Pierwsze (prawie) opowiadanie, które tu zamieszczam dla pierwszych osób, które się do mnie odezwały, czyli Eiriene, Cllarissy, Arachne, Pegazowatej, Nożownika, Thailii2, Świerszcza i Artemis
Może nie jest za bardzo herosowe, ale to na razie jedyne, które skończyłam (Zaczęłam jakieś osiem ;P) Mam nadzieję, że się spodoba.
– (…)Prawie nas dorwała! Coś ty sobie myślała?! Głupie dziewuszysko! Zaprowadziłaś ją prosto do mnie! Dobrze, że twój „przyjaciel” zdążył w porę, bo nie żyłybyśmy obie! Swoje herosowe gierki zostawiaj kilka przecznic ode mnie, bo nie mam ochoty pewnego dnia zostać potrawką jakiejś Eryni! Mam w domu prawdziwego tumana! Kretyna! Zamiast myśleć jak ujść z życiem i przy okazji nie zabijać mnie, tylko chłopaki ci w głowie! Kto cię tam wie, czy już nie zaszłaś w ciążę!– wrzeszczała Irene do „niewdzięcznej” pasierbicy – Zanim się obejrzysz, skończysz jako żarcie jakiejś maszkary! A jeśli nie, to jako dziwka w burdelu za rogiem!
– Niedaleko pada jabłko od jabłoni, co? Ale na szczęście, nie jestem twoją córką! A ty nie musisz szlajać się co miesiąc z innym facetem! Zresztą, co ja mówię! Co tydzień! Dokładnie w każdym tygodniu masz nowego gacha! Ilu to ich już nazbierałaś, co?! Bruno, Thomas, John, Thorsten, Alex, Greg… – dziewczyna zaczęła wyliczać na palcach – Wszystko znosiłam, ale Szprychę mogłaś sobie darować! To naprawdę dobry nauczyciel! Jedyny dobry w tej jeb*** szkole! – Urwała. Zabrakło jej słów.
Poszła do swojego pokoju.
– Jeszcze nie skoń… – dalszą część wypowiedzi zagłuszył huk trzaskających drzwi.
Dziewczyna rzuciła się na łóżko i skuliła czując na policzku kojące zimno wściekle różowej ściany. Zaraz jednak wstała. I położyła się. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Wstała, sięgnęła po niedokończoną jeszcze powieść Kinga i położyła się znowu. Zazwyczaj książka pomagała, otwierała drzwi do innego świata, przez które Rose chętnie wchodziła, zostawiając za sobą problemy szarej codzienności. Teraz jednak treść lektury mieszała się ze wspomnieniem rozwścieczonej Alekto. I Percy’ego przebijającego jej pierś swoim Orkanem.
Żałowała, że nie jest w Obozie. Tam na pewno dałaby radę problemom. Jednak trwał rok szkolny, a konkretniej początek listopada. Szkoła jest beznadziejna. Uczniowie są beznadziejni. Nauczyciele są beznadziejni. No, oprócz Szprychy. Młody (i przystojny) matematyk jest w porządku. Wydaje się ją rozumieć, co oczywiście jest niemożliwe. Herosa zrozumie tylko heros. „A może on jest synem Ateny?” – przemknęło jej przez myśl. Szybko jednak zganiła się za głupotę. To przecież niemożliwe. Zresztą to już i tak nie miało znaczenia, bo Irene się nim zajęła. Nawet on został nią skażony. Sięgnęła do szuflady i wyjęła z niej paczkę kradzionych fajek. Kradzionych – bo jest dzieciakiem Hermesa. Fajek – bo ostatnio ma problemy ze stresem. Otworzyła swój mini – balkonik i wychyliła się za barierkę zaciągając się głęboko. Jednak nawet to nie przynosiło wystarczającego ukojenie po dzisiejszym dniu.
Samochody mknęły po drodze hałasując niemiłosiernie. Reflektory pojazdów rzucały światła na jej pokój. Oczywiście nie miała żaluzji. Po chwili jakiś palant zaczął trąbić na inne auta. Przeklęła pod nosem. Nienawidziła Nowego Jorku. Nie lubiła mieszkania w mieście, a to miasto było najgorsze. Żule pod sklepem. Przygłupi kierowcy. Walnięta sąsiadka z obsesją na punkcie hałasu. Córka drugiej sąsiadki, fanka głośnego metalu. I ona w tym wszystkim. Zupełnie tu nie pasowała.
Przypomniał jej się fragment pewnego wiersza polskiej poetki:
Czasem chce się do człowieka,
Kiedy szczęścia brak,
Kiedy na nas nikt nie czeka
Albo byle jak.
Czasem chce się do człowieka,
Gdy się jest na dnie,
Film nie pomaga,
Książka to blaga, nie, nie, nie!
Bo nam chce się do człowieka,
Knajpy znają nas,
Musi minąć jakiś czas,
Musi wyschnąć rzeka,
Muszą zblednąć sny,
Wtedy wrócą zwykłe dni. *
Taak, chciała do człowieka. Tymczasem była sama. Przed oczami stanął jej widok wściekłej Alekto ruszającej prosto na nią. I Irene stojąca kilka metrów dalej, za szybą pustego spożywczaka. Rose nie miała żadnej broni. Nic. Po prostu stała oszołomiona patrząc na zbliżającą się Erynię. I wtedy zza jej placów wyskoczył Percy. Ciężko powiedzieć co tam robił, choć przypuszczała, że wracał ze szkoły do domu. Tak zgadywała po plecaku przewieszonym przez jego lewe ramię. Rzucił się na Łaskawą z tym swoim długopiso – mieczykiem i wykorzystując element zaskoczenia i wykończył ją jednym sprawnym cięciem. Potem podszedł do Rose i wypytywał o samopoczucie.
Dziewczyna nie chciała być herosem. Nie pasowało to do niej tak samo jak ona do Nowego Jorku. Chciałaby być normalną dziewczyną. Ale nie tutaj. Chętnie żyłaby w Europie. Może w Angli, może we Włoszech. A może w Polsce, tak jak autorka wiersza? Na pewno mieszkałaby na wsi. Ale nie takiej jak z książeczek dla dzieci, z kurami i krowami. Takiej wsi z dzisiejszych czasów, jakie widywała kiedyś za oknem autokaru na wycieczkach szkolnych.
Jej rozmyślania przerwał miejscowy kundel szukający jedzenia w trawie przy jej mieszkaniu. Pardon, mieszkaniu Irene. Wróciła do pokoju i zaczęła szukać niezjedzonych kanapek jeszcze ze szkoły. Po chwili wróciła i rzuciła psu bułkę z serem. Pochłonął ją w kilka sekund.
Znowu powrócił wiersz
„Czasem chce się do człowieka,
Kiedy szczęścia brak,
Kiedy na nas nikt nie czeka
Albo byle jak.
Czasem chce się do człowieka,
Gdy się jest na dnie,
Film nie pomaga,
Książka to blaga, nie, nie, nie.
Nie pomoże żaden lekarz
Ani głupia złość,
Musi nadejść taki ktoś,
Kto chce też do człowieka,
Lepszy jest niż ty,
I otworzy Tobie drzwi…”
Rose raczej nie mogła na nikogo takiego liczyć. Towarzyszyły jej tylko gwiazdy. I księżyc.
Może pewna dziewczyna, gdzieś daleko, w Europie, jest taka sama jak ja i też patrzy na księżyc? – nie wiedzieć czemu wymknęła jej się myśl. – Może też za bardzo lubi swojego nauczyciela? I też nie lubi swojego życia, które do niej nie pasuje? Może lubi powieści Kinga i często gubi klucze? A teraz, właśnie w tej chwili myśli „Może gdzieś w Nowym Jorku jest dziewczyna, podobna do mnie i patrzy teraz, właśnie teraz, na ten sam księżyc?”
***
W tym samym czasie, daleko
„Lubiła tańczyć pełna radości tak,
ciągle goniła wiatr.
Spragniona życia wciąż, zawsze gubiła coś” **
Drzwi do pokoju Lucyny były niedomknięte. Przechodzący obok pies nie mógł zostawić tej okazji. Podszedł i lekko pchnął je nosem wchodząc do pokoju.
Dziewczyna oderwała się od powieści czytanej właśnie na łóżku i spojrzała na niego. Od razu zrozumiała dawane jej znaki.
– Chcesz wyjść? – zapytała niepotrzebnie
Axel podszedł do niej zrozumiawszy pytanie. Nastolatka wstała, a zwierzę podskoczyło radośnie i pomknęło do przedpokoju (ku odstawionej na wieszak smyczy). Lucyna pobiegła za nim ubierając szybko buty, nowy, czarny płaszczyk, czapkę i rękawiczki i założyła psu znienawidzoną przez oboje kolczatkę. „Idę z psem” – rzuciła jeszcze przez ramię i wyszła.
Axel jednak nie pociągnął za sobą dziewczyny ku trawie (jak zwykle), tylko zatrzymał się przed niewielkim drzewkiem ogrodowym. Znieruchomiał, ogon postawił wyżej i wpatrywał się w coś ukrytego przed oczami dziewczyny w ciemności. Nastolatka zatrzymała się, kucnęła i zaczęła wytężać wzrok w poszukiwaniu obiektu zainteresowanie swojego czworonoga. Na próżno niestety. „Może to jeż?” – pomyślała. To było wysoce prawdopodobne. Zwierzątko żyło w tych okolicach, ale Lucyna widziała go niestety tylko raz. Niestety – bo interesowały ją te zwierze i lubiła je obserwować. Pies nie zmieniwszy pozycji zaczął cichutko pojękiwać. Dziewczyna rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę domniemanego jeża i pociągnęła psa w stronę codziennej trasy.
Nastolatka zaciekawiona spojrzała w górę. I znalazła je, uradowana brakiem chmur. Jedynym plusem zbliżającej się zimy, a więc także skrócenia się dnia i wydłużenia nocy, czyli szybszych zmroków (co, naturalnie samo w sobie jest minusem) były gwiazdy. I księżyc. Mogła je widywać znacznie częściej, niż w inne pory roku, zwłaszcza w lato. Wakacje miały ten minus, że prawie nigdy nie widziała ich z dworu. Mama nie lubi gdy wychodzi późno, a niestety nie ma balkonu.
Niebo było niezwykle rozgwieżdżone. Magicznie. Księżyc na chwilę spowiła jakaś mała chmurka, ale za chwilę na pewno go zobaczy. I faktycznie, po paru minutach prawie całkowicie straconych na unoszeniu głowy ku niebu, zobaczyła go w całej swej okazałości. W pełni.
Jakie to niezwykłe, że ludzie w Nowym Jorku widzą go tak samo. Hmm, Nowy Jork. Już wie, że kiedyś tam zamieszka. A na pewno będzie się o to starać. Od ładnych paru lat ma do niego słabość, zaczętą… pewną książką.
Percy Jackson też kochał to miasto.
Seria ta zawładnęła jej myślami, marzeniami i nocami, spędzonymi na czytaniu, uciekaniu od szarej i nudnej codzienności. Zwróciła jej uwagę na mitologię, starożytną Grecję oraz… na Nowy Jork. Miasto, którego młody heros bronił tak zaciekle.
„Chciałabym być herosem” – pomyślała spojrzawszy znowu na księżyc. Jakie to niezwykłe, że ludzie w jej ukochanym mieście widzą go tak samo. Być może nawet pewna dziewczyna, która mieszka w NY, jest podobna do niej i patrzy teraz, ze swojego okna, właśnie teraz, na ten sam księżyc zachwycając się jego magicznym widokiem? Może jest równie roztargniona, równie często gubi klucze i też męczy ją jej codzienność? Może też chciałaby innego życia? I może właśnie w tej chwili myśli „Może pewna dziewczyna, gdzieś daleko, za oceanem, może w Europie, jest taka sama jak ja i też patrzy na księżyc?”
*Agnieszka Osiecka – „Czasem chce się do człowieka”
** Rotary – „Na jednej z dzikich plaż”
Super!
Dziękuję za dedykacje 😀
Fajoskie. Piękne. Liczę na kontynuację, bo jak nie…
Wow. Niesamowite! Kiedy czytałam o Lucynie wyobraziłam ja sobie zupełnie jakby była mną. Pomysł jest genialny! Ogólnie wszystko jest genialnie! 😀
Fajne.
Fajne, aczkolwiek imię Lucyna nie za bardzo przypadło mi do gustu, ponieważ tak się nazywa moja babcia. Jak dla mnie lepiej brzmiałoby Lucy (to angielska forma Lucyny), ale rób co chcesz. To nie moje opko, więc nie będę się wtrącać. Pisz szybko CD.
No dooobra, a teraz mała przyjemność dla Was ode mnie:
To jednoczęściówka! 😀
Zacząłem czytać przez twój nick Eurydyka, „Eurydyki tańczące” ach, podobało mi się, choć takich opowiadań nie powinienem czytać przed snem. Podoba mi się jak piszesz, liczę na coś może nie weselszego, ale jednak
Śliczne *.*
Kiedy będzie kolejne Twoje opko? Nie mogę się już doczekać!
Pyszczku! Ale boskie opowiadanie! Tak ciekawie to przedstawiłaś! Świetnie piszesz! :*
A ja mam ciocię Lucynę :p