ROZDZIAŁ 4
„Zaczynają się duże kłopoty”
A gdybym tak po prostu stąd wyszła? Nie no, nie mogę. Powinnam nauczyć się stawiać czoła kłopotom, ale… Jak dla mnie to za dużo. Przecież to wszystko co się dzieje jest surrealistyczne. Nie chciałam zmian w życiu. Żadnych! Wystarczającą jest ten poprawczak a teraz jeszcze to? Czym ja komukolwiek zawiniłam?
-Katherine!-krzyknęła Sophie. Zamrugałam powiekami, odsunęłam się od Damona i spojrzałam na siostrę. Chyba na chwilę odpłynęłam.
-Mówiłaś coś?-spytałam. Kiedy ostentacyjnie przewróciła oczami zrozumiałam, że mówiła już dużo.
-Produkuję się by wyjaśnić Ci, że bycie półbogiem to nic strasznego a ty mnie olewasz?
-Wybacz. Chodzi o to, że… Ja nie chcę być częścią waszego świata. Przepraszam.- wyszeptałam i wyszłam szybko z gabinetu. Nie ma mowy! Nie zostanę tu. Myślałam zamawiając taksówkę, czekając na nią i jadąc do domu. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wysiadłam z taksówki, zapłaciłam za przejazd i z walizką ruszyłam do wejścia. Wiedziałam, że i ojciec i macocha są w pracy. Zostawiłam rzeczy w swoim pokoju i wzięłam kluczyki od motoru.
***
Sądziłam, że po godzinie jazdy się uspokoję, ale nic to nie dało. Sama nie wiedziałam gdzie dojechałam. Kiedy rozejrzałam się wokół zrozumiałam, że to Long Island. Pamiętam, że tata opowiadał mi,że w młodości często tu bywał. Zsiadłam z motoru i ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam gdzie idę, ale coś mnie ciągnęło w stronę wzgórza, na którego szczycie stała sosna. Jednak nie przeszłam nawet metra,gdy stanęłam twarzą w twarz z chłopakiem, którego gdzieś już widziałam. Uśmiechnął się a mnie olśniło. Miał coś z Damona, tylko jego twarz była bardziej przerażająca.
-Katherine, miło mi cię wreszcie poznać.-powiedział a mnie przeszedł dreszcz, jego głos też był straszny. Może i był przystojny, ale nie zmieniało to faktu, że miałam wielką ochotę uciec stąd jak najdalej od niego.
-A ty to?-spytałam robiąc krok w tył.
-Czy to ważne?
-Tak, nie rozmawiam z obcymi.-kolejny krok w tył, teraz większy. Nabierałam pewności, że jest niebezpieczny. Wyraz jego twarzy, jakby chciał mi poderżnąć gardło nie pozostawiał mi złudzeń.
-Spokojnie. Czyżbyś się mnie bała? Jeśli tak to wyobraź mnie sobie w wersji mojego młodszego braciszka.- ściągnęłam brwi, nie podobało mi się to co tu się dzieje.
-A więc jesteś bratem Damona? Nie wspominał mi o tobie.- zaczęłam rozmowę chcąc mieć czas na wymyślenie planu.
-Nie dziwię się. Nikt z mojej rodziny nie lubi o mnie wspominać, nawet Hades.
-Mam uwierzyć, że ty, Damon i Arriane jesteście dziećmi Hadesa? Bo przecież Arriane jest siostrą bliźniaczką Damona więc ona też musi być…Co ja bredzę, przecież to mity.
-Widzę, że nie wyjaśnili ci twego przeznaczenia. To pozwolisz, że ja zabiorę im tę przyjemność.
-Oczywiście.-chłopak zaśmiał się i odwrócił się do mnie tyłem. Zakreślił ręką koło i powiedział:
-To obóz herosów.
-To wzgórze?-spytałam wyjmując telefon i naciskając w szybkim wybieraniu numer Sophie. Zadzwoniłam do niej i przyciszyłam dźwięk do zera chowając telefon do kieszeni kurtki.
-Nie do końca, za wzgórzem jest sam obóz.
-Tu, na Long Island?
-Niezbyt kumata jesteś, tak tu.-ty też nie grzeszysz inteligencją.-pomyślałam przerzucając włosy na na ramiona i przy okazji chowając kieszenie kurtki za nimi.
-A więc? To tyle?
-Nie, oczywiście, że nie. Egoistyczni bogowie greccy postanowili, że totalnie oleją swoje dzieci, tak jakby nie mieli ich gdzieś od zawsze. Nie określają ich-czyli nikt nie wie czyim dzieckiem jest, nie wspierają ich w walkach. Porzucili je. A ty, jesteś naszą przepustką do tego by znowu sobie o nas przypomnieli.
-Ja?-spytałam na serio zdziwiona. Chłopak odwrócił się w moją stronę i z szerokim uśmiechem oznajmił:
-Tak, gdy cię zabijemy, bogowie sobie o nas przypomną.-nie no teraz to już przesada! Może i moje życie nie jest idealne, ale nie czuję potrzeby kończenia go w wieku 16 lat.
-Zabijecie? Ale kto? Czemu?
-Koniec rozmowy. Przejdźmy do czynów.-po tych słowach wszystko wydarzyło się jednocześnie. Chłopak ruszył w moją stronę i zanim zorientowałam się poczułam sztylet wbijający mi się w klatkę piersiową. Zaparło mi dech i runęłam na ziemię. Zobaczyłam jak na mojego oprawcę rzuca się Damon. Więcej nie zobaczyłam, bo ktoś zakrył mi dłonią oczy. Poczułam obok siebie zapachy perfum Arriane i Sophie.
-Biegnij po Chejrona i kogoś od Apolla. Ja pomogę Damonowi.-usłyszałam głos Sophie a po chwili najpewniej Arriane odsłoniła mi widok. Spojrzałam w stronę z której słyszałam obelgi płynące z ust obu braci. Nie był to język, który słyszałam na co dzień, ale o dziwo rozumiałam co mówią. Nie zbyt mi się podobała ich „konserwacja”. Starałam się nie przejmować bólem w klatce piersiowej i nie patrzeć na krew, którą czułam spływającą mi po koszulce. Skupiłam się na walce, co nie było łatwe, bo miałam mroczki przed oczami. Damon jak na razie wygrywał, ale obaj byli poobijani. Doszłam do wniosku, że skoro to półbogowie to powinni walczyć mieczami czy czymś a nie okładać się pięściami. Po tym spostrzeżeniu zobaczyłam w dłoni starszego z braci miecz. Usłyszałam krzyk Arriane a następnie Damon zniknął wraz ze swoim przeciwnikiem w dymie,który pojawił się znikąd. Spojrzałam na rozstrzęsioną Arriane a potem…zemdlałam. Wiedziałam, że to moja wina i czułam się winna.
***
Poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej, który momentalnie mnie ocucił. Szeroko otworzyłam oczy i w tej samej chwili z moich ust wydobył się krzyk. Wszyscy zebrani podskoczyli a ja zwróciłam uwagę na pochylającego się nade mną centaura. W dłoni trzymał sztylet, po którym spływała moja krew. Powoli przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy. O nie! Tylko nie krew, błagam. Powoli zaczęłam przypominać sobie co się stało.
-Gdzie jest Damon?-spytałam cicho, czując, że ból sprawia mi każde słowo.
-On…jakby ci to powiedzieć. Jessie jakoś tak z nim zniknął, nie wiemy gdzie.-powiedziała Arriane. Zacisnęłam dłonie w pięści. Cholera, to moja wina!
SSSUUPPPEERRR!!!
Minichaos i jakieś literki/znaki pojawiające się nie w tych miejscach, co trzeba nie są w stanie przyćmić całości. Która jest wycukiniowista!