Ze specjalną dedykacją dla Adminki za prawidłowe przetłumaczenie tytułu. Prolog tego opowiadania został napisany pod koniec stycznia, więc widać jaką przerwę zrobiłam. Zachęcam serdecznie do czytania, bo włożyłam wiele sił w tę część. Nie obrażę sie też za parę fanartów z moimi bohaterami 😉 Bardzo by mi było też, gdybyście mi napisali jak odbieracie główną bohaterkę
Następna część jest planowana jeszcze przed Bożym Narodzeniem 😉
Noc była chłodna i gwieździsta. Na horyzoncie było widać ciemny pas lądu. „To już Anglia”, pomyślała rudowłosa postać. Ubrana była w brązowy płaszcz, który szczelnie okrywał smukłe ciało. Kaptur zakrywał połowę twarzy, odsłaniając tylko szpiczasty podbródek i pełne, lekko rozchylone różowe wargi.
Blade światło lampy oliwnej nagle przygasło. Dziewczyna gwałtownie się odwróciła i z szybkością i zwinnością lamparta wspięła się na reję. Schowała się pomiędzy olinowaniem statku i bacznie obserwowała dwóch mężczyzn, przechadzających się po pokładzie.
-Mówię Ci Jack, ktoś kradnie żarcie z kuchni! Mam już dość zmniejszania mojej porcji tylko dlatego, że ktoś pustoszy spiżarnię!- powiedział tubalnym głosem jeden z nich.
-Ciekawe, który kto. Jestem prawie pewien, że to jeden z tych młokosów. Nie nauczono ich prawdziwej dyscypliny. Za moich czasów karą za podebranie choćby okruszki chleba była w najlepszym razie chłosta. A teraz?- zadał pytanie drugi.
-Masz rację, Jack. Teraz to zwykła mątwa woła się wilkiem morskim!- odpowiedział pierwszy.
Szmargodowe oczy dziewczyny nieustannie śledziły każdy ruch mężczyzn. Kiedy ci oddalili się w swoją stronę, rudowłosa szybko zlazła na ziemię.
„Ufff, niewiele brakowało”, pomyślała. To już piąty raz w ciągu tygodnia, gdy przez swoją lekkomyślność prawie została złapana. Od czterech tygodni sprytnie ukrywała się przed załogą statku. Była pasażerem na gapę.
Alba bardzo pragnęła dostać się do Londynu z wielu powodów. Jednym z nich była chęć odnalezienia ojca, który kilkanaście lat temu wyjechał do Anglii za chlebem.
Zawsze wspominała ojca bardzo ciepło. Był on wysokim mężczyzną o niespotykanej sile i wrażliwości. Pachniał smażonymi rybami i tytoniem. Każdego wieczoru, odkąd Alba tylko pamiętała, ojciec brał ja na kolana i mówił o niezwykłościach świata za oceanem, jak na przykład starożytne piramidy, greckie świątynie, rzymskie akwedukty, polskie dworki, indyjska rzeka Ganges czy Wielki Mur Chiński. Bez wątpienia ojciec musiał to wszystko widzieć, inaczej nie opowiadałby o tych historiach z takimi szczegółami!
Mimo posiadania aż ośmiu córek, ojciec Alby zawsze pragnął syna.
Gdy narodziła się jego pierwsza córa, Mamertyna, nie był zawiedziony.
Gdy narodziła się złotowłosa Druzjanna również.
Przy trojaczkach Fabianie, Beatrycze i Bibianie także.
Gdy narodziła się Alba, wiedział, że ta chłopczyca nie zastąpi mu syna.
Eligia z całą pewnością nie mogłaby być chłopcem.
Kiedy na świat przyszła najmłodsza latorośl de Leonów, Kasjanna, chata którą Alan wybudował kilkanaście lat wcześniej była wyniszczona ciągłymi huraganami i o wiele za mała dla dziesięcioosobowej rodziny.
Rozpaczy nie było końca, gdy oznajmił Anie, że wypływa do Anglii, aby zarobić jakiś grosz. Kobieta musiała dać sama sobie radę z ośmioma córkami, które trzeba było wykarmić, ubrać i wychować.
Odkąd mąż Any wyruszył za chlebem za ocean, nie otrzymały od niego żadnej wiadomości. Alba jako jedyna tęsknila za ojcem. Reszta dziewczyn była przywiązana do matki, która według nich potrafiła wszystko i nie potrzebowała żadnego mężczyzny.
Kiedy tylko Mamertyna osiągnęła lat siedemnaście, wyszła za mąż za syna bogatego kupca. Wyprowadziła się z ubogiej chaty i zamieszkała w ogromnej kamienicy, gdzieś w Nowym Amsterdamie.
W ślady starszej siostry poszła również złotowłosa Druzjanna. Wybrała ona jednak na męża obiecującego młodego polityka. Obecnie chodzi na wystawne bankiety i od czasu do czasu podsyła swojej mamie kilka dolarów.
W chacie, w której mieszka siedem kobiet, wydawałoby się, że ciężko o spokój. Jedynym zgrzytem w tym domu była Alba, która ani myślec iść w ślady starszych sióstr.
Dziewczyna ceniła swoją wolność wyżej nad życie, nie potrafiła wyobrazić siebie jako żona, matka i gospodyni domowa. Pragnęła swobody, być wolną jak Artemis.
Jej matka i wszystkie siostry prawie codziennie składały modlitwy ku Afrodycie, by ta zmieniła Albę w prawdziwą kobietę. Im bardziej one naciskały na szesnastolatkę, tym ta bardziej stawała się zadziorna i pyskata. Kiedy wydawało się, że już żaden z mężczyzn na całym świecie nie zechce ręki tak upartej istoty jaką jest Alba, z pomocą przyszedł syn karczmarza, który nie cieszył się zbytnią popularnością.
Tęgi, o kartoflanym nosie młodzieniec miał słabość do alkoholu i dziwek rewirujących na obrzeżach miasta. Był agresywny, brakowało mu podstawowej wiedzy.
Był esencją zepsucia człowieczego. Hazardzista, uwielbiał dziki seks. Ostatnio miał obsesję na punkcie pięknych córek Any. Nie przeszkadzały mu historie o dzikim usposobieniu Alby, ba!, to go jeszcze bardziej nakręcało.
Pewnej nocy zakradł się przez okno do alkowy Alby i próbował ją wykorzystać seksualnie. Nie spodziewał się, że dziewczyna pod poduszką trzyma nóż myśliwski, którego dostała od starego przyjaciela ojca, drobnego oszusta Jednookiego Mo. Kilka niezbyt głębokich ran ciętych na kilka tygodni zniechęciło syna karczmarza.
Tradycją jest, aby córki byly wydawane za mąż w kolejności od najstarszej do najmłodszej. Gdy trojaczki Fabiana, Beatrycze i Bibiana poszły do ołtarza razem z miejscowym lekarzem, prawnikiem i właścicielem plantacji tytoniu, był czas, aby zacząć przygotowania do kolejnego ślubu- do ślubu Alby.
Dziewczyna przez wiele dni płakała, kłóciła się z matką. Nie mogła znieść myśli o zniewolniu przez jakiegokolwiek mężczyznę.
Co noc modliła się do Artemidy i Ateny, by te pomogły jej. Nie otrzymywała od bogiń żadnej odpowiedzi.
Ubrana w zwiewną, białą sukienkę, która mocno kontrastowała ze spaloną słońcem skórą, siedziała na swoim posłaniu całkowicie zrezygnowana. Gdyby sprzeciwiła się matce, złamałaby jej serce. Alba bardzo kochała swoją matkę, ale nie potrafiła jej wybaczyć tego, że zapomniała o ojcu i już dawno go pogrzebała w swoich myślach.
Dziewczyna zawsze myślała, że ojciec wróci lada dzień. Każdy statek, który przypływał do portu powodował u niej dziwne drganie serca, jakby on tam był. Biegała codziennie do portu pod byle pretekstem, aby poszukać, czy ojciec nie wrócił. Nigdy nie traciła nadziei, że ojciec powróci.
Gdy siedziała tak pogrążona w rozpaczy, nagle do okna podleciał biały gołąb. Alba odwróciła się i utkwiła zapłakane oczy w ptaku. Gołąb zagruchał coś w swoim ptasim języku i podfrunął do dziewczyny. Zaczął ciągnąć jej miedziane włosy ku oknu. Zdziwiona podeszła do niego i zaczęła przypatrywać się okolicy. Nie zauważyła nic szczególnego: kawałek kamienistej plaży, stary, drewniany pomost, na którym kiedyś razem z ojcem łowiła kraby i wielki błękit Morza Karaibskiego.
-O co ci chodzi?- spytała Alba. Gołąb popatrzał na nią bursztynowymi oczami i zaczął znowu gruchać.
-Uważaj, bo zrozumiem co ty do mnie mówisz- powiedziała z przekąsem dziewczyna. Spojrzała jeszcze raz na morze. Gdzieś w oddali płynął statek. Wytężywszy wzrok, dostrzegła angielską flagę. Serce zaczęło jej bić jak zwykle, gdy widziała czerwony krzyż na białym tle.
Bez zastanowienia wybiegła z izby, nie zwracając uwagi na krzyk matki. Pewnie myślała, że chce uciec. Cóż, nie było to dalekie prawdy. Ojciec nigdy by nie pozwolił Albie wyjść za mąż za kogoś kogo by nie kochała. A wiedział, że ona nigdy by nie pokochała takiego prostaka jakim był Andy Beer, syn karczmarza.
Gdy biegła tak po kamiennej plaży, raniąc gołe stopy, nie myślała wcale o tym, że tam ojca może nie być. Nie było takiej opcji. Gołąb musiał byc znakiem od Ateny lub Artemidy albo jakiego innego bóstwa, które by jej sprzyjało. Wiatr rozwiewał jej włosy, które falowały niczym morze podczas sztormu. Łzy skapywały pojedynczo po nakrapianych piegami policzkach.
W piersiach zaczynało brakować jej tchu, jednak nie mogła się poddać. Podwinęła długą suknię i wyciągnęła nogi. Na horyzoncie zaczęła widzieć zarys portu. W dokach stało kilka statków, po których krzątali się ludzie i marisdroidy.
Galeon jaki widziała w chacie, powoli dokował. Miał cztery maszty, zbudowany był z jakiegoś czarnego jak węgiel drewna, który lśnił w tropikalnym słońcu. Miał złote wykończenia, które sprawiały wrażenie jakby statek świecił własnym, boskim światłem. Przepych statku budził podziw nie tylko u Alby.
Wokoło zbiegło się mnóstwo ludzi, niektórzy z nich najwidoczniej przerwali swoją prace, aby móc zobaczyć to cudo. Kilkoro dzieci stało z otwartymi buziami, patrząc swoimi wielkimi oczami na galeon.
Gdy Alba dobiegła resztkiem sił do portu, oparła się o ścianę jednej z kamiennic, wybudowanych w stylu neogotyckim. Miała bardzo płytki oddech, pojawiły się mroczki w jej oczach. Zamknęła oczy i próbowała się uspokoić. Serce wyrywało jej się z piersi, żołądek pragnął wolności. Słyszała krzyki marynarzy, którzy kotwiczyli statek, skrzek mew oraz zwykły, codzienny gwar miasta.
-Słoneczko, nie emocjonuj się tak.
Alba otworzyła oczy. Obok niej stała najpiekniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widziała. Uroda Mamertyny, Druzjanny czy chociażby jej własnej matki nie dorównywała czarowi tej istoty. Delikatne rysy twarzy, łagodne, błękitne niczym niebo oczy wpatrywały się z uwagą w drobną postać Alby.
-Kim ty jesteś? O co ci w ogole chodzi?- zapytała ze złością córka Any. Peszyła jej obecność tej kobiety.
-Oj słoneczko, nie musisz być taka niemiła dla mnie. Jestem przecież twoją opiekunką, nieprawdaż?- rzekła słodkim głosem pięknolica.
Alba poczuła się zdezorientowana. Artemida z całą pewnością tak by się nie ubrała. Zwiewna, długa suknia z rozcięciem do ud, doskonale eksponowała idealną figurę kobiety. Lśniące, złote loki miękko opadały na okragłe ramiona. Wokół łabedziej szyi błyszczała srebrna kolia wysadzana diamentami.
-Oh, nie jestem Artemidą, głupiutka!- zaświergoliła bogini.
-Atena?- powiedziała pełnym zwątpienia głosem Alba.
-Jestem Afrodyta, bogini miłości i kwiatów, twoja orędowniczka- oznajmiła z radością istota.
-Nie, to musi byc jakas pomyłka. Ty nie możesz być moją opiekunką! Gardzę miłością!- Ostatnie zdanie wykrzyczała z taką mocą, że kilka osób popatrzało na nią jak na wariatkę.
-Nie bulwersuj się tak, złociutka- powiedziała lekko urażonym tonem Afrodyta. Zaczesała włosy swoimi kobiecymi dłońmi i popatrzała na Albę.- Kochana, ja chcę Ci tylko pomóc! I nie mów, że gardzisz miłością. Ona jest wszędzie. Miłość to nie tylko ckliwe historie o rycerzach na białych koniach. Miłość to to, co składa ten cały świat do kupy. Ona sprawia, że wszystko się dzieje. Gdyby nie miłość, nie byłoby Cię na świecie, kochana- dodała delikatnym głosem bogini.
-Słucham? Ale jakim cudem TY jesteś moją opiekunką?! Ja nie potrzebuję żadnych doradców czy tam opiekunów- syknęła Alba.
-Czyli chcesz jeszcze dziś pobrać się z tym… ugh… osobnikiem?- zapytała z lekkim niedowierzaniem.
-Nie! Nie chcę! Fuj… skąd Ci to w ogóle do głowy przyszło?
-Nie chcesz mojej pomocy. Oferuję Ci wolność, a ty mnie odrzucasz- powiedziała obrażonym tonem Afrodyta.
-Przepraszam- westchnęła Alba. Zakryła twarz dłońmi i próbowała ogarnąć myśli.
-Nic nie szkodzi. Słuchaj mnie, Alba- bogini odgarnęła swoje pukle, opadające jej na alabastrowe czoło. Dziewczyna podniosła wzrok na Afrodytę.
-Dzisiaj wieczorem „Pandemos Thalassia”, czyli ten statek- wskazała palcem na angielski galeon, za którym biegła Alba- popłynie do Londynu…
-Tam jest mój ojciec! W Londynie!- wykrzyknęła dziewczyna.
-Twój ojcie nigdy nie dotarł do Londynu- powiedziała z powagą bogini.- Zresztą nieważne.
-Co?- Łzy napłynęły Albie do oczu. Przez tyle lat myślała, że ojciec żyje, mieszka w Londynie i myśli o swojej rodzinie, a tu nagle po tylu latach dowiedziała się, że on nigdy nie przybył do Londynu.
-Twój ojciec, słonko, nigdy nie dotarł tam. Uwierz mi, wiem co się dzieje na morzach, choć nie jestem Posejdonem. Ale nie to jest najważniejsze. Posłuchaj mnie. Dzisiaj wkradniesz się na „Pandemos Thalassię” i pod żadnym pozorem nie daj się im złapać- Afrodyta zaczęła wyjawiać dziewczynie plan działania.- Kiedy będziesz w Londynie, pojawi się tam mój przyjaciel, z którym już się zaznajomiłaś.
-Ten gołąb był od Ciebie? No tak, przecież to zwierzę poświęcone Tobie- odpowiedziała sama sobie Alba.
-Dokładnie. On będzie Cię prowadził- powiedziała bogini. Nagle przez niebo przeszła potężna błyskawica, choć niebo było nieskazitelnie błekitne jak oczy Afrodyty.
-Zeus się niecierpliwi. Nie bardzo wolno nam rozmawiać ze śmiertelnikami, Albo- wyjaśniła z niepokojem.- Choć jak widać ta zasada nie przeszkadza mu w miłosnych igraszkasz ze śmierteliczkami- dodała kąśliwie i cała jej postać zamigotała. Alba odruchowo zamknęła oczy. Domyśliła się, że bogini ukazała sie w całej postaci, a to mogłoby być śmiertelne dla niej.
Gdy Afrodyta ulotniła się, zostawiając po sobie delikatny kwiatowy zapach, Alba rozejrzała się po porcie. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że pewna kobieta zniknęła w zabójczym świetle. Marynarze krzyczeli te swoje komendy, tragarze nawoływali do zakupu ich towarów, a dzieci darły się jak zwykle.
Pamiętając o wskazówkach Afodyty, dziewczyna postanowiła zaszyć się już teraz na statku. Wiedziała jednak, że nie może wejść tak po prostu na statek, bo od razu by ją złapali. Podeszła to wystawy sklepowej i przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu. Potrzebowała nowych ciuchów na już.
Postanowiła pójść na pchli targ. Nie miała żadnych pieniędzy przy sobie, ale zawsze można coś „pożyczyć” bez zwrotu. Idąc pomiędzy ciasnymi uliczkami miasta, sprawdzała czy ktoś jej nie śledzi. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Cały czas myślała o tym, co powiedziała jej Afrodyta. Jej ojciec nigdy nie dotarł do Londynu. To takie ogólne. Żyje czy nie? Utonął na morzu czy po prostu dotarł do Irlandii i tam pracuje? Albo porwali go korsarze? „Stop, nie myśl teraz o tym. Może Afrodyta się myli. Przecież skąd niby miałaby wiedzieć co się dzieje na morzu, skoro interesuje się tylko tym, którą sukienkę ma założyć dzisiaj?”, uspokajała się w myślach Alba.
Przystanęła przy jednym ze straganów. Nie po raz pierwszy będzie kradła. Robiła to już wiele razy, czasami po prostu dla zabicia czasu. Swoje łupy przechowywała pod swoim siennikiem w izbie albo oddawała żebrakom na rynku. Zazwyczaj były to małowartościowe błyskotki i jedzenie, rzadziej jakieś naprawdę drogie przedmioty.
Rozejrzała się w około. Handlarz stał kilka metrów od niej, targując się z przysadzistą kobietą. Miała już sięgnąć po stary płaszcz, gdy ktoś złapał ja za ramię.
-Nie ładnie jest kraść- wyszpetał głębokim głosem mężczyzna. Alba zesztywniała z przerażenia. Jeszcze nigdy nie była przyłapana na gorącym uczynku. Widziała jak kończą Ci, którzy byli nie dość uważni- pod pręgieżem na rynku.
Nie miała odwagi odwrócić głowy w stronę tego człowieka. Puściła płaszcz i próbowała wyrwać się z jego objęcia, ale był za silny. Szarpała się z nim jeszcze przez chwilę, ale nie miała z nim szans. Jego dłonie obejmowały ją w pasie z dziwną delikatnością połączoną z niezwykłą siłą.
-Nie bój się mnie- powiedział. Mówił z dziwnym akcentem, jak prawdziwy, rodowity Anglik. Włożył w jej drobną dłoń dwa banknoty i powoli zaczął się oddalać. Alba stała jeszcze sparaliżowana ze strachu. Dopiero głos tragarza otrząsnął ją z szoku.
-Poproszę ten płaszcz- powiedziała szybko.
Gdy Alba wróciła do portu, jej serce ciągle biło z przerażenia. Wokół „Pandemos Thalassia” kręciło się za dużo osób, by przejść niezauważoną. „Trudno, będę musiała to zrobić wieczorem”, pomyślała.
Weszła do tawerny „Pod Brodą Posejdona” i usiadła w najdalszym kącie knajpy. Barmanka łypała na nią złowrogim okiem, ale Alba się tym nie przejmowała. Obserwowała wszystkich gości tawerny. Byli tam między innymi: ciemnoskórzy Sudańczycy popijający piwo razem z grupą Norwegów, Hindus w turbanie pijący lurowatą herbatę i wataha tutejszych pijaczyn.
„To takie nisamowite, że tak różnych ludzi może połączyć alkohol”, pomyślała Alba, przygladając się stolikowi obok. Skandynanowie żartowali razem z dwójką wysokich murzynów.
Do znudzonej Alby podszedł mały chłopiec, który usługiwał w tawernie. Dziewczyna zamówiła kufel piwa korzennego. Sącząc, złoty napój patrzyła nerwowo na zegar, który wskazywał wpół do dziwiętnastej. Matka i siostry pewnie już wyruszyły na poszukiwania Alby. Miała dzisiaj przecież brać ślub. Nie złapią jej, ona już tu nie powróci.
Gdy na dworze zaczęło sie powoli ściemniać, Alba założyła płaszcz i wyszła bez płacenia. Na zewnątrz było chłodniej niż przypuszczała. Opatuliła się szczelniej okryciem i zaczęła przemykać pomiędzy ludźmi. Zbliżyła się do trapu, na którym stało dwóch mężczyzn, prawdopodobnie jacyś oficerowie. Stanęła w odległości kilku metrów od nich i udawała, że przeszukuje kieszenie.
„Jestem esencją głupoty”, wygarniała sobie Alba. Przez cały ten czas, jaki spędziła w tawernie, nie pomyślała o sposobie w jaki wtargnie na pokład. „Użyj swojego kobiecego wdzięku”, usłyszała w myślach. Ja nie mam kobiecego wdzięku!- pomyślała.- Afrodyto, jeśli to ty, to podeślij mi jakiś sensowny pomysł- dodała.
Głos w jej głowie nie odpowiedział. Zrezygnowana Alba nie wiedziała co począć. Co to jest, do cholery, mój „kobiecy wdzięk”, spytała się.
Nigdy nie chciała być kobieca w przeciwieństwie do jej sióstr. Nie interesowały jej sukienki, wstążki i mężczyźni. Wolała biegać po plaży, pływać w morzu, wszczynać awantury w karczmach.
Westchnęła i podeszła do mężczyzn. Uśmiechnęła się słodkim uśmiechem, takim samym jakim witała swoich adoratorów Mamertyna, zanim została mężatką.
-Witam panów- powiedziała chropowym głosem. Odwrócili się w jej stronę i popatrzyli na nią z odrazą. Nie dziwiła im się. Nie była ładna. Była za to niezdarna i mało delikatna.
-Czy panowie płyną tym statkiem?- Alba czuła suchość na języku. Nie wiedziała co ma robić. Musiała zaufać Afrodycie, mimo że wątpiła w jej intelignecję.
-Tsa…- burknął jeden i powrócił do rozmowy.
-Przepraszam?- Dziewczyna jeszcze raz spróbowała zagadać do nich. Zignorowali ją.
-Dobra, do trzech razy sztuka- pomyślała. Wzięła oddech, zamknęła oczy i skupiła się. Przyczesała włosy do tyłu, oparła dłoń o biodro i popatrzała na marynarzy z przymrużonymi oczami.
-Hej, przystojniaki- wymruczała. Wybałuszyli na nią gały i rozdziawili gęby.
-Wariatka!- zawołał jeden.
-Pewnie jakaś dziwka!- wykrzyczał drugi. W Albie aż się zagotowało. Wyprostawała się i wycedziła przez zęby:
-Cofnij to, szujo.
-Milcz, dziwko! Ty wiesz do kogo ty mówisz?- Zbulwersował się wyższy. Wyciągnął miecz z pochwy i przyłożył go do gardła dziewczyny.
-Co?! Grozisz mi, ty szmaciarzu?!- warknęła.- No jasne, zaatakuj bezbronną dziewczynę w nocy, ty gogusiowaty pacanie, co Cię matka w kołysce na ulicy łopatą biła- wykrzyczała i kopnęła go z całej siły w krocze. Wyrwała mu broń z ręki, uderzyła łokciem w twarz i wyrzuciła miecz prosto do morza.
Drugi przybiegł pierwszemu na pomoc. Wyciągnął swój błyszczący miecz i zamachnął się na Albę. Dziewczyna zrobiła unik i cofnęła się o krok. Zaatakował ją znów. Tym razem Alba nie miała tyle szczęścia. potknęła się i upadła na trap. Poczuła pulsujący ból w głowie. Już miała się podnieść, ale mężczyzna kopnął ją prosto w żołądek. Złapała się za brzuch i jęknęła z bólu. Oberwała potem jeszcze kilka razy w głowę aż straciła przytomność.
Gdy się ocknęła, statek już odpływał. Leżała przy pomoście z zakrwawioną twarzą. „Miałaś użyć swojego kobiecego wdzięku, nie wdzięku pijanego awanturnika spod ciemnej gwiazdy, słoneczko”, usłyszała w myślach.
-Co mam zrobić?- wyszeptała. Nagle przeszył ją ból w czaszce. Dotknęła dłonią czoła i syknęła. Poczuła, że jej wnętrzności pragną się wydostać. Zachwiała się- i niespodziewanie- wpadła prosto do morza.
Słona woda dostała się jej do ust, więc szybko ją wypluła. Morze było lodowate, ale Alba tego nie odczuwała. Nie czuła już żadnego bólu, tylko kojący dotyk wody.
-Dostań się na ten statek, dziewczyno! Płyń!- Głos Afrodyty wydawał się dobiegać zewsząd. Nagle prąd wody zaczął popychać Albę w stronę galeonu. Dziewczyna szybko wzięła się w garść i zaczęła płynąć jak najszybciej potrafiła. Dzięki pomocy bogini szybko dogoniła z „Pandemos Thalassię”, który był już jedną ósmą mili od brzegu.
Z rufy zwisała długa lina. Złapała się niej i powoli zaczęła się podciągać. Miała nadzieję, że żaden z marynarzy nie zechce spojrzeć w dół, bo mógłby się trochę zdziwić, widząc przemokniętego rudzielca w burym płaszczu.
Zostały jej już tylko ostatnie dwa metry, gdy ciemne, nocne niebo przeszył piorun. Serce podskoczyło jej ze strachu do gardła i zsunęła się lekko z liny. Wiatr zaczął wyć przeraźliwie. Gwiaździste niebo zaszło ciemnymi chmurami. Rozpoczął się sztorm.
Opadła z sił, weszła na statek. Na pokładzie wszyscy biegali i stosowali się do poleceń kapitana. Kucnęła między skrzynie i zakryła się cała mokrym płaszczem. Po cichu zaczęła szeptać modlitwy do wszystkich znanych jej bóstw.
Tak o to Alba rozpoczęła swój pierwszy dzień na „Pandemos Thalassii”- Orędowniczce Mórz.
Bardzo ładnie napisane, akcja gna jednak trochę [jak na mój gust] za szybko, ale co tam. Treść jest zaista ;). Biedny ojciec Alby… Tak chciał tego syna… XD
Tak z ciekawości: ile kartek w Wordzie na to zużyłaś???
9 stron w Wordzie
Aha ;). Dzięki.
Czyta się tak szybko, iż miałam wrażenie, że tylko trzy czy cztery…
CUUUUDNE LOVCIAM TO <3333333333333333333
Takie zajeb**** że OMG mogę to czytać 100 razy a i tak bd mi się podobac <3 nawet bardziej niż za 99 razem 😀
Dawaj CD najszybciej jak możesz 😀
Boże, cudowne! Uwielbiam to opko!
Pisz dalej!
A ojciec Alby to bóg???
Świetne! Strasznie długie!! Ja bym tak nie mogła.
Genialne!
Czyta się lekko i przyjemnie. Nawet bym nie pomyślała, że to 9 stron! Opko jest tak ciekawe, że wydaje się, jakby to było zaledwie kilka zdań.
Super!!!!!!!!!!!! Boskie jak ty to robisz! nie ma słów żeby to wyrazi to jest boaskie!!!!!
Główna bohaterka też jest wspaniała!!!!!!!!! Boska!
Kocham Albe <3 Zadziorna i odwazna Ogolnie opko swietnie napisane, styl plynny i przyjemny, ciekawe, rozbudowane opisy. Bedziesz wspaniala pisarka, Eir
Zgadzam się z poprzednikami – to wciąga! Nawet strasznie!
Eir, masz niewiarygodny talent do pisania! Ja… Ja dosłownie mam wrażenie, że przeczytałam to w kilka sekund… To było takie niesamowite… Biedna Alba. I chyba nawet zacznę lubić Afrodytę! O.o
Powtarzam: PRZECUDOWNE opowiadanie. Oby CD ukazała się jak najszybciej jak to możliwe! <3
Super opko, Alba po prostu cudo! Wyrazista zarówno jeśli chodzi o charakter co o wygląd! Czekam na więcej!
świetne 😀 choć jeszcze nie wiem jak to się wszystko potoczy, ale sam pomysł jest ciekawy i oryginalny, czyta się szybko, więc miejmy nadzieje, że równie szybko dojdzie cd xD stworzyłaś bardzo interesujące postacie, ich przeszłość i ogólnie całe opowiadanie 😀
Ponieważ nie umiem przelać swoich uczuć na papier, albo raczej komputer, powiem tylko tyle: Straaaasznie wciągające, ciekawe, oryginalne, czyli wszystko, co inni już napisali.
Bardzo dobre, akcja może i troszkę gna, ale dzięki temu wspaniale i szybko się czyta Mi się strasznie podoba, tylko trzeba do świąt czekać
Ten kawałek, co mi dałaś wcześniej był przeboski ale CD jeszcze lepszy ^^ Nie wiem, co może razić w bohaterce. Może dla niektórych być zbyt pewna siebie? Albo Afrodyta za miła? Ja tam wad nie widzę :>
Fajne. Pewnie jej ojciec to Ares
Ale wciągające! Bohaterka nie jest ani w jednym calu sztuczna, co mi się bardzo podoba! Opowiadanie ma klimat.