Moja pierwsza myśl brzmi: GLANY ZAMOKNĄ! Druga: zamoknie wszystko, co mam w kieszeniach!
Dopiero trzecia dotyczy bezpośrednio tego, że mogę zaraz utonąć.
Wyjmuję kosmyki rozpuszczonych włosów z nosa, ust i oczu, po czym zaczynam energicznie falować całym ciałem, od czasu do czasu robiąc też niezgrabny zamach rękoma (celem uchronienia okularów przed wycieczką na dno). Z racji skrępowanych kostek i ograniczającego ruchy ubrania oraz przejmującego zimna powodującego strajki mięśni droga na powierzchnię trwa na tyle długo, że gdy wreszcie wypływam, jestem już lekko podduszona. Łapczywie chwytam powietrze, raz po raz przeklinając oblepiające mi twarz mokre kudły, a gdy już trochę się ogarnę, zaczynam długimi, powolnymi pociągnięciami ramion i miarową pracą nóg nieśpiesznie zbliżać się do brzegu. Jeśli byłabym zbyt szybka, ryzykowałabym skurcz całościowy. A w zbiorniku naturalnym, daleko od brzegu, gdy nikt cię nie widzi ani nie słyszy… jest to niemal równoznaczne ze śmiercią.
Po dłuższej chwili jestem już na tyle płytko, że mogłabym stanąć, ale nie mam na to siły, więc tylko wciągam brzuch, by nie szorować nim po dnie, na którym może się znajdować lepiej-nie-wiedzieć-co. Jestem zbyt wykończona, by wyczołgać się na brzeg, więc po prostu leżę w głębokiej na dwa czy trzy centymetry wodzie i drżę, gdy lodowaty wiatr dobiera się do moich pleców. „To tylko na pięć minut, potem się podniosę”- myślę i w międzyczasie zaczynam analizować wszystko, co mi się ostatnio przydarzyło. Ale posługiwanie się zasadami logiki (w tym przypadku i tak raczej bezużyteczne) idzie mi jak po grudzie, bo jestem totalnie zamulona- skutek absolutnego wyczerpania. Pięć minut niepostrzeżenie zamienia się w dziesięć, a dziesięć- w kwadrans. Powieki mi ciążą, jest coraz zimniej i ciemniej, wstrząsają mną dreszcze, ale fale tak cudownie szumią… Brzmią jak kołysanka.
-Arachne! Jesteś!- pozorną ciszę, niczym wystrzał, przeszywa wrzask. Podrywam się, panika pompuje mi w żyły adrenalinę, ale wszelkie próby obrony… jakiego wyrażenia się w takich momentach używa… „spalić na panewce”? Chyba tak.
A nie zajmując się już poprawnością językową oznajmię wszem i wobec, że mroczki latające przed oczami i błędnik na urlopie zdrowotnym NIE pomagają w walce, skakaniu ani ogólnie niczym sensownym. Sprawiają tylko, że łatwiej jest zwalić się do wody.
I rąbnąć głową o kamień.
Szamoczę się na dnie. Powierzchnia jest kilkanaście centymetrów nad moim nosem, ale ciało słucha mnie mniej-więcej tak, jak uczniowie lajtowego nauczyciela. Czyli tylko wtedy, gdy to wygodne.
W końcu, plując, kaszląc i klnąc (z naciskiem na to ostatnie), udaje mi się uklęknąć z mieczem w jednej dłoni rozłożoną tarczą w drugiej. Całe to spiżowe cholerstwo jest jednak opuszczone- nie mam nawet siły na podniesienie Nareau, o ciężkiej jak wszyscy diabli (po wyżerce) blasze już nawet nie wspominając. Cokolwiek tu przylazło, nie będzie się musiało specjalnie wysilać, by mnie wykończyć- ciemno przed oczami robi mi się już po pierwszym ciosie w twarz, drugi wprawdzie blokuję, ale trzeci sprawia, że coś w mojej czaszce dziwnie chrupie…
To rzeczywiście zamierzam nie zakatrupić.
Ale nawet nie tak po prostu zatłuc pięściami. Udusić.
***
-Arachne, cholero!- ramiona Allana są jak kleszcze zaciskające się na moim ciele tak mocno, że zapewne zostaną mi siniaki, a wystające z zawieszonego na jego plecach kołczanu czerwone lotki strzał łaskoczą w policzek. Chłopak postawił mnie na nogi z łatwością, jakbym nie była jedyną na świecie heroską z nadwagą i objął, zupełnie ignorując fakt, że wszystko, co na sobie mam, przesiąkło jak gąbka i z tego co ogarniam wynika, że śmierdzi trzy razy gorzej niż zwykle (a to naprawdę coś). Oczywiście, natychmiast sztywnieję i odruchowo próbuję go walnąć, ale cios jest nieporadny i brakuje w nim mojej zwykłej brutalnej siły. Nie jestem pewna, czy zrobiłby krzywdę chociaż komarowi. A co dopiero półbogowi o wzroście ponad metr osiemdziesiąt. Więc… po prostu odpuszczam. Przychodzi mi to z trudem, jak odczepianie rzepa, ale jednak, przynajmniej chwilowo, się udaje. Ufam synowi Apolla na tyle, że przestaję skupiać sto dziesięć procent swojej uwagi na szukaniu zagrożenia tam, gdzie go nie ma i zaczynam przysłuchiwać się temu, co mówi:
-…cię przepraszam. Gdybym wiedział, że stanie się tak, jak się stało, prędzej zjadłbym skarpetki harpii niż ci to zaproponował!- chyba jeszcze nie wszystkie synapsy mi kontaktują, bo same słowa rozumiem, lecz poskładanie ich w logiczną całość przekracza moje (raczej skromne) możliwości. Nie żebym przyzwyczajona nie była (do uroków posiadania domieszki ichoru należą takie atrakcje jak dysleksja i okazjonalne trudności z ogarnięciem tego, co się słyszy), ale to naprawdę wkurzające jest! Najinteligentniejszym komentarzem, jaki jestem w stanie wywlec (za uszy) z przemielonej zawartości mojego mózgu brzmi:
-Yyy?- na dodatek wychodzi nieco rozedrganie, ale może to dlatego, że ZARAZ TU, CHOLERA, ZAMARZNĘ!
-Tak, wiem, idiota ze mnie.- Allan znów zachowuje się normalnie. Odsuwa mnie na odległość ramienia i puszcza, a ja się chwieję, jednak udaje mi się ustać na nogach, a nawet zrobić krok w tył bez zaliczenia gleby. Powinien być za to jakiś medal albo co.
-Nie, po prostu jesteś okropnie głupi, a to nie to samo.- szczękające zęby szatkują słowa, ale to, co jakimś cudem wyartykułowałam, jest chyba nawet odrobinę śmieszne. Kąciki ust chłopaka lekko się unoszą, gdy odbija piłeczkę.
-Tak, oczywiście, a historyjkę wyjaśniającą twoje zniknięcie to Pan D. wymyślił.- po tych słowach, niestety, znów poważnieje. Wygląda na to, że coś się mu przypomniało.
-Co…?- zaczynam, ale on wpada mi w słowo. Nie ma to jak kultura, pfff…
-Jak już o to chodzi, to… Chyba mamy mały problem.- no tak, jak zaczęło być fajnie, to zawsze musi coś wyskoczyć- Jak cię u Hermesa zobaczą, to pewnie pomyślą, że jakimś zmartwychwstańcem jesteś i chcesz im colę albo co zakosić.- tym razem to ja się wcinam. Też będę chamska, a co!
– Wypraszam sobie! Po pierwsze, nie wyglądam aż tak źle, a po drugie, lepiej pachnę! Żaden ze mnie zombie!- oczywiście, argumenty nie są zbyt przekonujące, ale tśśś!
-Po pierwsze: przypominasz topielicę, po drugie: śmierdzisz, jakby ci włosy gniły, a po trzecie, to nie o to chodzi. Po prostu wcisnąłem im kit, że na misji jesteś, bo miałaś jakąś wizję i sądzę, że twoje nagłe pojawienie się nie do końca by się z tym pokrywało.- zamyśla się na chwile, ale ja nie zamierzam odpuścić.
-A co niby ma się im nie zgadzać?- na razie to MI coś tu nie pasuje.
-To, że z tej wyprawy miałaś… tak jakby nie wrócić.- pomimo absolutnie niewesołego tematu nagle zaczynam się śmiać.
-Ty jednak naprawdę jesteś głupi.- parskam, szczękając zębami- Ja przecież zawsze wracam. Ktoś przecież musi robić TO!- drżącymi dłońmi nakładam mu kaptur i zaciągam sznureczki, które następnie niezdarnie wiążę na kokardkę- Inaczej byś wszystkich zamęczył.
***
Po raz któryś walę pięścią w boiler, który jednak zamiast zacząć grzać wydaje tak potępieńcze dźwięki, że w końcu rezygnuję. Przeklinam tylko trochę, bo choć po ambrozji siły mi wróciły, to nadal nie mogę do końca się rozgrzać, a moje zęby robią za kastaniety. Gryzienie się w język to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.
Włażę pod strumień zimnej wody we wszystkim, co mam na sobie: koszulce, spodniach, a nawet glanach. I tak są już mokre, a może przynajmniej uda mi się usunąć zapach jeziora który, bądźmy szczerzy, do najpiękniejszych nie należy.
Co chwila odgarniam skądś włosy i chyba naprawdę bym się w końcu wkurzyła (a potem zrobiła coś, czego bym żałowała), ale lodowaty strumień to bardzo skuteczna motywacja do zagęszczania ruchów.
Przed wyjściem w noc wyżymam jeszcze kudły i otrząsam się jak pies- nic więcej nie mogę zrobić, bo nie mam nawet ręcznika. Z trudem powstrzymuję kichnięcie, jednak wulgaryzmy płyną swobodnie. Ale… czy powinnam być zdziwiona? Chyba nie. Jedno z głównych praw rządzących życiem herosa brzmi w końcu: jak ma być porażka, to na całej linii.
Wszystko, co robię, kończy się totalną klapą.
No, może poza ciasteczkami cynamonowymi z masłem orzechowym. Te są nawet zjadliwe- nikt po nich nie umarł… jeszcze.
***
Gdy wczołguję się do zdezelowanego jednoosobowego namiociku, którego podłoga zasłana jest artefaktami takimi jak dziurawe skarpetki i papierki po gumach do żucia, dopadają mnie wyrzuty sumienia. Mam wrażenie, że ładuję się do czyjegoś mieszkania, aby co najmniej coś ukraść i zniszczyć. Albo gorzej. Allan wprawdzie sam stwierdził, że to najlepsze wyjście (pozostałe opcje zakładały między innymi włam do domku Zeusa, Hery lub Artemidy tudzież nawciskanie Hoodom potężnego kitu). A właściwie najprostsze. No dobra, w sumie na jedno wychodzi- wszystkie działania o stopniu trudności większym niż położenie się spać znacznie przekraczają moje możliwości. Padam na pysk.
Siedząc w progu, delikatnie rozsznurowuję glany. Zagryzam wargi. Przemokły mi na wskroś!
Już raz zostały odratowane z podobnej sytuacji- po dwutygodniowej kąpieli w słonej wodzie również nie wyglądały najlepiej- ale wątpię, by i tym razem się udało… Ściągając przez głowę woniejącą koszulkę próbuję przekonać samą siebie, że już i tak powinnam powoli zacząć myśleć o nowych butach, ale jakoś to do mnie nie trafia. One są po prostu… moje. Nie obozowe, nie wydębione od Clarisse, odkupione za zwalającą z nóg cenę od Hoodów czy otrzymane od Afrodyciątek tudzież dzieci Sowiary za eksmitowanie ośmionogiego dzikiego lokatora z ich domku… Po prostu moje. Od początku do końca.
Na upartego wytrzymałabym jeszcze z pół roku!
Szybko pozbywam się dość obrzydliwych skarpetek i niewiele im ustępujących spodni, po czym, przy świetle słabej (ale wodoodpornej) lampki zamontowanej w nożu zaczynam metodycznie przekopywać się przez zawartość kieszeni tych ostatnich. Przede mną rosną trzy kupki: „do użytku”, na której znajdują się między innymi taśma klejąca, tabletki i woda utleniona, saszetki nektaru, agrafki, spinacze biurowe (nie śmiać się, po rozgięciu zyskują zaskakująco wiele zastosowań) oraz broń, „do wysuszenia/wyprania”, gdzie leżą na przykład ściereczki do okularów, parę banknotów, mini zestaw nitek, bandana, a także długopis (tego akurat nie jestem pewna, ale strasznie nie chce mi się sprawdzać) i największa- „do wywalenia”. Tam spoczywa wszystko, co zostało uszkodzone w takim stopniu, że jest już totalnie do niczego: plastry, notesik, druga latarka, samotna pastela (sama nie mam pojęcia, skąd się tam wzięła i wolę nie dociekać), tabela rozpuszczalności wybranych soli i wodorotlenków, napoczęty batonik zbożowy, który po bliskim spotkaniu trzeciego stopnia z obozowym jeziorem wygląda jak owsianka zombie, schemat cyklu życiowego chełbi modrej, kreda, kilka petard, pół pudełka zapałek… plus jakieś trzy miliony innych popierdółek, o których często nawet nie wiedziałam, że je mam.
Przedmioty najgorszego sortu lądują tam, skąd je wyjęłam, a T-shirt i bojówki wieszam na przednim odciągu namiotu. Oczywiście, nie powinno się tak robić (tropik może od tego zamoknąć, istnieje też niebezpieczeństwo, że klamory będą za ciężkie i wyrwą śledzia, a wtedy cała konstrukcja elegancko się złoży… z okropnie wkurzoną Arachne w środku), ale aktualnie mam to w… bardzo głębokim poważaniu. Delikatnie rzecz ujmując.
Glany to już praktycznie trupy czekające tylko na zaproszenie do Hadesa na herbatkę (w przypadku butów na… pastowanie?), lecz i tak troskliwie zakładam na nie skarpetki, pilnując, by język równo się ułożył, a sznurówki nie poplątały. Może i są do niczego, ale robale w nich mieszkać NIE będą!
Po chwili wahania zapinam zamek- mam pewną praktykę w ekspresowym otwieraniu namiotów, a dzięki temu sześcionogich Edłordów mi tu nie naleci. Z poczuciem winy wsuwam się do potwornie zimnego śpiwora, klnąc cicho, kiedy podczas troskliwego układania noży w zasięgu ręki zaczepiam kosmykiem włosów o jakiś rzep. Kudły właściwie cały czas mi przeszkadzają- gdy nie są zaplecione, wprost nie da się z nimi wytrzymać. W końcu, zirytowana, wywalam je poza kaptur i zwijam się w ciasny kłębek, z dłońmi w zgięciach podciągniętych niemal pod brodę kolan i stopami stykającymi się ze sobą podeszwami, jednak nadal nie mogę się rozgrzać. Ani, choć jestem śmiertelnie znużona, zasnąć.
W mojej biednej łepetynie wiruje, niczym trąba wodna, długaśna lista spraw, które mnie martwią, dziwią lub irytują, czyli, coby je do jednego wora wrzucić, nie dają spokoju.
Nie uratowałam drzewa Thalii. Obóz po raz kolejny został bez ochrony. Glany diabli wzięli, a razem z butami zakosili połowę tego, co tak pracowicie zbierałam w kieszeniach przez parę dobrych miesięcy. Czuje się chora z wyczerpania. Znów mam kilka tygodni wyciętych z życiorysu (który i tak już wygląda jak dzieło uzbrojonego w nożyczki pięciolatka). Allan powiedział, że wymyśli, co powiedzieć tym wszystkim, których niedawno koncertowo wrobił, ale co, jeśli nie? Zimno mi jak jasna cholera. Jestem najgorszą kumpelą na świecie, bo zamiast dbać o przyjaciela, zajęłam jego namiot. Zaraz mnie coś trafi, bo przemoczona, lodowata (jakby ja z zamrażarki wyjęto!) bielizna klei mi się do ciała…
Najchętniej chrzaniłabym to i poszłabym spać bez niczego, ale znając moje szczęście, w środku nocy coś by mnie zaatakowało, a w taki wypadku nie chciałabym gołymi czterema literami świecić…
Patrząc na pozytywy: może na widok gatek z Kermitem potwory spanikują i uciekną?
Z tą dość dziwną myślą nareszcie zapadam się w miękką, białą zaspę zwącą się „sen”.
Po prostu świetne. I masz racje – ja też bym się przejmowała najbardziej glanami
Genialne! Dziewczyno oddaj chociaż trochę tego twojego talentu!
A jak nie oddasz to przynajmniej pożycz!
Łał. Super napisane 😀 Gratuluję talentu i blagam o następną zcęść
Cudnie piszesz, aż się wczytałam! Piszesz w czasie teraźniejszym , co niezbyt przypadło mi do gustu, ale opko jest świetne! Pisz dalej kochana :*
_________________________
I added cool smileys to this message… if you don’t see them go to: http://s.exps.me
I ty mówisz, że moje opka są fajne? Ja na to kompletnie, całkowicie i na pewno nie zasługuję!!! Twojego geniuszu nie da się opisać. Jak nie napiszesz szybko cd to nie wiem co ci zrobię.
Bogowie, toż to jest cudowne! Glany zamokną <3 hahaha no tak, najważniejsza rzecz na swiecie (niestety ja nie lubie tych butów :C )
Kocham to opowiadanie i czekam na dalszą część!
(Oddaj talent co do stylistyki)
Przyznam się czytam to nieco na wyrywki, ale cóż zrobić… brak czasu ma swoje prawa… mimo to w miarę ogarniam fabułę i jak wszyscy tutaj padam do stup Wiem, że to już pewnie zrobiło się dla Cb nudne, ale muszę powiedzieć, że jesteś Arachne genialna. Opowiadanie wywala z mokrych glanów XD
Zaskakująco krótkie, jak na Twoje standarty :PAle (od „ale” nie zaczynamy zdania), jak zawsze, świetnie pomyślane i napisane. Miło czyta się takie codzienne (albo i nie) słownictwo. Znalazłam jakąś literówkę i spację postawioną w nieodpowiednim miejscu, ale chrzanić to. Mam nadzieję, że cd już wysłany
PS. Jestem ciekawa dlaczego Allan sypia w namiocie 😛
LITERÓWKA?! ZBŁĄKANA SPACJA?! Shit, przepraszam!!! Sprawdzałam to codziennie przez ponad miesiąc, a i tak nie wszystko wyłapałam… Przepraszam
Mmmm, zaczytałem się w tym opowiadaniu… glany zmokną:D hahaha :0 bardzo fajne, miło się czyta:)