-Tak- próbowałam ciąć durnym mieczem kukłę, jednak chybiłam o kilka centymetrów. Zacisnęłam zęby i ze stoickim spokojem wyciągnęłam zza pleców łuk. Nałożyłam strzałę na cięciwę i posłałam ją w kierunku kolejnego manekina, trafiając go w łeb i przewalając na pół.
Eddie spojrzał na mnie zniesmaczony, jednak powstrzymał się od stosownego komentarza.
Podniosłam łuk na wysokość oczu i jeszcze raz przyjrzałam się mu dokładnie. W świetle dnia biła od niego tylko delikatniutka srebrzysta poświata. Bez słowa podałam go synowi Afrodyty, a on zmarszczył brwi.
– Nie wygląda na starocie- zauważył oddając mi broń.
-Tak na marginesie: wyrocznia przybyła do obozu- usłyszałam oficjalny głos, gdzieś zza pleców.
Zareagowałam instynktownie, i gdyby nie lata treningu, Ro z pewnością wygrzebywałby teraz moją strzałę z mózgu.
Fiknął kozła w bok i podnosząc się, rzucił rozwścieczone spojrzenie Eddiemu, który skręcał się za śmiechu.
– Panna Alicja proszona jest do siedziby Wyroczni Dare, gdzie wysłucha przepowiedni dotyczącej jej misji- oznajmił Romeo otrzepując się z ziemi.
Z nerwów zaczęłam chichotać jak głupia, i gdyby nie oszołomienie związane z nagłym pojawieniem się syna Apolla, z pewnością uciekałabym ile sił w nogach.
-W porządku- wydusiłam w końcu.
Ro prowadził mnie i Eddiego między tłumami herosów spoglądających na nas z zaciekawieniem. Lawirowaliśmy między driadami i satyrami, aż w końcu stanęliśmy przed całkiem dużą jaskinią. Otwór jamy zakryty był firanką haftowaną w węże i nim się obejrzałam moi przyjaciele wepchnęli mnie do pieczary.
Wszędzie walały się sztalugi z na wpół dokończonymi obrazami, podłoga była zasłana tubkami farby w najróżniejszych kolorach, a na okrągłym stole królowało wielkie, wściekło zielone radio, zamiast szklanej kuli.
Długi wąż, zawinięty był na jej szyi niczym naszyjnik. Kiedy usłyszał moje kroki uniósł łebek i zasyczał cicho.
-Nie bój się jej – wyrocznia uśmiechnęła się do mnie – Vridi jest całkiem miła, o ile nie puszczasz przy niej głośno piosenek Louisa Armstronga- posłała wężowi przeciągłe spojrzenie – Jest miła, ale kompletnie nie ma gustu muzycznego.
Viridi zasyczała ponownie i jestem pewna że tym razem oznaczało to chichot.
-Przyszłam po przepowiednię- wydukałam.
-A jakże!- Rachel wstała z fotela i ułożyła na nim węża -Prawie wszyscy po nie przychodzą!
Zdezorientowana stałam wciąż u wejścia groty. Wyrocznia chyba to zauważyła bo gestem wskazała mi jedno z drewnianych krzeseł stojących przy stoliku.
-Musimy zaczekać aż duch wyroczni przemówi- poinformowała mnie Rachel- Napijesz się herbatki?
-Oczywiście.
Dare podeszła do prowizorycznej kuchenki umieszczonej w rogu jaskini i zadzwoniła blaszanym czajnikiem.
-Lubisz rysować- zauważyłam po chwili milczenia, spoglądając na sztalugi.
Rachel z uśmiechem machnęła ręką.
-Iii tam- powiedziała- To tylko szkice. Pamiętam, że jedna z twoich sióstr, Romilda, umiała rysować tak realistycz…
Nie dokończyła.
Zastygła w połowie drogi do stolika wciąż trzymając w dłoniach kubki z herbatą. Z jej ust i oczu zaczęły wydobywać się wstęgi szmaragdowego dymu, a Viridi leżąca na fotelu zasyczała ostrzegawczo.
W pogoń za zwierzyną z przyjaciółmi się rzucisz
***
Podczas gdy satyrowie cucili nieprzytomną Rachel, ja kręciłam się kompletnie oszołomiona przed jaskinią. Przepowiednia… Cholera, może powinnam zostawić Ro i Eddiego w obozie?
Nie miałam prawa narażać ich na takie niebezpieczeństwo, o jakim informował nas chyba najpogodniejszy wers wróżby: Żadne z was żywe do obozu nie wróci.
Białowłosy satyr wyszedł z pieczary wyroczni i zerknął na mnie przelotnie.
-Jak ona się czuje?- zapytałam zdławionym głosem.
– Ma się dobrze- pod jego delikatnym wąsikiem zaczaił się uśmiech -Oprzytomniała.
Z ulgą skinęłam głową i widząc że nie jestem już potrzebna. Ruszyłam przed siebie, nie zwracając uwagi na to, dokąd zaprowadzą mnie nogi.
Ten wers z pewnością oznaczał pogoń za łanią ceryntyjską.
W porządku. Szkoda tylko że przepowiednia ma jeszcze ciąg dalszy. Jeśli o mnie chodzi, takie proroctwo w zupełności wystarczy.
Ofiarą zemsty zostaniesz najgorszego wroga
Nie miałam pojęcia.
Żadne z was żywe do obozu nie wróci
Jak się tu dostałam?
Z resztą nie ważne…
Jutro wyruszam przecież na misję, a ciągnąc na nią Eddie’go i Ro wydaję na nich wyrok śmierci.
Wzniosłam wzrok ku górze i ze zdziwieniem napotkałam przed sobą małą rzeźbę przedstawiającą Hekate. Czemu wcześniej jej nie zauważyłam?
-Mamo – wyszeptałam – Proszę, pomóż mi!
Zamarłam, wyczekując odpowiedzi. Nic z tych rzeczy.
Milczący posąg przedstawiający bardzo szczupłą kobietę o rozwianych włosach, wciąż tkwił w miejscu. Zrozpaczona odwróciłam głowę i zamknęłam oczy.
***
-Alicja, Alicja! – słodki głos Ronnie wyrwał mnie z głębokiego snu.
Obudziłam się i niczym ryba wyciągnięta z wody zaczęłam poruszać ustami jakby brakowało mi powietrza.
-Alisiu, proszę obudź się – Ronnie ciągnęła mnie za bluzkę na piersiach – Proszę, boję się!
Wstałam raptownie i otoczyłam ją ramieniem gotowa bronić jej za wszelką cenę. Po chwili zdałam sobie jednak sprawę że dookoła mnie zaczęły gromadzić się smugi atramentowej ciemności, rzucając na moją twarz naprawdę przerażające efekty. Spróbowałam uspokoić się w duchu.
-Przepraszam – odgarnęłam Ronnie jasne włosy z czoła – Co się stało?
-Wszyscy cię szukają- wyszeptała – Za pół godziny macie wyruszyć na misję.
Poczułam że zaczęłam bać się jak dziecko (którym w końcu przecież jestem) a moje ciało już gotowe było na ucieczkę.
Jak długo spałam?
– Nie przygotowałam się – jak w transie pokręciłam głową – Nie jestem gotowa.
-Ro cię spakował – odparła Ronnie wstając i otrzepując obozową bluzkę – Chodźmy.
Podniosłam się z podłogi (podczas snu z pewnością zwaliłam się z belek) i dziwacznie pusta w środku ruszyłam za córką Apolla.
***
-Będziemy tęsknić – Percy wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym przytulił mnie mocno. Przynajmniej dwudziestka herosów przybyła by się z nami pożegnać. Między nimi rozpoznałam Annabeth, Connora i Travisa, Katie Gardner, Victorie, Clarisse, Rachel i Katherine Eisenhower. Co dziwne, byłam pewna że nikt z nich nie wiedział, że widzą nas po raz ostatni. W ostateczności o przepowiedni wiedziałam tylko ja.
-My również – Ro poklepał go z powagą po plecach, po czym oboje wybuchnęli śmiechem.
Po chwili przygalopował Chejron życząc nam powodzenia i wyjaśniając dokąd mamy się udać:
-Argus zawiezie was do miejsca…Jak ono się nazywało…- centaur podrapał się w zamyśleniu po nosie -A tak! Do Puszczy Białowieskiej.
-Biało, co?- Eddie zapytał zdekoncentrowany.
-To w Polsce- odparła Annabeth- Kawał drogi stąd.
-Ach- wydukał Eddie zmieszany- Wiedziałem!
Córka Ateny obdarzyła go pełnym politowania spojrzeniem.
-W każdym bądź razie – kontynuował Chejron – Argus zawiezie was ciężarówką na Lotnisko LaGuardia. Tu są wasze bilety na bezpośredni lot Nowy Jork – Warszawa – podał Ro małą, skórzaną torebeczkę z paskiem- Znajdziecie tam też fałszywe paszporty, żeby potwory nie mogły was namierzyć.
-I niech los zawsze wam sprzyja- Connor zasalutował mi, stając na baczność.
Popatrzyłam na twarze Ro i Eddiego na których malował się wyraz radości. Oto trójka młodych herosów rusza w podróż pełną przygód.
Wsiedliśmy do ciężarówki i w tym momencie uświadomiłam sobie że praktycznie ich zabiłam.
***
Podróż na lotnisko i lot samolotem przebiegły niepokojąco spokojnie. Po pożegnaniu się z Argusem, zlęknieni poddaliśmy się odprawie. Ani śladu potworów.
Ruszyliśmy ku bramce. Ani śladu potworów.
Wystartowaliśmy. Wciąż ani śladu potworów.
W końcu jednak udało mi się zasnąć na fotelu samolotu, w trakcie dziesięciogodzinnej podróży. Śnił mi się las pełen srebrnych łuków należących do Artemis. Miałam za zadanie je wszystkie złapać jednakże gdy tylko zbliżałam się do któregokolwiek z nich, ten rozpadał się w pył. Artemida groziła mi palcem ukryta na jednym z drzew i mówiła że jeśli nie podołam, zabije mnie i moich towarzyszy.
-Zachowujcie się naturalnie- szepnął nam do uszu- Idźcie za mną i nie róbcie gwałtownych ruchów.Są za nami.
Zdezorientowani człapaliśmy powoli ku wyjściu za Romeo, i chociaż w przeciwieństwie do reszty herosów nie miałam ADHD, po prostu musiałam odwrócić głowę. Za moimi plecami malutkie, ogniste jaszczurki stały sobie na ramionach niczym jakieś wybitne czirliderki.
Okryte były czarnym, sztywnym płaszczem, którego poły zdradzały, że nie są człowiekiem, a stojąca najwyżej miała na głowie brązowy kapelusz. Dla śmiertelników z pewnością wyglądały one jak zwyczajny kloszard kręcący się po lotnisku, jednak dla nas były śmiertelnym zagrożeniem. Węszyły energicznie w powietrzu.
Nagle jedna z nich, robiąca za ludzki tors zamarła w bezruchu i gwałtownie odwróciła łeb w naszą stronę.
Eddie zaklął płynnie po grecku, a Ro popychając nas odezwał się spokojnie:
-W nogi!
Rozpoczął się morderczy pościg. Jaszczurki zorientowały się że mają w pobliżu trójkę młodych herosów, w sam raz na przekąskę.
Biegliśmy ile sił w nogach. Posłałam ku nim parę strzał, a Eddie celnie wymierzył w nie sztyletem, który (dzięki bogom!) powrócił wkrótce do jego ręki. Kilkoro potworów rozpłynęło się w powietrzu, jednak pozostałe zajadle pędziły za nami.
W końcu jednak dopadliśmy obrotowych drzwi u wyjściu lotniska i z satysfakcją spoglądaliśmy jak płomienne gady rozpłaszczają się na szybach okien.
Szkoda, że wszystkie potwory nie są tak głupie.
-No co ty nie powiesz?!- Eddie drwiąco wybałuszył oczy.
Zaczęli rozglądać się za taksówką, jednak ja zdecydowałam.
-Jedziemy tym- wskazałam im palcem swoje znalezisko.
Bez słowa wpakowaliśmy się do środka starego, czerwonego malucha. Nie odczuwaliśmy wyrzutów sumienia związanych z kradzieżą. Dziwne.
***
-Kiedy nauczyłeś się tak prowadzić?!- zdumiona zapytałam Eddiego. Jechaliśmy właśnie po polskiej drodze w kierunku Puszczy Białowieskiej. Zapadł już zmrok.
-Mniej więcej dwie godziny temu – wzruszył ramionami- Dzięki za ucharakteryzowanie mnie na dorosłego. Policja się przynajmniej nie czepia.
-Nie ma sprawy- posłałam mu uśmiech.
Za nami na tylnym siedzeniu chrapał Ro, w pozycji siedzącej. Na kolanach trzymał nasze plecaki. Zdawało mi się że musiał w życiu parę razy odwiedzać Polskę, bo przekazał nam wyczerpujące informacje dotyczące trasy jazdy i dotąd nie zabłądziliśmy.
-Wiesz, chyba wezmę przykład z Ro i też się zdrzemn…- wybałuszyłam oczy i szarpnęłam Eddie’go za ramię- Hamuj!- zapiszczałam jak wariatka.
Zdesperowany przycisnął hamulec. Przed nami wyłoniła się z mroku postać młodej dziewczyny, stojącej sobie od tak, na jezdni.
-Jestem Robin- przedstawiła się- Możecie mnie podwieźć, herosi?
I wtedy nawiedził mnie przebłysk wspomnienia.
-Ja ciebie znam- odpowiedziałam powoli, lustrując każdy kawałeczek jej twarzy.
-Wiem- roześmiała się.
Jak? Kiedy? Co? To opko jest megahipersuper, bo mnie zaskakuje, wciąga i zachwyca. JEDNOCZEŚNIE
No to ja już nic nie napiszę. -.- Chyba będę musiała przestać czytać Twoje opka, bo popadam w depresję na myśl o tym, że ja tak nie piszę.
extra. przy tobie mam antytalenty
No jak można przerywać w takich momentach? No? To jest złe. I teraz będę żyła w niepewności do następnej części A tak w ogóle, to dzięki za dedykację. 😀
I znowu wpadam w depresję z powodu jakości tego opka -,- I kill You! I zabiorę talent!