Jackson na pokładzie „Księżniczki Andromedy”. To oznaczało tylko jedno. Nie zastanawiając się ruszyłem biegiem w stronę kajut. Muszę odnaleźć chłopców i zabrać ich stąd. Wiem, że bierzemy udział w wojnie i pewnie i tak zginiemy. Ale nie w ten sposób, jeśli jest jakakolwiek szansa, że się uratujemy, chyba warto spróbować. Biegłem korytarzem szukając pokoju 340. Podczas naszej rozmowy chyba o nim właśnie wspomnieli mówiąc gdzie mieszkają. Denerwowałem się bardzo. Mieliśmy z pewnością bardzo mało czasu. Znałem plan, chcieli wysadzić statek w powietrze. Nagle ktoś otworzył drzwi od jednej z kajut. Wyszedł z niej ten sam chłopak, którego spotkałem pierwszego dnia.
– Co ty tu robisz? Nie słyszałeś, że wzywają nas na górny pokład? – spytał.
– Wiem, że powinienem tam być. Ale nie mogę. Zresztą tak jak pozostali – odparłem. Heros spojrzał na mnie jak na szaleńca. Zacisnąłem pięści.
– Półbogowie z Obozu Herosów chcą wysadzić statek! Jeśli się pospieszymy może uda nam się przeżyć. Więc z łaski swojej, zejdź mi z drogi i pozwól uciec z pewnymi dwoma chłopcami, byśmy mogli przydać się podczas ostatecznej bitwy! – z każdym zdaniem robiłem krok do przodu, wyminąłem gościa i ruszyłem znowu przed siebie.
– Czekaj. Odwróciłem się zdziwiony. Chłopak patrzył mi prosto w oczy. – Pomogę ci. Szczerze mówiąc nie wierzyłem własnym uszom. Nastolatek podszedł do mnie i popchnął w kierunku kolejnych drzwi. Wszedł do środka nie pukając. Bracia leżeli na łóżku i grali w karty. Na nasz widok zerwali się i stanęli na baczność.
– Hej Louis, hej Tom – powiedział Andy.
W tedy uderzyło mnie, że nawet nie znałem jego imienia. Przyjrzałem mu się dokładnie. Popielate włosy, opadająca grzywka, ciemnobrązowe oczy i opalona skóra. Mógł mieć jakieś dziewiętnaście lat. Biła z niego powaga i doświadczenie pomimo młodego wieku.
– Mamy wam coś do powiedzenia, ale musimy się pospieszyć – powiedział. Wyjaśniłem im całą sytuację. Malcy słuchali mnie z coraz szerzej otwartymi ustami. Bez słowa, migiem spakowali swoje rzeczy do plecaczków. Nie było ich aż tyle jak myślałem. Zaledwie szczoteczki do zębów, po dwie czyste koszulki, bielizna i trochę pieniędzy. No i oczywiście broń. Andrew używał łuku i strzał, a Andy dostosowanego do jego wieku miecza. Potem Tom wrócił po swoje rzeczy, a chłopcy i ja pobiegliśmy do mojej kajuty. Włócznię miałem już przy sobie, więc spakowałem wszystko co miałem do plecaka. W głowie liczyłem sekundy, bałem się, że nie zdążymy i … zginiemy. Po karku przeszedł mi dreszcz. Owszem mamy wojnę i wielu z nas zginie w czasie pojedynku. Ale śmierć poprzez wylecenie w powietrze? Chyba jednak nie o to mi chodziło. Tom już na nas czekał. We czwórkę rzuciliśmy się biegiem szukając szalup. Nagle myśl, która wkradła mi się do głowy, sprawiła, że się zatrzymałem.
– Czy nie powinniśmy ostrzec Kronosa? – spytałem trochę niepewnie. Tom stanął gwałtownie i popatrzył na mnie tak, że prawie zapadłem się po ziemię.
– Naszemu panu nic nie będzie, jeśli o to ci chodzi a teraz migiem, chyba że zmieniłeś zdanie. Pokręciłem przecząco głową i znów zacząłem biec, ciągnąc za sobą ośmiolatków. Tom prowadził nas pewnie, czasem skręcając. Wreszcie dotarliśmy do kajut. W mojej głowie znów włączył się zegar, na czole pojawiły się kropelki potu. Chłopcy przy pomocy Tom’a, sprawnie uporali się z przygotowaniem łódki. Wchodziliśmy po kolei, gdy najstarszy z nas usiadł, szybkim ruchem przeciąłem liny. Spadliśmy uderzając o wodę, rzuciłem Tom’owi wiosło i zaczęliśmy odpływać od „Księżniczki Andromedy”.
***
Nie wiem jak to możliwe, że nam się udało. Ciągle w to nie wieżę. Jest noc. Dryfujemy, fale delikatnie uderzają o ściany łódki. Wszyscy pogrążeni są we śnie. Wszyscy oprócz mnie. Ja siedzę i patrzę w światło świecy, którą trzymam w dłoniach. Gdy zamykam oczy widzę eksplozję statku. Wybuch nastąpił jakieś dwie minuty po opuszczeniu go przez nas. Nikt nie przeżył. To dziwne, ale wiem, że Kronos nie zginął. Nie umiem wyjaśnić skąd to wiem. Jednak jestem tego pewny. Przeniosłem wzrok na twarze Andy’ego i Andrew. Gdybym ich nie zabrał… Dreszcz wstrząsa całym moim ciałem i robi mi się niedobrze. Za to Tom. Ten chłopak wzbudza moją podejrzliwość. Najpierw zimny i nieprzyjazny, a teraz nagle chce pomóc. Czyżby miał w tym jakiś interes? Nie wiem i szczerze mówiąc chyba mnie to nie obchodzi. Znów skupiam się na płomieniu. Powoli zaczynają mi ciążyć powieki. Zachowując resztki świadomości gaszę świecę i zapadam w sen.
Znów śnił mi się Obóz. Tyle, że teraz była to przeszłość. Ja, Oscar i Alice leżeliśmy na trawie, na pewnej polanie w lesie i patrzyliśmy w niebo. Moja przyjaciółka pokazywała nam różne chmury o śmiesznych kształtach, a Oscar grał na flecie tylko jemu znaną melodię. Nagle przerwał i wyraźnie nad czymś głęboko myślał.
– Słuchajcie, musimy sobie coś obiecać. Alice i ja odwróciliśmy głowy w jego stronę. Syn Apolla uśmiechnął się. – Obiecajmy, że mimo wszystko, pomimo różnych przeciwności, zawsze, ale to zawsze będziemy przyjaciółmi. Zrobił krótką przerwę. Nawet po śmierci któregoś z nas. Alice zrobiła zadumaną minę, po czym wyrecytowała :
– Ja Alice Millington uroczyście obiecuję, że pomimo wszystkich przeciwności losu, na zawsze pozostanę przyjaciółką Louis’a Relua i Oscara Meeks’a. Po tych słowach podała nam ręce. Oscar zaśmiał się dźwięcznie.
– Ja Oscar Meeks uroczyście obiecuję być przyjacielem obecnych tu Alice Millington i Louis’a Relua, nawet mimo wszystkich przeszkód, które staną mi na drodze. Wziąłem głęboki wdech.
– Ja Louis Relua uroczyście obiecuję, że przyjaźń która łączy mnie z Oscar’em Meeks’em i Alice Millington będzie wieczna, pomimo wszystkich przeciwności. Potem razem patrzyliśmy w niebo.
– Hej Louis!!! Wstawaj! – krzyknął mi ktoś do ucha. Zasłoniłem oczy ręką, by zobaczyć kto to. Nade mną stał uśmiechnięty Andrew.
– Nasza śpiąca królewna już wstała jak widzę – powiedział Tom. Rzuciłem mu wściekłe spojrzenie, bliźniacy zachichotali. Rozejrzałem się dookoła, nie znałem tej okolicy.
– Płyniemy do New Jersey. To tam nasz pan Kronos zaplanował obóz. Nie miałem pojęcia skąd to wie, ale nie miałem zamiaru pytać. Przynajmniej mamy jakiś plan. Andrew i Andy wyciągnęli z plecaków cztery jabłka i butelkę wody. Zaburczało mi w brzuchu wczoraj nie zjadłem niczego oprócz tej drożdżówki na śniadanie. Dzięki, powiedziałem kiedy jeden z braci podał mi owoc. Jabłko było słodkie i twarde, takie jakie lubię najbardziej. Spojrzałem na horyzont. Ciekawe co nas tam czeka, pomyślałem.
Boskie!!!
Uwielbiam Twój styl pisania, jest taki lekki i przyjemny…
Bardzo ciekawe i interesujące. Jednak niestety do tekstu wkradły się powtórzenia, co mnie bardzo zmartwiło. Mimo tego opowiadanie było bardzo ,,fajne”. 😀
Jedno z moich ulubionych opek na blogu 😉
SUPER!!! Naprawde,wciagnelo mnie(-: