Kolejna obiecana seria :D. To opko dedykuję Pallas Atenie, Arachne, Nożownikowi7 i Annabeth1999. Jedynym, którzy czytali przed premierą na blogu. Udało się wam mnie przekonać, żebym jednak pisała Córkę Ateny, bez odpoczynku.
Chione
I’m gonna love you like I’ve never been unbroken…
I’m gonna say it like it’s never been spoken…
Będę Cię kochać, jakbym nigdy nie była złamana…
Będę powtarzać to, jakby nigdy nie było wypowiedziane…
Demi Lovato – Unbroken
Kap. Kap. Chlup. Chlup. Było mi zimno. Bardzo zimno. Kap. Chlup. Dlaczego w górskich pokojach hotelowych NIGDY nie instaluje się ogrzewania? Marzłam. Miałam wrażenie, jakby obejmowała mnie znów Chione. Taki przeszywający chłód. Chlup. Zawierucha za oknem umacnia mnie tylko w przekonaniu, że kierownik „Zajazdu pod Niedźwiedziem” był kompletnym idiotą. Kap. Deszcz lał. Chmury obrzucały gradem szybę. Śliczna pogoda. Była mniej więcej czwarta nad ranem, a ja spałam, albo raczej próbowałam spać.
Przeszkadzała mi w tym ulewa i coś jeszcze. Aura niepokoju, która czasem mnie nawiedzała. Jakbym była obserwowana. Możliwe, iż tak właśnie było. Pięć miesięcy wcześniej wygnano mnie z Nowego Jorku, za zdradę bogów olimpijskich. Gdybym postawiła nogę na terytorium NY, zostałabym skazana na karę śmierci. Więc zostałam zmuszono, by przeprowadzić się do Polski. Wesoła opowiastka, co nie?
Może wytłumaczę wam jeszcze CO ja robiłam w tym górskim hotelu… Otóż pojechałam z moją klasą na Zieloną Szkołę do Czech. Chciałam się nieco rozerwać. No i trafiliśmy w sam środek deszczowego miesiąca… Rzecz jasna nie przyjaźniłam się z prawie nikim z mojej nowej klasy. Większość dziewczyn, było głupimi, nadętymi gęsiami, które obgadywały mnie 24h na dobę. Nie lubiłam ich, one nie lubiły mnie i było nam z tym dobrze. Co prawda jeden chłopak BARDZO mi się podobał, ale no cóż… To, że przez pół roku jestem sama, nie znaczy, iż musze zdradzać Christiana, prawda? W końcu on kocha mnie, a ja kocham jego. W Dallasie się tylko trochę zauroczyłam.
Ja, niegdyś blondynka, teraz ruda dziewczyna o sowim wejrzeniu spiżowo szarych oczu. Ja, zdrajczyni. Ja, jedyna osoba, która zlitowała się nad córką Chione, najbardziej nie lubianej bogini śniegu, i pomogła jej dostać się do lodowego pałacu jej matki. Ja, jedyna osoba która wyciągnęła do małej Solange pomocną dłoń, gdy inni za wszelką cenę chcieli ją zabić.
Westchnęłam i przekręciłam się na drugi bok. Łóżko skrzypnęło. Kala podniosła głowę z poduszki i spojrzała na mnie rozespanym wzrokiem.
– Ewa, już rano? – Spytała.
– Nie. Śpij. – Mruknęłam.
Ta jednak wygrzebała się z rozkopanej pościeli i usiadła na dywanie.
– Ewa?
– Słuchaj, czy możesz spać? Ja też, bym chciała, ale jeśli będziesz gadać, raczej mi się nie uda. – Skłamałam. Obie to wiedziałyśmy. Nie spałam od kilku godzin i raczej, bym już nie zasnęła.
– Możesz iść ze mną do kuchni?
– Co? – Wykrztusiłam.
– Zgłodniałam. Obudziło mnie coś ruszającego się pod twoją kołdrą i jestem głodna. Pójdziesz ze mną do stołówki? Sama się boję.
Spojrzałam gniewnie na kształt jamnika, wyraźnie rysujący się pod materiałem. Świetnie Rose. Oby tak dalej.
– Chodź. – Pociągnęłam Kalę za rękę.
Dziewczyna była jedną z niewielu z tych gęsi, które dało się lubić. Stado z mojej klasy nie akceptowało jej chyba dlatego, że miała dość… hmm… opływową figurę. I dużo jadła.
Wstałam z łóżka. Nawet nie pytajcie, jak przemyciłam na Zieloną Szkołę mojego niskopodłogowca.
Przemknęłyśmy z Kalą przez park, prosto do pawilonu jadalnego. Na szczęście panie spały. Weszłyśmy do cichego pomieszczenia i zwinęłyśmy kilka kanapek przygotowanych na rano oraz trochę psiej karmy (no co tak na mnie patrzycie? Rose też musi czasami jeść…), po czym wróciłyśmy. Udało nam się zaklepać jedyny, dwu-osobowy pokój, więc nikogo nie obudziłyśmy, jedząc hałaśliwie posiłek.
********
Aua. Bolała mnie głowa. Chwila. GDZIE JA BYŁAM?! Ano… Zielona Szkoła…
Zegar pokazywał ósmą rano. Mojej współlokatorki nie było nigdzie widać. Podniosłam się z niewygodnej poduszki. Sufit pomalowany na miętowy kolor pamiętał zapewne lepsze czasy. Wymacałam nogą kapcie. Wstałam i po raz któryś, odkryłam, że tutejsze, górskie poranki są wyjątkowo mroźne. Ale to ostatni taki poranek. Dziś wracałam z powrotem do Warszawy. Ubrałam się w luźne dżinsowe rurki z dodatkiem lycry, żeby były rozciągliwe i sprany, czerowny T-shirt z napisem „Dance… I’m lovin’it.”
Na to narzuciłam białą bluzę. Wychodząc na śniadanie (zdaje się, iż byłam spóźniona) omal nie przewróciłam się o własną, spakowaną już walizkę. Przeklęłam swoją nieudolność ruchową i zeszłam po schodach na dwór.
Byłam na bank spóźniona. Przed pawilonem nie było NIKOGO. Dlaczego nikt mnie nie obudził?
Usłyszałam stłumiony gwar dochodzący z budynku należącego do pracowników „Zajazdu pod niedźwiedziem”. Wytężyłam wzrok i przez okno dostrzegłam swoją klasę. Pewnie coś się stało i wszyscy się tam zleźli. Westchnęłam i już miałam ruszyć do wejścia i dołączyć, kiedy ktoś położył mi rękę na ramieniu.
Pisnęłam i odwróciłam się na pięcie. Nikogo za mną nie było… Ale ja czułam tą dłoń…
– Kim jesteś? – Przemówiłam do powietrza.
Ktoś, kto by mnie wtedy zobaczył, uznałby zapewne, iż uciekłam z domu wariatów.
A powietrze odpowiedziało…
– Naprawdę nie wiesz kim jestem?
Bogowie. To był głos Annabeth.
– Ann! – Wrzasnęłam i rzuciłam się w pustkę.
Na szczęście dobrze wycelowałam i przytuliłam swoją siostrę, a nie ziemię.
– Już dobrze, dobrze. Udusisz mnie! – Powiedziała ze śmiechem blondynka.
Ściągnęła bejsbolówkę Jankesów, spod której wysypały się jej śliczne, jasne loki.
– Przyszliśmy cię zabrać. – Oznajmiła prosto z mostu.
– Co? – Wytrzeszczyłam oczy. – Dokąd? Mam jeszcze miesiąc, tej cholernej banicji…
– Na miesiąc wakacji. – Wytłumaczyła z błyskiem w oku dziewczyna. – Bogowie zabronili nam się widywać tylko przez pięć miesięcy.
– Christian tu jest? – Zapytałam.
– Tak. Ściągnął wszystkich właśnie do tego budynku, byśmy mogli cię spokojnie porwać. Jakieś dziwne zwierzątko wyskoczyło z garnka z zupą. Wszyscy usiłują je schwytać.
Przyjrzałam się Annabeth. Wyglądała jakoś inaczej… Chyba urosła…
– Zabieracie mnie teraz? – Moje struny głosowe wypowiedziały te słowa same… Bez mojej pomocy…
– Tak. Twoja walizka już jest w drodze. Pies też. – Siostra wybuchnęła śmiechem, widząc moją ogłupiałą minę.
– A teraz chodź. Zaprowadzę cię do twojego chłopaka. – Niemal widziałam, jak w duchu zrywa boki ze śmiechu.
– Jasssne. – Mruknęłam.
Dałam się pociągnąć za rękę w głąb pawilonu, gdzie spała moja klasa. Był pomalowany na niebiesko i ogólnie bardzo ładny. Pokoje dokładnie posprzątane, ale – niestety nie ogrzewane. Na ścianach w holu wisiały śliczne obrazki przedstawiające cuda natury. Jakieś żabki, kwiatki, dziwaczne cuda, niewida…
Schody na górę znajdowały się na końcu jadalni.
Weszłam po nich do mojego i Kali pokoju, właściwie nie wiedząc po co.
I zobaczyłam Chrisa. Zmienił się. Jego oczy wcześniej delikatnie czarne, trochę przejrzyste, teraz przypominały wnętrze studni. Nic nie dało się w nich dostrzec. Były to oczy dziecka, które zbyt szybko dorosło. Zbyt wiele cierpień ludzkich oglądało. Dziecka, które zostało odtrącone. Zapomniane…
Czarne włosy nie były krótko przycięte. Sięgały mu kilka centymetrów za uszy. Twarz miał naznaczoną bólem. Wzrostu około metra osiemdziesiąt. Czyli tak jak ja. Jednak wydawał się starszy emocjonalnie. Dojrzalszy…
Na nogach miał czarne converse’y (tak, oboje mamy zamiłowanie do tej marki) i granatowe, wygodne dżinsy. Czerwona bluza odrobinę go „odmłodniała”. Wyglądał w niej bardziej jak nastolatek, a nie jak dorosły mężczyzna…
Zanim zdążył mnie dostrzec, zza załomu korytarza, rzuciłam mu się na szyję. Może powiem prawdę – omal nie połamałam mu żeber. Zachowałam się jak Pani O’Leary w stosunku do Percy’ego, ale cóż mogę na to poradzić? Jak już się przylepiłam, nie chciałam puścić – taka już moja wada. A więc dusiłam Christiana jakąś minutę, nim coś powiedział.
– Ewa… Tak mi Ciebie brakowało… – Szepnął w moje rude włosy.
Nic nie odpowiedziałam. Wiedziałam, iż nie muszę. On wiedział co ja czuję. Nie musiałam rzucać słów na wiatr.
Annabeth podeszła do drzwi, w których staliśmy i pokręciła głową. Wyglądała na zakłopotaną. Jeden lok wymknął jej się spod końskiego ogona i opadł na czoło. Wyglądała słodko.
– Idziemy? – Spytała.
W obawie, myśląc, że jesteśmy tak zajęci sobą, iż jej nie dostrzegamy weszła do pokoju szturchnęła mnie i pokazała kciukiem wyjście.
– A, tak, jasne. – Odparłam.
Udało mi się (jakoś!) przestać się tulić do syna Hekate. Pocałowałam go jeszcze i wyprostowałam się. Biała bluza trochę się pogniotła z przodu. Wygładziłam ją. Moje siano wyglądało teraz sto razy gorzej niż po wstaniu. Zapomniałam go uczesać, a poza tym, jeszcze mój chłopak gładził mnie po głowie. Sięgnęłam do czoła i poczułam pod palcami kołtun. Duży, pękaty kołtun, którego nie powinno, być na mojej głowie.
Westchnęłam i przejechałam po nim włosami.
– Gdzie ze mną jedziecie? – Rzuciłam.
I nagle uświadomiłam sobie, iż nie jestem już w pokoju, na korytarzu, ani nawet w górach.
Rozejrzałam się dokoła. Za mną znajdował się żwirowany podjazd, pnący się pod górę, niczym szara wstęga wyrzucona w powietrze… Ja stałam na progu domu. Zaraz! To nie był dom! To była potężna willa… Odwróciłam się i dostrzegłam stalową bramę, którą szczelnym kokonem oplatała winorośl. Wokół posesji ustawiono wysoki na około cztery metry mur zrobiony z czerwonych cegiełek. Piękna, soczysta trawa rosła równo przystrzyżona po obu stronach podjazdu. Krzaki róż, które w zamyśle ogrodnika miały zapewne dodać miejscu łagodności, wręcz przeciwnie – sprawiały, że stawało się ono jeszcze bardziej surowe. Willa miała kolor morskiego błękitu. W zaprawie murarskiej zatopiono kawałki muszli i kolorowych (szlachetnych?) kamieni. Jak w domku Posejdona… Czułam, że mój chłopak majstrował nieco przy tych ścianach.
Olbrzymie okna wyglądały, jak oczy. Patrzyły na mnie takim „spojrzeniem”, że miałam nieprzepartą ochotę, by uciec z zasięgu ich „wzroku”. Drzwi frontowe, były tak ogromne i ciężkie, że nie byłam pewna, czy miałabym siłę, żeby sama je otworzyć.
Schody, prowadzące na ganek, na którym właśnie stałam, były wypolerowane i błyszczące.
Jacy milionerzy mieli TAKI dom?
– Tu mieszkam. – Powiedział Chris, wyrywając mnie z zamyślenia.
– TU? – Zapytałam, rozszerzając źrenice do nienormalności.
Skinął głową. – Percy jest w środku.
Popchnął te ogromne wrota i wpuścił mnie do środka. Za nami weszła Annabeth.
Hol, był śliczny. Pomalowany na ciemno-zielony, butelkowy kolor. Podeszła do mnie jakaś dziewczynka, może trzynastoletnia. Miała śliczne, blond włosy, jak ja kiedyś. Jak ja kiedyś… To MUSIAŁA być mała siostra Christiana, Luiza.
– Ewa? – Zapytała.
Jej śliczne, brązowe oczy patrzyły w głąb duszy.
– Tak. – Odparłam.
– Jakże się cieszę! – Zaczęła paplać. – Musiałam cię nareszcie poznać. Christian tyle mi o tobie opowiadał! Mówił, że ma taką słodką dziewczynę… I nie kłamał! Jesteś śliczna! Masz takie piękne szare oczy i te włosy… Takie ładne… rude… Cudny kolor! A ty i Annabeth to siostry? Obie jesteście przesłodkie. I takie podobne. Prócz tych włosów. Farbowałaś?
– Nie… – Odparłam, przerażona nagłym natłokiem komplementów. – Pewna kobieta mi je pofarbowała, wbrew mojej woli.
– Jak to… – Dziewczynka zaniemówiła.
Chris otoczył mnie ramieniem.
– Ona była porwana, Luizo. Ktoś zrobił jej krzywdę. Jest po przejściach. Nie zadawaj jej takich pytań.
– Co ci zrobił? – Oczy Luizy były teraz wielkości spodków kosmicznych.
– Ja… – Zabrakło mi słów.
Nikomu nigdy nie mówiłam o tym co przeżyłam. Było to dla mnie tak potworne, że samo wspomnienie zapewniało mi koszmary na pół roku. Po prostu – bałam się o tym mówić. Był to jeden z zakazanych tematów w Obozie Herosów. Musiano go takowym ozwać, bo moje zdrowie psychiczne i tak już mocno nadwyrężone, po prostu by znikło.
– Nie zadawaj jej takich pytań. – Syknął syn Hekate.
Annabeth położyła mi rękę na ramieniu, czując, iż cała drżę. Wspomnienie wróciło jak żywe…
Biegnę na oślep. Nie jestem pewna czy znajduję się pod ziemią czy na powierzchni, w wodzie czy na lądzie. Nie wiem w zasadzie nic. Nie pamiętam jak się nazywam, kim jestem, ani co robię w tym koszmarze.
Goni za mną kobieta. Staruszka o białych jak śnieg włosach. Ma żółte, ostre zęby, które do mnie szczerzy. Jest straszna. Jedyne o czym myślę przez ostatnie parę godzin, to uciec daleko od niej.
Tak daleko, że mnie nie dopadnie. Wiem, iż to niemożliwe. Ona prześladuje mnie od rana do nocy. Nie daje mi wytchnienia.
Ja tracę siły, a ona ma ich coraz więcej. Boję się. Boję się, że gdy zaciśnie dłonie na moim nadgarstku, zrobi mi coś gorszego od śmierci w męczarniach. Przystaję na chwilę i znów podrywam się do szaleńczego sprintu. Jestem wykończona. Jędza za chwilę mnie złapie. Modlę się do bogów jeśli istnieją jacykolwiek, o szybką śmierć. Nie chcę cierpieć.
Czuję, że moje nogi omdlewają z wysiłku. Już nie mogę biec dalej. Już nie dam rady. Moje usta łapczywie chwytają powietrze. Zatrzymuję się. Serce wykonuje sto ruchów na sekundę. O dziewięćdziesiąt dziewięć ruchów za dużo. Moje tętno bije równie szybko.
Boli mnie wszystko.
To cud, że jeszcze nie dostałam zawału. A może go dostanę za chwilę? Kto wie. W ciągu następnych kilku sekund uspakajam się na tyle, żeby stawić czoła czemuś gorszemu od śmierci.
Staruszka dobiega do mnie.
– No wreszcie skarbie – syczy – dużo się za tobą nabiegałam. Było tyle uciekać?
Kręcę głową. Może demoniczna babcia, się nade mną ulituje i umrę szybko?
Przygotowuję się psychicznie do tego co mnie teraz czeka.
Jędza łapie mnie w pasie. Jej palce powoli pełzną po brzuchu, w górę mojej klatki piersiowej. A później czuję szarpnięcie i nagły ostry ból. Szpony przebijają mi bluzę. Rozcinają skórę i wbijają się w ciało. Dokładnie w miejscu gdzie jest moje serce.
Krew spływa po moim brzuchu. Jest jej coraz więcej. Wrzeszczę ile sił w płucach. Ból jest nie do zniesienia. Osuwam się na kolana. A kobieta tryumfując trzyma w dłoni coś oślizgłego i ociekającego krwią. Moje serce.
Dlaczego jeszcze nie umarłam? Nie mam pojęcia. Nagle patrzę w dół, na poszarpane ubranie. Ku mojemu zdziwieniu rana zasklepia się. Ale cały czas czuję koszmarny ból.
Potrząsnęłam głową. Bałam się moich własnych myśli. Były potworne…
A siostra Chrisa znów zaczęła mówić. Chyba zauważyła, że nic ze mnie nie wyciągnie.
– Ja tak chciałabym zostać ciocią. – Powiedziała, rozmarzona.
Nie wiem kto był bardziej czerwony – ja czy Christian.
– Pewnie wkrótce zostaniesz! Za jakieś sześć lat, może dłużej… – Usłyszałam chłopięcy głos. Poczułam na posadzce kroki i do holu weszło lustrzane odbicie mojego chłopaka.
– Dan, idź stąd! – Niemal warknął syn bogini magii.
Annabeth uśmiechnęła się do Dana.
– Percy jest w kuchni? – Zapytała.
Odbicie Chrisa skinęło głową.
– Mama gotuje. Macie ochotę na zupę z cukinii?
– Tak. – Uśmiechnęłam się.
Nie ma co opisywać, Dana. Był identyczny, jak mój kochanek. Może oprócz tego, iż nie miał tych czarnych przerażających oczu, tylko ciepłe, brązowe. Ale dlaczego Chris mi o nim nie powiedział? Ukrywał przede mną, iż ma brata? Po co?
– Jestem Ewa Holt. – Wyciągnęłam do niego rękę.
– Daniel Innovilus. A tak swoją drogą jesteś piękna. Aż dziw mnie bierze, gdy myślę, że mój brat bliźniak znalazł sobie tak ładną dziewczynę. Tylko może uczesz włosy. To Christian ci je tak rozczochrał?
Moja twarz przybrała kolor dojrzałego pomidora. Ten chłopak prawił mi komplementy. I drwił ze mnie. Nie wiedziałam co jest gorsze od drugiego.
– Nie. Nie uczesałam ich po obudzeniu. – Warknęłam.
– Aha, okej. – Odparł, zaskoczony moją wrogością.
– Coś nie tak, Ewa? – Podszedł do mnie Chris i objął ramieniem.
– Wszystko w jak najlepszym porządku. – Powiedziałam.
– Chodźcie do kuchni. – Mruknął Dan.
Poszliśmy.
Podobało się wam?
Pozdrawiam
Chione
Super, Chione. Opowiadanie jest przeboskie, te opisy emocji, akcja i humor. Kocham twoje opka!
Eh, bez przesady. Wiele osób z bloga pisze o wiele lepiej ode mnie, np. Ty :D, np. moja siostra [Arachne]. Ona jest po prostu NAJLEPSZA! Bije wszystkich na głowę :D.
Co tu dużo gadać Podpisuję się pod Nozownikiem7
Dzięx :P.
Znasz moją opinię. 😀
Haha, znam ;).
Super, extra, ton revelation. Chcę więcej!!!! Fajnie się czytało. Dzięki za dedykę w tym superaśnym dziele,
Annie. 😀 (Gummy bear l)
Dzięki, Gummy Bearze :P.
Normalnie mam motylki w brzuchu, banana na twarzy i morze ekscytacji w głowie. Napisałaś!!!!!! Hip hip, hura! Hip hip, hura! Pisz szybko cd proszę, proszę, proszę (trzy strony ariala 5 później), proszę! 😀 Ewa has come back! 😀
…
Test szóstoklasisty uniemożliwia mi pisanie 3 części przez najbliśzy miesiąc.
Super. Zaintrygował mnie Daniel Innovilus. Pisz dalej, jak najszybciej.
Oki, postaram się ;).
Właśnie przed chwilą nadrobiłam zaległości w czytaniu „Córki Ateny”… I jedno pytanie łomocze się w mojej głowie JAK MOŻNA TAK ŚWIETNIE PISAĆ?! Chione, jesteś niezwykła… To już 4 seria… Każda kolejna jest inna i lepsza od poprzedniej, chodź wydawałoby się, że to jest niemożliwe. Nie dość, że jesteś tak wytrwała w pisaniu to jeszcze Twoje opowiadania sprawiają, że człowiekowi opada szczęka do jądra ziemi. Mistrz i tyle! <3
No, weź… Ja nie piszę dobrze ;). Wszystko, co napisałaś w Swoim komencie dotyczy Ciebie :D.
Boskie i herosowe