Eeeeeeeee… No więc… Nie pisałam jakieś… pięć miesięcy, ale lepiej późno niż wcale! Jeśli ktokolwiek pamięta co było w pierwszej części to gratuluje! Ołkej.. dedykacja będzie dla aa…. A kto chce? Ja już nic nie wiem, niech będzie dla wszystkich ,którzy czytają moje wypociny. PS: Będzie trochę pokręcone i nie piszę już u wszystkich w pierwszej osobie… No chyba, że u Eleiny, ale ona to ja. ENJOY!
Arrel:
Kiedy przechodziła przez ,,barierę” do obozu, poczuła mieszankę dziwnych uczuć :Strach, podniecenie, szczęście, ale także smutek. Odwróciła głowę lecz jej nogi szły cały czas brnęły do przodu. Z każdym krokiem jej entuzjazm i decyzja co do ucieczki, słabły. Dionizos, jakby wyczuł jej wahania nastrojów, zatrzymał się i odwrócił w stronę Arrel. Jego kącik ust podniósł się do góry.
-Czyżbyś się czymś martwiła? –zapytał chamskim tonem.
Dziewczyna nie wiedziała skąd on może to wiedzieć, ale przypomniała sobie wcześniejszą sytuację, kiedy bóg przemówił do jej myśli w podziemiach. Nie chciała się zwierzać takiej osobie jak on, nie jest taką dziewczyną. Spojrzała w fioletowe oczy Dionizosa, machnęła ręką i pokręciła głową.
-Nic się nie dzieje –skłamała z łatwością, choć jej serce zaczęło bić szybciej niż powinno. –Możemy w końcu skończyć tą wędrówkę?
-Myślałem, że nie męczysz się tak szybko.
-Zamknij się –warknęła dziewczyna na co bóg wzruszył ramionami i ruszył naprzód.
Chociaż była już noc i gwiazdy świeciły mocno na niebie, Arrel wydawało się, że jest jeszcze dzień. Dziewczyna zauważyła, że gdzieniegdzie poruszają się jakieś cienie i kiedy przyjrzała się bliżej, uświadomiła sobie, że to ludzie.
,,Nie” –pomyślała ,,To herosi, dziwacy, tacy jak ja”
Serce jeszcze bardziej przyspieszyło swoje tempo. Poczuła niepokój i wielką gule w gardle. Automatycznie sięgnęła do przedniej kieszeni spodni, gdzie spoczywał scyzoryk Eana, który podkradła kiedy się żegnali.
-Broń nie będzie Ci potrzebna –powiedział Dionizos nie przestając iść. –Na razie.
Arrel zmrużyła oczy. Zaczynało wkurzać ją to, że ten cholerny facet może wyczuć ruchy jakie zamierza zrobić. Fuknęła i skrzyżowała ręce na piersi. Powoli, z ciemności, wyłonił się zarys wielkiego domu ,na którego widok bóg wina przyspieszył kroku. Dziewczyna nie chciała zostawać sama w tym miejscu, więc uczyniła to samo. Kiedy razem z Dionizosem dotarli na ganek, usłyszeli czyjś głos.
-Widzę, że niezbyt się spieszyłeś -był to dziewczęcy głos, który brzmiał pewnie z lekką nutką… pogardy. Czy ktoś odważyłby się tak mówić do boga?
-Nie moja wina, że dziewczyna nie mogła się zdecydować, czy do nas dołączyć –odburknął bóg i poczłapał w stronę bujanego fotela.
-Ale mogłeś jej w tym pomóc –powiedział zirytowany, dziewczęcy głos.
-Pomagałem! –sapnął Dionizos siadając na fotelu i machnąwszy ręką ,sprawił, że na jego kolanach pojawiła się butelka wina. –Jestem za stary na bycie niańką –mruknął bardziej do siebie niż do dziewczyn. Nie zwracając już swojej uwagi na heroski zaczął sączyć swój napój prosto z butelki. Dziewczyna stojąca obok Arrel westchnęła ciężko i pokręciła głową. Dopiero teraz, rudowłosa zauważyła, że jej towarzyszka jest całkiem ładna. Jej oczy błyszczały jak gwiazdy na niebie tak, że nie mogła rozpoznać ich koloru. Miała ciemno brązowe włosy, które lekkimi falami okalały jej twarz i ramiona. Na pełnych ustach błąkał się uśmiech.
-Witaj w obozie Arrel -powiedziała gładko i podała jej rękę.
-Em… witaj –odpowiedziała i uścisnęła jej dłoń. Nastała chwila niezręcznej ciszy, w której dziewczyny gapiły się na siebie ,nie wiedząc co powiedzieć. W końcu heroska o błyszczących oczach klasnęła w ręce i zrobiła głupią minę.
-Moje maniery legły w gruzach od kiedy wyprowadziłam się od ojca –powiedziała i uśmiechnęła się sympatycznie. –Jestem Eleina.
Po raz drugi uścisnęły sobie ręce, ale tym razem przez ciało Arrel przybiegł ciepły dreszcz. Poczuła jakby ktoś wtargnął do jej ciała i przywiązał do jednej z kości. Arrel uśmiechnęła się błogo, czuła się tak lekko! Zawstydzona Eleina wyrwała swoją dłoń z jej uścisku i odgarnęła włosy za ucho.
-Wybacz, ale nie mogłam ciągle patrzeć jak się denerwujesz –powiedziała na co rudowłosa zrobiła zszokowaną minę.
-Ty to zrobiłaś? –zapytała zdzwoniona, na co jej towarzyszka pokiwała głową i odgarnęła włosy za drugie ucho… Wygląda dość śmiesznie kiedy jej włosy odsłoniły jej całą twarz.
-Chodź, Arrel –powiedziała Eleina i ruszyła przed siebie, licząc na to ,że heroska uczyni to samo. Dziewczyna zrobiła kilka kroków, ale zauważyła coś dziwnego co ,aż zmusiło ją do zatrzymania się. Jej towarzyszka miała na sobie coś w rodzaju sukni… tylko, że było to koloru nocnego nieba i było… żywe. Eleina, nie słysząc kroków Arrel obróciła głowę w bok i powiedziała łagodnie.
-Idziesz? Niespodzianki nie będą czekać wiecznie.
Rudowłosa ruszyła przed siebie niepewnym chodem. Nie wiedziała co do końca robi ,ale miała złe przeczucia. Westchnęła głęboko i wypowiedziała chicho trzy słowa, tak aby tylko ona je usłyszała.
-Raz się żyje.
Eric:
-No wstawaj, młody –warknęła Eris , kopiąc na zachętę, leżącego na ziemi chłopka, w plecy. –Trenujemy dopiero godzinkę.
-Ech.. Godzinę… Możemy zrobić przerwę? –wysapał Eric, podpierając się na łokciu, patrząc z miną szczeniaka na boginię niezgody. Ta przyłożyła palec do brody i patrząc w niebo zamyśliła się przez chwilę. Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się słodko, pochylając nad jego ciałem. Eric pomyślał ,że ma ją w garści i spokojnie będzie mógł iść na przerwę, ale jedno słowo z ust Eris ,zepsuło wszystko.
-Nie –powiedziała lodowatym tonem, mrużąc oczy i jeszcze raz kopnęła go w plecy. –Wstawaaaaaj.
Chłopak pokręcił z rezygnacją głową i z jękiem zaczął się podnosić. Bolało go wszystko; ręce, nogi, głowa, szyja, a nawet palce. Przez zakwasy nie mógł się ruszać, ale Eris miała to gdzieś i powtarzała, że najlepsze na ból mięsni , są dobre pompki i przysiady. Eric nie wiedział, ile jeszcze czasu będzie musiał to znosić, ale na pewno po coś ważnego. Bogini niezgody przez ostatnie dni, odświeżyła mu pamięć jeśli chodzi o mitologię grecką. Chłopak czuł się jakby znał ją na pamięć tylko potrzebował pewnego odświeżenia ,jak w komputerze. Dowiedział się, że istnieje coś takiego jak obóz herosów, gdzie szkolą się młodzi półbogowie i on jest jednym z nich. Niestety Eris, nie chciała mu zdradzić kto jest jego boskim rodzicem. W wypadku Erica byłby to ojciec, ale przecież gdyby był nieszkodliwy ,bogini niezgody, nie nazywałaby chłopaka ,,synem zagłady” dwadzieścia cztery godziny na dobę.
-No dobra, młody –powiedziała obojętnie Eris, przyglądając się swoim paznokciom. –Koniec treningu, musimy pogadać.
,,Nareszcie” –westchnął wycieńczony Eric, kładąc się na ciepłym piasku. Kobieta parsknęła pogardliwie i kopnęła leżącego herosa.
-Nie zamierzam gadać do twoich zwłok! –syknęła przerażająco. –Wstań i patrz mi w oczy jak do ciebie mówię.
Chłopak niechętnie, z jękiem, zaczął się podnosić na rękach, wykonując jedną pompkę. Usiadł ,bo na stanie nie miał siły i tylko spojrzał błagalnie na Eris. Ta pokręciła głową, ale przysiadła się , a jej fioletowa suknia idealnie dostosowała się do pozycji.
-Walnę prosto z mostu, nie lubię ze wszystkim czekać –powiedziała szybko bogini. –Wiesz, że istnieje obóz herosów i, że twój ojciec to bóg. Więc… pakuj się i wynocha z mojego domu.
Eric patrzył się na chwilę na boginie niezgody ,która w sekundę zdecydowała , co ma się z nim stać.
-Słucham? –powiedział zdezorientowany.
-Ech… czyżbyś był głuchy? –bogini potarła ręką czoło i postukała w nie palcem. –Czyżbyś był tak głupi aby mnie nie zrozumieć?
-Rozumiem, rozumiem Cię –Eric podniósł ręce jakby pokazywał, że jest bezbronny.
-To w czym problem?
Chłopak, widząc groźną i zdenerwowaną minę bogini zawahał się przed pytaniem, które miał zadać i dał za wygraną.
-Jak mam się tam dostać?
Chytry uśmieszek zagościł na ustach Eris, kiedy wstała i ruszyła w stronę swojego pałacu.
-O to się nie martw, kochaneczku. Ja się tym zajmę, więc won do środka po rzeczy.
~*~
Eris czekała na niego, w swoim sportowym samochodzie, ubrana jak śmiertelniczka, a nie bogini. Czarne, długie rurki, obcisły ,biały top i smolista, skórzana kurtka.
-Wsiadasz? Czy będziesz się tak gapić cały dzień? –powiedziała, co otrząsnęło Erica z jego chwil ego zauroczenia. Chłopak wsiadł do auta i szybko zapiął pas, wywołując uśmiech na ustach bogini.
-Ależ ty się boisz ze mną jeździć –zamruczała i odpaliła silnik.
-Jedna przejażdżka wystarczyła, abym przekonał się, że jesteś niebezpiecznym rajdowcem – powiedział jednym tchem chłopak, chwytając się rączki nad oknem.
Eris zaśmiała się i nacisnęła gaz, a cały piasek uniósł się do góry i zawirował w koło samochodu. Cos szarpnęło, do przodu, do tyłu i na boki. Eric zacisnął mocno powieki i próbował nie myśleć o tym ,jak bardzo było mu niedobrze.
-Pieprzeni herosi! –krzyczała Eris, naciskając klakson. –Z drogi ! Z DROGI!
Warkot silnika stał się donośniejszy i przypominał krzyk Eris, która bez przerwy przeklinała z taką szybkością, że Eric zaczął się zastanawiać kiedy robi miejsce na oddech. Nagle, nacisnęła gwałtownie hamulec i chłopakiem zarzuciło do przodu. Gdyby nie pasy, ponownie wyleciałby przez szybę. Bogini niezgody, nadal przeklinając, wyszła z samochodu i zaczęła kłócić się z piękną istotką, unoszącą w powietrzu. Zapewne chodziło o wjazd samochodem na teren obozu. Eric zauważył zbierający się tłum gapiów, którzy z zaciekawieniem i rozbawieniem, patrzyli na tę sytuację. Wśród nich chłopak zobaczył ładną dziewczynę, która rozpychała się łokciami między ludźmi.
-Z DROGI BO INACZEJ ERIS WAM ZROBI PRZYKROŚĆ –wrzeszczała i niektóre osoby odsuwały się, a inne udawały, że nic nie słyszały. –Eris! Eris, do cholery! Czy ty Zasze musisz robić zamieszanie?
Bogini odwróciła się w stronę dziewczyny, zaprzestając się kłócić z driadą. Na jej ustach zagościł uśmiech i uścisnęła brązowowłosą. Obie wymieniły parę zdań, ale Eric nie mógł ich dosłyszeć. Dopiero kiedy Eris wskazała ręką na auto, chłopak zdał sobie sprawę, że mówią o nim i chyba należy wyjść. Zatrzasnął drzwi od samochodu i usłyszał ciche westchnienia. Obrócił głowę i zobaczył grupkę dziewczyn. Uśmiechnął się do nich łobuzersko, zasalutował im, co wywołało chichoty i ruszył w kierunku bogini i brązowowłosej. Ta, zmierzyła go wzrokiem od stóp do głowy, a jej pełne usta wykrzywił grymas. Cały wyraz twarzy mówił ,,To ma być on? Spodziewałam się większej rewelacji”. Ericowi się to nawet podobało, w końcu ktoś, kogo będzie trudno poderwać.
-Nie rozpędzaj się młody, ona nie jest dla ciebie. –powiedziała Eris, jakby wiedziała o czym przed chwilą pomyślał. Bogini podparła się na boki i uśmiechnęła z przekąsem do brązowowłosej. –Muszę lecieć ,Eleino. Jeśli Dionizos zobaczy co zrobiłam mu z truskawkami ,będzie problem. Posiedziałabym jeszcze ,ale … mam tyle rzeczy do załatwienia.
Pochyliła się i pocałowała dziewczynę w oba policzki.
-Spróbuję Cie jakoś wybronić z tej całej ,,szkody” , siostrzyczko –powiedziała Eleina robiąc palcami cudzysłów, przy przedostatnim słowie.
Eris uśmiechnęła się , wsiadła do swojego samochodu i otworzyła okno.
-Powodzenia młody –zwróciła się do Erica z szelmowskim uśmiechem, po czym mrugnęła do niego i brązowowłosej. –Moja siostra jest twarda sztuką, więc słuchaj się jej poleceń!
Po tych słowach nacisnęła gaz, a tylko e opony wbiły w górę ziemię, zieleń i czerwone truskawki. Wszyscy zakryli powieki aby pył nie dostał się pod nie, co wystarczyło Eris ,żeby szybko zniknąć. Po całej sytuacji herosi rozeszli się, pozostawiając Erica i dziewczynę sam na sam. Ta, spojrzała na zniszczone truskawki i wzdychając ciężko, pokręciła głową. Przeniosła wzrok na chłopaka i uśmiechnęła się przyjacielsko.
-Więc ty jesteś Eric –powiedziała niż zapytała. Najwyraźniej słyszała już jego imię ,albo znała go z widzenia. Oczywiście odpowiedziała na jego myśli ,jakby wypowiedział je na głos. –Moja siostra wiele o tobie mówiła.
Chłopak pokiwał głową i wyciągnął rękę.
-O tobie niestety nic nie wspomniała –powiedział, a dziewczyna zaśmiała się i uwodzicielsko zmrużyła oczy, kiedy odrzucała gęste włosy na plecy. Uścisnęła dłoń Eric i przedstawiła się.
-Eleina, ale chyba już słyszałeś moje imię.
Nie puszczając jego ręki, odwróciła się i ruszyła przed siebie co automatycznie sprawiło, że i on zaczął iść. Kiedy Eleina wyczuła, że Eric drepta za nią krok w krok, rozluźniła dłoń dając sygnał, że może ją puścić… albo musi. Chłopak wyciągnął rękę z uścisku choć zrobił to niechętnie i kiedy miał zapytać się gdzie się wybierają, dziewczyna mu odpowiedziała.
-Idziemy do mnie, czeka tam już moja towarzyszka, która również jest też twoją. Za chwile twoje życie się odmieni i to na dobre, Ericu.
Stacy:
-I to wszystko czeka na mnie i moją rodzinę? –zapytała cichutko Stacy, leżąc głową na kolanach swojego ojca.
-Nie, tylko ciebie –odpowiedział i zaczął czule głaska dziewczynkę po białych włosach. Stacy była tak podobna do matki, oczywiście pod względem charakteru, bo wygląd odziedziczyła po nim. Półdługie, jasne kosmyki zaplątały się w jego palce, na co ten odpowiedział uśmiechem.
-Czy ty się nigdy, porządnie nie uczeszesz? –zapytał i fala wspomnień ogarnęła jego umysł. Maria, matka Stacy, która wstaje wczesnym rankiem z łóżka, rozczochrana, ale przepiękna. Próbuje wygładzić włosy ręką, lecz niesforne kosmyki nie chcą jej usłuchać. Uśmiech mężczyzny leżącego na łóżku, jego uśmiech i siedem słów, które oboje zapamiętają do końca swych dni. Następne wspomnienie. Zima. Maria wraca do domu, zdejmuje czapkę i burza włosów opada na jej plecy. Mężczyzna podchodzi do niej i całuje na powitanie. Kobieta czerwieni się i odgarnia ręką pasmo włosów, jednak, w pewnym momencie jej dłoń zatrzymuje się w gęstych kosmykach. Maria szarpie się i kilka włosów spada na podłogę. Uśmiech mężczyzny kiedy ją całuje i mówi ponownie siedem słów.
-O czym myślisz, tato? –słowa Stacy wyrwały go z rozmyślań ,spojrzał w jej wielkie, ciemne oczy i pogłaskał czule, gładki policzek córki. Uśmiechnął się.
-Teraz? Tylko o tobie.
Dziewczynka pokręciła głową i łza wypłynęła z jej oka, spadając na ręke ojca.
-Kłamiesz, wiem o tym i ty też o tym wiesz.
Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej, lecz to nie był wesoły grymas. Pokiwał głową i dał znak Stacy, aby wstała. Dziewczynka zrobiła to i popatrzyła ojcu prosto w oczy.
-Odbyłaś odpowiedni trening. Umiesz perfekcyjnie wszystkie podstawy, ale ani ja ,ani nikt inny nie ma prawa nauczyć Cię więcej –powiedział podtrzymując jej podbródek, ponieważ dziewczyna, spuściła wzrok. –Przynajmniej nie tutaj, wiesz o tym. Dlatego musisz iść do obozu, resztę informacji otrzymasz na miejscy, poprzez swoją towarzyszkę. Wytłumaczyłem Ci dlaczego to takie ważne.
-Tak, wiem.
Mężczyzna odgarnął jej kosmyki z czoła i delikatnym muśnięciem ust, pocałował je.
-Idź się przygotować –powiedział ojciec i wstał, a jego długa, czarna szata zaszeleściła, wydając dźwięk, jakby dwie skały bez przerwy na siebie spadały. –Syn mojego dobrego przyjaciela, zabierze Cię do celu.
Stacy pokiwała głową i ruszyła przez pałac Hadesa. Spędziła tutaj trzy dni, trenując i poznawać świat podziemny. Wszyscy w obozie na nią czekali, tylko na nią, zawsze na nią. Ale przynajmniej poznała swojego ojca, a także szczere wyznanie o świecie. To, co zawsze uznawała za fikcję stało się prawdą i wywróciło jej życie do góry nogami. Szła dalej, przez piękny pałac i podziwiał jego idealne wykończenia. Gdyby mogła, zostałaby tutaj na zawsze, jednak cos psuło magiczną aurę tego miejsca. Był to chłopak, który przypatrywał się jej ćwiczeniom , i który wyglądał jak trup niż człowiek… może nim był. Kiedy ojciec Stacy z nią rozmawiał, zapomniała się spytać o tego chłopaka, teraz nie będzie jej to dawać spokoju. Młody podglądacz wydawał się być intrygującym a nawet przystojnym chłopakiem gdyby nie to, że kiedy się na niego patrzyła, ogarniał ją smutek i żal. Stacy dotarła do swojego pokoju i popchnęła wielkie drzwi, które głośno skrzypnęły. Dziewczyny skrzywiła się na ten dźwięk, ale po trzech dnia zaczęła się do tego przyzwyczajać. Weszła do środka i od razu otworzyła kryształową szafę, w której było pełno, ślicznych i najdroższych sukienek jakie kiedykolwiek w życiu widziała. ,,Bierz to co uznasz za potrzebne, nie to, czego pożądasz” –przypomniała sobie słowa ojca ,przeklęła w duchu i odwiesiła piękną suknie od Yves Saint Lauren. Z dna szafy wyciągnęła podarte, długie jeansy i krótkie. Wrzuciła wszystko do plecaka i z żalem spojrzała na drogie śliczności. A gdyby wzięła jedną? Nikt by nie zauważył… ale co by w tym robiła na obozie?
-Jesteś już gotowa? –czyjś głos wyrwał ją z błogiej ciszy. Stacy wyciągnąwszy z szafy kilka bluzek, zamknęła ją.
-Jeszcze chwilka –powiedziała i odwróciła się. Zamarła. Patrzyła w ciemna, smutne oczy podglądacza i nie mogła się zmusić do odwrotu. Czuła jak tym spojrzeniem przewierca ją na wylot. On pierwszy odwrócił wzrok.
-Przyjdę kiedy będziesz gotowa –wychrypiał.
-Poczekaj –powiedziała Stacy i zamknęła plecak, do którego się spakowała, zarzuciła go na plecy i uśmiechnęła się lekko. –Możemy iść.
Chłopak zlustrował ją od stóp do głowy i choć dziewczyna próbowała udawać, że tego nie widzi, zarumieniła się. Jego twarz wykrzywił grymas zniesmaczenia i podrapał się po głowie.
-Zamierzasz iść do obozu w sukni wartą trzy tysiące dolarów –zapytał i Stacy momentalnie spojrzała na siebie. Tak jak mówił chłopak, miała na sobie suknie na ramiączkach w kolorze fiołków. Zaczerwieniła się jeszcze mocniej i skoczyła w stronę szafy, otwierając ją i zamykając się w niej. Zdjęła z siebie sukienkę i rzuciła w kąt. W samej bieliźnie zaczęła się kręcić w poszukiwaniu jakiejś zwykłej bluzki i spodenek, lecz kiedy się schylała straciła równowagę i wpadła na drzwi ,które otworzyły się, sprawiając, że Stacy wylądowała tyłkiem na podłodze.
-Szlag –syknęła i usłyszała śmiech chłopaka. Popatrzyła się na niego morderczym spojrzeniem. Ten wskazał palcem na jej ciało, ustawione w dziwnej pozycji. Stacy, już czerwona jak burak zakryła niezdarnie swoje obnażone ciało, przeklinając samą siebie, jaką to jest niezdarą. Chłopak wyciągnął rękę i pomógł jej wstać. Uśmiechnął się jeszcze raz.
-Jestem Nico –przedstawił się, a dziewczyna wyrwała swoją dłoń z jego uścisku, aby się okryć.
-Stacy.
-Wiem –powiedział i nastała chwila ciszy przez, którą gapili się na siebie, lecz co chwila odwracali wzrok, aby ponownie na siebie spojrzeć. W końcu na skórze Stacy pojawiła się gęsia skórka i dziewczyna wytargała z szafy jakieś długie spodnie i białą koszulkę na ramiączkach. Ubrała je pośpiesznie i uczesała w warkocz na boku. Podniosła plecak z ziemi i ponownie zarzuciła go na plecy.
-Możemy iść –powiedziała naburmuszona i poczuła jak Nico, łapie ją za rękę ,a następnie mocne szarpnięcie w żołądku.
~*~
-Możesz już otworzyć oczy, jesteśmy na miejscu –usłyszała jego głos i podniosła do góry powieki. Rzeczywiście, znajdowali się na zewnątrz, blisko rzeki, przed czarnym domkiem. Stacy patrzyła na niego przez chwilę po czym ujrzała otwierające się drzwi i dziewczynę, która wyszła z pomieszczenia. Wyglądała na znudzoną i niewyspaną, lecz kiedy ujrzała Stacy rozpromieniła się.
-Nareszcie! Przybyłaś! –podbiegła do niej i zamknęła z uścisku. Białowłosa stała w wielkim zdumieniu, lecz przypomniała sobie co mówił jej ojciec, puściła rękę Nica i objęła swoją towarzyszkę.
-Witaj Eleino –powiedziała z uśmiechem na co dziewczyna odsunęła się od niej i popatrzyła na nią z wesołymi iskierkami w szarych oczach.
-Brawo, pierwsza osoba, która zna moje imię –Eleina, położyła jej rękę na ramieniu i popchnęła lekko w stronę domku. –Czas abyś wszystkich poznała, czekaliśmy na ciebie.
Dwie heroski ruszyły do domku Nyks, a Nico przyglądał się temu ze smutkiem. Kiedy miał ruszyć do swoich przyjaciół, ujrzał drwiący uśmieszek Eleiny i władczy wyraz twarzy. Jej usta wypowiedziały bezgłośnie dwa słowa.
,,Już wygrałam”
Eleina:
Spacerowałam wzdłuż linii, która wyznaczała barierę obozu herosów. Przez kilka dni myślałam nad tym, co mogłabym zrobić, aby nikt stąd nie uciekł. Wpadłam na pomysł kiedy Stacy przybyła do naszej grupy. Wyjaśniłam moim towarzyszą jakie jest ich zadanie i kto jest ich boskim rodzicem. Kiedy wypowiadałam imiona bóstw, nad ich głowami pokazywały się piękne symbole. Eric, miał serce przebite strzałą w kolorze szkarłatu, Stacy, miała ruiny starego Hadesu przepasane czarną mgłą ,a Arrel ,ziemię oplątaną czterema kolorami, niebieskim, zielonym, czerwonym i bladoniebieski –praktycznie biały. Wszyscy byli tym bardzo zdziwieni, lecz także podekscytowani.
Dotknęłam delikatnie ręką bariery, która zadrgała pod moim dotykiem. Czarne macki oplotły moją rękę, a następnie przepełzły na niewidzialną przeszkodę. Z uśmiechem oglądałam jak ciemność nocna rozciąga się na całą szerokość. Ruszyłam przed siebie i czułam jak gwiazdy na mojej sukni świecą trochę mocniej i pulsują. Uśmiechnęłam się władczo i kiedy moją twarz zakryła ciemność wyszeptałam kilka słów.
-Gra rozpoczęta.
_
Tak , tak, wiem ,że beznadziejne ,ale jestem chora i ledwo stukam palcami w klawiaturę. No ,ale mam nadzieje ,że choć trochę się podobało. Sorki za jedenaście stron heheszki. Jeśli chodzi o Hybris, to napisze ją jutro może pojutrze.. ewentualnie w weekend. Mam też zamiar napisać nowe opowiadanie, ale niestety szkoła goni. Życie jest ciężkie i mam mało czasu (czyt. Mama zabrała mi kompa)
A ja chce dedykacje 😀
Nie! To nie jest beznadziejne! Jest bardzo dobre. Pisz, pisz dalej
Świetne. Co prawda tu i ówdzie brakuje kilku przecinków i niektóre zdania mogły by być skonstruowane nieco inaczej, ale jednak i tak opko jest super. Pisz dalej! ;D
Piękne opisy wyglądu;) Szczerze nie myślałem że uda mi sie przeczytać 11 stron ,ale to jest tak ciekawe że nawet się nie zorientowałem kiedy przeczytałem ostatnie słowo ;D To teraz czekam na Hybris 😉
Boooooże GENIALNE *.* ja chcę jescze, jeszcze jeeeeescze
kiedy bedzie cd? mam nadizję ze baaardzo szybko bo chcę jeszcze 😀
Świetne Czekam na cd. Naprawdę świetnie napisane :-d
Z*j*b*st* bez dwóch zdań.
Proszę o ciąg dalszy!!!!