Przepraszam, że nie wstawiłam tak długo dalszej części mojego opowiadania, ale no cóż wyjazdy, obozy, początek roku, dlatego przesyłam to dopiero teraz. Tytuł zmieniam na „Something wrong” w zamyśle ma oznaczać to samo co wcześniejszy tytuł „Pomyłka”, ale ten wydaje mi się bardziej intrygujący. Życzę miłej lektury i pozdrawiam Riordanowska.
-Witam w szkole imienia Charlesa Algernona Parsonsa! Miło powitać panią- w tej chwili siwowłosy dyrektor spojrzał na kartkę. Vaynee. Miło mi powitać panią Vaynee.- uśmiechnął się dobrodusznie i podał mi dłoń. Mam nadzieję, że lata spędzone w tej szkole okażą się owocne.
-Taa, dziękuję.- wyjąkałam. Spuściłam głowę i zaczęłam szarpać rąbek spódnicy.
O hej, to znowu wy! Niewiele was ominęło od ostatniego razu. No cóż tylko weekend. Chociaż resztę piątku i połowę soboty spędziłam w samolocie. Uwierzcie mi nic ciekawego! Dwadzieścia jeden godzin spędzonych w samolocie to nie mój ulubiony sposób na spędzanie czasu. Przez cały czas trzeba siedzieć w fotelu nie wstawać i odpowiadać po raz setny na pytanie stewardes („Czy chcesz jeszcze trochę lemoniady?”).
Oczywiście moi rodzice okazali się sprytniejsi. Mój tata wziął ze sobą książkę naukową, a mama przeglądała stos magazynów na temat manicure robiąc notatki w notesie. Ja miałam tylko mój nowo dostały album. Ciemno pomarańczowy kolor z pozaginanymi rogami, robiony trochę w pośpiechu. Na marginesach stron wykonane był dopiski kolorowymi długopisami. Na ostatniej stronie wykonali duży napis flamastrem „Revenez nous voir bientôt” czyli „wracaj szybko”. Dlatego nie powinnyście mi się dziwić, że podróż samolotem spędziłam we łzach. Po tych dwudziestu jeden godzinnych rozmyślań i płaczu, miałam tego szczerze dość. Trochę pogodziłam się z tym, ze nie zobaczę ich cztery miesiące i że będę musiała w nowej szkole zacząć wszystko od nowa.
Z ulgą wysiadłam z samolotu. Gdy po raz pierwszy popatrzyłam na otaczający mnie krajobraz zrozumiałam, że już zatęskniłam za Paryżem. Tutaj nie było tyle zieleni co tam ani ukochanej Sekwany. Dokoła wznosiły wysokie błyszczące wieżowce i mniejsze biurowce. Oszołomiona widokiem podążałam za rodzicami ciągnąc walizkę przez lśniące płytki lotniska. Po odbiorze reszty bagaże skierowaliśmy się na przystań taksówek i wiedliśmy do jednej z nich.
-Na 102 ulicę proszę.- powiedział tata. Był widocznie szczęśliwy, ze wrócił do ojczystego miasta. Ja trochę mniej. Usiadłam koło okna i podziwiałam przemykające ulicę. Widziałam chmary ludzi idących brudnymi ulicami. Byli zupełnie inaczej ubrani niż ci z Paryża. Nie chodziło mi o to, ze oni chodzili w strojach a’la Lady Gaga, ale u nich nie panowała paryska elegancja tylko luźny styl. Wszyscy chodzili w podkoszulkach i szortach. Dużo osób miało okulary słoneczne i kapelusze. No cóż może nigdy nie byłam fanką chodzenia po sklepach, ale coś nowego jednak by się przydało. Jednak nie patrzyłam tylko na ludzi, oglądałam z ciekawością kawiarnię przed oczami przemykał mi tutejsze restaurację i kawiarnię. Przyglądałam się też mijanym szkołom, zastanawiając się do której z nich ja będę chodziła.
-Dojechaliśmy.- powiedziała mama. Otrząsnęłam się z rozmyślań i wysiadłam z samochodu.
-Wow.- wyszeptałam. Dom był naprawdę duży. Miał piękny beżowy kolor i dach pokryty pomarańczowymi dachówkami. Na dodatek mieliśmy spory ogród i garaż. Powoli weszłam do domu. Ten dom był tysiąc razy ładniejszy od poprzedniego. Teraz mieliśmy duży salon i piękną nowoczesną kuchnię (jeszcze po starym właścicielu) oraz jadalnię. Wbiegłam po schodach na górę. Mieliśmy jeszcze dwa… trzy… cztery… pokoje na górze!
-W którym będę mieszkała?- zapytałam, zaglądając po kolei do każdego z nich.
-W tym po prawej.- pokazała mi mama. Weszłam do niego, był już pomalowany na ciemno czekoladowy kolor i miał wejście na balkon. Weszłam zaciekawiona, zobaczyłam piękny widok na park. No cóż nie była to Sekwana, ale widokowi nie mogłam odjąć uroku.
-Dziękuję.- krzyknęłam do rodziców. Porwałam walizkę i zaczęłam rozkładać moje rzeczy. Niektóre meble przywieźliśmy ze sobą, niektóre dostaliśmy po starym właścicielu, trochę także już dawno zamówiliśmy. Meble do mojego pokoju jednak były wszystkie nowe. Koloru jasnego dębu idealnie się kontrastowały ze ścianami. Będzie brakowało mi mojego poddasza, ale ten pokój urządzony był zdecydowanie z klasą. Cały dzień minął mi na rozpakowywaniu się. Następny także. Trzeba było dom jeszcze wysprzątać, oporządzić ogród i umyć garaż. Dopiero wieczorem pojechałyśmy z mamą do centrum handlowego. Ciemności oświetlały wielki reklamowe bilbordy i światła samochodów. Weszłyśmy do pierwszego koło którego przejechałyśmy. Przez parę godzin chodziłyśmy po tutejszych ogromnych sklepach. Wróciłyśmy obładowane torbami z modnych amerykańskich butików. Pewnie uznacie mnie za pustą panienkę, ale zrozumcie, że to moja ostatnia chwila takiej radości przez następne kilka miesięcy jeśli nie dłużej. Zmęczona ciągle odczuwalną zmianą czasu położyłam się spać. Wstałam obudzona przez nieznośny hałas. Leniwie otworzyłam jedno oko i spojrzałam wściekła na budzik. Nie mogę przytoczyć co teraz powiedziałam, ale mogę wam od razu powiedzieć, ze we Francji mamy sporo przekleństw. Mocno wkurzona wstałam i poszłam do łazienki. Łup. I znowu nie mogę wam zacytować mojego słownictwa, ale pochodziło z takiej samej kategorii, jak wcześniejsze wyrażenie. No tak.-pomyślałam w starym domu musiałam zejść po schodach na dół. Klatka schodowa jest u mnie po lewej, a tutaj dokładnie po mojej lewej jest ściana. Zmuszona otworzyć drugie oko udałam się do łazienki. Jako tako umyłam zęby i przetarłam twarz. W takim stanie nie dałabym radę zrobić sobie makijażu. Wchodząc do pokoju bezradnie spojrzałam na wczorajsze zakupy. Muszę się jeszcze w coś ubrać. Nim dokopałam się do nowo kupionej spódnicy w kratkę, zdążyłam się dobudzić. Pierwszy raz przytomnym wzrokiem spojrzałam na zegar. Co ósma trzydzieści. Na czterdzieści mam być w szkole. Miałam wstać o siódmej. Szybkim ruchem wskoczyłam w spódnicę i podkolanówki. Jakiś ciemny t-shirt.-błagałam w myślach przekopując szafę. Jest!- krzyknęłam. Na jednej nodzę skoczyłam do łazienki po tusz do rzęs. Jest wiele rzeczy bez których nie mogłabym się obyć, ale chyba tą najpotrzebniejszą jest właśnie tusz. Chwyciłam torbę i wybiegłam z pokoju.
-Cześć. Muszę już iść, bo spóźnię się do szkoły.- krzyknęłam do rodziców wybiegając. Nie wiem co mi odpowiedzieli, bo byłam już w połowie drogi na przystanek autobusowy. Ósma trzydzieści osiem. Jadę autobusem. Proszę, szybciej. Ósma trzydzieści jeden. Wreszcie! Ósma trzydzieści trzy. Wbiegłam przez bramę do szkoły. Rozejrzałam się dookoła Zauważyłam tylko jeden budynek. I to mały. No cóż… pomyślałam biegnąc, nie ma co najmniej możliwości pomylenia budynku. Ostrożnie otworzyłam drzwi, na szczęście apel się jeszcze nie zaczął. Zwinnie przemknęłam do drugiego końca korytarza. W tym momencie zaczął mówić dyrektor. Powoli cichły rozmowy, albo co najmniej trochę przycichały.
-A teraz powitajmy nową uczennicę, która dołączyła do nas prosto z Paryża Nicole Vaynee! Proszę przyjdź tu i pokaż nam się.
O Boże.- pomyślałam. Co za obciach. Powoli zaczęłam się przedzierać poprzez tłum do dyrektora.
-Witam w szkole imienia Charlesa Algernona Parsonsa! Miło powitać panią- w tej chwili siwowłosy dyrektor spojrzał na kartkę. Vaynee. Miło mi powitać panią Vaynee.- uśmiechnął się dobrodusznie i podał mi dłoń. Mam nadzieję, że lata spędzone w tej szkole okażą się owocne.
-Taa, dziękuję.- wyjąkałam. Spuściłam głowę i zaczęłam szarpać rąbek spódnicy. Ekstra, nie ma to jak pierwszy upokarzający dzień.
-Panna Vaynee zostanie przydzielona do klasy 2m. Proszę się teraz skierować do pana woźnego, aby przydzielił pani szafkę.- dopowiedział ciszej.
-Yhymm.- wymamrotałam. Szybko zeszłam z widoku i udałam się we wskazaną mi stronę.
-Dzień dobry. Przyszłam, aby pan przydzielił mi szafkę. – powiedziałam do zamiatającego wejście woźnego.
-Trzecia szafka od lewej. Drugie piętro.- burknął.
-Ahaa. Dziękuję.- wymamrotałam. Korytarz powoli się przeluźniał, więc szybko pobiegłam na piętro by jeszcze na tej przed lekcjami zlokalizować szafkę. Nie wyglądała inaczej niż moja stara szafka w Paryżu. Też ciemnozielona, też obdrapana. Pociągnęłam za uchwyt, lecz ta ani nie drgnęła. No tak potrzebny jest kod. Bez zastanowienia spróbowałam losowego kodu. 13/23/33. Jeszcze raz spróbowałam otworzyć szafkę. Teraz uchyliła się bez problemu. Może jednak była otwarta.- domyśliłam się zdziwiona. Szybko włożyłam książki do środka, gdy zauważyłam coś małego w kącie szafki. Ostrożnie wyjęłam ów przedmiot. Był to naszyjnik w starym stylu. Na sznurku wisiał drewniany znak w kształcie wieży. Uważnie obejrzałam go z obydwu stron. Może poprzedni właściciel go tu zostawił.- domyśliłam się. Delikatnie owinęłam go sobie jak bransoletkę wokół nadgarstka. Poczułam dziwne ukłucie w piersi i mrowienie w czubkach palców. Zdziwiona jeszcze raz spojrzałam na zawieszkę. Może to znak jakiejś sekty.- przeraziłam się. Mimo tego pomysłu nie zamierzałam zdjąć jej. Szybkim krokiem udałam się na lekcję matematyki. Cały dzień minął spokojnie, nowi ludzie, nowi nauczyciele, te same pytania. W sumie nic niezwykłego. No dobra jedyną dziwną osobą był jeden z uczniów klasy niżej. Dziwnie chodził, zacinał się i ciągle się nie przestawał na mnie gapić. Miałam brązowe kręcone włosy i dziwne brązowe oczy. Gdy po jednej z lekcji go mijałam słyszałam jak z kimś rozmawia ożywiony przez telefon.
-Musisz przyjechać, Chejronie. Jestem zdziwiony, ze jeszcze któraś z Łaskawych jej nie dopadła. Jest tutaj dopiero od paru godzin, ale jej aura…- Chwilę chłopak uważnie wsłuchiwał się w swojego rozmówcę.
-Myślisz, że się zgodzi. Nico zawsze… no…- zaciął się. Chodzi własnymi ścieżkami.- dokończył speszony.
-Dobrze… dobrze… Wsiądę na wszelki wypadek z nią… Okej.- zakończył i odłożył komórkę. Spojrzał na mnie przerażonym wzrokiem i skierował się do szybkim krokiem do sali.
Ze szkoły wyszłam dość późno, bo dopiero o 17. Szybkim krokiem udałam się w stronę przystanku. Nagle zobaczyłam zatrzymujący się koło szkoły autobus. 456! To mój autobus do domu. Szybko pobiegłam w jego stronę z niemiłosiernie obijającą się o mnie torbą. Szybko wsiadłam do środka i zajęłam jedno z wolnych miejsc. Usiadłam rozluźniona i powoli zaczęła wyjmować ipoda z torby. Oprócz mnie do autobusu wsiadł jeszcze ten dziwny chłopak ze szkoły. Drzwi powoli zaczęły się zamykać gdy do środka wskoczyła jeszcze jedna osoba. Był to średniego wzrostu chłopak ciut wyższy ode mnie. Miał czarne potargane włosy opadające na jego oliwkową cerę. Miał na sobie za dużą czarną kurtkę, a pod nią T-shirta. Na jego palcu widniał pierścień z czaszką. „Mroczny chłopak”- pomyślałam patrząc jak siada obok chłopaka z mojej szkoły. Dyskretnie przypatrywałam im się. Musieli się najwidoczniej znać, bo ten od razu zaczął nawijać, z czarnymi włosami od czasu do czasu tylko potakiwał głową.
Hmm.. nic ciekawego uznałam i włączyłam ipoda. Powoli zagłębiłam się w śwait ukochanego zespołu Evanescence. O Boże! Pomyślałam przestraszona patrząc na wyświetlacz komórki. Już pięć minut temu powinna być moja stacja. Rozejrzałam się przez szybę.
O my god…- wyszeptałam. Już nie jechaliśmy przez miasto znajdowałam się w lesie, a autobus jakimś cudem nie trząsł się ani nie podskakiwał na wybojach.
-Przepraszam. – zwróciłam się głośno. Czy na pewno dobrze jedziemy?- usłyszałam potwierdzające mruknięcie. Ale jedziemy przez las…- dodałam nieco histerycznie.
-Nie prawda jedziemy przez miasto.- odezwała się jedna z pasażerek. Wszyscy wyglądali na zamroczonych. Cholera, ze ja to dopiero teraz zauważyłam. Jedyni w pełni przytomni był chłopak z mojej szkoły i jego „mroczny” kumpel. No cóż raz kozi śmierć. Wstałam z siedzenia i ruszyłam w stronę ich foteli.
-Wy coś wiedziecie na temat tego autobusu.- zwróciłam się do nich. Brunet z lokami odwrócił wzrok. Za to jego przyjaciel odpowiedział obojętnym tonem.
-Jeśli tak to co.
-Jeśli tak to proszę mnie w tej chwili odwieść pod mój dom!- nikt z pozostałych pasażerów nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
-A jeśli to dla twojego dobra.
-A jeśli nie potrzebuje od kompletnie nieznanej mi osoby pomocy. W Paryżu nazywamy to porwaniem.- odpowiedziałam wściekła
-Chcesz posłuchać wyjaśnienia.
-Nie.
-To siadaj na swoje miejsce jak kulturalna osoba.- zwrócił mi uwagę, ale widziałam czających się uśmiech w kącikach ust.
-Słuchaj masz ADHA albo dysleksję?- zaczął znowu
-Nie.
-Słucham?- chłopak zakrztusił się własnymi słowami. Grover, jesteś pewien, ze ta dziewczyna jest herosem.- zwrócił się do chłopaka ze szkoły.
– Przysięgam na łuk Artemidy, że na pewno jest herosem i zapewne potężnym.- dodał nie patrząc na mnie
-Yhyy.- odpowiedział. No dobra,… jak ci na imię?
-Nicole.
-No dobra, Nicole. Ale różne dziwne rzeczy, jakieś przewidzenia, dziwne wydarzenia w twoim środowisku.
-A jeśli tak?
-To znaczy, że jednak Grover miał rację.
-Czyli?
-Odpowiedz mi najpierw.
-Noo… tak jakby. Przypomniały mi się te wszystkie dziwne zdarzenia. Gdy zbiłam wazon, a on potem stał w całości, jak ze złością walnęłam w zeszyt, a on się spalił.
-Słuchaj, na pewno znasz mitologię. Zeus, Hades, Posejdon, Hestia. Noi oni tak jakby żyją.
-Czy mogę to też zaliczyć do dziwnych zdarzeń w moim życiu. Porwanie autobusu którym jechałam, a potem opowiadanie mi bzdur przez obcych ludzi.
-Ja jestem Nico do Angelo, a mój kolega to Grover. Tak wogle teraz to wszystko będzie dla ciebie jednym nienormalnym zdarzeniem.- powiedział uśmiechając się.
-Postaram się chwilę udawać, ze ci wierzę. Noo, kontynuuj.- powiedziałam wpatrując się w niego.
-Ci bogowie, w sensie greccy. To oni mieli w mitologii dzieci czyli herosów. I jakby ci to wyjaśnić. Oni nadal żyją i nadal lecą na śmiertelników. Tym sposobem powstałaś ty i ja.- powiedział uśmiechając się figlarnie.
-Że co?- zapytałam, opierając się o ścianę autobusu. Ty sobie chyba żartujesz z tymi bogami!
-Chciałbym wiesz…- przestał się uśmiechać i spoważniał. Bycie herosem jest chyba najtrudniejszą rzeczą na świecie.
-Załóżmy jeszcze raz, ze ci wierzę. To mam jeszcze jedno pytanie gdzie mnie wieziecie.
-Do Obozu Herosów. Jest to specjalny obóz dla innych herosów tam można się bezpiecznie szkolić. Dla niektórych jest to jedyne bezpieczne miejsce na ziemi. Niektórzy muszą tam mieszkać.
-A ty tam mieszkasz?
-Nie. Jestem synem Hadesa. Dzieci Hadesa nie są mile widziane.- uśmiechnął się cierpko Widuję Obóz parę razy w miesiącu.
-Co robisz w resztę czasu? Mieszkasz z rodzicami?
-Nie. Moja mama nie żyję, siostra też. Mój tata włada zaświatami. W sumie to nie mam domu.
-Aha. Przykro mi.- dodałam z nieudawanym smutkiem.
-A kto jest moim boskim rodzicem?- zapytałam zmieszana
-Jeszcze nie wiadomo… ile masz lat?
-Czternaście.
-Późno dotarłaś do obozu.- powiedział ze zdziwieniem. Rodzic będzie musiał cię szybko uznać.
-Mam pytanie… – zaczęłam
-Dojeżdżamy do obozu. – powiedział Grover.
-A ty czyim jesteś dzieckiem?
-Yy niczyim… jestem satyrem.- powiedział zdejmując czapkę. Wśród jego gęstych włosów można było zobaczyć małe różki.
-Ahaa.- powiedziałam słabym głosem i oparłam się o ścianę autobusu. Ziemia pod moim nogami zaczęła podejrzanie wirować.
-Wszystko dobrze?- zapytał Nico podchodząc do mnie.
-Tak.- odpowiedziałam opierając się o jego ramię. Powoli wysiedliśmy z autobusu. Nie miałam wtedy siły pytać się Nico jak autobus wróci do Nowego Yorku. Powoli zagłębialiśmy się w las, po paru metrach polepszyło mi się: mroczki ustały, a świat przestał wirować.
-Patrz!- wskazał mi wolną dłonią w stronę jasnego punktu. Tam znajduje się Obóz.- Z każdym metrem jak przybliżaliśmy się widziałam coraz więcej szczegółów. Zobaczyłam na początku sosnę ze smokiem owiniętym wokół niej i błyszczącym kawałkiem wełny na jednej gałęzi.
-Złote Runo.- dodał wyjaśniająco Nico
-Pewnie.- odpowiedziałam słabym głosem. Powoli ukazały mi się małe domki w przeróżnych odcieniach i stylach, zobaczyłam parę większych budynków, coś jakby stajnię. Wszędzie chodzili nastolatkowie w moim wieku lub młodsi. Niektórzy grali w siatkówkę grupka osób strzelała z łuku, nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie za każdym razem trafiali do celu.
-Poczekaj tu.- zwrócił się do mnie Nico. Pójdę z Groverem po Chejrona… naszego nauczyciela tutaj.- dodał wyjaśniająco. A tak wogle- zaczął puszczając do mnie oko. Witaj w domu!
Super jest to opowiadanie 😀 Jest długie nie to co moje XD Musiałaś nieźle się nad nim napracować
Czekam na cd
Mam dwie możliwości, co do jej pochodzenia 1. jest dzieckiem egipskiego boga 2. jest herosem, ale z rodziny magów 😉 Teraz tylko czekam, która hipoteza okaże się słuszna 😀 A opko… przeboskie.
Oj Groverowi się coś pokiełbasiło?
Dziękuję bardzo za miłe słowa ^^ Mam nadzieję, że trzecia część też wam się spodoba, którą zamierzam dodać niedługo ;D