Nie wiem czy mnie jeszcze pamiętacie. Pisałam opowiadanie „Rozdarta”, ale szkoła pozbawia mnie praktycznie każdej wolnej chwili, więc za bardzo nie miałam czasy się w nos podrapać, a co dopiero mówić o pisaniu. Ale zamierzam wrócić. Tak na dobry początek jednoczęściówka „To nie jest gra dla dzieci”. Sama nie wiem czy jest udana, więc proszę o wasze opinie. Dedykacja dla wszystkich, którzy to przeczytają i dla Adminki, ze prowadzi tak świetnego bloga.
Widziałam jak upada na równo przystrzyżony trawnik Central Parku.
Jak z jego boku leje się potężny strumień krwi.
Jak w jego fiołkowych oczach pojawiają się na przemian niedowierzanie, cierpienie, ulga i nienawiść.
Nienawiść do mnie. Tego mogę być pewna.
Powinnam nic nie czuć. To przecież mój wróg. Zdrajca. Sprzymierzeniec Kronosa. Tchórz. Kłamca. Oszust. To przecież tylko kolejny heros, który chcę obalić Olimp. Tacy jak on zabiliby mnie, moich braci, przyjaciół, bez nawet chwili wahania. To przecież chłopak, który mnie zdradził, odtrącił. Tylko chłopak. Tylko…tylko człowiek, który wziął ze sobą kawałek mojego serca, duszy ,miłości. Powinnam nic nie czuć. Ale przecież od kiedy go poznałam nie robię nic tak jak powinnam.
Mój miecz zaczął ciążyć mi w ręku jakby ważył tonę. Mój idealnie wyważony miecz. Prezent od matki. Ile razy mogłam na nim polegać. Nie liczyłam już ile potworów dotknęło jego ostrze. Nie zawiódł mnie też teraz. Od tej chwili nosił na sobie kolejny dowód mojej waleczności. Kolejna krew zmieniła jego barwę. Tylko dlaczego jego krew, do cholery? Dlaczego krew jedynego chłopaka, którego pokochałam? Dlaczego krew Jaspera Fey’a?
Stałam zamurowana jak po ataku Meduzy. A on spadał. Po chwili jego głowa dotknęła trawy. Jęknął z bólu. W miejscu gdzie mój miecz przebił jego zbroję czerwona ciecz spływała na trawnik jak zwykła farba.
Poczułam łzy w oczach. Nie mogłam uwierzyć. Przecież ani przez jeden moment w moim życiu nie pomyślałam, że mogłabym go zranić. Chciałam tylko go zobaczyć. Może przekonać się, że zmienił zdanie. Pragnęłam żeby mnie przytulił ,pocałował i poprosił, żebym mu wybaczyła. Wybaczyłabym. Bez zastanowienia.
Opuściłam wyznaczone mi miejsce walki przy Łowczyniach i pobiegłam w stronę pomnika ,gdy tylko dostrzegłam blask jego złotej bransoletki, którą zawsze nosił na ramieniu i zakładał na zbroję. Podobno przynosiła mu szczęście. Przetarłam sobie drogę kilkoma uderzeniami mojej broni. Parę słabo wyszkolonych drakain padło i rozsypało się w pył. W końcu on też mnie dostrzegł. Odepchnął od siebie jakiegoś młodziutkiego chłopaka w za dużej zbroi powalając go przy tym na ziemie. Był brutalny, nieczuły. To, że zmienił się nie do poznania, zauważyłam na pierwszy rzut oka. Ściął włosy. Teraz ciemnokasztanowe fale zastępowały krótkie pasma nieprzeszkadzające w walce. Nabrał masy mięśniowej i jakby urósł. Ale najbardziej różniły się jego oczy. Piękne, jasnofioletowe, wyrażały teraz bunt, żal i coś jeszcze, coś trudnego do określenia.
Otrzepał się z kurzu i stanął naprzeciwko mnie. Nic nie mówił, tylko lustrował mnie przeciągłym spojrzeniem. Wstyd, ale się zarumieniłam. Nagle uśmiechnął się szyderczo, podnosząc przy tym tylko jeden kącik ust. Drań, wiedział że kocham ten uśmiech.
-Kochana to nie jest gra dla dzieci. Jeszcze się pobrudzisz.
Wspomnienia zalały mnie jak fala ze Styksu.
Byłam na misji zwiadowczej razem z Malcolmem i Anrezem już kilka dni. Szukaliśmy, jak prawie pół Obozu, nowych herosów, których jeszcze nie zwerbowali ci od Kronosa. To nie był mój dzień. Ogólnie mówiąc każdy dzień od odejścia Jaspera nie należał do mnie. Zapuściliśmy się w okolice USA, w których nigdy nie byłam. Lasy, rzeki, skały .To nie to samo co Nowy York, w którym mieszkałam.
Byliśmy już porządnie zmęczeni ,głodni i brudni, a ja nie zamierzam przystać na propozycje Anreza co do podróżowania w stylu „Ja być Tarzan, a ty być moja Jane”, więc naszą jedyną opcją było znalezienie najbliższej oznaki cywilizacji, a nie za bardzo mieliśmy na to ochotę po spotkaniu nie za przyjaznym cyklopem. Anrezowi bowiem wydawało się, ze na bank wyczuł zapach herosa przy stoisku z kurczakami z rożna. Nie będę opisywać widoku uroczego jednookiego sprzedawcy w czapeczce z napisem „Kukuryku” oraz naszej nieudanej ucieczki, ale w każdym razie chcieliśmy się przyczaić i poczekać aż nasz satyr złapie trop i nie będzie miał okazji pomylić go z zapachem drobiu.
Nagle Malcolm zobaczył mały kamienny domek. Nie mieliśmy wyboru. Zapukaliśmy. Otworzyła nam młoda dziewczynka, na oko miała może jedenaście lat. Anrez niespokojnie pociągnął nosem. Nagle wybeczał:
-He-Beee-roska. Mała heroska.
Malcolm parsknął.
-jesteś pewny, że nie kurczak?
Dziewczyna patrzyła na nas z wielkimi oczami. Nie zdziwiłabym się gdyby zatrząsnęła nam drzwi przed nosami. Przyjrzałam jej się dokładniej. Była śliczna. Brązowe pukle idealnie pasowały do jasnych, błękitnych oczu, a skromna biała sukienka nadawała jej wygląd porcelanowej lalki. Nagle coś ścisnęło mi gardło. Jest jeszcze taka mała, a ja mam odebrać ją jej rodzicowi i zabrać na wojnę. Mimo to zmusiłam się do uśmiechu.
-Cześć. Jesteśmy turystami i chyba się zgubiliśmy. Jest może ktoś dorosły?
Mała spojrzała na mnie jakby zastanawiała się czy może mi ufać. Prawie mogłam dostrzec wszystkie chwilę kiedy ojciec albo matka tłumaczyli jej, że nie można ufać obcym, kiedy czytała „Czerwonego kapturka” albo oglądała jeden z tych głupich filmów puszczanych w szkołach. Ale dziewczynka spojrzała prosto w moje burzowe oczy i spokojnie odpowiedziała.
-Nie. Tata jest w mieście.
Tata. Mogłabym się założyć że jej matką jest Afrodyta. Szkoda. Nie zrozumcie tego źle. Wszyscy herosi są ważni i nie można lekceważyć nikogo, ale jeśli chodziło o wojnę Tytanów to o wiele bardziej zadowoleni byliśmy kiedy znaleźliśmy dziecko Aresa czy Apolla niż Afrodyty albo Demeter.
-Och. A wiesz może kiedy wróci?
Była jeszcze za mała, żeby sama mogła podjąć decyzje o wyjeździe do Obozu, a nie mogliśmy jej zabrać przecież bez wiedzy ojca.
-Nie. Ale pewnie niedługo. Nie lubi zostawiać mnie samej.
To mógł być znak, ze facet wie, że jego córka jest herosem. Dla nas była to świetna wiadomość. Pół roboty załatwione. Malcolm przejął inicjatywę.
-Słuchaj, wiem ze nie powinnaś, ale możesz nas wpuścić? Umyjemy się i poczekamy na twojego tatę. Chcemy z nim pogadać. Przysięgam na Styks, że nic ci nie zrobi…Auu
Dałam mu sójkę w bok. „Przysięgam na Styks”? Jeśli dziewczyna nie miała nas za wariatów, no to teraz już ma. No i miałam rację. Mała patrzyła na mojego brata jak na rąbniętego.
-Na jak „Syks”? kim wy w ogóle…
Nie dokończyła. Przerwał jej jakiś nie znany mi głos.
-Nie słuchaj ich. Cokolwiek ci powiedzieli, kłamali. Chodź z nami a będziesz bezpieczna.
Odwróciliśmy się gwałtownie. Za nami stała dwójka chłopaków i jeden potężny lajstrygon. Ekipa od Kronosa. Chłopak, który mówił był chudy, miał mysie włosy i zielone oczy. Potwór, który miał być zapewne radarem i wykrywaczem herosów, wyglądał obrzydliwie i przerażająco jak każdy z jego gatunku. A trzeci z nich…o cholera.
Malcolm szepnął mi do ucha coś czego bardzo nie chciałam usłyszeć.
-Lea, czy to nie jest…
-Jasper-dokończyłam za niego.
Wpatrywałam się w niego, a on we mnie. W jego oczach dało się dostrzec zdziwienie równe mojemu ale i przerażenie. Nie dziwne. Chyba żadne z nas nie spodziewało się zobaczyć drugiego na oczy jeszcze raz w swoim życiu. A teraz walczyliśmy o jednego herosa. No kto by pomyślał, jaki ten świat mały.
Usłyszałam jak Malcolm przyciska przycisk na swym pasku i chwyta w rękę swój miecz. Ja nadal stałam bezruchu. Widziałam jak towarzysz Jaspera szykuję się do szarży, a lajstrygon ślini się na myśl o obiadku z herosów. Ale ten trzeci tylko stał nawet nie wyjmując broni. Mój braciszek wyraźnie się niecierpliwił. W końcu to ja byłam przywódcą tej misji.
-Lea, co jest?
Otrząsnęłam się z otępienia i od razu zaczęłam działać.
Wepchnęłam Anreza, który dotychczas był zbyt oszołomiony obrotem sytuacji żeby cokolwiek zrobić, do domku razem z równie oszołomioną i zdezorientowana dziewczynką.
-Wyjaśnił jej tyle ile zdążysz i zabarykaduj drzwi.
Satyr przytaknął tylko po to żebym wiedziała, że kojarzy. Pokiwał głową.
-Beee
Drzwi domku zatrząsnęły się ,a ze środka było słychać krzyki ogłupiałej Małej. Trudno, nie było czasu, żeby martwić się humanitarnymi sposobami uświadamiania herosów.
Chwyciłam swój rzemykowy naszyjnik, który był moją jedyną biżuterią ,nie licząc obozowego wisiorka, i zerwałam wiszące na nim piórko sowy. To była moja jedyna broń.
Krzyknęłam głośno hasło, które robiło z niego jakikolwiek użytek: „με την προστασία” (czyt. me tin protasia) czyli tłumacząc z greckiego „chroń mnie”. Piórko zmieniło się w miecz.
Szybko oceniłam sytuacje. Trzech na dwójkę. Można by pomyśleć że nie mieliśmy żadnych szans zwłaszcza, że po tamtej stronie stał rządny krwi potwór, ale Malcolm i ja jesteśmy rodzeństwem. Rozumiemy się prawie bez słów a do tego jesteśmy całkiem nieźli w walce. W milczeniu ustaliliśmy strategie jednym spojrzeniem. No i wtedy zaczęło się małe piekiełko.
Malcolm rzucił się na chudego herosa, ja na lajstrygona. Nie miałabym odwagi nawet tknąć Jaspera. Miałam nadzieje, ze Malcolm zdąży uporać się ze swoim przeciwnikiem, i go rozbroić.
Nie oddalałam się daleko od drzwi, żeby nie dopuścić do porwania dziewczynki. W tym czasie potwór się na mnie rzucił. Zablokowałam jego atak mieczem, ale za drugim razem nie miałam tyle szczęścia. Ogromna pieść trafiła mnie w brzuch, łamiąc przy tym przynajmniej jedno żebro. Nie mogłam złapać powietrza. Ale adrenalina zrobiła swoje. Krzyknęłam i jednym trafnym pchnięciem przebiłam lajstrygona na wylot. Po chwili rozpadł się w pył.
Dyszałam ciężko i orientowałam się w sytuacji. Malcolm nadal walczył z chudzielcem, ale miał przewagę, a Jasper próbował cichaczem dostać się do domku.
Nie mogłam dopuścić, żeby przekabacił na stronę Kronosa te Małą, ale na sama myśl o tym, ze mam z nim walczyć przyprawiała mnie o mdłości. Ale nie miałam zbyt dużego wyboru.
Z trudem, czując ból spowodowany urazem żebra, podbiegłam do niego i podstawiłam po nogę.
Wywalił się raniąc przy tym kolano. Spojrzał na mnie ale ja odwróciłam wzrok. Niesłusznie.
Wstał z błyskawiczną prędkością i przyparł mnie do drzewa. Poczułam piekący ból w miejscu złamania. Jęknęłam cicho. Jasper poluzował nieco uścisk. Spojrzałam na niego. W jego oczach nadal widziałam przerażenie, które próbował ukrywać szyderczym uśmiechem. Po mojej twarzy spłynęła łza.
Zaśmiał mi się prosto w twarz. Wściekłam się i kopnęłam go prosto w zranioną nogę. Zobaczyłam, że czubek mojego trampka jest cały w krwi. Jasper syknął z bólu, ale widząc bój uwalony but zacmokał z dezaprobatą.
-No widzisz. Kochana, to nie jest gra dla dzieci. Jeszcze się pobrudzisz.
I nie jest ważne to, że Jasper uciekł widząc, że Malcolm wygrał z jego towarzyszem, ani to, że doprowadziliśmy małą Pearl, tak miała na imię dziewczynka, do Obozu, że walczyła ona w wojnie Tytanów. Nie. Ważne jest to zdanie. To jedno cholerne zdanie, które sprawiło, że zaczęłam go nienawidzić
Wróciłam ze świata wspomnień. Teraz stał przede mną ten nowy Jasper. Bez śladu przerażenia w oczach. Pewny w swojej brutalności.
-Zamknij się. Nie jestem dzieckiem.
Ogarniała mnie wściekłość.
-O, czyżby? No dalej, pokaż czy walczysz lepiej niż ronisz urocze łezki.
Oczy zaszły mi czerwienią. Zawładnęła mną furia. Normalnie nigdy bym tego nie zrobiła. Ale wspomnienia zrobiły swoje. Rzuciłam się na niego.
Walczyliśmy długo. On był świetny w szermierce, ja tak samo. Jedno blokowało atak, drugie szarżowało. Aż w końcu trafiłam.
Mój miecz przebił jego bok, a on upadł na ziemie.
Stałam tam jak zamurowana gdy on wykrwawiał się na śmierć. Przed oczami przeleciały mi wszystkie chwile z nim związane. Dzień kiedy pojawił się w obozie, wspólne spacery, zapewnianie go, że jego boska matka w końcu go uzna, treningi, żarty, rozmowy, aż w końcu noc w lesie, kiedy pierwszy i ostatni raz mnie pocałował, noc, w którą odszedł.
Może powinnam go dobić żeby nie cierpiał. Może powinnam po prostu odejść. Ale ja zalana łzami upadłam przy nim na kolana.
Patrzył mi w oczy, a cała nienawiść ulatniała się z każdą sekundą. Teraz mogłam odczytać to coś, czego nie potrafiłam odczytać wcześniej. To było nieme wołanie o pomoc. On się pogubił, a ja nie potrafiłam go ze złej drogi zawrócić.
-Bogowie, Jasper, co ja zrobiłam?
Nie chciałam mówić, że go uratuję. Oboje wiedzieliśmy, ze nie ma na to szans. Jasper był skazany na śmierć. Płakałam. Krztusiłam się łzami. On odezwał się ciężkim, ochrypłym głosem.
-Lea, zrobiłaś to, co miałaś zrobić.
Zaniosłam się kolejnym spazmem, a wtedy on zrobił cos czego w tej chwili spodziewałam się najmniej. Na szyi poczułam zimny dotyk metalu. Przyłożył mi sztylet do gardła. Jeden ruch jego ręki i będę martwa.
-Zabijesz mnie?
Wiem głupie pytanie jak na córkę Ateny. Jasper zaśmiał się cicho ale z mgnieniu oka spoważniał.
– Nie wiem. Wiem, że popełniłem największy błąd w moim życiu.
-Przestań. To nie twoja wina. Matka cie nie uznawała, a Kronos kusił obiecywał….
Przerwał mi.
-Nie, nie wstąpienie do armii Kronosa. Może i zrobiłbym to jeszcze raz. Ale nie byłbym taki głupi i przekonałbym cie, żebyś poszła za mną.
Nie widziałam jego twarzy, wszystko przysłoniły mi łzy. Ale nagle poczułam, ze nawet jeśli oznaczało by to zdradę bogów, poszłabym z nim, gdyby tylko dał mi wybór. Bo go kocham.
Jasper nie przestawał mówić.
-Teraz znowu odchodzę, już na zawsze. I nie wiem tylko, czy mogę być takim egoistą by zabrać cie ze sobą.
Sztylet na moim gardle zdawał się zadawać to samo pytanie. Pojdę z nim teraz, czy znowu pozwolę żeby cos nas rozdzieliło? Nie, na to nie mogłam pozwolić.
-Możesz. Pozwalam ci.
Podjęłam decyzję. Jedyną słuszną.
Jasper pocałował mnie, nadal trzymając ostrze przy szyi. Wyszeptał coś przyciskając usta do moich. Nie zrozumiałam. Dopiero teraz wiem co powiedział.
-Kocham cie. Zawsze będę.
I nagle jego wargi znieruchomiały. Usta stały się zimne. Ręka z ostrzem opadła. Umarł. Nie zdążył mnie zabrać ze sobą.
Nie wiedziałam co mam robić. Zaczęłam histerycznie krzyczeć, płakać, przeklinać.
Po chwili zorientowałam się, że nade mną stoi chłopiec. Ten sam, którego Jasper wcześniej odepchnął. Był przerażony. Trzymał w dłoni miecz, ale zdawało się jakby nie wiedział jak go użyć.
-Lea, wszystko w porządku?
Ach tak, to był najmłodszy mieszkaniec domku Hermesa. Uznany.
Pokiwałam tylko głową, a on po chwili odszedł. Położyłam się na piersi Jaspera i prosiłam o śmierć. Niech przez przypadek trafi mnie jakaś strzała, albo niech ktoś mnie stratuję. Nie chcę żyć. Chcę tylko być z Jasperem.
Nie wiem jak długo płakałam. Długo. Nie wiem kiedy zasnęłam ,ale spałam, bo kiedy się obudziłam wojna była już rozstrzygnięta.
Wygraliśmy. Dlaczego się nie cieszyłam? Bo to wcale nie był dobry koniec. Nie było nikogo kto by kogoś nie stracił. W każdym sercu gościł smutek.
W moim jest on nadal. Nie wiem ile razy przystawiłam sobie sztylet do gardła by połączyć się z Jasperem. Trudno zliczyć. Ale mimo wszystko żyję dalej. Wojna została wygrana. Nie jest łatwo. Ale łatwo nigdy nie było i nie będzie.
W końcu to nie jest gra dla dzieci.
To niesamowite, fantastyczne… Nie no, brak mi słów.
Wyczuwam Twoj wielki powrot bo genialne. *.*
Jakież to jest cudowne i boskie. Az szkoda ze tylko jedna czesc ;( Te wspomnienia, to zakończenie – nic tylko wielbic <3
Co prawda troche mi przypomina moje Igrzyska, ale pewnie nie znasz tego
Pisz!
ni czytałam, ale na pewno w najbliższym czasie to zrobię 😀 Dziękuje za takie miłe słowa
suppppeeeerrrr!!!
łzy lecą… powinnaś napisać książkę….
Literówki? Chrzanić je!
Cyrki z przecinkami? Rąbać je!
Powtórzenia? W du*** z nimi- opowiadanie i tak wywala z butów!!!
Coś… Coś mi serce ścisnęło…
Tylko że ciągle nie wiemy czyim synem był Jasper. 😀
Ja tam podejrzewam, ze Hekate:) ale pewności nie mam., bo nigdy nie został uznany