypięta
była tabliczka z imieniem. Nie miałam większych problemów z jej odczytaniem, ponieważ wbrew
wszelkim regułom nie jestem dyslektykiem. Dziewczyna nazywała się Violetta i pracowała w…
Tego nie udało mi się zobaczyć, ponieważ litery świeciły się złoto-srebrnym blaskiem i nawet dla
moich oczu były jedną, mieniącą się plamą.
Dotarło do mnie co przed chwilą powiedziała i spojrzałam na nią zdziwiona.
-Czekaj, czekaj. Jaki przyjaciel?
W odpowiedzi uśmiechnęła się jeszcze szerzej i powiedziała:
-Witamy na Wyspie Delos. Zapraszamy do naszego…
-Zaraz, zaraz. Powiedziałaś „Delos”?! -przerwałam jej. -Masz na myśli tą Delos?! Tą, na której
urodzili się Apollo i Artemida?! Ale to przecież niemożliwe! Ona znajduje się gdzieś na Morzu
Egejskim! Nie przepłynęłam aż tyle!
-Z tym się zgodzę -powiedziała Violetta.
-Nadal znajdujemy się na Oceanie Atlantyckim. Jesteś na magicznej wyspie. Śmiertelnicy jej nie
widzą. Przemieszcza się razem ze wszystkimi, ważnymi miejscami za zachodnią cywilizacją. Teraz
znajduje się tu Teatr Apolla, Opera Artemidy i Muzeum Leto. Wszyscy półbogowie są mile
widziani, o ile nie mają złych stosunków z patronami Delos. O, popatrz! Twój przyjaciel już jest!
Odwróciłam się w stronę morza i zobaczyłam drugiego hipokampa płynącego przez fale.
Oczywiście siedział na nim nie kto inny jak tylko Louis. Jego matką była Asteria – bogini gwiazd.
Nie miał żadnego rodzeństwa – był jej jedynym dzieckiem.
-Witamy na Delos! -powiedziała radośnie Violetta w stronę chłopaka, który właśnie wychodził z
wody. -Zapraszamy do naszego…
-Po co ty za mną polazłeś i jak ci się udało wezwać hipokampa?! -wydarłam się na mojego
przyjaciela, przerywając tym samym dziewczynie. Chyba nigdy nie uda jej się dokończyć tego
zdania. Louis popatrzył na mnie spokojnie.
-Nie mogłem cię puścić samej na niebezpieczną wyprawę, a hipokampa wezwał Percy…
-Obudziłeś go w środku nocy?!
-Nie. Spotkałem go na plaży…
-A co on tam robił?!
-Gdybyś mi tyle nie przerywała, to bym szybciej skończył! Sam nie wiem. On tak czasem ma. W
każdym razie powiedział mi, że mam cię pilnować…
-Masz mnie pilnować?!
-No tak, bo jesteś jego młodszą siostrą, a on… Eee… Jakby to powiedzieć, nie miesza się w twoje
sprawy.
-Aha. -odpowiedziałam kończąc tą wymianę zdań. Tymczasem Violetta zaczęła nawijać.
-Witamy na Delos! -zaszczebiotała słodko. -Już dawno nie gościliśmy kogoś ważnego! Wiesz, że ta
wyspa powstała, kiedy twoja matka uciekając przed Zeusem zamieniła się w przepiórkę i skoczyła
do morza? Z początku nie nazywała się „Delos”, tylko „Asteria” lub „Wyspa Przepiórek”.
Zmieniono ją dopiero, kiedy jej siostra Leto urodziła na niej swoje dzieci. Mimo to my nadal
pamiętamy przeszłość i teraz znajduje się tu punkt, w którym możesz się więcej dowiedzieć o
historii tego miejsca. Chodźmy wszystko obejrzeć!
Wzięła go pod ramię i poprowadziła w głąb lądu, a mnie nie pozostało nic innego, jak tylko wziąć
swój plecak i powlec się za nimi.
Dopiero teraz rozejrzałam się dokładniej. Wokół wyspy biegł wąski pasek piasku, z którego przed
chwilą się podniosłam. Violetta poprowadziła nas żwirową alejką wysadzaną po obu stronach
jakimiś wysokimi na dziesięć metrów krzakami.
-To Wawrzyn Szlachetny, roślina poświęcona Apollinowi. Mamy tego tutaj pełno! -oznajmiła nasza
przewodniczka wskazując na otaczającą nas florę.
-A teraz drogi Louisie, chodźmy przedstawić cię naszej dyrektorce, Madame Irin.
Pociągnęła chłopaka dalej alejką. Wkrótce wyłonił się ogromny budynek. Był cały biało-drewniany,
zbudowany w stylu góralskim, co nijak nie pasowało mi do przeszłości tej wyspy. Miał kształt
prostopadłościanu oraz spadzisty, brązowy dach. Do drzwi prowadziła weranda, na której stał stolik
oraz krzesła. Wokół okien widniały drewniane, rzeźbione ramy.
-To jest nasze Centrum Dowodzenia! Tu mieszka Madame Irin. Chodźmy! Na pewno będzie chciała
was poznać! -oznajmiła Violetta i wprowadziła nas do środka.
Wewnątrz wystrój nie był już góralski. Długi korytarz wyłożony był czerwonym dywanem. Na
ścianach pomiędzy licznymi drzwiami wisiały obrazy przedstawiające głównie pejzaże, a pod nimi
lustra. Na końcu pomieszczenia na wprost nas były ogromne, dwuskrzydłowe drzwi wykonane z
rzeźbionego drewna i to właśnie tam powiodła nas nasza przewodniczka. Kiedy do nich szliśmy
spojrzałam w lustro wiszące na ścianie. Patrzyła z niego niewysoka dziewczyna o złotych włosach
zaplecionych w warkocz sięgający do pasa i turkusowych oczach. Wydawała się przestraszona i
zagubiona. Oderwałam wzrok od lustra i ruszyłam za Louisem z Violettą. Kiedy stanęliśmy przed
ogromną bramą ta otwarła się bezszelestnie. Za nią znajdował się niewielki pokój. Na jego ścianach
wisiały gobeliny przedstawiające leśne krajobrazy, a na podłodze leżał dywan we wszystkich
odcieniach zieleni. Pomieszczenie było skromnie umeblowane, ale za to każdy przedmiot był
bogato zdobiony. W prawym rogu stało podwójne łóżko z haftowanym baldachimem, przy lewej
ścianie regał z książkami, a na środku stół z czterema krzesłami wokoło. Na każdym leżała złotoczerwona
narzuta. Na jednej z nich siedziała kobieta. Była wysoka i smukła. Miała długie do ziemi,
kręcone włosy w kolorze czekolady zaplecione złotymi wstążkami tak, że spływały po prawym
ramieniu. Na jej głowie spoczywał diadem. Miała idealny makijaż podkreślający czarne oczy.
Ubrana była w grecki chiton przewiązany mieniącym się sznurem. Na jej przedramionach i
kostkach połyskiwały bransolety, a uszach tkwiły długie kolczyki. Była na boso. Długie paznokcie
u rąk zarówno jak i krótkie u stóp zostały pomalowane na kolor biały. Jednym słowem była piękna,
wręcz powalająca. Kiedy się odezwała jej głos był miękki jak aksamit.
-Oh! Widzę, że już przybyliście. Miło mi cię poznać, Louisie. Violetto, zaprowadź go do
przygotowanego pokoju.
-Tak pani -powiedziała nasza przewodniczka i wyprowadziła chłopaka z pokoju. Kiedy tylko
zamknęły się za nimi drzwi Madame Irin spojrzała na mnie współczująco.
-Chyba nie znasz tej wyspy. Innego wytłumaczenia nie znajduję dla twoich czynów.
Zakrztusiłam się ze zdziwienia.
-O co pani chodzi?
-Osoba z klątwą Apollina nie może chodzić po tym lądzie. Dlatego muszę cię ukarać za to, że byłaś
tak zuchwała, że postawiłaś stopę na tej ziemi.
Machnęła ręką i w powietrzu pojawił się rój owadów, które przeraźliwie głośno bzyczały. Cofnęłam
się przerażona.
-Co to jest?
-Oh, nic takiego! Zapewni ci szybką podróż prosto do Hadesu.
-Do Hadesu… -powtórzyłam jak echo przerażona. Wściekłe owady zaczęły nacierać. Przed
pierwszym atakiem zdążyłam uskoczyć. Kiedy znów nadleciały wyciągnęłam sztylet i zaczęłam
walczyć wręcz.
-Nie dasz rady ich pokonać -powiedział z udawanym smutkiem Madame. Krzyknęłam, gdy oszalały
rój musnął moje lewe ucho. Słabłam. Irin miała rację – nie dam rady zwyciężyć w walce z nimi.
Potrzebowałam pomocy.
-LOUIS!!! -wydarłam się ze wszystkich sił.
-On cię nie usłyszy -warknęła ze złością dyrektorka Delos. Co wyczułam w jej głosie?
Niepewność? Zanim zdążyłam się zastanowić drzwi rozwarły się z hukiem i pojawił się w nich mój
przyjaciel. Odetchnęłam z ulgą. Niestety nie pamiętałam wtedy przysłowia „Nie mów „hop”, póki
nie przeskoczysz.”. Owady znów zaatakowały, a ja tego nie zauważyłam. Louis skoczył na mnie i
przewróciłam się na ziemie. Rój z impetem wpadł za chłopaka. Zerwałam się, żeby pomóc, ale on
rozpłynął się w powietrzu razem z wściekłymi owadami.
I jak? Podobało się?
Z pozdrowieniami
Gosia_I
Bardzo fajne. Naprawdę super. Piszesz jak profesjonalistka. A teraz błędy:
NIE ZNALAZŁEM 😀
Nie no brawa!! Tak samo jak Nozownik nie mam się do czego przyczepić! Fajne opko!
Intrygujące, piękne, wspaniałe, cudowne… Bezbłędne! Dzięki za dedyczkę 😀
Numer może być pod tytułem? Nie wiedziałam… Ale ja się na telefonach nie znam 😛
Znalazłam też jakieś powtórzenie ale poza tym… chyba czyściutko i na pewno za***iście 😀 Czekam na następną część!!!
Dziękuję wszystkim. Co do numeru to nie wiem jak powinno być… 😉
Bez błędów, baz wad, czyściutko i pięknie Świetne!!! Czekam na CD
naprawdę fajne 😉
Poza powtórzeniem w tytule i enterami z kosmosu nie mam zastrzeżeń 😀 kiedy CD?