Pewna osoba, a mianowicie Arachne powiedziała, że ma być dłuższe od prologu i oto jest!! Dedyka dla adminki, Arachne, magiap i Nozownik7 (chyba się nie odmienia O.o). Powodzienia ^^
Przyparł do mnie jeszcze mocniej. Teraz nie miałam wyjścia. W jego gardle pulsowała krew. To było tak kuszące. Zamknęłam oczy i wbiłam się w jego szyję. Cichy jęk i przełykana przeze mnie ciecz rozgromiły niezmąconą ciszę. Poczułam przypływ adrenaliny. Wbiłam paznokcie w jego plecy. Czułam siłę. Moc ogarnęła moje ciało. Ciało boga stało się bezwładne. Umarł. Zaczęło świecić jasnym blaskiem. Łowca zasłonił twarz. Po raz pierwszy widziałam boga w swojej prawdziwej postaci. Puściłam go. Opadł powoli. Potem coś go unosiło w niebo. Był coraz wyżej. Przez chwilę wisiał obok słońca a potem zniknął. Boga wojny już nie było. Ogarnęła mnie fala wstrząsów. Heriotza podniósł mnie i szedł. W mojej głowie na nowo zabrzmiały sprzeczające się głosiki.
Teraz stałaś się bogiem. Masz moc Aresa.
Mieliśmy jej nie informować.
Ale trzeba jej wyjaśnić zanim będzie za późno.
Jak to za późno?!
Eee… Nie mogę ci odpowiedzieć, bo ta druga część, znaczy… Milena proszę odłóż tą siekierę.
Jak zaraz się nie przymkniesz będziesz latał z jedną nogą.
To ma być groźba?
Obietnica.
Już się zamykam.
Mam nadzieję. Kochana posłuchaj mnie. Pijąc krew boga stajesz się bogiem ale tylko w której tamś części. To zależy od ilości tej krwi. Niestety czas ucieka nam bardzo szybko. Do Olimpu macie jakieś dwa dni drogi pieszo, ale jak postaracie się o jakiś transport będziecie tak do wschodu słońca. Pośpieszcie się.
Do głowy przyszła mi jedna myśl. Charmyga. Powoli opuściłam się z jego rąk. Lekko się zachwiałam, ale mogłam na szczęście stać. Gwizdnęłam. Nic. Jeszcze raz. Musi się udać. Na niebie pojawił się ciemny kształt. Przekształcił się w pegaza. Wylądowała przed nami ryjąc w nas popiołem.
Ohoho!! Na Zeusa co się tu stało?!
Później ci powiem. Uniesiesz nas dwoje?
A gdzie lecimy?
Do olimpu.
Dam radę.
Wdrapaliśmy się na jej grzbiet. Kurczowo tarmosiłam jej grzywę. Heriotza mnie objął. Po śmierci Adama dziwnie się czułam w jego obecności. Niby doceniałam to, że się mną opiekuje o chroni, ale gdzieś w głębi kłębiło mi się kilka myśli. Co jeśli chce mnie oszukać? Może sam chciałby przejąć władzę nad bogami? Po jasną cholerę dał ten list Momosowi! Czy on pragnie mną manipulować? Odetchnęłam zimnym powietrzem. Unosiliśmy się poniżej linii chmur. Wszędzie popiół. Białe szkielety budynków. Wyjące syreny samochodów. Brak głosów. Jakiegokolwiek znaku życia. Nic się nie poruszało. Tylko mrugały przewrócone lampy. Nie było ciał. Spaliły się doszczętnie. Co jakiś czas mijaliśmy niedopalone zwłoki. Matka z dzieckiem, jakiś pies, nastolatka… Istny horror. Charmyga wyczuwając moje przerażenie wzbiła się wyżej. Szczyt Empire Statoil Building skąpany był w pyle jak we mgle. Pegaz delikatnie opadł bojąc się, że chodnik się załamie. Złożyła skrzydła i weszła razem z nami do środka. Wszędzie osiadł dym i resztki pomieszczenia. Winda była nietknięta. Weszliśmy do środka. Ktoś już najwyraźniej wychodził z Olimpu, bo numer 600 nadal tkwił na swoim miejscu. Nacisnęłam go powoli. Winda wydała ciche stuknięcie i sunęła w górę. Zacisnęłam dłoń na rękojeści noża. Nie wiadomo co jest na górze. Zanim dostaliśmy się na odpowiednie piętro, do moich nozdrzy dotarł zapach krwi. Boska i zwykła krew. Było jej tak dużo. Życia nie mogłam wyczuć. Winda stanęła. Z głośnika odezwał się głos:
– Piętro sześćsetne, Olimp.
Powoli przeszliśmy na podniebny chodnik. Zniszczenia dotarły nawet tu. Wszędzie biało. Jak w zimie. Zapach ognia unosił się nad resztkami domu bogów. Kroczyliśmy. Próbowaliśmy znaleźć żywych. Prawie nikt nie przeżył. Wstąpiliśmy do sali tronowej. Zapach Ichoru uderzył mnie tak mocno, że czarne plamy przeszły mi po oczach. Trony były zniszczone. Wszędzie umierający bogowie. Pomagałam im wstać. Artemida podparła się na mnie. Heriotza wziął pod rękę Apolla. Charmyga wiozła na sobie nieprzytomnego Zeusa. Przenosiliśmy tak bogów do nektaru Czasami sami wypijali, czasem musieliśmy podać im napój do ust. Ogółem było tak dziesięciu. Hefajstos, Hestia, Atena, Hermes, Morfeusz, Hera i Hekate pomijając tamtą trójkę. Opatrzyłam rany niektórym z nich. Część była mi wdzięczna, część chciała mnie zniszczyć za bezkarne wtargnięcie. Nie było ciał bogów. Reszta pewnie jest w swoich królestwach martwa, albo żywa. Momos na pewno ma sojuszników. Przestałam myśleć o tym i zajęłam się Apollem. Miał najpoważniejsze obrażenia. Nie mógł poruszać się o własnych siłach. Przy okazji nawiązała się rozmowa.
– Słynna córka Nereusa. Co cię skłoniło do przybycia tutaj? – Zapytał patrząc mi w oczy.
– Chęć uratowania waszych boskich tyłków.
Zaśmiał się pod nosem. Potem spoważniał.
– Niewiele nas zostało. Większość bogów wzięła stronę Momosa, twierdząc, że list był prawdziwy. Znam twoje czyste intencje, ale po co przyprowadziłaś tu tego oszusta?
Zacisnęłam mocniej bandaż, na co patron sztuki jęknął i ucichł. Potem bez zastanowienia ofuknęłam go złośliwie:
– Ten oszust właśnie pomaga twojej siostrze, sam też uratował mnie przy tym samemu cierpiąc. Jeżeli myślisz, że on zdradził, to zostań tu. Nie mam zamiaru taskać ze sobą przeciwników.
Odwróciłam się na pięcie i chciałam odejść. Gdy z jego ust wydobył się jeszcze poważniejszy głos:
– Nawet jeśli zabił ci chłopaka? Nawet jeśli pozbawił cię pełnej władzy w kręgosłupie? Zastanów się. Potem nie będziesz miała szans tego odwrócić.
– Nawet jeśli, to już się to zaczęło. Też potrafię zobaczyć przyszłość, Apollo.
Odeszłam. Kilka osób mówiło, że to fajny bóg, można z nim pogadać na luzie… Coś wątpiłam w ich przypuszczenia. Usiadłam obok Hestii. Mimo takich obrażeń nadal opiekowała się ogniem. Głód palił mnie w gardle. Jednak krew bogów nie była tak sycąca jak saren. Każdy coś jadł, znaczy tylko my z Heriotzą nic nie jedliśmy. Bogowie nasycali się Ambrozją, Charmyga pochłaniała snop siana ze stajni pegazów. Mimo, iż była koniem, wrzuciła część swojego pożywienia, mówiąc w myślach:
Dla wszystkich żywych bogów. Niech wytrzymają jeszcze trochę.
Poklepałam ją po boku i uśmiechnęłam się wesoło. Ja nie miałam czego wrzucić do ognia. Szkoda. Zwykle prosiłam o jakieś jedzenie i rzucałam wszystko o nic nie prosząc. Zawsze dziękowałam.
– Przepraszam cię Hestio, ale nie mam czego wrzucić do ognia.
– Rozumiem.
Wpadłam na pomysł. Wyjęłam nóż i przebiłam skórę w wewnętrznej części dłoni. Stanęłam nad płomieniami i zacisnęłam ją w pięść. Kilka kropel zasyczało w kontakcie z jęzorami. W głowie kręciło mi się tylko jedno słowo. Przepraszam. Cicho je szepnęłam, a ognisko rzuciło mną o jakąś kolumnę. Błyskało iskrami. Wizja. Wizja w ogniu. Wgapiałam się w biel, mimo iż była oślepiająca.
* * *
Wszędzie ciemność. Nie było blasku księżyca. Brak gwiazd. Tylko ciemność. Przemierzali ziemię w poszukiwaniu ocalałych. Pył gryzł oczy i drażnił ich gardła. Mijali resztki miast przykrytych paskiem. Nie padało od kilku dni. Mieli zaschnięte usta. Języki były już szorstkie. Gdzieś jęczało zwierzę uwięzione w klatce, żywcem zjadane przez robactwo. Nie szukali jedzenia. Nie szukali wody. Szukali czegoś innego. W pewnej chwili jeden z towarzyszy upadł. Nikt mu nie pomógł. Stali i patrzyli jak umiera w agoniach gorąca. Kiedy postać przestała wydawać ostatnie dźwięki, rzucili się na nią. Rozebrali, podzielili się jej dobytkiem. Potem podpalili ciało i płakali. Po płaczu nastąpiła uczta. Podzielili się ludzkim mięsem i jedli w milczeniu. Zostawili tylko serce. Wrzucili je do ognia, krzycząc:
– O pani nasza, Gajo! Przerwij nasze cierpienia! Pozwól nam umrzeć! Nie chcemy być już nieśmiertelni! Przebij nasze serca swoim mieczem!
Jeden z nich rzucił się w płomienie. Stał i wył z bólu lecz ogień nie chciał go pochłonąć. Po kilku godzinach języki opadły do popiołów. Ona nadal tam stał, tym razem płacząc. Nie z bólu. Nie z cierpienia, jakie odczuwał. Płakał, bo nie może umrzeć. Nie może umrzeć, bo jest bogiem. Zerwał szal z szyi. Do niego podeszła młoda kobieta. Pocałowała go w grdykę. Potem ugryzła, spijając złoty ichor. On dalej płakał. Zwolniła uścisk. Uchyliła swój kołnierz. Przebiła ostrymi paznokciami skórę. Próbował się powstrzymać. Zgromiła go władczym spojrzeniem. Powoli, z obrzydzeniem pił jej krew. Przestał i otarł spływającą mu po ustach ciecz. Kobieta uśmiechnęła się. Odeszła, zostawiając mu w dłoni sztylet. Zacisnął dłoń na jego ostrzu. Krew spłynęła po jego palcach i spadła, sycząc, na rozgrzany popiół.
* * *
Leżałam w ramionach wampira. Przetarłam oczy, lekko zdezorientowana. Nade mną pochylała się Artemida. Do ust wlewała mi nektar. Gdzieś za nimi stał już zdrowy Apollo. Miał skrzywioną minę. W jego oczach malowała się złość. Usta bezdźwięcznie wypowiadały jedno słowo, „zdrajca”. Nie ruszyło mnie to. Zachłysnęłam się boskim napojem i usiadłam. Wokół mnie pojawił się wianuszek Łowczyń. Moje oczy powiększyły się do rozmiarów talerzy. Wstałam z ziemi lekko oszołomiona.
– Ale… przecież… nie wyczuwałam życia…
Jedna z nich raczyła mi wyjaśnić całą sytuację. Wyszła do przodu i ujęła mnie pod rękę. Ciągnęła nas w stronę zniszczonej fontanny. Pchnęła mnie, żebym usiadła i zaczęła nadawać szybciej niż radio:
– Po pierwsze: my ty jesteśmy od dwóch minut; Po drugie: mamy kłopoty; Po trzecie: jesteś nam potrzebna.
Zgadzasz się?
Zamilkła i popatrzyła się na mnie pytająco. Otworzyłam usta i nie wiedziałam co powiedzieć. Mam im pomóc. W czym? Mają kłopoty. Jakie? Mam się zgodzić. Na co? Tak. Nie potrafię odpowiedzieć na żadne z tych pytań. Zanim jednak wypytałam o co chodzi, poczułam to. Odbiegłam od dziewczyny. Upadłam na kolana przed nimi. Percy miał rozerwaną nogę, cały w zaschniętej krwi. Anabeth podobnie, tylko, że ona była na skraju życia. W pięści zaciskała medalion. Gdy mnie zobaczyła, rozluźniła mięśnie. Muszelka z brzdękiem upadła na posadzkę. Jej dusza wyrywała się do lotu w stronę podziemi. Przypomniała mi się scena sprzed bodajże miesiąca. Nachyliłam się nad dziewczyną. Na jej twarz wstąpił blady uśmiech. Wszyscy patrzyli na to w milczeniu. Na jej szyję skapnęła szklista łza. Usta rozchylały się w słowa „zrób to”. Nigdy nie smakowałam krwi dziecka Ateny. Sama bogini widząc to miała przerażenie w oczach. Otworzyłam usta ukazując śnieżnobiałe kły. Powoli wkłuwałam się w jej szyję. Serce biło jej szybko. Wzdrygnęła się, czując ten ból. Na mój język wstąpiły jej wspomnienia. Jak uderzenie gromu była wiadomość o miłości do syna Posejdona. Chciałam t przerwać. Z mojego ciała uszła szczypta energii. Dziewczynę ogarnął chłód. Odcięłam się od niej. Usiadłam na podłogę między nimi. Wzięłam d ręki prezent od ojca. Muszelka błysnęła. Mimowolnie się uśmiechnęłam. Obydwoje herosów zabrano do bezpieczniejszego miejsca. Bogowie nadal patrzyli się na mnie. Nie czułam skrępowania lecz bił od nich strach przede mną. Po twarzy pana niebios odgadłam jego myśli. Chciał, żebym uratowała jego tyłek, a potem mnie zabije. Chyba, że do tego nie dopuszczę.
Wampir! O_O
Biedna Annabeth :< Chociaż nie… biedny Percy!
Genialne *.*
Ohohoho szybkie, szybkie ale fajne i wciągające
Empire Statoil Building??? Chyba Empire STATE building 😉 to nie jest stacja benzynowa 😀
Empire Statoil Building? Chyba Empire STATE building 😉 to nie jest stacja benzynowa 😀
super chociaż straszne.biedni herosi
Czat!!! Tylko dlaczego wszyscy chcą zabić tą biedną parę
STRASZNIE dużo literówek! Jest ich tyle, że aż zęby bolą! Ogarnij to i będzie świetnie!
Niema to jak wampir z prawdziwego zdarzenia 😀 W dodatku z zagładą świata w tle 😀
PS Dzięki za dedykację 😀
Bardzo, bardzo, bardzo, bardzo dobre! Wręcz niesamowite <3 Jest dużo nie wiadomych, ale to między innymi one tworzą TEN klimat. BOSKIE!