Strasznie was przepraszam, że to jest takie beznadziejnie długie i nieciekawe. Al. Nie za bardzo wiem jak mam zacząć nie opisując głównej bohaterki, jej dzieciństwa i tych wszystkich nudnych szczegółów. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie
Obudziłam się od razu w pozycji siedzącej, zlana potem i ciężko dysząc.
Jeszcze przez moment dochodziłam do siebie, ale po czymś takim potrzebowałabym na to chyba całego dnia. No, w końcu miałam sen proroczy. Nie, chyba nie w kwestii buntu reniferów i sabotażu świąt. W kwestii tego głupiego testu. A uwierzcie, ten test przez ostatnie dwa miesiące był dla mnie straszniejszy niż widok pani Winster w samym bikini. A musicie wiedzieć, że pani Winster to nauczycielka matematyki, podbiegająca pod sześćdziesiątkę, dziwnie podobna do słonia morskiego. No a teraz wyobraźcie ją sobie w bikini. Dobra, nie będę was torturować.
W każdym razie owy test dotyczył całego życia twórczego pana Wiliama Szekspira. Kłułam do tego sprawdzianu przez równe 54 dni a wiem o facecie tyle, ze napisał „Romea i Julie” i że w jego czasach faceci grali w spódnicach i perukach. Dużo, nie?
A ja musiałam napisać ten test przynajmniej na tróję . Musiałam bo inaczej oblałabym angielski. Problem w tym, że mam dysleksje, dysgrafie i wszystkie inne „dys” jakie chyba istnieją.
Nie, nie jestem głupia ani tępa, nie myślcie sobie. Jestem całkiem inteligentna i nawet lubię się uczyć. Tyle, że jeśli chodzi o czytanie lektur, analizowanie wierszy i przyswajanie nudnych informacji to..cóż, szybciej odnieślibyście sukcesy w uczeniu firanki aportowania.
Nigdy nie mogę się na tym skupić, litery mi się rozmywają i nie mogę usiedzieć w miejscu. No a na angielskim nie robiliśmy dużo innych rzeczy więc lekko mówiąc, nie byłam skazana na sukces w tej dziedzinie. Ciągnęłam na dość słabych ocenach, ale ostatnio było jeszcze gorzej. Nie chcę żebyście mnie uznali za wariatkę ale ciągle miałam wrażenie że ktoś mnie obserwuje albo śledzi, a czasami wydawało mi się, że widzę rzeczy, które… no po prostu nie mają prawa istnieć. I w ten oto sposób, musiałam się martwic nie tylko szkołą ale i własnym zdrowiem psychicznym co jest dość czasochłonnym zajęciem. I tak, z trój spadłam na dwóje i pały, a cóż, moim marzeniem nie było powtarzanie klasy, więc musiałam się wziąć do roboty. Miałam napisać ostatni test w roku co najmniej na dostatecznych, co było dość trudnym zadaniem przy mojej wiedzy. Ale po tym śnie opuściła mnie już cała, nie za duża, ilość nadziei. Obleje i tyle. Cholerny Szekspir.
Och, pardon. Ja wam się tak w ogóle nie przedstawiłam. Nazywam się Lilly Fox. Mam szesnaście, dobra, prawie szesnaście lat. Mieszkam w Nowym Yorku razem z moją mamą. Taty nigdy nie poznałam, ale to zupełnie inna historia. Dzień dobry.
Z ponurych rozmyślań wyrwał mnie dopiero budzik, który piszczał tak jakby chciał mnie ukatrupić. Tak, mój biedny budzik. Gdyby ożył, musiałby się pewnie wybrać na jakąś terapię dla sfrustrowanych i niezadowolonych z siebie pracoholików. Dlaczego? Mówiąc krótko, obudzenie mnie o czasie graniczyło z cudem. Z cudem, który się zdarzał może dwa razy do roku. Najgorzej było w takie dni jak ten, kiedy słonce było za chmurami. Może to trochę dziecinne, i pomyślicie sobie, ze mam mentalność małej dziewczynki, ale czasem miałam wrażenie, że budzą mnie same promyki słońca, jakby ktoś się ze mną witał. Wiem, wiem, okropnie dziecinne, ale znacie to miłe uczucie, kiedy mama tak delikatnie budzi was w urodziny? To było coś podobnego. No ale tego dnia słońca nie było, za to zanosiło się na deszcz.
Wzięłam budzik do ręki żeby go wyłączyć, ale coś mi nie pasowało ze wskazówkami. Po chwili zorientowałam się, że ze wskazówkami było wszystko ok. To ja zaspałam. Znowu. I to dzisiaj, kiedy mam ten głupi test.
Czy narzekałam na to ,że dzwonek nie zadzwonił wcześniej? Zwracam honor. Budzik nie tylko zadzwonił, ale zrobił to chyba z trzy razy. Do diabła z tym moim twardym snem.
Myślałam, że nie mogę się już bardziej zdenerwować. Znowu pudło. Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, która jest godzina. Wrzasnęłam.
Budzik był ustawiony na 7:55, żebym miała 5 minut na dobudzenie. Powinnam wstać o 8:00, ubrać się i zjeść śniadanie w dość błyskawicznym tępię, wyjść z domu o 8:20, dojść do stacji metra trochę przed 8:30, wsiąść do pociągu, a o 9:00 siedzieć w szkolnej ławce i zaczynać test. Plan i tak był napięty co do minuty, żebym nie zmarnowała żadnej cennej chwili snu. Tymczasem była 8:15, więc miałam niecałe 5 minut na ogarnięcia siebie przynajmniej do stopnia w który mnie będę straszyć ludzi, zjedzenie śniadania i wyjście z domu. Jednym słowem: niewykonalne. Jednak ja, jako niepoprawny śpioch miałam opracowany plan awaryjny czyli: spanikować, robić wszystko jak najszybciej ,a przy odrobinie szczęścia nie unicestwić pokoju. Wbrew pozorom dwa ostatnie punkty są baaardzo trudne.
Zerwałam się z łóżka i zobaczyłam siebie w lustrzanych drzwiach ogromnej szafy stojącej naprzeciw posłania. Jęknęłam. Najwyraźniej sny z nauczycielem w roli głównej mi nie służą.
Ach tak. Chcecie wiedzieć jak wyglądam? Będzie trochę dziwnie opisywać samą siebie ,ale co tam. Tak wiec jestem najpiękniejszą osobą jaką możecie sobie wyobrazić. Dobra, żart. Tak naprawdę to dużo ludzi mówi mi, że jestem śliczna itp. Ale mnie się wydaje, że „niebrzydka” to lepsze określenie. Ale nie mnie to oceniać.
W normalnym stanie, kiedy nie stoję przed lustrem zaraz po obudzeniu, mam ciemno-blond włosy. W sumie to nie wiem czy to jest jasny brąz czy ciemny blond, ale kiedyś jakaś rąbnięta staruszka sprzedająca obrazy, powiedziała, że to kolor miodu spadziowego. Aha, miło wiedzieć. No więc, jeśli chcecie wiedzieć jakiego koloru mam włosy to idźcie do sklepu i znajdźcie miód spadziowy. Sama się chyba nawet kiedyś wybiorę. Ale wracając do tematu. Włosy układają mi się w lekkie fale, ale to też zależy od pogody. Uwierzcie, jeśli zobaczylibyście mnie przed burzą, to chcielibyście dzwonić po pogotowie w sprawie porażenia prądem. To chyba sprawka wilgoci.
Dalej. Kształt oczu mam po mamie: są lekko skośne, takie kocie, (To akurat lubię) ale kolor po tacie. Zresztą nie wiem, jak wspominałam nigdy go nie widziałam .Są ciepło-brązowe ze złotymi iskierkami, jakby od słońca. Wszyscy się tym zachwycają, ale ja już się chyba przyzwyczaiłam bo nie uważam tego za nic specjalnego. Może to kwestia tego, że są podobne do oczu ojca.
Mam lekko zadarty nosek i delikatne usta, tak przynajmniej mi mówią. Ja nienawidzę swojego nosa, kiedy się śmieję robi się taki ostry jak u orła. Co jest wkurzające zwłaszcza, ze kocham się śmiać. Trudno, jakoś z tym musze żyć.
Mam dokładnie 167 centymetrów wzrostu. Nie powiem ile ważę, ale chyba jestem raczej szczupła, czemu niektórzy się dziwią. Dlaczego? Bo jem tyle ile górnik i do tego kocham słodycze. Mówiłam już, koniec produkcji czekolady i nie mam po co żyć. Ale dużo ćwiczę, więc jakoś udaje m się nie wyglądać jak pani Winster.
No to wyobraźcie sobie taką osobę. A teraz wyobraźcie ją sobie 5 razy brzydszą, rozczochraną, w piżamie z dalmatyńczykami. To ja po wstaniu tego dnia z łóżka.
Podbiegłam do szafy i wygrzebałam pierwsze lepsze rzeczy. Powiecie: dlaczego nie przygotujesz sobie ubrań wcześniej, skoro wiesz, że możesz zaspać? W sumie dobre pytanie. A odpowiedź na nie brzmi: bo oprócz niepoprawnego śpiocha jestem też cholernym leniem, który nie może usiedzieć w miejscu. Wiem, dziwna i niekoniecznie dobra mieszanka cech.
Wyciągnęłam ubrania, powiększając bałagan w szafie do niewyobrażalnego kosmosu. Normalka. Padło na zwykłe niebieskie dżinsy i luźny ,szaro-zielony męski T-shirt. Nawet nieźle. Z tym zestawem pognałam do mojej własnej łazienki w pokoju ,która była dla mnie błogosławieństwem. Przebrałam się, uczesałam, zrobiłam szybki makijaż i wypadłam przez drzwi jak burza. Zaczęłam szukać butów. Jednego liliowego conversa znalazłam pod toaletką, a drugiego na szafie. Co on tam robił? Mało ważne. Włożyłam buty skacząc na jednej nodze po pokoju nie zawracając sobie głowy ich wiązaniem,. Chwyciłam dżinsową katankę, czarną torbę na książki popisaną mazakami i wybiegłam z pokoju. Oczywiście zaraz wróciłam się po ipoda i jaskrawo seledynowe słuchawki bez których nie ruszam się z domu. Spojrzałam na zegarek. 8:22. Nie tak źle, tylko dwie minuty opóźnienia. Wypadłam na korytarz i zbiegłam po schodach.
W salonie trochę zwolniłam. Mama nie lubi kiedy się śpieszę, spóźniam i robię wszystko na ostatnią chwilę, a właśnie ją zobaczyłam.
Stała w naszej kuchni otwartej na salon ubrana w elegancki kostium, popijała kawę i wyglądała na padniętą, co oznaczało, że do późna przygotowywała się do spotkania z klientem. Mama jest inżynierem i projektantem wnętrz a dla mnie po prostu artystką. Projektuje piękne, nowoczesne i zawsze super-jasne budynki. A to wszystko jest takie śliczne, że po prostu trzeba ją nazwać artystką. Jest mądra, kochana i do tego piękna. Ma czarne włosy, które teraz były związane w luźny ale elegancki kok z boku głowy, śliczne, kocie tak jak ja, niebieskie oczy i tak pogodną twarz, że na jej widok człowiek aż się uśmiechał. Co prawda teraz pod makijażem miała pewnie wory pod oczami i pierwsze zmarszczki, ale dla mnie i tak jest najcudowniejsza na świecie.
Uśmiechnęłam się do niej, cmoknęłam ją w policzek i powiedziałam:
-Cześć mamuś. Ślicznie wyglądasz.
Spojrzała na mnie tymi roześmianymi oczami, rozczochrała mi włosy, co i tak nie mogło pogorszyć mojego dzisiejszego wyglądu i cmoknęła mnie w nos.
-I kto to mówi, ślicznoto.
Mówiłyśmy to co rano, odkąd nauczyłam się wypowiadać całe zdania. To był nasz rytuał, który uwielbiałam. Chociaż na chwile zapominałam o wszystkich problemach, nawet o głupim Szekspirze. Szkoda, że tylko na chwilę.
Mama chyba zauważyła że się czymś martwię, bo spojrzała na mnie z troską i powiedziała jedną z niewielu rzeczy, które mogły mnie w tamtej chwili pocieszyć:
-Długo nie schodziłaś, więc uznałam że będzie lepiej jeśli sama zrobię ci coś do jedzenia.
W odpowiedzi tylko posłałam jej buziaka.
Zawsze sama robię sobie śniadania. Mama ma zupełnie inne gusta żywieniowe ode mnie. Ona przepada za zdrowymi sałatkami i kanapeczkami z chleba razowego, a ja nie obejdę się bez masła orzechowego i Nutelli. Ale byłabym niewdzięcznicą gdybym czegoś takiego nie doceniła.
Mama wiedziała, ze muszę zjeść śniadanie. Brak pierwszego posiłku powodował u mnie początek pewnego łańcucha zdarzeń: nie jadłam śniadania- byłam głodna, byłam głodna- byłam zła, byłam zła- nie myślałam, nie myślę- mam zero szans na napisanie testu o Szekspirze na tróję. No chociaż może o tym ostatnim mam nie wiedziała.
Taa, dziwicie się, że jej nie powiedziałam? Prawdę mówiąc, ja też. Ale ona miała już ze mną tyle problemów.
Mama zawsze była super zdolna. W księdze pamiątkowej z jej rocznika pod nazwiskiem „Suzan Fox” jest tyle dopisków, że prawie wchodzą na inne zdjęcia. Przewodnicząca samorządu, kapitan cheerliderek, założyciel i prowadzący większości szkolnych kółek itd.
Następnie studentka inżynierii na Harwardzie, absolwentka prestiżowego stażu dla młodych projektantów wnętrz. W wieku 22 lat- młoda, jak się później okazuje samotna, mama, znakomicie dająca sobie radę z wychowywaniem córeczki i kontynuowaniem kariery. Teraz sławny na całe NYC inżynier-projektant.
Trudno więc się dziwić, że postawiono mi dość wysoką poprzeczkę. A ja, ku szczeremu zaskoczeniu mamy, krewnych i innych ludzi z mojego otoczenia, jej nie przeskoczyłam.
To, że nie jestem mniejszą kopią mamy było wiadome prawie od mojego urodzenia. Bardzo szybko nauczyłam się chodzić, ale najczęściej biegałam, byłam baaardzo niecierpliwa, a moja mama- spokojna, ułożona i dojrzała nawet jak na berbecia. Powstała więc teoria, że to musze mieć po ojcu.
Nauczyciele często mówili, że jestem bardziej niegrzeczna od największych łobuzów w klasach, choć jestem taką słodką dziewczynką. W rzeczywistości byłam po prostu istnym wulkanem energii. Bardzo ciekawskim wulkanem. Może nie wspomnę o tym jak w wieku 6 lat, pomimo wielokrotnych zakazów, dotknęłam podświetlanego modelu układu planetarnego, a konkretnie wielkiego, błyszczącego słońca, które mnie zafascynowało. I lepiej nie powiem o reakcji przerażonej przedszkolanki, która przekonana było, że po jakimkolwiek styknięciu się z przedmiotem temperaturze około 100 Stopni Celsjusza, mogłaby szukać na moich dłoniach oparzeń pierwszego stopnia. Ale moje rączki były gładkie i na pewno nie poranione, pomimo, że nie chciałam wypuścić z rąk słońca przez kilkanaście długich sekund. Dziwne.
Mimo że byłam łobuziakiem, w młodym wieku przejawiałam jeszcze jakiekolwiek umiejętności, które mogłabym odziedziczyć po mamie. Nieźle szło mi z łaciną, a później spodobały mi się mity greckie. Ale niestety, kiedy na historii nie przerabialiśmy czasów starogreckich, a na angielskim teatru antycznego, wychodziło na jaw, że nie jestem i najprawdopodobniej nigdy nie będę orłem, a do tego musiałam zaprzestać nauki łaciny, żeby podciągnąć się z innych przedmiotów.
Później już było wiadomo, że jedynym podobieństwem może być talent sportowy. Robiłam wszystko co w mojej mocy żeby zostać chearlidaerką, by mama mogła być ze mnie dumna. Nie było to dla mnie trudne bo byłam bardzo sprawna, giętka i podobno „nadawałam się”, czyli nie byłam brzydka. Ale kiedy zobaczyłam jak pomponiary traktują inne, mniej atrakcyjne, nieśmiałe dziewczyny, od razu się wycofałam. Nienawidzę tyranów.
Mama zrozumiała. Zawsze rozumiała. Czasem miałam wrażenie jakby wiedziała dlaczego taka jestem.
Nie miała pretensji, nie robiła wyrzutów, pomagała kiedy miałam nauczyć się czegoś co było dla mnie czarną magią. Moja kochana mama.
Ale żebyście sobie nie pomyśleli, ze jestem takim totalnym zerem. Jest kilka rzeczy, w których, nie chwaląc się, jestem całkiem niezła. Po pierwsze: sport. Może nie jestem pomponiarą, ale za to czołową reprezentantką szkoły w bieganiu na wszystkie dystanse i kapitanem drużyny koszykówki. Ha! Zatkało? Jestem w tym lepsza niż niejeden facet. A po drugie… no cóż, tym talentem się aż tak nie chwale. Nie, to nie umiejętność wybekania alfabetu albo coś w tym stylu. Może wstydzę się dlatego, że to kolejna rzecz, którą musiałam dostać w paczuszce genów od taty.
Śpiewam. I to podobno pięknie. Niby fajnie, co? Taa, tyle że ja za każdym razem gdy ktoś mi każe śpiewać, cholernie się peszę i nie sprawia mi to nawet frajdy. Jasne śpiewam cięgle na głos w domu, szkole, pod prysznicem, ale nigdy kiedy ktoś mi każe. Mama kiedyś uparła się, żebym rozwijała swój talent i załatwiła nauczyciele śpiewu. Facet nie wytrzymał ze mną nawet jednej pełnej lekcji. Nie dość że nie mogłam usiedzieć w miejscu i zaczęłam chodzić po całym pokoju, kiedy on tłumaczył mi na czym będą polegały nasze lekcje, co go troszeczkę zdezorientowało, to jeszcze kiedy pokazywał mi gdzie mam przeponę, co już doskonale wiedziałam, dotknął mojego brzucha gdzie mam przeraźliwe łaskotki. Ja wpadłam w głupawkę, a on, już nieźle wkurzony, kategorycznie kazał mi śpiewać. Powiedział to takim tonem, że ja od razu się zjeżyłam i baaardzo grzecznie odmówiłam czymś w stylu „wypchaj się pan”. Facet wybiegł krzycząc, że to ujma na jego wspaniałej renomie.
Gdy opowiedziałam mamie co się stało, wyglądała na całkiem rozbawioną, ale natychmiast znowu zaczęła się martwic.
Zrozumcie, miała niezłe podstawy niepokoić się o moją przyszłość. Ja i nauka nie byłyśmy najlepszymi psiapsiółkami, na studia muzyczne się nie nadawałam, czego dowiodłam, a sportsmenką raczej bym nie została. A mama raczej nie zamierzała dopuścić, żebym moim zawodem był muzyk uliczny. Tak, był taki okres w moim życiu, że uparłam się , że to jest mój pomysł na życie i nigdy, przenigdy mi się nie znudzi. Miałam wtedy może z 11 lat.
A teraz jeszcze ten głupi test. Chyba mogłam jej to odpuścić?
Hahahahahah leżę! Padłam i nie wstanę! 😀
To jest mega, hiper, super GENIALNE!
A tak na marginesie, jak wygląda miód spadziowy? O_O
Genialne!!!!!!!!!!!! Koollejne wielkie opko!!!!!!!!!!!!!!
Tak się wciągnęłam, że kompletnie zapomniałam o całym świecie. O.o Świetnie piszesz! Już lubię główną bohaterkę. 😀 Nie mogę się doczekać CD!
PS.: Córeczka Apolla/Artemidy (bo w prologu pisałaś, że miała coś wybrać między słońcem a księżycem)? 😀
Hahahahahahaha! Jaka ona jest świetna. ^^
Juz chce czytać dalej! Córka Apolla? Tylko to mi przyszło do głowy, ale Pallas przypomniała o tym wyborze między słońcem i księżycem. Więc może Łowczynie czy coś?
PISZ NATYCHMIAST!
Ludzie! Zakochałam się!!! Jeśli ktoś mi tą miłość odbierze to uderze!!! A mianowicie moja miłość jest zapisana u góry..
Świetne 😀 Jutro przeczytam cd 😀