Budzę się. Jestem w jakimś dziwnym pokoju, całym różowym. Na stoliku widzę jakiś napój i babeczki.
-Częstuj się. – mówi jakaś dziewczyna. – Trochę tutaj posiedzisz. Uwierz mi jeszcze ci się znudzą te wszystkie luksusy. Niby matka chce dobrze, ale… Afrodyta to twoja matka prawda?
Dopiero teraz spostrzegam piękno tej dziewczyny. Patrząc na nią, dostrzegam moje braki. Jej włosy są koloru mlecznej czekolady. Sprytnie związuje je w warkocza, w którego wtyka delikatne piórka, każde innego koloru. Wszystko wykonuje z wielką precyzją. Jej oczy migają. Raz są brązowe, potem zielone, a jeszcze później niebieskie.
-Kim jest Afrodyta? – pytam. Dziwne imię. Choć po ostatnich wydarzeniach zaczynam wątpić, czy ten świat jest taki, jaki sobie wyobraziłam.
-Afrodyta – słychać, że niejednokrotnie odpowiadała na to pytanie – w mitologii greckiej bogini piękna i miłości. Jej atrybutem jest rydwan zaprzężony w gołębie, róża, oraz mirt.
-Co to mirt? – Czuję się trochę głupia, ale niedawno zwiałam z psychiatryka.
– Mirt – rodzaj roślin z rodziny mirtowatych. Według najnowszych ujęć taksonomicznych należy do niego tylko kilka gatunków, liczne dawniej do niego zaliczane zostały wyłączone do wielu oddzielnych rodzajów – oznajmia bez żadnego zająknięcia.
-Kim jesteś? – Znowu pytanie. Ja to mam życie. Zupełnie nic nie wiem.
-Piper McLean – odpowiada nie odrywając wzroku od lusterka. – Jesteś córką Afrodyty? – Znów wraca do tego pytania. – No wiesz, będąc jej córką masz przerąbane. Ja tu siedzę od pięćdziesięciu trzech lat. Zrób, co musisz. Ocal cały Olimp, a potem zostań zamknięta przez to, że chłopak, z którym się spotykasz, nie podoba się twojej matce. Jeszcze ci palnie coś w stylu, że synowie Jupitera to idioci i dopóki tego nie zrozumiem będę siedziała w wieży jak jakaś Roszpunka. Tylko, że ja nie mam kilometrowych włosów i nie zwieję przez okno. No, ale mów, kim ty jesteś? A jeśli nie jesteś córką Afrodyty, to co tu robisz?
-No więc, nazywam się Avalon Johanna Irwin. Przez 12 lat byłam pacjentką szpitala psychiatrycznego. – Dziewczyna/Piper/możliwe, że moja siostra odwraca się.
-Większość życiu w psychiatryku? Nieźle. – Uśmiecha się. – A ja narzekam na moje życie. Kontynuuj.
-Przez te dwanaście lat byłam tak jakby wyłączona. Niedawno zwiałam ze szpitala razem z innym pacjentem, który usiłował mnie potem spalić. – Biorę oddech. – Ocaliła mnie moja opiekunka z psychiatryka, która opatrzyła moje rany i wstawiła mi szklane oko. Potem podsłuchałam jej rozmowę z takim chłopakiem o imieniu Nico. Ona trzymała mnie dla jakiejś nagrody. Chciała mnie komuś wydać. Oni chcą mnie zabić. Ten chłopak się za mną wstawił. Nie wiem, co się działo dalej. Powiedziała coś o tym, że płynie w niej krew jakiejś Echidny. Wyrósł jej ogon. Taki jak u węża. A potem zobaczyłam jakieś ostrze, które przecięło mnie na pół i padłam.
Opuszczam głowę. Od czasu wybudzenia się nie spotkało mnie właściwie nic dobrego.
-Nie płacz. – Siada obok mnie. – Nie jest aż tak źle. Można się przyzwyczaić do życia tutaj. Jest lepiej niż w psychiatryku. – Jej głos wpływa na mnie tak, że nerwy i płacz ustępują. Jest kojący.
Dopiero po chwili spostrzegam, że te same pytania zadawała mała dziewczynka. A ta druga w ogóle nie mówiła do mnie, tylko do niej. Nie usłyszała mojej historii, tylko historię tej dziewczynki.
I nagle wszystko się rozpływa. Nie ma już pokoju. Nie ma już dziewczyny. Nie ma dziewczynki. Teraz stoję na środku pola. Nie ma nikogo. Jestem tylko ja. I nagle wybuch. Drugi. Trzeci. Pole staje w popiele. Widzę tłum ludzi po jednej stronie. Są w różnym wieku. Widzę nastolatka, dorosłego i dzieci mające maksymalnie siedem lat. Nie mają broni.
Po drugiej stronie stoją ich przeciwnicy. Nie każdy wygląda ludzko. Jedna kobieta, biegnąc, przemienia się w sowę. Jakiś mężczyzna podnosi całe morze. Wyższy od niego uderza piorunem w wodę, która trafia w przeciwników. Po czymś takim podobno powinni zginąć.
-Szykujcie się na inną erę. Lepszą erę! – krzyczy dziewczyna i atakuje sowę.
Walka jest krótka. Dziewczyna bez problemu pokonuje drapieżnika.
-Znam wszystkie twoje zagrywki, skarbie – syczy do uch kobiety, która znów jest sobą. Nie jest już drapieżnikiem.
-Mădălino… – zaczyna kobieta, ale tamta zabiera jej broń i rozcina jej gardło. Z rany wypływa złota krew. Kobieta-sowa rozpływa się.
Kiedy następuje kolejne uderzenie wody zauważam, dlaczego jeszcze żyją. Jeden chłopak tworzy wokół żołnierzy pole energii, jednak nie obejmuje ono Mădăliny. Dziewczyna zaczyna się krztusić. Potem uderza w nią piorun. Nie żyje. Przynajmniej tak myślę, aż do momentu, gdy jej ciało zamienia się w srebro, najprawdziwsze srebro.
-Ach… W końcu pozbyłam się tego durnego, podatnego na rany ciała. – Uśmiecha się szeroko. – Dziękuję. Muszę was jednak rozczarować. Tylko Atena wie… och, przepraszam. Wiedziała jak mnie pokonać. Jak dobrze wiedzieć, że tacy jak wy też mają swoje miejsce pod ziemią.
Wstępuje do szeregu. Na twarzy przeciwników widać coś w stylu strachu. Jeden z nich wyeliminowany.
-Jonathan! – krzyczy dziewczyna ze srebra. – Weź stąd Avalon. Nie powinna na to patrzeć, a twój przeciwnik i tak zaginął tysiące lat temu.
-Wezmę ją stąd i pójdę go poszukać – mówi wątły chłopak. Na oko ma piętnastkę, ale jest strasznie wychudzony. – Mam ślad.
Znów obraz znika. Teraz wędrujemy: ja, mała ja i chłopak imieniem Jonathan przez jakiś korytarz. Mijamy setki rozgałęzień, parę razy zmieniamy kierunek. Nie wiem jaki czas tutaj już oni są, ja zaczynam wariować po minucie.
No, ale dane jest mi przeżyć w tym miejscu trochę więcej niż minutę, zanim docieramy do sali, w której siedzi jakiś stary półczłowiek półkozioł. Nie wiem, po co tyle męczarni. Nie ma szans, aby on cokolwiek zrobił.
-Co cię tu sprowadza, chłopcze? – pyta.
-Ja… – Głos łamie się chłopakowi. – Bo ja muszę… Ja muszę cię…
-Zabić – kończy półkozioł. Jego oczy są tak łagodne, że też nie byłabym w stanie nic mu zrobić.
-Jeśli tego nie zrobię, oni zabiją mnie. – Łzy cisną się do jego oczu, ale on nie daje im płynąć. -Ja muszę żyć. Ty nie musisz.
-Skoro tak uważasz… Wiesz jak się mnie pozbyć. Zrób to. – rozkłada ręce. – Nie powstrzymuję cię synu. Po prostu to zrób. – Jonathan wyciąga z kieszeni jakiś instrument. Przypominam sobie lekcje, na której padła ta nazwa. Fletnia Pana.
Chłopak podnosi instrument do ust i zaczyna grać jakąś melodię. Po chwili starzec uświadamia sobie błąd Jonathana, ale jest już za późno.
-Nie mógłbym cię zabić. Za dużo mi dałeś. – To mówiąc, chłopak pada w drgawkach na ziemię. Starzec podchodzi do niego. Sprawdza puls. Martwy.
-Idź Avalon. Ta wojna niedługo się skończy. W tym labiryncie nawet śmierć cię nie znajdzie.
Teraz pozostało małej Avalon tylko przemierzać labirynt.
Budzę się w mojej sali. W moim pokoju. W moim psychiatryku. Może i nic się nie wydarzyło, ale wróciły wspomnienia. Zyskałam także ostrzeżenie. Nie ufaj Gabrieli, Garrettowi i Andy’emu. Bądź zdana sama na siebie.
O.O
Ty geniuszu! Ja… brak słów! Uwielbiam Ultimum! To tak bardzo zaskakuje… Dawaj 9 część! Chcę więcej tego cuda!
Spoko
ULTIMUM!!!
ULTIMUM!!!
ULTIMUM!!!
😀
Opko BOSKIE :D. Ogólnie znalazłam dwa zgubione przecinki i dwa powtórzenia, ale do niczego więcej przyczepić się nie mogę ;).
Pomysł GE-NIA-LNY! 😛
och super Ja też to uwielbiam!! Jest takie pełne przeżyć i wgl
afff , można sie zakochać w opku ? jeśli tak to to ma byc mój mąż !
Oko przecudowne! Dawaj CD!
To znaczy opko
Kocham. to…to takie świetne!
Genialne! W każdym kolejnym opku wprowadzasz coś zaskakującego, przez co nie można doczekać się kolejnych części. Z wielką niecierpliwością czekam na CD!