Mam nadzieję że część pierwsza spodoba wam się tak jak prolog. Dedykacja zarezerwowana jest dla Reyny, Perdiksa, asi_48, Boginki oraz Pallas Ateny.
Uwaga!
Przed czytaniem zapoznaj się z ulotką dołączoną do opakowania lub skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każde opowiadanie niewłaściwie napisane zagraża twemu życiu lub zdrowiu!
Pozdrawiam,
Olishia
Skin to bone, steel to rust
Ash to ashes, dust to dust
Let tomorrow have it’s way
With the promises we made
Skin to bone, steel to rust
Ash to ashes, dust to dust
Your deception, my disgust
Ash to ashes, dust to dust
Let tomorrow have it’s way
With the promises we made
Skin to bone, steel to rust
Ash to ashes, dust to dust
Your deception, my disgust
Skóra w kości, stal w rdzę
Popiół w zgliszcza, prochy w pył
Niech jutro pójdzie swoją drogą
Z obietnicami, które złożyliśmy
Skóra w kości, stal w rdzę
Popiół w zgliszcza, prochy w pył
Twoje oszustwo, mój wstręt
Popiół w zgliszcza, prochy w pył
Niech jutro pójdzie swoją drogą
Z obietnicami, które złożyliśmy
Skóra w kości, stal w rdzę
Popiół w zgliszcza, prochy w pył
Twoje oszustwo, mój wstręt
Gdybyście kiedykolwiek byli zmuszeni zastanowić się i wybrać najmilszą znaną wam osobę, kto by to był?
W moim przypadku odpowiedź jest prosta – z pewnością nie Joy Murphy.
I właśnie teraz kiedy otwieram oczy, wzdrygam się bo widzę nad sobą parę małych, świńskich ślepi. Ich właścicielka wyszczerza zęby w uśmiechu.
-Wstawaj śmieciu – Joy potrząsa burzą włosów w kolorze umbry. -Chejron ma do ciebie jakąś sprawę.
Joy Murphy jest, delikatnie mówiąc, jednym z moich najgorszych, sennych koszmarów. Jej ukochanym zajęciem jest podlizywanie się swojemu ojcu, Dionizosowi, oraz budzenie mnie o brzasku. Ponieważ trafiliśmy do obozu w tym samym dniu, automatycznie stałem się jej ulubionym kozłem ofiarnym. Jako syn Aresa powinienem oczywiście umieć jej przyłożyć, jednak – mimo wszelakich starań – zbyt często jak na mój gust, grałem rolę flagi zaciągniętej przez tę gorgonę na maszt.
– Powstaję z trumny – informuję Joy, celując w jej rozczochraną łepetynę poduszką. Bez problemu się uchyla, poduszka trafia z cichym brzęknięciem w przeciwległą ścianę (ponieważ przewidująco umieściłem w niej wczoraj metalowy klocek – sytuacja z Joy powtarza się niemal codziennie).
Joy jako córka szefa, może bez groźby wypatroszenia odwiedzać inne domki (ku rozpaczy właścicieli). Zazwyczaj zostaje jednak wypędzona lub zastraszona, co niestety w żadnym stopniu nie gasi jej ogromnej chęci do systematycznego niszczenia mi życia.
Córka Dionizosa obrzuca mnie pełnym politowania spojrzeniem i podskakując wypada z domku Aresa. Z miną wesołą jak u wisielca, zaczynam przygotowywać się do wyjścia. Zapinając bluzę przelotnie zerkam na ozdobiony płonącymi czaszkami budzik śpiącej nieopodal Clarisse i czuję nieposkromioną ochotę wrzucenia Joy do kadzi wrzącej wody.
Piąta dwadzieścia.
Piąta. Dwadzieścia.
Rano.
Rozważając w myślach wszystkie niezawodne sposoby unicestwienia Joy Murphy, staję przy drzwiach i spoglądam na swoje rodzeństwo, pogrążone we śnie.
Na czarno – bordowych ścianach wiszą niezliczone plakaty przedstawiające zespoły: głównie rockowe i heavymetalowe, jednak gdzieniegdzie wpatruje się we mnie jeden ze znanych raperów. Łóżka poustawiane pod ścianami zasłane są czerwonymi pościelami w krzykliwych odcieniach (a w większości przypadków również starymi ciuchami). Mrużę oczy, oślepiony słońcem wpadającym przez okiennice.
Nie cierpię słońca.
Gładzę ręką włosy i wychodzę z domku Aresa.
Zgodnie z moim oczekiwaniami żaden normalnie myślący heros nie wstaje o brzasku. Plac jest niemal pusty, jedynie w oddali majaczy się sylwetka driady o złotych włosach. Uśmiecham się, kiedy Nelly biegnie ku mnie co tchu, a jej szpiczaste uszy podskakują przy każdym kroku.Chociaż Nelly ma już dwadzieścia pięć lat, wciąż wygląda na jakieś siedemnaście. Mimo iż ma banalną twarz nie brak jej uroku.
-Victor!- rozradowana wita mnie już na wstępie. Na jej głowie spoczywa purpurowy kapelusz z rondem ogromnym jak patelnia. Z jej szyi zwisa aparat na smyczy.
-Witaj- przyglądam się jej marchewkowym oczom. – Jak było w Wenecji?
Nelly i jej narzeczony, Pete, wygrali jakiś idiotyczny konkurs: wystarczyło wyciąć dziesięć znaczków z opakowań po batonach zbożowych i liczyć na odrobinę szczęścia.
-Ach!- chichocze driada. – Było fantastycznie! Wyobraź sobie…
Wysłuchuję opowieści o niezwykle przyjaznych weneckich nimfach, niemiłych lokajach oraz pewnej nieokrzesanej nereidzie obsługującej wodne taksówki.
Usiłuję wyglądać na zainteresowanego, jednak Nelly wciąż zasypuje mnie coraz to nowszymi ”ciekawostkami”.
-W sumie nie było tak źle- nareszcie kończy.
-Wspaniale- mówię z ulgą. – Nie widziałaś przypadkiem Chejrona?
-Zdaje mi się że przebywa nad jeziorem -marszczy brwi.-Jednak nie mam pewności.
Dziękuję jej i kieruję się ku jezioru. Ptaki śpiewają swe melodyjne pieśni, jesienne słońce przedziera się przez korony drzew, opadłe liście zdobią podłoże złotem i czerwienią.
Docieram nad jezioro i dopadam Chejrona. Nauczyciel wpatruje się uważnie w wzburzoną toń.
Kiedy dociera do niego odgłos moich kroków odwraca głowę i obdarowuje mnie ciepłym uśmiechem.
-Mam dobrą wiadomość- informuje mnie. – Twoja matka zadecydowała że nie musisz jednak wracać do szkoły,jak to sobie zaplanowała. Możesz rozpakować swoje bagaże, Victorze.
Ups. Od początku września nawet nie zajrzałem pod łóżko a co dopiero mowa o pakowaniu się…
-Fantastycznie- mamroczę pod nosem.
-Jeszcze jedno- centaur lustruje mnie wzrokiem. -Twój kot znów wałęsał się po mojej sypialni. Jeśli jeszcze raz zobaczę tam tego sierściucha, obiecuję że przerobię go na pokarm dla piekielnego ogara- sięga za pazuchę i wyciąga małe, puchate zawiniątko. Owa kulka po chwili ożywa i mruczy niczym kosiarka w dłoniach Chejrona. Dusząc się ze śmiechu biorę Hope na ręce i po raz enty przepraszam nauczyciela za jej zachowanie. Odkąd matka przysłała mi w prezencie urodzinowym szarego kota, jestem nieustannie narażony na gniew rodzeństwa. Hope niszczy dosłownie wszystko, jednak nie sposób jej nie kochać gdy spogląda na ciebie tym pociesznym łebkiem.
Stawiam kota nie ziemi i żegnam się z Chejronem.
Wracam do domku Aresa i udzielam Hope reprymendy. Mimo to, ten cholerny kocur nadal mruczy i pociera grzbietem moje nogi.
Kapituluję i nachylam się by ją pogłaskać, jednak ona pędem rzuca się przed siebie. Biegnę za nią, przedzieram się przez krzaki i uchylam przed gałęziami.
Wybiegam na polanę i widzę Pięść Zeusa. Kocica kilkoma zgrabnymi ruchami wspina się na skałę i będąc już na górze zaczyna głośno miauczeć.
-Powinienem już dawno odsprzedać cię Connorowi i Travisowi- warczę w jej kierunku, drapiąc się na stertę kamieni. – Proponowali mi za ciebie całe trzy drachmy.
Hope niewzruszona śledzi moje ruchy. W końcu jednak dosięgam jej rękoma i unoszę za kark.
-No to se zaraz pogadamy- syczę w jej stronę.
Słyszę za sobą cichutki trzask i momentalnie odwracam głowę.
Chcę krzyknąć jednak głos więźnie mi w krtani.
Widzę wycelowany w moje serce miecz i zakapturzoną postać wpatrującą się we mnie parą kawowych oczu.
CDN
Wow czekam jest super tylko najpierw napisałeś że KOCUR się ociera o nogi a później KOCICA wskoczyła no to albo ona albo on?
Cudo *.*
Pisz, pisz CD, bo nie wytrzymam nerwowo!
[przez chwilę uważnie wpatruje się w monitor, jakby coś badając]
Olishia, ile Ty masz lat, że tak piszesz? O.o Bo 12 raczej nie.
No więc powiesz? 😀
Genialne! Czekam na cd.
Normalnie człowiek renesansu… cudownie rysuje, magicznie pisze…. Co jeszcze? Pytam się ku*** co jeszcze? Opanuj się Reyna, spokojnie… Dobra. TO JEST NIEZIEMSKIE! Ach TE opisy! <3
Ojej, ojej! Zapomniałabym! Dziękidziękidzięki! Nie zasłużyłam, ale dziękuję za dedykację
o, spotkał po raz pierwszy dziewczynę? Cudnie 😀