Nie zastanawiacie się czasami, co dzieje się z dzieciakami z Obozu Herosów, kiedy dorosną? Przecież nie codziennie ratuje się Olimp, nie każdy decyduje o losach świata – większość z nich rodzi się i ginie w cieniu. Jako zwykli ludzie walczą o przetrwanie, mimo że wiedzą, iż nie mogą wygrać. Umierają po cichu – bez hymnów, palenia całunów, bez morza łez, czy chociażby modlitwy.
W wolnym czasie napisałam historię, która nie ma w sobie nic wyjątkowego. Jest o przeciętnej dziewczynie, przeciętnie żyjącej w przeciętnym świecie. A jednak jest bohaterką. Bo żyła. Na przekór całemu światu .
„ZWYCIĘZCY CODZIENNOŚCI – COCO”
Czy budziliście się kiedyś głodni? Lecz nie dlatego, że wczorajszej nocy nie zjedliście kolacji, lub dlatego, że kanapki z szynką po prostu Wam nie smakowały. Czy budziliście się kiedyś bladym świtem, czując żołądek ściśnięty do granic możliwości i ciało rozpaczliwie błagające o posiłek? Czy budziliście się kiedyś po trzech dniach o samej wodzie, bo niczego innego nie mogliście przełknąć? Czy budziliście się kiedyś z przytłaczającą świadomością, że wasz świat legł w gruzach i nic już nie będzie takie, jak kiedyś? Ona tak.
Tamte poranki zapisały się w pamięci Coco jako ciemne piętno i pozostawiły krwawiącą bliznę na jej codziennym życiu. Każdy kolejny dzień jest skutkiem koszmaru, który przeżyła zaledwie jako dwunastolatka. Wypadek i śmierć matki, rozgrywająca się na oczach dziewczyny był początkiem złego snu, z którego nie można się obudzić. Potem nastąpiły najgorsze, najmroczniejsze pięć miesięcy jej życia, które do dziś bezowocnie stara się wymazać z pamięci. Nie można usunąć pięciu miesięcy udręki i bólu jaki sprawiał Coco pijany do nieprzytomności ojczym – zarówno psychicznego, jak i fizycznego. Wyrok został wydany przez życie. Alkohol, hazard i narkotyki. To, co było zbawieniem i uwolnieniem dla mężczyzny cierpiącego po stracie drugiej żony zabiło jego rodzinę, jego samego i pozostawiło dwójkę dzieci z długami, bez środków do życia, bez domu i bez rodziny. Osieroceni przez przypadek. Dwunastoletnią Coco i jej o cztery lata starszego brata przyrodniego -Marca uratował ten sam przypadek i dobroć wielu ludzi. Wpierw w przytułku, sierocińcu, potem na ulicy – wszędzie byli razem przedzierając się przez okrucieństwa współczesnych miast.
A potem stał się cud. U progu ich domu stanął zbawiciel w postaci kozłonogiego młodzieńca. Kędzierzawy przyjaciel niósł dzieciom najwspanialsze wieści, jakie mogli usłyszeć. Słodycz sączyła się z jego ust, a słowa, będące dla Coco cudną muzyką dudniły w uszach: dom. Prawdziwy. ‘Pełen ciepła i przyjaciół, którzy będą twoją rodziną’ – mówił. Nic nie mogło równać się ze szczęściem, jakie wtedy odczuwali. Ale każda bajka kiedyś się kończy. Ta skończyła się dla obojga na Long Island, u stóp Obozu Herosów. Bo tylko jedno mogło iść dalej. Córce Apolla nie dano wybrać. Pojawienie się piekielnego ogara przesądziło o jej losie. Brata ostatni raz widziała, kiedy odjeżdżał w towarzystwie dwóch innych Herosów, w dłoni kurczowo trzymając woreczek z pieniędzmi otrzymanymi od opiekuna obozu i zdjęciem roześmianej siostry.
***
Skończywszy osiemnaście lat, Coco podjęła decyzję. Postawiono ja przed wyborem: mogła zostać wśród swoich braci i sióstr w Obozie Herosów, mogła też samotnie ruszyć w świat ludzi, gotowa walczyć i stawiać czoła trudnościom. Nie wahała się ani chwili.
Marca odnalazła w Nowym Yorku, wynajmującego klaustrofobicznie małe lokum, pracującego jako taksówkarz na nocnych zmianach za najniższą krajową. Nie dane było im długo cieszyć się swoją obecnością.
Coco nie była dostatecznie dobra. Nie była w stanie obronić brata przed piekielnym ogarem. Ten sam stwór, który rozdzielił ich pięć lat temu, teraz na zawsze rozdzielił ich losy.
Dziewczyna nigdy sobie tego nie wybaczyła.
***
Delikatne, nieśmiałe promienie słońca wpełzały do pokoju poprzez szpary w żaluzjach rzucając ciepły blask na tonące w mroku pomieszczenie. Było to mieszkanie zaledwie dwupokojowe z aneksem kuchennym i niewyobrażalnie małą łazienka bez ciepłej, bieżącej wody. Ze starych, odrapanych ścian kamienicy sypała się farba, kiedyś niewątpliwie będąca białą, teraz raczej przypominająca kolorem mocz. Jedynym źródłem światła były żarówki wiszące na suficie i niewielka lampka nocna z kloszem w różowe misie stająca na stole – idealna do pokoju małego dziecka. W największym pokoju stała stara lodówka, kilka szafek i gazowy piec – słowem typowa studencka kuchenka; zniszczona kanapa z wystającymi sprężynami i powycieranym obiciem w okropnym odcieniu zieleni, trzy drewniane krzesła znalezione na ulicy; duży, wyglądający na zabytkowy stół i ogromna szafa ze sklejki pokryta niewyobrażalna warstwą naklejek z zespołami, plakatów informującymi o znaczących wydarzeniach w kraju i na świecie, wycinek z gazet i ulotek. Na ścianie wisiała ogromna mapa polityczna świata, nieco mniejsza mapa fizyczna Ameryki i plan Nowego Jorku z zaznaczonymi fluorescencyjnym flamastrem liniami metra i najważniejszymi miejscami. Na podłodze panował przysłowiowy ‘artystyczny nieład’ będący wybuchową mieszanka ubrań, naczyń, kawałków pizzy, butelek, książek i filmów. Jedynym akcentem wskazującym na życie mieszkańców w XXI wieku był nowiutki, zadbany laptop kupiony za trzyletnie oszczędności – największy skarb a, pomijając szkatułkę z pamiątkami po rodzinie skrytą pod warstwą ręczników i koców na dnie szafy.
To tutaj, na tej niewyobrażalnie niewygodnej kanapie dwudziestojednoletnia Coco odzyskiwała świadomość wyzwalając się z objęć porządnego kaca i wybudzając się po całonocnym śnie. Wpierw przekręciła się z boku na bok, jęknęła z niechęcią i usiadła, zrzucając z siebie dwa grube koce. Każdy poranek jest cieniem tych, które były największym koszmarem jej dotychczasowego życia.
„Jednak czas nie na tyle leczy, na ile zasklepia rany i sprawia, że godzisz się ze swoją przeszłością, akceptujesz ją i uczysz się żyć dalej…” – tak mówiła zaledwie dwa dni temu tłumacząc koleżance po fachu, że dobrze się czuje. Trzynaście dni temu minęła ósma rocznica śmierci jej matki.
‘Dziś trzecia rocznica śmierci Marca.’ – szepnęła Złotowłosa.
Po raz kolejny dziewczyna wróciła myślami do swoich decyzji i ich konsekwencji.
Po śmierci brata Coco nie potrafiła znaleźć swojego miejsca. Nie mogła też wrócić do Obozu Herosów. Chejron postawił sprawę jasno – kiedy zdecyduje się uciec, już nie będzie odwrotu. Jedynym, co pozostało dziewczynie na dowód, że Obóz Pół-Krwi nie był senną marą był łuk. Łuk, który nigdy nie chybiał w jej dłoniach.
Wtedy po raz kolejny życie złotowłosej Coco uratował przypadek. Przypadek ten nazywał się Alexander Brown i był homoseksualnym mistrzem drinków w barze Burleska, który szybko stał się najlepszym przyjacielem dziewczyny.
Ten sam przypadek pozwolił objawić się niewiarygodnemu wokalno-tanecznemu talentowi, który drzemał nieodkryty głęboko w córce Apolla. Samej zainteresowanej wcale to nie dziwiło – całe jej półboskie rodzeństwo obdarzone było niebiańskimi głosami i wdziękiem. Ona potrafiła to wykorzystać. W krótkim czasie stała się gwiazdą nowojorskiej rewii sławiąc luksusowy klub Burleska w całym Nowym Yorku. Zamieszkała z Alexandrem i jego licznymi partnerami zmieniającymi się co jakiś czas w niewielkim mieszkaniu na przedmieściach i nauczyła się prowadzić stosunkowo normalne życie. Półboskiej broni używała sporadycznie i tylko w ostateczności. Bardziej przydatne były tajemnicze perfumy otrzymane od dyrektorki Burleski – Miriam Mirgonne, która okazała się być córką Afrodyty. Dzięki nim od ponad czterech miesięcy żadna karykatura nie niepokoiła dziewczyny i nie zagrażała jej przyjaciołom.
Coco przeczesała dłonią płomienne, rude kosmyki, wracając do teraźniejszości i westchnęła głęboko starając się przywołać do siebie obraz twarzy Alice Branchet. Nie potrafiła. Nie mogła przypomnieć sobie ciepłego uśmiechu własnej matki. Po twarzy dziewczyny potoczyła się samotna łza, kiedy uświadomiła sobie, że nie tylko twarz, ale i szyderczy, bezzębny uśmiech, pijany wzrok, pełne żądzy ciało i odrażający zapach ojczyma jest w stanie przypomnieć sobie w każdej chwili. Podobnie jak martwe ciało Marca wijące się w konwulsjach i kolor jego śmiertelnej krwi.
Błękitnooka wzdrygnęła się, czując przejmujący jej ciało dreszcz. Potrząsnęła przecząco głową chcąc odgonić od siebie wspomnienia i wyjęła z torby kolejną tajemnicę, którą skrywała przed współlokatorem – niewielki odtwarzacz muzyki – prezent od jednego z klientów. Tydzień temu znalazła w garderobie przy swoim stanowisku pudełko z rzeczonym maleńkim skarbem i przyjęła go nie spełniając błagań klienta o noc we dwoje w jednym z najdroższych hoteli – starzejący się mężczyzna średnio co miesiąc proponuje którejś z tancerek upojną noc, ale jeszcze nie doczekał się zgody. Musi to by ć bardzo frustrujące dla wdowca, bo prezenty, które sprawia swoim ulubienicom stają się coraz droższe. Pokusa była zbyt wielka – Coco przyjęła łapówkę, choć dobrze wiedziała, ze nie powinna. Ale, dzięki Bogu, jej postępowanie nie pociągnęło za sobą żadnych konsekwencji – mężczyzna najwyraźniej zapomniał o srebrzystym, magicznym pudełeczku zdolnym pomieścić 4GB muzyki. Dziewczyna włożyła słuchawki do uszu, zaparzyła kawę dla siebie i przyjaciela geja odpoczywającego po nocnej zmianie jako barman w klubie Burleska i poszła się ubrać.
Zwyczajny początek jednego z wielu zwyczajnych dni ludzi walczących o przetrwanie w nieprzyjemnym, bezwzględnym mieście, jakim jest marzenie wielu – Nowy Jork. Miejsce, które może swoją bezwzględnością rozdeptać Twoje marzenia i zniszczyć życie lub zbawić, dać spełnienie i szansę na lepsze jutro. Miasto drapieżnych zwierząt walczących o kawałek mięsa.
***
Po ubogim śniadaniu zjedzonym w towarzystwie nieprzytomnego ze zmęczenia Alexandra i jego obecnego ‘samca’ – Shon’a , na które składała się kromka chleba z serem i kawa, Coco założyła dżinsy, szary top i trampki, wzięła czarną kurtkę z ekologicznej skóry wyszperaną w sklepie z używaną odzieżą i darując sobie makijaż z zamiarem zrobienia go później, w pośpiechu wypadła z mieszkania trzaskając drzwiami.
Coco nie szanowała ździr i nie uważała się za jedną z nich. Jednocześnie rozpaczliwa potrzeba pieniędzy pchnęła ją do pracy w Burlesce – nocnym klubie na Manhattanie. Jej ogromny talent, potężny głos i cudne, ponętne ciało zapewniły Victorii miejsce w pierwszej linii i status gwiazdy modnej groteski. Mimo, że wszystkie tancerki i piosenkarki nie mogły być nawet dotykane (chroniło je prawo), a klienci, nie oszukujmy się –mężczyźni, siedzący przy okrągłych stolikach i popijający drinki w trakcie występów zachowywali się bardzo kulturalnie, Coco nadal czuła się jak najgorsza suka – niegodna samej siebie. Ale co innego mogła robić w Nowym Yorku samotna córka Apolla bez grosza przy duszy? Nie chcieli jej w żadnym innym miejscu: ani na Brodway’u, ani przy produkcjach filmowych, czy nawet w kabarecie. Coco skazana była na obnażanie się przed podnieconym tłumem.
Należy tu wspomnieć, że Burleska nie była byle speluną, a luksusowym klubem z pełnym orężem kelnerek i przystojnych barmanów, piękną sceną, profesjonalnym oświetleniem i scenografią, wyśmienitymi kostiumami scenicznymi i zapleczem fryzjersko-kosmetycznym, a także sławną dyrektorką – byłą brodway’owską divą Miriam Mirgonne. Jednak mimo to fakty są następujące: dziewczyna zakładała gorset i błyszczącą cekinami, ponętną bieliznę, stawała na scenie i w blasku reflektorów uwodziła widownię. Do perfekcji opanowała tę sztukę, przyprawiając mężczyzn w wieku 15 do 95 lat o podniecenie za pomącą subtelnych gestów, namiętnych ruchów i ponętnych spojrzeń. Balansując na granicy dobrego smaku i prowokacji, ociekała seksem, a jej zniewalający głos budził powszechny zachwyt – parę razy nawet napisali o niej w gazecie. Dwudziestojednoletnia Coco czuła się na scenie jak w raju, lecz kiedy rozchylała przymknięte z rozkoszy powieki i widziała podniecone, uprzedmiotowiające ją spojrzenia mężczyzn na widowni była sobą niesamowicie zniesmaczona. Czemu więc nie mogła zrezygnować? Bo występowanie było dla dziewczyny jak narkotyk, wciągało ją coraz głębiej i nie pozwalało bez siebie żyć. Coco odliczała tylko niecierpliwie czas najpierw do występów we wtorki i środy, a potem tych piątkowych i sobotnich, marząc o innym życiu, na które nie mogła sobie pozwolić. Tylko oklaski i owacje na stojąco zauroczonych widzów, możliwość wyśpiewania największych tajemnic i rozpaczliwego pragnienia miłości oraz bajkowa otoczka groteski, która traktowała ją jak królewnę były osłodą i największym pragnieniem, jakie trzymało Coco w Burlesce pod skrzydłami niespełnionej divy.
***
It’s cold and crazy world
That’s raging outside
But baby, my and all my girls
Are bringin’ on the fire
Show a little leg
Gotta shimmy your chest
It’s a life, it’s a style, it’s a need.
It’s Buresque.
***
Kiedy Coco weszła do sali oszołomiła ją cisza, spokój, niema scena i zasunięte krzesła. Jak zawsze w świetle dnia, Burleska staje się smutnym, niemal przytłaczającym miejscem pełnym problemów ludzi, którzy ja tworzą. Ale dla przechodniów to wielka tajemnica i skarbiec pragnień. Oni nie widzą ludzi walczących za wszelką cenę o przetrwanie, wpadających w nałogi, niezdolnych do stworzenia rodziny, brzydzących się sobą, tak rozpaczliwie pragnących miłości i normalnego życia. Niewielu znajduje się tutaj z wyboru. Jest to namiętny, zadziwiający, piękny i jednocześnie przerażający, toksyczny, bolesny świat. Świat, który z winy córki stał się koszmarem boskiego ojca i tematem wielu smutnych haiku. Nawet Apollo czuł obrzydzenie na samą myśl o dziewczynie w seksownej bieliźnie wystawiającej się na ostrzał pełnych pożądania oczu, w której płynęła krew Olimpijczyków.
***
E-x-p-r-e-s-s
Love, sex
Ladies no regrets
Been holdin’ for quite sometime
And finally the moment’ s right
I love to make the people stare
They know I got the certain savoir fair
***
Nagle zza kotary wyłoniła się Jessica w topie i dresach, zapewne właśnie trenowała nowy układ na sobotni wieczór. Amarantowa kurtyna zatrzęsła się i jak za dotknięciem magicznej różdżki sala wypełniła się głosami i serdecznymi uśmiechami ekipy Burleski. Wśród zebranych nie zabrakło Paula – geja, który był groteskowym bogiem kostiumów i seksownej ‘ekipy oświetlenia’, czyli grupy młodych tancerzy, dorabiających przy budowie scenografii i pracy z oświetleniem. Nawet ciężarna Lindsay przyszła poobserwować próbę, z resztą, jak co tydzień. Dziewczyna zaciążyła z jednym z klientów po pijaku zaraz po występie i do tej pory nie wiedziała, kim był.
– Coco, cieszę się, że już jesteś. – zaczęła Jessica po wymienieniu kilku całusów.
– Miałabym opuścić jeden z niesamowitych treningów z wami? Nigdy! – zaśmiała się dziewczyna
– Właśnie tego się po tobie spodziewaliśmy.
– Tak samo jak ponad godzinnego spóźnienia. – dodał Steven. – Miriam była wściekła.
– Ona zawsze jest wściekła. – zauważył Paul z typową dla siebie spostrzegawczością. – Znów ominęła cię tyrada dotycząca stosownego zachowania i szacunku dla pracy, jak również ogłoszenia dotyczące najnowszego występu.
– Co tym razem? Kolejna słodka idiotka z króliczym ogonkiem na dupie? – zgryźliwość w głosie Vicky była niemal namacalna, jednak gej – niespełniony artysta nawet się nie wzdrygnął.
– Tym razem ociekające seksem ździry. Idealne dla mnie… – zauważyła Monica namiętnie żyjąc gumę i rzucając tancerzom zachęcające, bardzo wymowne spojrzenia.
– Z nimi tak. Nigdy z klientami. – mruknęła ponuro Lindsay, po chwili dodając – Staram się o aborcję. – Samotną przyszłą matkę w mgnieniu oka otoczył wianuszek skonsternowanych, troskliwych przyjaciół wypytujących o szczegóły i powody decyzji, oferujących swoją pomoc.
Większość zgodziła się na przeznaczenie części zysków z najbliższych występów na zabieg dla ciężarnej tancerki na rurze, a niektóre kelnerki i barmani postanowili oddać jej swoje napiwki. Wtedy nikt nie wiedział, że dziewczyna zginie z rąk ojca jej dziecka, kiedy ten pojawi się miesiące po operacji. Pijany mężczyzna nie chciał darować tancerce decyzji o usunięciu jego dziecka.
***
Fasten up
Can you imagine what…
Would happen if I let you close enough to touch?
Step into the fantasy
You’ll never want to leave
Baby, that’s guaranteed
Why?
It’s a passion, and emotion, it’s a fashion
Burlesque!
It will move you, goin’ through you
So do what I do,
Buresque!
***
Każdy występ jest nową przygodą, nowym doświadczeniem i bajką. Każde słowo i ruch muszą być staranne i dokładne: zmysłowe i delikatne lub drapieżne i wulgarne, a każda nuta krystalicznie czysta. Coco nie sprawiało to najmniejszego problemu – występowanie było jej uzależnieniem, taniec naturalny jak chodzenie, a śpiew wrodzony niczym oddychanie. Dziewczyna wiła się na scenie, hipnotyzowała głosem, zniewalała ciałem i pętała spojrzeniem, a widownia jej ulegała. Niejeden mężczyzna marzył o Złotowłosej w łóżku, a niejedna kobieta o takim samym ciele i zdolnościach, jakie ona miała. Teraz była gwiazdą.
Coco dobrze pamiętała pierwszy raz, kiedy przekroczyła próg nowojorskiej groteski.
W samym sercu sobotniego zaklęcia, jakie rzucała Burleska na widzów niespodziewanie znalazła się jako samotna, jasnowłosa dziewczyna – zagubiona w obcym, nieprzyjaznym mieście bez pieniędzy i jasnego celu. Łaknąca przygód i intensywnych przeżyć sierota, która nie miała nikogo. Straciła wszystkich, których kochała. Chciała móc oderwać się od przeszłości, co właśnie oferowała spowita aurą tajemnicy, magii i namiętności Burleska. Wtedy, Coco jak zaczarowana wodziła oczami za występującymi na scenie chłonąc klimat niepowtarzalnej groteski, ponad wszystko pragnąc, aby znaleźć się na scenie i czarować widownię. Nowy Jork nie powitał jej tamtego wieczora po królewsku. Zrobiła to dopiero Burleska.
***
All ladies, confident, flount it!
Boys, throw it up if you want it
Can you feel me?
Can you feel it?
It’s Burlesque!
***
Kiedy owego wieczoru Coco wchodziła na scenę, nie zdawała sobie sprawy, że będzie to jej ostatni występ. Przy ostatnich dźwiękach finałowego numeru ginęła niespełniona diva – córka bogini miłości. Cztery minuty i dwadzieścia dwie sekundy później złotowłosa gwiazda Burleski podzieliła los dyrektorki przybytku. Zginęła rozszarpana przez piekielnego ogara. Co do minuty, w trzecią rocznicę śmierci jedynego mężczyzny, którego kiedykolwiek pokochała.
***
I tease them on the edge
They scream and moan for more and more, they beg
I know that’s me they come to see
My pleasure bring them to their needs
Fasten up
Can you imagine what…
Would happen if I let you close enough to touch?
Step into the fantasy
You’ll never want to leave
Baby, that’s guaranteed
Why?
It’s a passion, and emotion, it’s a fashion
Burlesque!
Fajne, pisz dalej!! Chociaż wiem że sama nie umiem, lecz wiem kiedy ktoś ma talent 😉 ty go masz!!
OBY 😛
Jak chcecie, to mogę napisać więcej takich ‚małych historii’. Mam całkiem sporo pomysłów 😉
Pierwsza! ^^”
Opowiadanie jest niepowtarzalne. Nikt chyba nie podjął tematu o tym co się dzieje z herosami gdy są dorośli
Noi nikt chyba nie podjął tego w taki sposób jak ty @.@
Opowiadanie uwodzi. I czyta się z rozdziawionymi ustami
Jednym słowem „Szacun za taki talent do pisania i do opisów”
Nawet sobie nie wyobrażasz, jak takie opinie budują moje poczucie własnej wartości jako autorki. DZIĘKUJĘ :*
niesamowite! zawsze piszesz piekne opka!
Cieszę się, że Wam się podobają takie…echym…[szuka odpowiedniego słowa]… Pokraczne opowieści XDDD
Carmen chcę pisać tak jak ty. Jesteś jedną z najlepszych pisarek na blogu ( w mojej 3)
Dziękuję za takie miłe słowa
Cudowne! Tragiczne i piękne zakończenie *.*
[ERROR] Mózg mi się zlasował, Carmen!
Potrafisz pokazać nie tylko to zło, które śmierdzi na kilometr i ma niemal wytatuowane na czole „przestępca”, ale też to, które z zewnątrz wygląda jak ciastko z kremem i pachnie różami.
Jak już mówiłam: dorosłaś nawet za bardzo. Teraz musisz tylko uważać, żeby się zbyt szybko nie zestarzeć.
W końcu emeryturka dopiero w wieku 67 lat… Trzeba oszczędzać energię 😛
Normalnie… ciężko mi wyrazić słowa zachwytu godne tego dzieła! 😀 Nie jestem szczególnie cierpliwa, ale poczekam aż napiszesz prawdziwą książkę i będę się chwalić że kiedyś czytałam twoje opowiadania na RR.pl!!! 😀
Trochę poczekasz! ;*
Arachne, masz konkurencję -,-
A ja mam załamkę artystyczną…
Konkurencja?! Ja konkurencją dla NIEJ?! Hahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahahaha!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Równie dobrze mogłabym stawać w szranki z Riordanem.
Mogłabyś! I byś wygrała w tym wypadku!