Dedykuję każdemu, kto będzie w stanie przeczytać i ocenić… Ta część jest prawie dwa razy dłuższa od poprzedniej, bo starałam się trochę to wszystko rozbudować. Jeśli będziecie mieć jakieś pytania, chętnie odpowiem, o ile bd znała odpowiedź. Z góry przepraszam za błędy, powtórzenia itd. I jeszcze jedno: Co wy, na bogów, macie do moich prac, że prawie nikt ich nie komentuje, no ja się pytam???
Gdybym pił właśnie herbatę, prawdopodobnie bym ją wypluł.
– CO??? Skąd wiesz, że szukam Podziemia?
Beatrice zachichotała słodkim, dziecięcym śmiechem.
– A co innego może robić w Labiryncie taki dziwny głupek, który chce uratować swoją dziewczynę? – zapytała, patrząc na mnie znacząco.
Założę się, że zrobiłem się cały czerwony, więc szybko zapytałem:
– Czemu taka słodka dziewczynka jak ty używa takich słów jak ‘głupek’?
Beatrice prychnęła, chcąc ukazać mi swą wyższość.
– Nie twoja sprawa. A zresztą oboje dobrze wiemy, że z tym – tu wskazała na olbrzymią, czarną dziurę, ziejącą w jej brzuchu – wcale nie jestem taka słodka.
Uniosłem brwi.
– Widzę, że jesteś nieźle zapoznana ze światem. Ile miałaś lat, gdy, no… – Nie no, nigdy nie sądziłem, że zadam takie pytanie. – umarłaś?
Nie uratujesz Miriam…
Beatrice spojrzała na mnie ze złością.
– Ledwo pamiętam, jak się wtedy nazywałam, a ty żądasz jeszcze, żebym pamiętała swój wiek?! – spytała groźnie.
– Dobra, już, dobra… – uniosłem ręce w obronnym geście. – O nic nie pytałem!
– Jak to? – teraz na jej twarzy pojawiło się zdumienie. – Przecież właśnie spytałeś o…
Zapomniałem, że zmarła z dwadzieścia lat temu. Czułem się, jakbym gadał z ptakiem dodo o telewizorze. Bo za czasów dodo nie było telewizorów, nie? Ech… Beatrice ma chyba rację z tym głupkiem…
Ułożyłem się wygodnie na moim posłaniu, jeśli w ogóle można mówić o wygodzie w starożytnym, cementowym korytarzu wyłożonym rurami z łuszczącą się farbą. Tak, wiem, że brzmi to niedorzecznie.
– Zapomnij o tym. Może mogłabyś rozwinąć kwestię Hadesu? – spojrzałem na nią z nadzieją.
– Oj, może później. A wiesz… – Beatrice wyraźnie przygotowywała się do nowej przemowy. Ona chyba potrafiła tak trajkotać godzinami.
– Słuchaj, Miriam umiera, mam coraz mniej czasu! – wypowiadając imię Miriam, czułem w gardle gulę goryczy i smutku, a w oczach zbierały mi się łzy.
Beatrice zrobiła urażoną minę, ale chyba zrozumiała, że to nie żarty.
– No to zrobimy tak, dobra? Ty idź spać, a ja obudzę cię jutro rano i zaprowadzę nad Styks. – mówiła to beztrosko, jakby mówiła do pieska czy przytulanki, plotąc warkoczyki ze swoich czarnych włosów (wydaje mi się, że były czarne, ale trudno to było określić, bo były przezroczyste), co nie dawało prawie żadnego efektu, ponieważ zaraz się rozplątywały.
– Chyba bardziej cię lubiłem zanim cię poznałem…
Oboje umrzecie…
Ziewnąłem, zbyt zmęczony, by z nią dyskutować, i zgasiłem latarkę.
Gdy zasypiałem, po głowie krążyła mi jedna myśl: „Rozkazuje mi sześciolatka.”.
Kiedy już prawie spałem, usłyszałem:
– Słuchaj, Miriam to ta twoja dziewczyna?
Nie miałem siły wymyślić odpowiedzi, więc tylko naciągnąłem sobie kurtkę na głowę.
Bum! Bum! Buuuuum!
Obudził mnie straszny łomot. Przez chwilę wydawało mi się, że to któryś z herosów próbuje dojść do łazienki, przysypiając po drodze. Gdy wreszcie zmusiłem się do otworzenia oczu, przypomniałem sobie, gdzie jestem. A ów okropny hałas powodował nie kto inny, jak Beatrice, waląca moją latarką o rury. Gwałtownie podniosłem się z ziemi.
– Kurczę, Beatrice! Wiem, że nie spałaś od bardzo dawna, ale czy nie słyszałaś nigdy o potrząsaniu kimś?! – jęknąłem, łapiąc się za głowę. – Dziewczyno, i to w dodatku moją latarką! Jeszcze ją zepsujesz! Albo wyładujesz baterie!
W odpowiedzi Beatrice rzuciła w moją stronę latarkę, robiąc obrażoną minę. Gdy latarka wylądowała bezpiecznie w moich rękach, odetchnąłem z ulgą. Ledwo udało mi się ją złapać. Miałem szczęście, co nie zdarza mi się często.
– Jak ty wzięłaś do ręki tę latarkę?! Jesteś peszcież duchem! O bogowie, Beatrice… Jeśli Labirynt mnie nie wykończy, ty to zrobisz, mała!
Beatrice tylko pokazała mi język.
Nie uda ci się…
– To chcesz, żebym cię zaprowadziła do bramy, czy nie?
Ech… no jasne, że chcę. – Wrzuciłem do plecaka wszystkie rzeczy, które Beatrice porozrzucała dookoła, ale nie starałem się odchodzić za daleko, w obawie, że korytarz zniknie razem z moimi rzeczami, Beatrice i moją ostatnią szansą uratowania Miriam. Otuliłem się szczelniej kurtką i mrucząc pod nosem jakiejś niekoniecznie ładne wyrazy, podążyłem za Beatrice, biegnącą w głąb Labiryntu. Jak na małą dziewczynkę, albo raczej ducha małej dziewczynki, biegała dość szybko. Truchtając, ledwo za nią nadążałem.
Pokonaliśmy z pięć zakrętów, gdy Beatrice się zatrzymała. Dogoniłem ją, zaniepokojony.
– Stało się coś? – zapytałem.
– Nie.
Rozejrzałem się. Byliśmy w ciemnej grocie, oświetlonej setkami cienkich, żółtych świeczek. Nie ma co, strasznie tu było.
– Moment! Jesteśmy już na miejscu? – patrzyłem na nią z niedowierzaniem.
– Aha.
– JAK??? – nie no, ona coś ściemniała! To chyba niemożliwe, nie?
– A czego się spodziewałeś? – spojrzała na mnie pytająco.
– No, że będziemy iść z trzy dni? – zasugerowałem.
– Jak chcesz, to możemy zawrócić i będę cię prowadzić dookoła przez trzy dni, jeśli twoja Miriam może troszkę poczekać.
– Nie. – powiedziałem to trochę za ostro, więc żeby załagodzić sprawę, dodałem:
– Dzięki że mnie tu zaprowadziłaś. Bez ciebie nie dałbym rady. – popatrzyłem na nią z wdzięcznością.
– Oj, nie ma sprawy. Za rogiem tego tunelu jest Styks. – powiedziała, wyraźnie zadowolona z komplementu.
– Hmmm… – coś zaświtało mi w głowie. – Dlaczego sama nie pójdziesz do Podziemia? Na pewno zasłużyłaś co najmniej na Łąki Asfodelowe, albo może nawet Elizjum.
– Łąki asfaltowe? – pokręciła głową. – Nie, chyba się nie skuszę. To nie dla mnie.
Uśmiechnąłem się.
– Pa, duszko. Uścisnąłbym cię, ale jesteś trochę niematerialna. – Beatrice zaśmiała się, pokazując małe, prześwitujące ząbki.
– Pa. Jak chcesz, to z powrotem też cię zaprowadzę. – Chyba też mnie polubiła.
Tym razem ja się zaśmiałem.
– Nie, dzięki, mała, poradzę sobie.
– Beatrice. – poprawiła mnie.
– Dobrze. Do zobaczenia, Beatrice. – powtórzyłem. Nie wiem, jak to zrobiła, ale przytuliła mnie. Potem cofnęła się parę kroków, pomachała mi i rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając po sobie tylko strużkę mgły. Z uśmiechem wciąż tkwiącym na ustach ruszyłem w głąb Hadesu, myśląc: „Duchy jednak potrafią się robić materialne.”.
Tak, jak się spodziewałem, za rogiem była rzeka.
Mam ten sam kłopot z komentami xd
Choć w sumie nie wiem dlaczego masz mało komentow, bo opowiadanie jest niezłe. Fajnie się czyta :D.
Poza tym uwielbiam imię Beatrice
Dla mnie twoje opowiadania są świetne. 😉 A Beatrice jest genialna!
Śliczne!
SSUUUUPERRRRR!!!
Jeszcze lepsze od poprzednich
Ale mam jedną uwagę- dodawaj więcej emocji. Tak w ogóle to masz wielki talent i nie ukrywam, że świetnie piszesz.
Nie mogę się doczekać następnych
Taaak fajneee ale mmojego opka jeszcze nikt nie skomał
a ja? Przecież skomentowałam.
fajnie ci wyszło
Ta Beatrice mnie rozwala :3. Jest taka słodka i taka…no taka wiecie, taki ‚niedobrós’ <33
Opko super, ale mam małe pytanko: czy są jakieś części przed „Pokonać śmierć” (1)?