Ta-dadadam! Wróciłam! Może i to nie powrót w wielkim stylu, ale zawsze… po prawie miesiącu bez internetu mogę wreszcie coś wysłać. Ostrzegam, że w tym opowiadaniu nie ma żadnych „herosowych” elementów, ale to dopiero wprowadzenie do akcji, więc bez żadnych nadziei! Jest trochę dziwne… Z dedykacją dla wszystkich blogowiczów…
W oddali słychać było strzały. Kolejna bomba wstrząsnęła miastem, a złote wskazówki Big Bena drgnęły lekko, poruszone siłą eksplozji.
Otworzyłam oczy i usiadłam, ignorując tępe pulsowanie w głowie. Gdzie jestem? Gdzieś… gdzieś w Londynie. To wiedziałam. Wiedziałam też… wiedziałam, że trwa wojna, trwała, zanim jeszcze się urodziłam. Anglia przeciwko… przeciwko komu? I czy na pewno Anglia? Fakty wymykały mi się, choć były tuż, tuż na końcu mojej świadomości. Czułam się, jakby ktoś zrobił mi wredny żart, zabrał coś cennego i teraz machał mi tym przed nosem. Nie mogłam ich dosięgnąć, ale nie potrafiłam zignorować ich obecności.
Wstałam i rozejrzałam się dookoła, w nadziei, że pomieszczenie okaże się znajome i zrzuci zasłonę zapomnienia z mojej przeszłości. Poczułam zawód, gdy wnętrze okazało się całkowicie nieznane, i nie spowodowało żadnych olśnień. Pokój, w którym się znajdowałam, był elegancko urządzony i pełen drogich, aczkolwiek zakurzonych i prawdopodobnie nieużywanych od lat mebli.
Ogarnięta tajemniczym przeczuciem sięgnęłam do kieszeni kurtki. Zdziwiona, wyjęłam z niej złożony na cztery świstek papieru i z przejęciem go rozłożyłam.
Miałam przed sobą lekko podarte, podniszczone zdjęcie, zrobione je nie dalej niż rok temu. Przedstawiało dwójkę dzieci, mnie, i wysokiego, szczupłego chłopaka o idealnie białych włosach i promiennym uśmiechu. Jego twarz była rozmaana, ale wyglądał na minimalnie starszego, o rok, może mniej. Wydawał mi się znajomy, ale nie mój ogłupiały, zamnezjowany mózg odmówił choćby próby zidentyfikowania go. Ostatnio coraz częściej nawalał. Mózg, oczywiście, nie chłopak.
Schowałam zdjęcie z powrotem i ponownie wytężyłam pamięć.
Niektóre rzeczy jednak pamiętałam. Echo dawnego życia, urywki danych…
Nazywam Cynthia Evans. Mam trzynaście lat. Jestem zagubiona w dzikim, groźnym świecie, ogarniętym krwawym konfliktem. Jestem sama.
Nie poddam się.
Muszę przeżyć, by dowiedzieć się, kim jest chłopak ze zdjęcia. I kim ja jestem.
Rozważania przerwało mi to samo niezrozumiałe odczucie, które kazało mi sięgnąć do kieszeni. Poczułam nerwowość, nie, nie nerwowość, strach. To coś, czymkolwiek było, bało się… Ale czego?
Zza okna, z góry, dobiegło osobliwe brzmienie, ni to pisk, ni to syk, narastające z każdą sekundą.
Pełna obawy, podeszłam do okna i spojrzałam na niebo. Dostrzegłam mały, spadający ku mnie obiekt. Był niedaleko, z sto metrów od najwyższego, czwartego piętra budynku, w którym się znajdowałam. Ja byłam na parterze.
I wtedy napłynęły myśli. Dziwne, obce, nie moje. Myśli z tej niezbadanej części duszy, tej samej, z której wyłoniły się przeczucia.
„Uciekaj.”.
„Teraz.”.
Z niepokojem zerknęłam na zbliżający się z zatrważającą prędkością obiekt.
Nie potrzebowałam pomocy tej niewytłumaczalnej, niezrozumiałej obecności, by zrozumieć, czym jest.
Wyskoczyłam z kamienicy, wyzwalając z siebie całą swoją energię.
Od tego biegu mogło zależeć moje życie. Gnałam przed siebie w tym zabójczym wyścigu, wiedząc, że to dla mnie ostateczny test. Trwa wojna. Jeśli nie przystosuję się do tego, jeśli się poddam, zginę. Tu nie ma miejsca dla mięczaków. A ja nie chciałam umrzeć. Wyobrażałam sobie, że gonią mnie wszystkie moje dziecięce koszmary, upiorne twory mojej fantazji, byle by biec szybciej.
Bomba dotknęła dachu.
Pierwszy był niewyobrażalny huk. On był nie tylko głośny, był grzmiący, tak, jakby niebo waliło się na ziemię. Wypełnił cały mój umysł, rozsadzając go od środka.
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim ten świdrujący dźwięk wreszcie ucichł. Pewnie tylko kilka sekund, ale w takich momentach czas nie ma znaczenia.
Potem dotarła do mnie fala uderzeniowa. To nie była tylko fala gorącego powietrza, to była ściana, ściana pancerna, ściana z odłamków cegieł, skał, drewna i szkła, jakby ktoś zgarniał dłonią wszystkie niepotrzebne drobinki ze stołu, by później wyrzucić je do kosza. Stałam się zaledwie następnym kamieniem w owym niezniszczalnym murze. Próbowałam biec, ale nie potrafiłam opanować swoich kończyn. Skupiłam się na tym, żeby nie upaść, poświęcając całą uwagę moim nogom, z trudem znajdującym oparcie na wpół zasypanym, nierównym podłożu. Wreszcie prędkość okazała się dla mnie zbyt wielka i stopy nie nadążyły za resztą mojego ciała. Przewróciłam się na bruk i przetoczyłam się kilka metrów, obijając się o te wszystkie śmieci, które od początku wojny zdążyły się zebrać na ulicy. Wreszcie z impetem walnęłam w schody budynku naprzeciwko, a mały, ozdobny gargulec, chroniący drzwi nade mną, wbił we mnie swój kamienny, niewzruszony wzrok. Leżałam bez ruchu, patrząc na zasnute ciężkimi, jasnoszarymi chmurami niebo, marząc o choćby najmniejszym promieniu słońca, który dodałby mi nadziei. Żarzące się skrawki papieru, zwęglone, czarne zgliszcza opadały dookoła mnie w ognistym deszczu, wypalając w moim ubraniu dziurki i parząc moją skórę. Ogłuszona przez hałas, słyszałam tylko swój puls, wibrujący pod czaszką. Skóra mnie piekła od oparzeń, zadrapań i siniaków, a każdy ruch powodował cierpienie, jakby ktoś podkręcił moc mojego układu nerwowego stukrotnie. Serce biło mi jak oszalałe. Potworny ból, jeżdżący po moim organizmie czołgiem, sprawiał, że przed oczami migotały mi mroczki, przysłaniając oczy niczym czarny welon. Usłyszałam wrzask, przypominający wycie dzikiego zwierzęcia, i minęła chwila, nim zrozumiałam, że wydobywa się on z moich ust. Ból i panika odebrały mi zdolność jasnego myślenia. To koniec. Jestem nikim. Zawaliłam, jak zawsze. Umrę tutaj. Czemu to tyle trwa? Czy to musi być takie bolesne? Zamknęłam oczy, marząc tylko o tym, by śmierć nadeszła szybko. Szybciej, szybciej…
Rozmazana postać, pochylająca się nade mną, to ostatnia rzecz, jaką zobaczyłam, nim zapadła ciemność.
Ω
Mau przedzierał się przez pogorzelisko. Nie udało mu się znaleźć jedzenia, ale szwajcarski scyzoryk i podniszczony notes, który jakimś cudem przeżyły katastrofę, wynagrodziły mu tą stratę. Nie podobało mu się to miejsce. Przyprawiało go o dreszcze. Już miał wślizgnąć się z powrotem w pył, unoszący się w powietrzu niczym mgła, z postanowieniem, by nigdy tu nie wrócić, gdy obok niedużej stercie gruzu po drugiej stronie ulicy dostrzegł jakiś ruch. Niepewnie zacisnął dłoń na swoim małym nożyku i z ostrożnością się ku niej podkradł. Wyjrzał zza sterty i ujrzał ludzki kształt, ukryty w cieniu posępnej kamienicy. To była dziewczyna, niewiele młodsza od niego, o brązowych, przyciętych nad ramionami włosach i smukłej sylwetce. Miała na sobie postrzępione spodnie moro i beżową, poprzypalaną kurtkę, a jej twarz pokryta była siateczką jasnych wzorów, wyżłobionych przez łzy w krwi, brudzie i pocie. Jej skóra była blada, a oczy zamknięte. Wyglądała, jakby pierwszy lepszy powiew wiatru mógł ją zdmuchnąć na drugi koniec Londynu, albo jakby mogła rozbić się przy nieostrożnym ruchu jak kryształowy kieliszek. Chłopcu zrobiło się jej żal. Następna niewinna ofiara tej krwawej morderczych niszczycieli… Mau dotknął jej długich, kościstych palców.
Dziewczyna niespodziewanie otworzyła szeroko oczy i wzięła krótki, gwałtowny oddech, by zaraz po tym ponownie zapaść w ów straszny stan, przypominający sen czy omdlenie. Odskoczył jak oparzony, zaskoczony jej reakcją. Gdy upewnił się, że nic mu nie grozi, wrócił na swoje poprzednie miejsce. Zdał sobie sprawę, że stoi przed ważną decyzją. Mógł zostawić ją tu na pewną śmierć, albo… Stał nad nią, tocząc ze sobą wewnętrzną bitwę, on przeciwko sobie. Wreszcie schylił się, by niezdarnie unieść dziewczynę. Zrobił kilka chwiejnych kroków, nim udało mu się złapać równowagę, i zniknął w tumanach dymu, a głowa dziewczyny bezwładnie huśtała się w te i we w te w rytm jego kroków. Pierwszy promień słońca przedarł się przez gęsty, niepogodny dywan i padł na ziemię w miejscu, gdzie losy niezwykłych dzieci wojny skrzyżowały się po raz pierwszy.
Wow. Cudowne.
Łał no niesamowite !!! Nie czytałam (chyba) twoich poprzednich prac, ale teraz zamierzam sobie zrobić maraton 😉
ochh… będzie CD nie ?? Jejku mój otępiały umyśl w połowie tekstu się zgubił i musiałam czytać jeszcze raz. I nie wiem czemu ale strasznie mi brakowało przecinków na początku. Chodź czytając dobry tekst nie zwracam na to uwagi. Przyznaje się czytam twoje opoka piąte przez dziesiąte, albo czasami nie orientuje się, że to twoje lub dopiero po jakimś czasie. To jest takie głębokie, chodzi mi o to, że strasznie można się wczuć w bohaterkę. To mi się najbardziej podoba. I nie rozumiem skoro dałaś kursywę to po co cudzysłów ale rób jak uważasz. ”Dzieci wojny” to taki ładny tytuł.
Jejku ten komentarz jest tak chaotyczny… przepraszam za to ale trudno jest mi się ogarnąć.
Opowiadanie jest tak za***iste, że aż chce się je schrupać, ale pamiętaj: Tobie literek spożywać NIE wolno!!!
Łał łał łał cudo! Fajnie, ze wrócilaś 😉 Super opko, proszę o szybką kontynuuację, bo jak nie…
o mamuniu, to jest na prawdę niesamowite! takie poruszające, trafiające do odbiorcy. Na prawdę, bardzo się wzruszyłam. Jakieś takie… inne niż wszystkie inne opka. Błagam, napisz szybko co bd dalej 😀
niesamowite cudowne …..
Widać, że masz trochę problemów z interpunkcją i w jednym akapicie kilka literówek wyłapałam. Tyle tylko wyłapałam w tym cudzie 😀 opowiadanie po prostu nieziemskie! Czekam na CD!