Zemsta Gai
Cz.1
Nowe Niebezpieczeństwa (9) [Ostatni rozdział!!]
Z dedykacją dla moje patrona, Apolla 😉
Muszę wystartować tu z podziękowaniami dla Nyx, bez której prawdopodobnie nie zobaczylibyście tu języka Francuskiego, albo zobaczylibyście z błędami? Google tłumacza;) Nie miałbym też na kim wzorować charakteru niektórych bohaterek;)
Dzięki Zuza;*
Po kilkunastu minutach marszu w otoczeniu olbrzymich drzew, mój ?instynkt? herosa zaczął mi podpowiadać, że w pobliżu nie jest już bezpiecznie. Najwyraźniej odczuli to także pozostali członkowie drużyny. Charlotta zatrzymała się i podniosła rękę do góry, tak jak żołnierze, gdy nie chcą zdradzić swoich pozycji. Córka Ateny cały czas patrzyła się przed siebie. Po chwili i ja dostrzegłem lekką poświatę znajdująca się kilkadziesiąt metrów przed nami.
-Chłopaki- szepnęła Charlott- Widzicie to światło przed nami?- Zapytała.
-Mhm- Odpowiedziałem.
-To na pewno jest kawałek tego fortu, który Maxik widział we śnie. John, operacja ?fort na wzgórzu?.
John potaknął i ruszył przed siebie. Córka Ateny podeszła do mnie i zaczęła tłumaczyć, na czym ta operacja polega.
-Posłuchaj uważnie, operacja ?fort na wzgórzu? polega na tym, że każdy z nas, zajmuje pozycje kilka metrów od siebie i dobrze się ukrywa. Wyczekujemy moment, aż droga do wejścia będzie czysta, w ostateczności możemy unieszkodliwić jeden patrol, ale po cichu, nie mogą się kapnąć, że tu jesteśmy. Gdy już dotrzemy do środka, musimy poszukać zejścia do lochów, ten fort jest w stylu rzymsko podobnym, więc mniej więcej orientuje się gdzie może być to zejście. Jeśli się rozproszymy, zgubimy, cokolwiek pójdzie nie tak, spotykamy się tutaj. Przekaże Johnowi miejsce zbiórki. Powodzenia. ?Uśmiechnęła się do mnie, i znikła w krzakach.
Najpierw mam się ukryć i dostać do fortu? Nie można tak było od razu? Poszukałem moim zdaniem najlepszej kryjówki, z której można by wybiec bez szelestu. Wybrałem dziwnie pachnący krzew, pod który powoli się wczołgałem. Rozejrzałem się? Na murach, które znów nie były aż takie duże, stał szkielet trzymający łuk w ręku? brrr straszny widok, czaszka, z której ulatnia się ciemnofioletowy dym, żelazna zbroja przestrzelona najwyraźniej jakimś dużym pociskiem, przykrywająca złamane żebra. I kołczan pełen strzał, z których może pięć nadawało się do użytku. Od wejścia dzieliło mnie może dwadzieścia metrów, co najciekawsze tego wejścia strzegł tylko owy szkielet stojący na murze obok bramy, reszta eskorty zamku to dwa? trzy.. Trzy patrole po maksymalnie pięć potworów.
W szkole na sześćdziesiąt metrów miałem 8,3 s? osiem na trzy to będzie łącznie ze startem jakieś cztery sekundy na dojście pod bramę. Gdy tylko szkielet odwrócił czaszkę chciałem poderwać się do biegu? O Bogowie, gdybym wtedy przezwyciężył strach byłoby po mnie. Gdy chciałem startować nagle kilkanaście centymetrów ode mnie przeszedł patrol potworów, jedna z wężowych kobiet zatrzymała się i rozejrzała.
-Stop. Czuję półboga. ?Warknęła.
-Wiemy, że jest późno, ale czy ty zawsze musisz histeryzować? Nie można z Toba wytrzymać, już trzeci raz zatrzymujesz się, bo coś czujesz, to tylko te krzewy tak pachną- Burknął cuchnący olbrzym.
-To na pewno nie te krzewy tylko ty! Idź się wreszcie umyj, z cukru nie jesteś. ? Zripostowała Drakaina.
Naprawdę śmierdział, leżąc kilkanaście centymetrów od niego, łzawiły mi oczy. Zgraja potworów oddaliła się. Poczekałem kilkanaście sekund, dokładnie się rozejrzałem i chwilę potem byłem pod bramą. Słyszałem bicie swojego serca, zdawało się być głośniejsze od kroków szkieletu spacerującego trzy metry nade mną.
Wyjrzałem zza rogu. Korytarz nie był wydawał się dłuższy niż wydawał mi się zamek, może to jakieś czary czy coś? A z resztą nic mnie już nie zdziwi. Po jednej i drugiej stronie korytarza było po kilkanaście drewnianych drzwi, ale nie takich zwykłych drzwiczek jak mamy w domu, to były dwukrotnie wyższe i prawie trzykrotnie szersze wrota. Oświetlenie stanowiło kilkanaście pochodni umocowanych do drzwi. Wślizgnąłem się do środka, czyli teraz muszę znaleźć wejście do lochów? to musi być jakiś właz, klapa albo coś w tym stylu, w każdym razie cokolwiek, co prowadzi pod ziemię. Na palcach szedłem po drewnianej podłodze, na której widoczne były wgniecenia i nierówności, najpewniej spowodowane spacerkami jakichś olbrzymów.
Postanowiłem wejść, a raczej wpaść do pierwszego lepszego pomieszczenia, bo stojąc na korytarzu nie byłem zbyt bezpieczny. Wyciągnąłem Atlanta i przyłożyłem ucho do drzwi. Cisza. Bez szelestu, ale gwałtownie otworzyłem drzwi i wskoczyłem do lokalu. Pusto? W środku znajdowała się drewniana prycza wyłożona na kilka centymetrów sianem , biurko, szafka, wieszak z kołczanem pełnym strzał? Podszedłem bliżej, wyciągnąłem strzały z pojemnika i jednym zamachnięciem Atlanta pozbawiłem ich grotów, nie będą nam już zagrażały, odłożyłem je na miejsce i gdy chciałem już wychodzić mój wzrok skupił naszyjnik leżący na podłodze. Podniosłem go, zawieszony był na nim paciorek z Empire State Building, podobny do tego, który nosi Percy, Annabeth, Charlotta i cała reszta obozowiczów. Poczułem? poczułem się źle, czyli jednak ktoś zdążył już tu zginąć. Włożyłem paciorek do kieszeni i wymknąłem się na korytarz.
Trzymałem w ręce cały czas gotowego do walki Atlanta, skręciłem korytarzem w prawo, kolejne drzwi i pochodnie, ten zamek wyglądał jak studnia bez dna. Po chwili jednak usłyszałem czyjeś kroki, zaczaiłem się za rogiem, ktoś się zbliżał. Ciężko oddychałem, nagle poczułem czyjeś ostrze na moim gardle.
-I jak się pilnujesz?- Szepnął znajomy głos. Chwilę potem zobaczyłem Johna.
Schował sztylet do pokrowca, uśmiechnął się.
-Przestraszyłem cię? Wyglądasz jakbyś zobaczył? No tak, heros może zobaczyć wiele rzeczy, w każdym razie, widziałeś Charlottę?- Zapytał- Jakoś nie mogę jej znaleźć, oby nic jej się nie stało.- Mruknął trochę ciszej i poważniej.
Zacisnąłem mocniej rękojeść Atlanta.
-Znalazłeś to wejście do lochów?- Zapytałem.
Ponuro pokręcił głową. Spodziewałem się motywującej odpowiedzi w stylu ?Nie, ale na pewno zaraz je znajdziemy? albo ?No pewnie, że już je znalazłem?, ale nie, on od czasu zaginięcia jego siostry tylko czasem odzyskiwał swoje poczucie humoru i chęć rozśmieszania innych.
-Wiesz, że przybywając tu wpakowaliśmy się pewnie w jakąś pułapkę? ? Oznajmił.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
– No rozejrzyj się, Max! Zobacz ile tu pokoi, jak wielki jest ten zamek, a gdzie strażnicy? Gdzie te wszystkie stwory?- Zapytał.
-Masz rację- oznajmiłem.- Musimy być ostrożni.
Starałem się myśleć najtrzeźwiej, jak umiałem. Gdzie może być wejście do lochów?
-Znajdźmy Charlottę. ? Zaproponowałem.- Ona na pewno coś wymyśli.
Ruszyliśmy korytarzem, którym przyszedł John. Szukałem jakiegoś znaku, liczby, litery, dźwigni czegokolwiek, co pomogłoby znaleźć lochy.
-Max? ?Spytał mój towarzysz.-Patrz na tamte drzwi, są inne niż wszystkie.
Podeszliśmy bliżej, rzeczywiście drzwi były całe ze stali, coś jak drzwi gabinetu dyrektora, które widziałem kilka razy w tygodniu? Tak, trafiałem tam za byle, co, odwróciłem się, ?Max! Do dyrektora, ale migiem!?, Spóźniłem się na lekcje, ?Max do dyrektora, ale już!?. W każdym razie te drzwi różniły się tylko tym, że miały otwór kilka centymetrów nad moją głową. Jedyne, co mi przyszło do głowy to? Znaleźliśmy lochy!
Złapałem za klamkę, były zamknięte od środka.
-Mam zapukać? ? Spytałem.
-Próbuj.-Odpowiedział John.
Zastukałem rękojeścią atlanta w drzwi, rozległ się charakterystyczny dla metalu dźwięk. Usłyszeliśmy przytłumiony głos. ?Kolejni więźniowie? Już idę, idę?
Syn Apolla szepnął mi do ucha.
-Mam plan, zaufaj mi ok?
-Mhm.
Otwór otworzył się z trzaskiem.
-Kto tam? ? Zapytał piskliwy głos.
John przyłożył mi sztylet do szyi i jeszcze raz szepnął, ? Zaufaj mi?. Szybko schowałem Atlanta do kieszeni.
-Złapałem kolejnego półboga ? Powiedział wymuszonym ciężkim głosem John.
Rozległ się dźwięk kluczy. Drzwi otworzyły się, przed nami stanął jakiś? Gumiś na sterydach, sięgający mi do klatki piersiowej ciemnozielony stwór o ostrych rysach twarzy i wielu zmarszczkach, ubrany w garnitur i czapkę kolejarza, dodatkowo targał na plecach maczugę, którą na pewno z trudem był w stanie udźwignąć, ledwo powstrzymałem się od parsknięcia śmiechem.
-W, jakiej sprawie?- Zapytał.
-Przyszliśmy po więźniów- Na twarzy Johna pojawił się szyderczy uśmiech, zdjął sztylet z mojej szyi.
Poczułem wzbierającą we mnie moc, wyjąłem Atlanta i zaatakowałem. Moje uderzenia były odparowywane maczugą, którą okazała się dość metalowym drewnem, bo każde moje cięcie odbijało się od niej z dźwiękiem charakterystycznym dla żelaza. W końcu zdenerwowany nieudanymi ciosami kopnąłem potwora w klatkę piersiową, z całej siły. Najwyraźniej nie spodziewał się tego, maczuga wypadła mu z ręki, szybko doskoczyłem do niego i z zimna krwią dźgnąłem w okolice serca(dla pewności). Potwór rozsypał się w zielonkawy pył, a obok leżały tylko klucze?. Chwyciłem je i schowałem do kieszeni. Spojrzałem na Johna, jego mina mówiła jednoznacznie, ?stary, jak ty to zrobiłeś?!?
-Idziemy?- Zapytałem nadal oszołomiony po walce.
-Ale następny potwór jest mój! ? Parsknął śmiechem i ruszył do przodu.
-Kto pierwszy ten lepszy- Na mojej twarzy pojawił się uśmiech hazardzisty.
Kilkanaście metrów przed nami zaczynały się schody, śliskie, zaniedbane, zarośnięte i pokruszone, zapewne przez to, że chodziły nimi tak ogromne potwory. Schodki ciągnęły się w dół.. Aż zobaczyłem lekką poświatę, najprawdopodobniej pochodnię? Przyspieszyłem kroku, gdy ostatni raz śniła mi się siostra Johna, Drakainy zostawiły w jej celi pochodnię, przedtem w lochach nie widziałem żadnego innego źródła światła. Zacząłem biec, w końcu stanąłem przed długim korytarzem z celami więziennymi po prawej i lewej stronie, kraty były zardzewiałe, mimo to miały około 2 centymetr średnicy, wyglądały jak klatki dla lwów w cyrku, wyobrażacie sobie?
Rozglądałem się po prawej i lewej stronie w poszukiwaniu jakiegokolwiek herosa? nic, nic, nic? W końcu dotarłem do celi, przy której świeciła się pochodnia. Zobaczyłem tam dziewczynę, w mocno podartych dżinsach, i obozowej koszulce, która już nie bardzo przypominała te, które nosimy w obozie. Jej blond włosy były ubrudzone w ziemi. Na całym jej ciele widoczne były rany.
Krew zaczęła we mnie buzować na samą myśl o tym, co zrobię potworom w tym zamku, gdy ich spotkam, więc lepiej, aby nie stawały mi na drodze. Wyjąłem klucze, John niecierpliwie patrzył na siostrę, pod nosem powtarzał sobie ?Oby przeżyła, oby przeżyła?. Otworzyłem drzwi przy pomocy kluczy i kilku przekleństw po grecku. Syn Apolla natychmiast wbiegł do środka, klęknął przy dziewczynie i zaczął leczyć jej rany. Robił to tak uporczywie, że sam mało by nie zemdlał, gdyby w porę nie przestał. Wyciągnął z kieszeni batonik ?Nektar&Ambrozja? , odłamał połowę i włożył Kaitlyn do ust. Było to jak spory zastrzyk energii, dziewczyna otworzyła swe jasnobłękitne oczy. Obojętnie rozejrzała się do okoła, utkwiła wzrok na mojej twarzy.
-Więc jednak jesteś- powiedziała cicho.
Kiwnąłem twierdząco głową. Paciorek, który miałem w kieszeni, zapewne należał do chłopaka, którego widziałem we śnie, niestety wszystkie cele oprócz tej były puste?
-John, ja będę ja niósł, ty torował drogę.- Oznajmiłem.
-Nie. Ty lepiej posługujesz się mieczem, ja będę ją niósł.- odpowiedział stanowczo.
Podniósł ją i mogliśmy już ruszać, poszedłem przodem. W połowie drogi do schodów ziemia zatrzęsła się z sufitu poleciały strumienie pyłu, te lochy nie były w najlepszym stanie. Usłyszałem głos ?Ostrzegała cię! Teraz zginiesz!?. Gdy kurz trochę opadł ruszyłem schodami w górę. Co jakiś czas spoglądałem czy John jest za mną. Doszedłem do stalowych drzwi i usłyszałem dźwięki walki, ?Charlotta? pomyślałem i ruszyłem w kierunku odgłosów. Gdy tam przybiegłem i upewniłem się że Kaitlyn jest bezpieczna zobaczyłem kilka kupek pyłu i Charlottę próbującą uporać się z dwoma szkieletami. Szybko ruszyłem jej pomóc, jednym machnięciem odciąłem szkieletowi głowę, spodziewałem się że rozpadnie się w pył, czy coś podobnego, ale nie! On po prostu poszedł po swoją głowę i ustawił ją na miejscu. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem. Uchwyciłem moment, gdy córka Ateny wbiła miecz w miejsce serca potwora, a ten się rozsypał. Aha, już wiem. Zamachnąłem się i celowo chybiłem, szkielet zrobił unik, to dało mi chwile czasu na wymierzenie pchnięcia pomiędzy żebra. Teraz wiem, czego nie należało spać na wszystkich biologiach, trafiłem w prawą stronę klatki piersiowej potwora, to znaczy nie w serce? szybko się poprawiłem tym razem jednym cięciem przecinając na pół szkielet, rozsypał się w żółty pył. Popatrzyłem na przyjaciół.
-Charlotta? Ilu ich było?- Zapytałem z niedowierzaniem widząc dziesięć kupek zielonkawego pyłu.
-Dziesięciu ? Uśmiechnęła się znacząco. Podbiegła do córki Apolla, która jakoś utrzymywała się na nogach.
-Kaitlyn, jak dawno cie nie widziałam!- Przytuliła się do niej, musiała dobrze ją znać.
Poczekałem chwilę co chwile zerkając na Johna który wyraźnie chciał już stąd iść.
-Dobra dziewczyny, ruszamy, w miarę szybko, dasz radę iść? ? Zapytałem Kaitlyn.
-Pewnie.- Odpowiedział z lekkim uśmieszkiem na twarzy.
Szliśmy ta samą droga, którą tu przyszliśmy. Nadal zastanawiało mnie?. Poco ten korytarz jest tak wielki i wysoki, nie widziałem tu potwora, który sięgałby nawet do połowy wysokości.
Bez żadnych problemów wyszliśmy na prostą, prowadząca do wyjścia z zamku.
-Pobiegnę przodem- oznajmiłem.
Przyspieszyłem i chwile potem znalazłem się przed bramą fortu?. Zobaczyłem cały rząd potworów stojący kilkanaście metrów przede mną. Zamurowało mnie. Nagle usłyszałem głośne klaskanie?
-Brawo, brawo Maximilianie Tezeuszu Johnsonie.- Rozległ się głośny stanowczy głos. ?Dotarłeś aż tu, uwolniłeś przyjaciółkę, ale musisz zginąć.
-Serio?- Zapytałem kpiącym głosem- Życie ci nie miłe? Czekaj, to już twoje drugie nie?
Gigant wyszedł z cienia. Zobaczyłem go w całej okazałości. Od połowy w góre miał ciało człowieka, widać na nim było zarysy wszystkich mięśni, jego oczy połyskiwały na srebrno, od pasa w dół jego budowa już nieco się komplikowała. Miał nogi zakończone wężami, w dodatku zamiast skóry miał zielone smocze łuski. Spojrzałem mu w oczy, w tej chwili przestałem się bać wszystkiego, dotarłem tu nie po to by przegrać, mam zamiar ocalic przyjaciół i wrócić bezpiecznie do domu.
Jego oczy przeszywały człowieka na wylot, tak jak oczy Charlotty? Annabeth? Moment!
-Kim jesteś?- Zapytałem.
-Ach tak, zapomniałbym ci się przedstawić, nazywam się Pallas, jestem gigantem, czego zapewne już się domyśliłeś, no chyba, że jesteś głupszy niż twój ojciec.
Krew w moich żyłach zabuzowała, ale się opanowałem.
-Wiem coś o tobie, w gigantomahi wałczyłeś z Ateną, i wiesz, co? Przegrałeś!
Zerknąłem przez ramię na moich przyjaciół, mrugnąłem porozumiewawczo do Charlotty chcąc jej oznajmić że mam wszystko pod kontrolą.
– Na pewno przegrasz i teraz!- Zacząłem wyśmiewać się z wyraźnie już wkurzonego siedmiometrowego potwora.
-TY GŁUPI HEROSIE! MYSLISZ, ŻE MOŻESZ MNIE POKONAĆ?
-No. Tak myślę-powiedziałem obojętnie.- To masz zamiar walczyć czy będziemy tak gawędzić? O zobacz, już świta.- Wskazałem palcem na wschodzące za drzewami słoneczko.
Zrobił krok do przodu, jakby chcąc zbadać moją reakcję, nie poruszyłem się. W końcu uniosłem Atlanta. W długich rozmyślaniach uświadomiłem sobie, że jeśli się będę go bał, i okazywał to, to na pewno przegram. Ale w tej chwili ani trochę nie wątpiłem w zwycięstwo. Skupiłem się, moje ciało zaczęło parować błękitnym dymem.
Pobiegłem w jego stronę. Potwory, które do tej pory siedziały cicho ,ryknęły, ale gigant stanowczo odpowiedział.
-ON JEST MÓJ!
Czułem się jakbym grał w ?God of War?. Zadrasnąłem go mieczem, jednak smocze łuski okazały się twardsze niż myślałem, nie zdołałem się przez nie przebić. Uskoczyłem w bok, a ręka potwora trafiła w miejsce, w którym przed chwila stałem, mimo to uderzenie zatrzęsło ziemią i zwaliło mnie z nóg. Szybko podniosłem się i uniknąłem kolejnego ciosu. Po kilku takich sytuacjach zrozumiałem, że muszę na niego wskoczyć i ugodzić go mieczem w górną część ciała. Po kolejnym uderzeniu w ziemię skorzystałem z okazji, był nachylony, wbiegłem po jego dłoni na ramię i wbiłem mu miecz w lewe oko. Zaryczał tak głośno, że prawie spadłem, chwyciłem się jego włosów i po raz kolejny ciąłem mieczem, tym razem robiąc mu dużą ranę na policzku. Ześlizgnąłem się po jego plecach, i gdy upadłem, korzystając z tego że Pallas miota się z bólu ciąłem go z całej siły w wężową nogę. Tym razem się udało, strumień krwi wypłynął z miejsca uderzenia, ale nie mogłem wyciągnąć mojego miecza. Gigant przewrócił się na swój fort niszcząc spory kawał muru, wstrząs był naprawdę silny. Moi przyjaciele wybiegli z zamku, nie zwracałem już uwagi na nieruszającego się giganta. Przeraziła mnie ilość potworów czekających na znak giganta, wiedziałem ze mam kilka sekund na skombinowanie sobie broni. Pobiegłem do Johna i wyciągnąłem sztylet z pokrowca, który miał przywiązany do pasa.
-Zabić ich! Zabić wszystkich!- Rozległ się groźny głos leżącego w gruzach giganta.
Potwory ruszyły w naszą stronę dwóch cyklopów, cztery Drakainy, jeden Ogr (czy coś podobnego) i osiem szkieletów, razem piętnaście przebrzydłych potworów z rządzą zemsty w oczach, chcących nas pożreć. Natarłem z moim Atlan? sztyletem na hordę potworów, nie umiałem się posługiwać sztyletem a mimo to udało mi się zadźgać jednego szkieleta, John rozwalił kolejne dwa celując im z łuku w miejsce serca. Charlotta próbowała zabić Ogra, a Kaitlyn… Skąd Kaitlyn , ranna i ledwo żywa wzięła silę na walkę z Drakainą?! Pozbawiłem życia kolejnego szkieleta i pospieszyłem na pomoc córce Apolla. Skorzystałem z elementu zaskoczenia i wbiłem sztylet w plecy potwora. Natychmiast rozsypał się w pył.
-Skąd wzięłaś ten miecz?- Zapytałem .
-Leżał sobie. Max uważaj!-Krzykneła.
Poczułem zimne ostrze na moich plecach. Wrzasnąłem z bólu. ?Aaaa!?. Padłem na kolana, straciłem całą energię, na pewno mocno krwawiłem, ale nie mogłem teraz zawieść przyjaciół, w kieszeni znajdował się już mój miecz, wyłaje i odbezpieczyłem go, po chwili w mojej ręce wyrósł Atlant. Podpadłem się nim o ziemię i zdołałem wstać. Charlotta właśnie dobijała Ogra, John wykończył wszystkie szkielety, Kaitlyn zajmowała się dwoma Drakainami naraz, John sięgnął po kolejna strzałę, wydawało mi się, że nakłada ją w zwolnionym tempie, obraz zaczął mi się trochę rozmazywać, ale nie teraz, wstałem i przyłączyłem się do córki Apolla, która miała nie mały problem z dwoma potworami na raz.
Wężowa kobieta zdołała wytrącić mi miecz z ręki, cofnąłem się , byłem bezbronny? Nie, nie byłem, miałem sztylet w kieszeni. Ułożyłem gardę z pięści.
-Ty naprawdę chcesz mnie pokonać na pięści?- Zaśmiała się-Głupi heros, nie wiesz że nie można nas zabić bez niebiańskiego spiżu?
Uśmiechnąłem się.
-Myślisz że o tym nie wiem?
Szybko sięgnąłem po sztylet , zmniejszyłem dystans i wbiłem jej go w gardło, rozsypała się w pył ze zdziwieniem na twarzy. Kaitlyn też dopiero co poradziła sobie z przeciwnikiem, John nie miał już do kogo strzelać, Charlotta stała obok niego.
-Koniec? ? zapytałem z niedowierzaniem.
-Koniec- powiedział twierdząco John.
-To może już chodź? Chodźmy , auła..
Powoli podszedłem do nich z uśmiechem na twarzy. Całe życie przeleciało mi przed oczami podczas tej walki. Popatrzyłem na moich przyjaciół, każdy był brudny, ranny i wyczerpany, ale musieliśmy jeszcze wrócić.
-Max, dasz radę przywołać pegazy?- Zwróciła się do mnie córka Ateny.
-Spróbuję.
Skupiłem się i w myślach wysłałem wiadomość Szafirowi.
Chwilę potem na horyzoncie pojawiły się trzy pegazy. Niebo było dziś bezchmurne? No tak, już dzień, a mieliśmy tu być tylko chwilkę?
Wszyscy pospiesznie wsiedli na wierzchowce. Kilka sekund później wzbiliśmy się w powietrze. Odczuwałem skutki tej rany, miałem zawroty głowy, czasem rozmazywał mi się obraz, ale mimo to byłem szczęśliwy, wykonałem misję, która wydawała się nie do wykonania.
Ni byłem tylko pewny co do jednej rzeczy?
-Charlott? Ale tego giganta to zabiliśmy, nie?- zapytałem.
Przecząco pokręciła głową.
-Gigantów da się zabić tylko gdy heros współpracuje z bogiem, mimo to można go zranić, regeneracja zajmie mu trochę czasu- Wyjaśniła.
Lecieliśmy inną drogą niż poprzednio, tak żeby jeszcze wieczorem być w obozie? Tak, dla mnie to też wydaje się nie możliwe, pół Ameryki w tak krótkim czasie na latającym koniu, ale pegazy muszą w jakiś sposób naginać odległości, bo czasem będąc nad jakimś miastem pojawialiśmy się nad środkiem jeziora. Gdy znaleźliśmy się nad Nowym Jorkiem przypomniałem sobie, że jestem głodny? bardzo, bardzo głodny. Jeszcze tylko chwila i znajdziemy się w Obozie Półkrwi, gdzie czeka nas pewnie ochrzan od Chejrona i mam nadzieję porządna kolacja.
Wyładowaliśmy przed dużym domem, chwilę później zza budynku wybiegł Chejron, najpierw zrobił wkurzoną minę, ale gdy tylko ujrzał Kaitlyn złagodniał.
-Widzę, że się wam udało?- Spojrzał na nas- idźcie się przebrać i cos zjeść.- Najwyraźniej wyglądaliśmy tak strasznie, że nie chciał ryzykować? inni herosi mogliby nas wziąć za zombie.
Uścisnąłem dłoń Johna.
-Dobrze się spisałeś stary.
-Ty też- Uśmiechnął się.
Podszedłem do Charlotty.
-Wiesz? Nigdy bym nie pomyślał, że się dogadamy.- Powiedziałem.
-Nie wiedziałam, że umiesz walczyć.- Oznajmiła.- Ale mimo wszystko cię lubię. Do zobaczenia na ognisku głuptasie.- Zaśmiała się i pobiegła w stronę swojego domku.
-Dzięki Max.- Usłyszałem zza pleców.- Gdybyś nie odważył się wyruszyć na tę misję, pewnie byłoby po mnie.- Popatrzyłem w jasnobłękitne oczy córki Apolla.
-Gdyby nie sny od ciebie, na pewno nadal chodziłbym do szkoły i nie wiedział, że jestem herosem.- Uśmiechnąłem się.
Kaitlyn uśmiechnęła się i poszła z Chejronem do Dużego domu.
Zacząłem powoli iść w stronę ?trójki? Posejdona. Po drodze podziwiałem obóz, błękitny strumień, zero śmieci, wszystko w kolorach jesieni. Czułem, że jeszcze nie raz będę opuszczał to miejsce wyruszając na misje. Nawet nie zauważyłem, kiedy przekroczyłem próg mojego domku. W środku nie zastałem nikogo. Poszedłem do łazienki żeby się umyć i zobaczyć czy moja rana na plecach naprawdę jest taka duża, jak mi się wydawało. Okazało się że to tylko kilkucentymetrowa ranka, gorzej bywało.
Przebrałem się w nową obozową koszulkę i krótkie, niebieskie Jamajki. Pobiegłem na stołówkę, przy stole czekali na mnie już Percy i Tyson. Po drodze wszyscy klepali mnie po plecach mówiąc ?dobra robota stary?. Zasiadłem przy stole. Percy spojrzał na mnie.
-Zaczynasz pobyt w obozie tak ja zacząłem, śmiertelnie niebezpieczną misją. Gratulacje brachu.
-Teraz domek Posejdona to domek bohaterów! ? Oznajmił z uznaniem Cyklop.
Zażyczyłem sobie osiem nóżek kurczaka , sałatkę grecką i kartofelki. Tyson popatrzył na mnie ze zdziwieniem, widząc że chce aż tyle zjeść .Ustawiłem się w kolejce do płomienia?. Teraz czułem, że mam za co dziękować ojcu. Wrzuciłem pół mojej sałatki do ognia mówiąc.
?Dzięki tato, naprawdę mi pomogłeś?
Potem zabrałem się za jedzenie, przez ostatnie dni zjadłem tylko pizzę, więc kolacja zniknęła szybciej niż zwykle.
Chejron stanął po środku stołówki.
-Za piętnaście minut widzimy się na ognisku herosi, mam do przekazania parę ważnych informacji.
Szedłem w stronę miejsca , w którym miało się odbyć ognisko gdy ktoś krzyknął.
-Hej! Czekaj!
Odwróciłem się i zobaczyłem biegnąca w moja stronę Mirandę, w rude włosy miała wpleciony biały kwiatek. Z uśmiechem na twarzy rzuciła się na mnie i przytuliła.
-Tęskniłam!- Powiedziała.
Chciałem powiedzieć cos w stylu ?Nawet nie wiesz ja ja za Toba tęskniłem?, ale wyszło?
-Ja też.
Przytuliłem ją mocniej, szczerze to nie miałem zamiaru się od niej odkleić (była strasznie wygodna) ,ale zobaczyłem zbliżającego się Percyego.
Miranda jednak nie chciała mnie puścić.
-Nic nie widziałem- przechodząc obok mrugnął do mnie porozumiewawczo. Taki brejdak to rozumiem!
W końcu poszliśmy na ognisko, rozmawiając po drodze, między innymi o tym, co działo się na misji.
Dotarliśmy, tłumy obozowiczów zebrały się na miejscu, Chejron uspokoił rozgadany tłum. Zaprosił mnie, Johna i Charlottę na środek. Trochę krępowało mnie, że wszyscy się na mnie patrzą.
-Uciekliście z obozu- Zaczął.- Nie poszliście po przepowiednie?.- Popatrzył na nas i uśmiechnął się.- Mimo to udało się wam uratować naszą drogą Kaitlyn, za co muszę wam pogratulować, waszą nagrodą będzie to, że nie dostaniecie kary za złamanie zasad. ? Po chwili zastanowienia dodał-Usiądźcie, to wszystko, co miałem wam do przekazania.
Boskie ognisko sięgało teraz wysokości kilku metrów, symbolizowało to bardzo dobry humor i samopoczucie wśród obozowiczów. Śpiewaliśmy pieśni i różne wesołe piosenki. Gdy wybiła północ wszyscy zaczęli schodzić się do siebie, domek Hefajstosa zapowiedział, że jutro będzie dyskoteka i mają zamiar ściągnąć wszystkich herosów z Nowego Jorku.
Wracałem w towarzystwie Johna i Charlotty?
-Udało nam się!- Krzyknąłem.
Gdy wszedłem do mojego domku na łóżku zobaczyłem list.
?Synku, bardzo cieszę się z tego, że udało ci się szczęśliwie wrócić z misji, nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiła, gdy Chejron powiadomił mnie o twoim zniknięciu. Chciałam wyjaśnić ci parę spraw, ale nie mogłam dziś przybyć do obozu. Bo, ja też jestem herosem, nie tak jak w większości przypadków śmiertelniczką, która widzi przez mgłę. Jestem córką Hermesa Max, możliwe, że coś po nim odziedziczyłeś.
Do zobaczenia.?
Długo zastanawiałem się nad tym co właśnie przeczytałem i myślę że fajnie być synem Posejdona, potężnego Boga mórz i jednocześnie mieć coś wspólnego z Hermesem, Bogiem podróżników, kupców i złodziei.
Postanowiłem zostać w obozie przynajmniej do początku drugiego semestru, musiałem się w końcu nauczyć władać mieczem i moimi mocami, czułem, że za jakiś czas mogą mi się przydać.
Podobało się?;)
Teraz czekajcie na następna część tej serii, zatytułowałem ją Zemsta gai cz.2 ?Zaginiony trójząb?
Mam nadzieję że będziecie na nią czekać z niecierpliwością.;)
WWWOOOOOWWWW Geniusz z ciebe
O nieee, co to za znaki zapytania!?
A nie, to tylko w ostatnich paru linijkach…. Dzieki Leo, fajnie ze ci sie podobało;)
ŚWIERSZCZU GENIUSZU JA CHCĘ WIECEJ ROZUMIESZ? DAWAJ MI TU NASTĘPNE BO NIE WYROBIĘ
TO BYŁO ZARĄBISTE CHCĘ WIĘCEJ
teraz, zaraz, natychmiast, już 😀
Och Ach, dziękuje za dedykacje (nie żebym ja z ciebie wyciągnęła ;* ) ty znasz juz moja opinie na ten temat bo czytałam JAKO PIERWSZA.. Oczywiście po pól godzinie nękania cie. Boskie zakończenie i czekam na Cd!!!
PS; wykorzystaj to co ci powiedziałam ;*
Super super super
WOW Świerszczu WYMIATASZ Z TYM…!!!
PISZ CD BO NIE WYROBIĘ..!!!
Naprawdę niezłe tylko te znaki zapytania mnie wkurzały ;/
Do tego proszę: zapisuj prawidłowo dialog.
Tak, spodziewajcie się niedlugo pierwszego rozdziału drugiej części;D Mnie też wkurzyly znaki zapytania… Prawidłowy dialog… Że jak?
-Bywasz czasem strasznie głupi- powiedziała Irenka do Konrada.
-Ja?-zapytał się zdziwiony chłopak.- Niby dlaczego?
-Ponieważ nie umiesz pisać prawidłowego dialogu- rzekła ze złością- oraz coś się robi dziwnego u Ciebie z formatem opowiadania- dodała.
-Niby co jest nie tak z moim dialogiem!?- Pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Otóż stawiasz kropki przed myślnikiem, podczas gdy słowa typu „powiedziała X” również należą do tego zdania, deklu- wyjaśniła z olimpijskim spokojem najpiękniejsza, najmądrzejsza i najzabawniejsza dziewczyna na świecie.
Teraz przypatrz się, w jaki sposób ja zapisałam ten dialog.
Aaa, dzięki za lekcje, ja i tak wszystko wiem;D jestem synem Apolla;)
ty wszystko wiesz, ale nie zawsze to jest zgodne z prawdą
na coś takiego właśnie czekałam! nie wiem, co tam było złego w twoim dialogu ostatecznie, ale mi to nie przeszkadzało ;D znaki zapytania na początku może były trochę uciążliwe, no ale przecież liczy się treść, a tu nie można mieć nic do zarzucenia 😀 ejjj, obrażę się, mi nie chciałeś spoilerować xD