To kontynuacja ‚Dzieci wojny’, z dedykacją dla wszystkich, którzy przeczytali pierwszą część, i z nadzieją, że w tej będzie trochę mniej błędów. Zaskoczę was: w tej części również nie ma żadnych nadprzyrodzonych elementów. Akcja rozwija się trochę za wolno…
Kilkupokojowe mieszkanko w niedużym apartamentowcu było tylko pozornie puste. Na wykładzinie widniały wydeptane w kurzu ścieżki, a z obszernej szafy w końcu korytarza dobiegały stłumione głosy. W korytarzu znajdowała się również niewidoczna na pierwszy rzut oka postać, z uśmiechem rozbawienia zerkająca przez uchylone skrzydła szafy; gdyby ktoś otworzył teraz szafę, ujrzałby istotnie odrobinę niecodzienny widok. Chuda jak tyka, czarnowłosa dziewczynka próbowała dosięgnąć leżącego na wysokiej półce pudełka. Sama dziewczynka próbująca dosięgnąć czegoś w szafie nie byłaby niczym zastanawiającym, gdyby nie fakt, że siedziała na ramionach chłopca o utlenionych prawie na biało włosach, który z kolei stał na chwiejnej konstrukcji z krzeseł i książek, podtrzymywanej przez kolejną dwójkę – strzelistą, wygimnastykowaną niczym baletnica blondynkę i dobrze zbudowanego, szaleńczo uśmiechniętego dzieciaka, zwykle górującego nad pozostałymi, teraz zadzierającego głowę, by ich dojrzeć, zmagających się z nieustępliwym, wyślizgującym się wciąż pudełeczkiem. W ogólnym chaosie dało się słyszeć pojedyncze, krótkie okrzyki, niczym wołania kupców na azjatyckich targach:
– Trzymajcie to! – powtarzał Ino, chłopak o utlenionych włosach, a nastrój zabawy, towarzyszący zajściu, starannie pozbawiał jego głos obawy czy złości, zastępując ją chichotami.
– Pomóż mi! Dopchnij tego Romea i Julię! Przytrzymaj tamto krzesło! Tamto, nie to! – przekrzykiwali się nawzajem asekuratorzy, więcej uwagi poświęcając właśnie owym krzykom, niż pozostałej dwójce, chybocącej się na szczycie drewniano-papierowej fortecy. Tiffany, blondynka, między swoimi uwagami chichotała cicho, podpierając się o improwizowaną drabinę, a Gunn, drugi asekurator, zdążył przewrócić się trzykrotnie o dosłownie wiekowy egzemplarz Odysei, zasługujący na honorowe miejsce w prywatnej kolekcji jakiegoś słynnego kolekcjonera, a nie nudny żywot na dnie przeżartej przez korniki szafy. Rhiannon, ukoronowanie pięknej konstrukcji, wciąż wyciągała ręce ku kartonowi, a jej głowa znajdowała się teraz na wysokości prawie trzech metrów, pozwalając jej spoglądać na świat z zupełnie innej perspektywy niż jej codzienne, niecałe zresztą, półtora metra.
Nagle pudełko wyślizgnęło się Rhiannon, jakby przez lata spędzone w osamotnieniu poświęcało dokładnemu wymydlaniu tekturowych ścianek, a nie ponurym kurzeniu się, i zdzieliło gramolącego się z ziemi Gunna, który przeklął głośno. Nagle przez szafę przebiegł grad plastikowych domków, papierowych banknotów i innych elementów ‘Monopolu’, celu całej misji. Plansza uderzyła w niestabilną, krzesłową strukturę, a ta poruszyła się jakby z wahaniem, by po chwili runąć prosto na Gunna. Ino uderzył twardo w stertę książek, a Rhiannon spadła z piskiem na ubrania obok, które w czasie zawalenia zsunęły się z wieszaków, gdzie z zadowoleniem stwierdziła, że ubrania nie tylko zamortyzowały upadek, ale również stworzyły niesamowitą trampolinę, której to istnienie dziewczynka skrzętnie odnotowała w pamięci. Tiffany, złotowłosej tancerce, udało się uskoczyć przed spadającymi meblami, lecz w zamian dostała woreczkiem z metalowymi pionkami w głowę. Nagle szafa jęknęła, stęknęła i jej dno opadło w dół, wznosząc kłęby startego na proszek drewna i wiórów. Zapanowała całkowita cisza, nie licząc cichego czkania, dowodu na obecność Rhiannon – mała zawsze dostawała czkawki, gdy coś ją przestraszyło albo zaskoczyło.
– Wszyscy cali? – zapytała Tiffany, gdy jakość widoczności podniosła się od ‘beznadziejna’ do ‘widać jak przez papkę dla niemowląt’.
– Ja *hyk* tak. – orzekła Rhiannon, podnosząc się z kupki odzieży. Ino zwrócił się do niej rozmarzonym tonem:
– Mówisz do tamtego aniołka?
– Ino! – krzyknęła z przerażeniem dziewczynka, przykładając mu dłoń do czoła.
Ten w odpowiedzi zachichotał i rzucił:
– Spoko, tylko żartowałem.
– W takich sprawach się nie żartuje. – żachnęła się dziewczynka.
Nagle Tiffany rozejrzała się dokoła z niepokojem.
– Gdzie Gunn?
. Wreszcie dostrzegli go, leżącego na plecach na zdewastowanej konstrukcji z dłońmi splecionymi na piersi.
– Co robisz? – zapytała Rhiann, wyrażając szczere zainteresowanie.
– Czekam, aż szafa zawali mi się na głowę.
Ino ożywił się.
– Jak chcesz, mogę jej pomóc. Gdzieś tu powinien być łom…
– Spadaj.
Tiffany przewróciła oczami i pomogła Gunnowi wstać.
– Kiedy indziej zagramy w Monopol. Lepiej chodźmy sprawdzić, czy Mau nie wrócił. – stwierdziła Tiffany i wyszła z szafy. Obrzuciła ją krytycznym spojrzeniem – nie licząc spodu szafy, znajdującego się na podłodze, i jej wnętrza, które wyglądało jak napadnięte przez żądne zabawek przedszkolaki w betonowych bucikach, nie było śladów po ich akcji. Za dziewczyną z szafy wyłonili się Gunn i Rhiannon, a zaraz po nich – Ino. Wszyscy spoważnieli na wzmiankę o Mau – w sprawach wojny, zwiadów (na których właśnie znajdował się Mau), i jedzenia, ich głównego kłopotu, byli śmiertelnie poważni. No, może nie licząc Ino, który nigdy nie był do końca poważny i nie umiał skoncentrować się na jednej rzeczy na dłużej niż pięć sekund. Zabawa w króla ciszy albo ‘baba jaga patrzy’ nie miały z nim żadnego sensu, chyba że… nie, nigdy nie miały z nim sensu.
Zaledwie wyszli z szafy, a, jakby w odpowiedzi na spostrzeżenie Tiffany, rozległo się ciche pukanie. Spojrzeli po sobie i zakradli się do drzwi, a Ino wyjrzał przez wizjer – za drzwiami zobaczył potarganą, brązową czuprynę, która przypominała wysadzony w powietrze stóg siana. Chłopak skinął na Gunna, by ten uchylił drzwi. Gdy zerknął przez szparę i upewnił się, że na wycieraczce stoi Mau, ich zwiadowca, zaczął otwierać wszystkie zamki i łańcuszki, które ciągnęły się od góry do dołu drzwi. Mau, zaglądając przez szczelinę, szepnął kilka słów z tajemniczym uśmiechem, a w jego oczach błysnęło zadowolenie:
– Mam dla was niespodziankę. Nigdy nie zgadniecie, co znalazłem w ruinach po ostatniej bombie.
Rhiannon, zaciekawiona, spróbowała wepchnąć się w dziurę i zobaczyć cokolwiek, co choćby naprowadziło ją na odpowiedni trop, ale nie zdołała niczego dojrzeć przez wąską szczelinę.
Wreszcie drzwi otworzyły się. Stał w nich Mau, trzymając na rękach nieznajomą dziewczynę.
Cała czwórka patrzyła na niego oniemiała. Ino przypatrywał się przyjacielowi z otwartymi ustami, Gunn gwizdnął cicho, a Rhiannon, jak zresztą przez większość czasu, czkała. Wreszcie Tiffany otrząsnęła się ze zdziwienia i zapytała:
– Kto to jest?
Mau pokręcił głową i odpowiedział zmęczonym głosem:
– Nie wiem, Tiff. Mieszkała chyba w tamtym domu, zniszczonym przez wybuch.
Gunn również powoli wracał do normalnego trybu funkcjonowania. Wziął dziewczynę z rąk wyczerpanego Mau i zaniósł ją do sypialni. Ino zamknął drzwi, a Tiffany i Rhiannon poszły zająć się nową. Rhiannon podskakiwała, uszczęśliwiona, ale Tiff siedziała cicho. Wiedziała, że kolejne dziecko to też mniej jedzenia. Nie chciała być samolubna, ale po głowie krążyło jej zdanie, tak często używane w różnych filmach i książkach: ‘Kolejna gęba do wykarmienia’. Chociaż… ostatnio i tak za dużo stracili. Może mała zmiana im nie zaszkodzi?
Z zacienionego rogu wychynęła cicha postać i podążyła za dziewczynami, zaintrygowana niespodziewanym przybyciem.
Ω
Świadomość wracała, ale ból nie. Nie chodziło o to, że go nie było, tylko wydawał się pochodzić z daleka, był prawie nieodczuwalny, jak śnieg, który sypie ci na kurtkę, gdy jesteś szczelnie opatulony i ukryty pod dziesiątkami nieprzemakalnych ubrań. Wolno dochodziłam do siebie, a niewyraźny dotąd obraz zaczął się wyostrzać. Znowu byłam w nieznanym pokoju, co zaczęło się robić irytujące, jakby los zaprzysiągł się przeciwko mnie – straciłam pamięć, prawie nie zginęłam w wybuchu, a teraz znowu znalazłam się w zupełnie obcym miejscu. Tyle, że tym razem leżałam w łóżku, przykryta kołdrą, było mi ciepło, wygodnie i błogo, jak po tych długich, zimowych spacerach, gdy zakopujesz się w kocu, popijasz gorącą herbatkę i wygrzewasz się przy kominku. Dziwne… skąd pojawiła się ta scena? Czyżby była elementem czasów sprzed? Sprzed zapomnienia, kiedy to nie uciekałam przed bombami, nie znajdywałam w kieszeniach starych zdjęć, których nie powinno tam być, nie budziłam się codziennie gdzie indziej? Ale kto wie? Może przedtem też tak było? A może, może tak będzie zawsze, może zawsze będę budzić się w nowym punkcie, raz tu, raz tam, bez pamięci, pieniędzy i jedzenia? Zmęczona rozmyślaniami, postanowiłam zostawić rozważania nad swoją przyszłością w spokoju, przynajmniej na jakiś czas. Najważniejsza była teraźniejszość.
Niespodziewanie wychwyciłam gdzieś z boku cichy szmer. Byłam stanowczo przewrażliwiona, ale przekręciłam gwałtownie głowę, w obawie że ujrzę tam tygrysa czy coś równie morderczego. W zasadzie, tygrysy są piękne, więc kto je tam wie?
Widok mnie zaskoczył: ujrzałam piękną blondynkę w czystych dżinsach i ciemnoturkusowym swetrze, zwijającą biały opatrunek. Od wieków nie widziałam żywego człowieka, a przynajmniej miałam wrażenie, że minęły wieki, ponieważ nie wiem, kiedy widziałam istotę ludzką przed zapomnieniem. Dziewczyna przypominała primabalerinę – bez problemu mogłam wyobrazić ją sobie w koku, różowej bluzeczce i pudle, specjalnej spódniczce do tańca. Pudło… kto wymyślił tak durną nazwę? „Co założyć na bal?” „Załóż pudło, pasuje ci do oczu”. Albo: „W jakim stroju wystąpisz, córeczko?” „Założę śliczne pudło, mamusiu”. Chociaż, czy to było pudło? A może to nazywa się zupełnie inaczej, i to mój umysł znów płata mi figle? Otrząsnęłam się. Moje myśli skakały od tematu do tematu. Chyba jeszcze nie obudziłam się do końca…
Blondynka odwróciła się do mnie i zauważyła mój wzrok, wbity w nią z cichym pytaniem. Dobra, tak naprawdę gapiłam się w nią jak sroka w gnat, nie mając zielonego pojęcia o tym, co właściwie się dzieje. Jednym słowem, wyglądałam prawdopodobnie jak obłąkany, oszołomiony, zagubiony, ogłupiały i poprzypalany włóczęga. Zapomniałam o czymś?
– Jak się czujesz? – zapytała z uśmiechem primabalerina, choć w jej wzroku kryła się lekka podejrzliwość.
– Dobrze… – wydukałam.
– Jestem Tiffany. – wyczułam jej ulgę, gdy nie rzuciłam się na nią z dzikim wrzaskiem. Najwidoczniej rzeczywiście wyglądałam na troszeczkę obłąkaną. – A skoro już się wstałaś, myślę, że małe odwiedziny ci nie zaszkodzą. Rhiann i reszta nie mogą się doczekać, żeby z tobą pogadać. Wszyscy jesteśmy strasznie ciekawi, kim jesteś. – powiedziała z tym samym, dodającym otuchy uśmiechem. Tiffany… To imię do niej pasuje, pomyślałam. Brzmiało dostojnie i władczo, jak imię jakiejś hollywoodzkiej gwiazdy. A kogo miała na myśli, mówiąc ‘wszyscy’? Przedtem użyła słowa ‘Rhiann i reszta’. Wnioski wysuwały się same: ‘wszyscy’ to ona, Rhiann i reszta. Czyli wnioski były gówno warte. Zostawało mi tylko zaczekać i dowiedzieć się, kim jest ta reszta. A skoro ‘reszta’ chciała widzieć, kim jestem, może pomogą mi się dowiedzieć?
Tiffany wstała i wpuściła kilka osób do sypialni. Na początku weszła dziewczynka, trochę niższa ode mnie, o chłopięcych rysach i czarnych włosach, przyciętych krzywo nad ramionami. Wyglądała na typową miłośniczkę emo, choć jej pogodny uśmiech i zaintrygowana mina świadczyły przeciwko mojemu mniemaniu. Pewnym krokiem przecięła pokój i usiadła na krześle obok mnie, bez skrępowania mi się przyglądając. Za nią do pokoju wślizgnęła się grupka chłopców, którzy zamiast usiąść na wolnych krzesłach, ustawionych wkoło łóżka, czy na fotelu stojącym obok, podeszli podpierać ściany. Ostatni z nich szczególnie zwrócił moją uwagę – jako jedyny nie wyglądał niepewnie z powodu mojej obecności, i choć przyglądał mi się, nie potrafiłam wyczytać z jego spojrzenia niczego. Cała szóstka wyglądała na trzynaście, czternaście lat.
Tiffany wzięła sprawy w swoje ręce, gdy stwierdziła, że nikt nie zamierza się przedstawić samodzielnie.
– To jest Rhiannon – kiwnęła głową w stronę niezwykłej wielbicielki emo. – Stara się być pozytywna, ale jej natura i wygląd są temu trochę przeciwne.
Rhiann uśmiechnęła się w odpowiedzi, ale się nie odezwała.
– A to Ino, Gunn, Mau i Niebieski, nasza wesoła kompania. – mówiąc to, wskazała po kolei na chłopaków, którzy spiorunowali ją wzrokiem za to porównanie, ale również nic nie powiedzieli.
Ino, stojący najbliżej mnie, miał uderzająco jasne włosy, w kolorze kości słoniowej, niczym chłopak ze zdjęcia, a na jego ustach błąkał się wesoły uśmieszek. Wyglądał na kogoś, kto w ciągu pięciu minut zamknięty w samochodzie zdoła zwolnić hamulec ręczny, uderzyć samochodem w ścianę, zepsuć trzy otwierane automatycznie szyby, nacisnąć każdy przycisk, rozregulować przesuwane siedzenia, co najmniej trzykrotnie włączyć alarm, oderwać kierownicę, rozkręcić radio i zatrzasnąć się w bagażniku.
Gunn był najwyższy z całego towarzystwa, i najlepiej zbudowany. Miał krótko przycięte, rdzawe włosy, a w jego zimnych, piwnych oczach błyskała pogarda i pewność siebie. Należał do tego rodzaju ludzi, którzy nie okażą komuś szacunku, dopóki ten nie ukaże swoich zdolności, i cenią sobie przede wszystkim siłę i władzę, a podczas walki stają po zwycięskiej stronie barykady. Mówiłam, że kiedy obudziłam się bez wspomnień, czułam się tak, jakby ktoś zrobił mi wredny żart, zabrał coś cennego i teraz machał mi tym przed nosem. Kimś takim mógł być właśnie ten chłopak.
Mau był zupełnie inny, można by powiedzieć, że był prawie całkowitym przeciwieństwem Gunna. Miał ciemnobrązowe, rozczochrane włosy i ciepłe, brązowe oczy. Był zaledwie kilka centymetrów niższy od Gunna, ale sprawiał wrażenie drobnego. Mimo to nie wyglądał chuderlawo ani słabo, a w jego twarzy dało się wyczytać odwagę i zaciętość. Na pewno był lojalny wobec przyjaciół, to było widać w jego spojrzeniu, jakim obserwował dzieci, jakby były jego rodzeństwem. Może któreś z nich było? Tiffany nic o tym nie wspominała, więc było to możliwe.
Niebieski był tym tajemniczym chłopakiem, który nie okazywał ani ciekawości, ani nieśmiałości, a nawet jeśli, dobrze je ukrywał. Miał ciemne włosy, prawie czarne, i ciemnoczerwoną skórę, niewykluczone, że świadczyło to o indiańskich korzeniach. Był silny, waleczny i nie dawał sobą pomiatać, to było widać w jego oczach. Oczy to zwierciadła duszy,wyszeptał ten zagadkowy głos w mojej duszy, do którego już zaczęłam się przyzwyczajać. Wracając do Niebieskiego, pewnie lubił dowodzić i wzbudzał w tej dziwnej zgrai respekt i szacunek, choć nie był przez nich szczególnie lubiany.
Muszę przyznać, że jestem niesamowita w odszyfrowywaniu charakterów na podstawie oczu, postawy i zachowania.
Niezręczna cisza trwałaby wieki, gdyby Ino w końcu nie wypalił:
– Kim jesteś?
Czułam ich świdrujący wzrok, ściskający mi gardło strachem i niepewnością. Przełknęłam nieistniejącą gulę w gardle i powiedziałam cicho:
– Mam na imię Cyntia.
Pytanie Ino sprowokowało resztę. Rhiannon, Tiffany, chwilę później też Mau i Gunn, a nawet Niebieski zaczęli mnie zasypywać pytaniami. Tempo zadawania pytań nie pozwalało mi na nie odpowiedzieć, a ich liczba przytłaczała mnie i przyprawiała o ból głowy. Zsunęłam się głębiej w materac i wolno zjechałam pod pierzynę. Czekałam, aż wreszcie trochę się uspokoją, co trochę potrwało, ponieważ ucichli dopiero, gdy zaczęły ich boleć gardła. Kiedy zapanowała jako taka cisza, niechętnie wychynęłam spod kołdry.
– Bez obrazy, ale umiem odpowiedzieć na tylko jedno pytanie równocześnie.
Tiffany zaczęła wolno:
– Kim jesteś?
Po mojej twarzy przebiegł wyraz cierpienia, ale szybko go ukryłam, i odpowiedziałam jej, a w moim głosie wciąż dało się słyszeć rozpacz.
– Nie wiem.
Jejku! Genialne, jak pokazujesz uczucia 😀 Super się czyta, blędów nie znalazłam
G E N I A L N E! Dziewczyno, masz talent! Nie zmarnuj go 😉
naprawdę świetny rozdział 😀
Błędów nie znalazłam a to naprawdę żadko się zdarza, fantastycznie grasz na uczuciach i naprawdę masz zajebiscie ogromny talent *.* zazdroszczę Ci go.
Jestem przekonana, że najbliżej Cyntii będzie Mau 😀
Oby byli razem <3
ale to dopiero za jakiś czas,
w tak wogóle to uwielbiam takie rzeczy związane z wojną, dlatego dziękuję Ci za to opowiadanie
Buziaczek :***