Biegnę po leśnej ściółce, pod którą ukryta jest plątanina korzeni. Czasami się o nie potykam. Ścigają mnie płomienie czarne niczym bezksiężycowa noc. Ogień mojej mrocznej duszy.
Bose stopy miarowo uderzają o ziemię. Płuca palą żywym ogniem. Coraz trudniej mi lawirować między drzewami. Boję się.
Kątem oka wychwytuję ludzką sylwetkę siedzącą na gałęzi drzewa oliwnego, rozrośniętego do rozmiarów kilkusetletniego dębu. Odwracam się w stronę człowieka.
Z wysokości około dwóch metrów spogląda na mnie śniady nastolatek o bardzo smutnych, szarych oczach. Wyciąga w moją stronę dłoń. Chwytam się jej jak tonący brzytwy. Chłopak bez trudu podciąga mnie i sadza na gałęzi tuż obok siebie. Przylegam do wybawcy. Słyszę jego szept: „Jesteś bezpieczna, ogniu mojej duszy”. Nie wiem czemu, ale wierzę, że przy nim nic mi się nie stanie, że nie płomienie nie strawią mojego jestestwa.
Czarny płomień sięga coraz bliżej. Już na całym ciele czuję żar. Zamykam oczy, a gdy po chwili nic się nie dzieje nieśmiale uchylam powieki.
Zewsząd otaczają nas jęzory niebieskiego i zimnego jak polarny lód ognia. Zerkam na mojego towarzysza. Nieznacznie się uśmiechając, spogląda na mnie swoimi dużymi i przeraźliwie smutnymi oczami. Odbijają się w nich blado błękitne płomienie.
Nagle spochmurniał i odwrócił wzrok.
Wiem, że zauważył mrok czający się gdzieś w moim spojrzeniu, bo czyż oczy nie są bramami duszy?
***
Long Island
Obudziłam się z cichym świstem wciągając powietrze. Szeroko otworzyłam oczy, by odpędzić resztki snu. Nigdy nie pamiętałam nocnych wędrówek po krainie Morfeusza, ale dziś miałam wrażenie, że duże, szare i smutne oczy zapamiętam do końca życia. Po głowie kołatało mi się też zdanie wypowiedziane aksamitnym męskim głosem, którego nie do końca rozumiałam treść.
„Tutus es, ignis animae mae”
Jesteś bezpieczna, ogniu mojej duszy.
Potrząsnęłam głową, by odgonić nieodpowiednie w tej chwili myśli. Odrzuciłam kołdrę na bok i z szelestem zsunęłam się z łóżka. Gdy dotknęłam stopami gładkiego, zimnego marmuru, na chwilę przymknęłam oczy, rozkoszując się zimnem.
Mrok panujący w pomieszczeniu wydawał się lgnąć do mnie niczym ćma zwabiona światłem, ale odpędziłam go odsłaniając ciężkie, czarne zasłony. Przez chwilę stoję oślepiona przed oknem, a gdy już odzyskuję wzrok moim oczom ukazuje się widok starego i ciemnego lasu.
Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do dużego naściennego lustra, by się w nim przejrzeć. Na gładkiej powierzchni odbijał się obraz niskiej dziewczyny o bujnej rudej czuprynie i karnacji typowej do tego koloru włosów. Tylko oczy nie pasowały do całości, były czarne niczym najgłębsze otchłanie Tartaru.
Nagle to wszystko wydaje mi się takie nierealne, głównie z powodu wielkich ognistych skrzydeł wyrastających mi z pleców.
Wszystko to się zamazało.
Podłoga drastycznie się przybliżyła, a spotkanie z nią wcale nie było miłe. Nie mogłam złapać tchu. Nie dochodziły do mnie żadne dźwięki.
Później nastała ciemność.
***
Zanim uświadomiłam sobie, że się obudziłam, zobaczyłam rozszerzone strachem źrenice i kojąco błękitno zieloną tęczówkę dookoła. Obraz drastycznie się powiększył i ujrzałam zaniepokojoną Loki, klęczącą obok na marmurowej podłodze. Widząc, że otworzyłam oczy, serdecznie mnie uściskała, co skwitowałam stwierdzeniem:
– Żeby cię jasna cholera wzięła. To boli.
Loki Liar, zwana z tego powodu Kłamczuchą, bez trudu podniosła mnie z podłogi i wyniosła z domku. Wiedziałam, że niesie mnie do infirmerii.
– Ile byłam nieprzytomna? –spytałam słabym głosem.
Czarnowłosa piękność chwilę się zastanowiła, po czym niepewnie powiedziała:
– Obudziłaś się zaraz po tym jak do ciebie przyszłam, czyli kwadrans po ósmej.
Westchnęłam. Coraz lepiej ci idzie, Irenko! Niedługo zemdlejesz i już się nie obudzisz!- pomyślałam.
Moje rozmyślania przerwała cmokająca nimfa opiekująca się obozową lecznicą.
– Już trzeci raz w tym tygodniu cię tu widzę, a jest dopiero wtorek. Bijesz ostatnio wszelkie rekordy. – powiedziała zmartwiona pielęgniarka i po chwili przerwy zapytała- Znowu zemdlałaś, Ireno?
Przytaknęłam, co wywołało u nimfy głębokie westchnienie. Kobieta podparła się pod boki i intensywnie się na mnie patrzyła.
– Wiśnio, gdzie mam ją położyć?- Loki zwróciła się do pielęgniarki.
– W pokoju numer trzy i zaraz po tym idziesz na zajęcia, zrozumiano?- ostrym tonem rzekła drzewna duszka.
Nimfa poprowadziła Loki do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie zostałam ułożona na wąskim łóżku. Zanim moja przyjaciółka wyszła Wiśnia kazała jej jeszcze poinformować Chejrona o tym, że przez najbliższe dwa dni zostaję w infirmerii. Skomentowałam to przeciągłym jękiem, a Loki wyszła zdawkowo się żegnając.
Leżąc na szpitalnej pryczy z zainteresowaniem przyglądałam się krzątaninie Wiśni. Widziałam, jak ta rozciera jakieś liście w moździerzu i zalewa je wcześniej zagotowaną wodą. Do powstałego w ten sposób naparu dosypała jeszcze jakiś aromatycznych ziół i podała mi pseudoherbatkę. Podziękowałam jej skinieniem głowy. Nimfa westchnęła, by następnie przekazać mi, że mam się nie przemęczać, pić dużo płynów i spróbować zasnąć. Potakiwałam, co chwila, ale nie słuchałam. W końcu Wiśnia zauważyła, że nie ma, co strzępić sobie gardła i wyszła z obietnicą przyniesienia mi jakiejś ciekawej lektury.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za nimfą, jednym płynnym ruchem wstałam z łóżka jednocześnie wypijając napar. Nie miałam Loki za złe, że tak się o mnie troszczy przecież wychowałyśmy się razem i byłyśmy niemal siostrami, ale ostatnio była wyjątkowo nadopiekuńcza. Co było nader irytujące.
Mając dość małego białego pokoju, wyskoczyłam przez okno. I muszę dodać, że pomieszczenie znajdowało się na pierwszym piętrze. Wylądowałam, cudem nie łamiąc żadnej kończyny. Zaraz cieniem przeniosłam się do swojego domku, gdzie zabrałam się za pakowaniem do plecaka niezbędnych do przeżycia rzeczy. Po odpowiednim przygotowaniu swego wyprawowego ekwipunku i przebraniu się w ciuchy bardziej stosowniejsze niż piżama, zamknęłam oczy i skupiłam się na przejściu cieniem poza barierę obozu, co wcale nie było łatwe z powodu zabezpieczeń przeciw magicznych Obozu Półkrwi.
Jednakże ja nie pierwszy raz uciekałam z tego herosowego pierdla.
Cieniem dotarłam aż do najbliższej szosy, gdzie zmieniłam swoje czarne adidasy na rolki. Schowałam do plecaka buty i pomknęłam drogą prowadzącą do Nowego Jorku.
***
Po kilku godzinach nieprzerwanej jazdy dotarłam do kulturowej stolicy Ameryki. Następne kilkanaście minut zajęło mi dotarcie to Upper East Side, przy której stał blok, w którym posiadałam mieszkanie.
Moje lokum znajdowało się na trzecim piętrze, gdzie dotarłam wchodząc po schodach. Wygrzebałam z kieszeni dżinsów klucze i po chwili gmerania w zamku udało mi się dostać do środka. Nadal nie zdejmując rolek, jeździłam po mieszkaniu zbierając, co potrzebniejsze rzeczy. W ten sposób udało mi się zgromadzić dość pokaźną kolekcję broni, ubrań, żarcia i wszelakiego innego sprzętu potrzebnego na wyprawie. Wszystko to było popakowane w takie torby, by można by je przerzucić przez koński grzbiet.
Pakunki wystawiłam na metalowy podest przy drabince przeciw pożarowej. Zamknęłam drzwi małego mieszkanka od wewnątrz i wyszłam przez okno na zewnątrz przy okazji je zamykając. Wyjęłam zwój liny z plecaka i przywiązałam jeden jej koniec do barierki, a drugi do piętrzących się na podeście toreb. Opuściłam pakunki na ziemię, a sama zjechałam na dół po drabinie, przedtem odwiązując linę od barierki.
Gdy już znalazłam się na dole, przeciągle gwizdnęłam. Chwilę potem z ziemi wyskoczył Kostek i z wesołym rżeniem i stukaniem kości powitał mnie w nowojorskim zaułku. Poklepałam konia-szkieleta po łopatce i zaczęłam go siodłać. Obładowany koń jednak wcale się nie zraził i gdy tylko usiadłam mu na grzbiecie ruszył z kopyta w stronę Central Parku.
– Hola, hola! Kostek nie jedziemy do Central Parku, tylko do Obozu Półbogów- krzyknęłam, czym zwróciłam uwagę ludzi z najbliższej okolicy.
Krótka dygresja, są trzy obozy (od lewej): Obóz Jupiter, gdzie urzędują Rzymianie, Obóz Półbogów, zwany też Integralnią lub Obozem Integracyjnym i Obóz Półkrwi, gdzie swą siedzibę mają Grecy.
Kiedy moje myśli były skierowane na inne tematy, Kostek zawrócił i pomknął galopem w stronę zachodzącego słońca.
Notka od Autora
Bogowie, przepraszam za swoje nieudolne opowiadanie! I wy mi wybaczcie drodzy blogowicze, że opuściłam was na tak długo, wracam pod trochę zmienionym nickiem i z tak beznadziejnym opowiadaniem.
Mam jednak nadzieję, że dobrze się czytało i nie ma za wielu niezgodności.
Dziękuję za uwagę.
Super. Lofciam to ale jest duzo blędow. Popraw to i owo a będzie perfect.
Jest świetne! Tylko krótkie, ale pomysł z trzecim Obozem mnie zaciekawił 😉 Czekam na więcej.
Super! Me gusta to opowiadanie
Pffffh to jest niesamowite, ciesze sie, ze w koncu trafilam na cos porzadnego przegladajac rr po dluuuugiej przerwie. Irena jest zajebista, juz ja kocham. Jeju, nie wiem czy jest nastepna czesc bo moglam przeoczyc ale jesli nie ma to niech bedzie, cos czuje, ze wejde tu znowu tylko po nia. Aaah, strasznie sie ciesze, ze kliknelam w ‚Ignis’, przyciagnelo mnie nazwisko Ireny (Adler tak? Czy cos pomieszalam? Jak Steven <3) iiii Loki Loki Loki bogowie, kocham to imie chociaz nie jestem pewna czy pasuje, hahah Loki opiekunczy? No, ale jest duper, tak trzymaj