Moi drodzy, oto kolejna część Amidali J. Dedykuję ją… Annabeth1999, Arachne i AriadneNeldari. Wszystkie na A. XD
Na dwa serca dzielisz świat…
Każdy ma to, co drugiemu skradł.
W cichej wojnie znowu tracisz głos.
Z kart znakowanych odgadujesz los…
Ewa Farna – Bez Ciebie
Luke, był miły. To moje pierwsze wrażenie, gdy go poznałam. Trudno mi było uwierzyć, że chciał wyrządzić krzywdę komukolwiek. A w szczególności mnie. Lecieliśmy właśnie, jego pegazem. Z tego co wywnioskowałam z pokrzykiwań chłopaka, zwierzę miało na imię Agrafka. Agrafka, miała kolor brązowy i śliczne, miękkie chrapy. Jej karmelowe oczy patrzyły na mnie z nieskrywaną czułością. Zakochałam się w niej. Wiem, to dziwne, ale gdybym chciała mieć nową mamę, wybrałabym na nią pegaza Luke’a.
– Luke, gdzie mnie zabierasz? – Spytałam chłopaka.
– Do miejsca, gdzie przebywają poplecznicy mojego pana, Kronosa. – Odparł.
Wybałuszyłam oczy.
– Ale ja nie chcę! – Krzyknęłam. – Zostaw mnie w spokoju i odejdź, herosie!
Spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
– Milcz, Amidalo. – Warknął.
Poczułam na żebrach zimny dotyk sztyletu. Przeszył mnie strach.
– Bo poczujesz wreszcie ból, którego nie czułaś jeszcze nigdy… – Dodał po chwili.
Na końcu języka, miałam, by powiedzieć:
„Już czułam, co oznacza słowo tortura, między innymi wtedy, gdy ledwie przeżyłam katastrofę lotniczą. Nie przerazisz mnie jedną raną. Poza tym, ja lubię cierpieć. To dla mnie przyjemność. Zrodziłam się z kropli krwi Artemidy. Zrodziłam się z bólu.”
Jednak się powstrzymałam. W napadzie wściekłości mógł mnie zabić. A na to odporna, bym już nie była.
Dopiero teraz dostrzegłam w oczach mojego porywacza szaleństwo. Czyste, nieskalane niczym innym szaleństwo.
Zamknęłam oczy. I nagle coś zatrzęsło podniebnym środkiem transportu. Tak po prostu. Tak nagle. Bez ostrzeżenia. Luke omal nie spadł z siodła. Puścił mnie, a ja zawisłam na sznurze, który był przyczepiony do siodła. Złapałam się go w ostatniej chwili. Inaczej spadłabym. I się zabiła.
– Pomóż mi! – Wrzasnęłam, przekrzykując wiatr, który wdzierał mi się do gardła, zatykał uszy. Smugał gałki oczne, które po chwili tak zziębły, że musiałam opuścić powieki. Do ziemi mieliśmy mniej więcej 300 km. Bosko. Jakbym zleciała, zgaduję, iż zostałaby ze mnie mokra plama. Albo nic.
Znajdowaliśmy się nad nowojorskimi lasami. Chłopak, był jak w transie. Sztylet poleciał w dół. Pochwa z mieczem też. Zdaje się, że nie została mu już żadna broń. W ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Miotał się, usiłują nie spaść z Agrafki. Biedne zwierzę nie wiedziało co robić.
I wtedy dostrzegłam JĄ.
Siedziała w srebrnym rydwanie. Jej rude włosy powiewały na wietrze. Srebrne oczy (takie jak moje!) patrzyły na mnie z miłością. Wyglądała na około dwanaście lat. Jednak nic nie wskazywało na to, by w rzeczywistości przeżyła tylko tyle wiosen. W jej ruchach, było coś starego, coś wyćwiczonego… Coś czego nie osiągnąłby zwykły człowiek przez całe swoje życie.
A ona właśnie pikowała swoim powozem na Agrafkę. A właściwie – na Luke’a.
Wrzasnęłam wystraszona, iż jej rydwan mnie uderzy. A chłopiec, który usiłował wyrównać lot i uciec, złapał za linę odchodzącą od siodła. Linę, której się trzymałam.
– Odejdź, Artemido. Inaczej Amidala spadnie. – Powiedział, starając się opanować drżenie głosu.
– Złapię ją, jeśli to uczynisz. – Odparła z przekonaniem. Odrzuciła do tyłu rudy lok i przerzuciła lejce do drugiej ręki.
Jej pegazy zamarły, mierząc się wzrokiem z Agrafką, swoją rówieśniczką.
– Oddaj mi ją, synu Hermesa, a puszczę cię wolno. I nie koniecznie chodzi mi o zwalenie ze zwierzęcia.
Poczułam, jak moje ręce ześlizgują się z cienkich splotów. Spociły się i teraz powoli się osuwały. A ani porywacz, ani moja matka zdawali się tego nie zauważać. Spróbowałam się podciągnąć, ale było to bardzo trudne, zważając na to, że ręka Luke’a znajdowała się najwyżej trzy centymetry od mojej.
Nie próbuj patrzeć w dół, powtarzałam sobie w myślach.
Miałam lęk wysokości i nagle zaczęłam to odczuwać ze zdwojoną mocą. Ogólnie rzecz biorąc moje położenie, stało się fatalne. Nadal się dziwię, że nie dostałam wtedy palpitacji, czy zawału…
Może na duchu podpierała mnie myśl, iż moja mamusia, prawdziwa mamusia, jest tuż obok? Nie wiem. Dotąd, tego nie rozgryzłam.
Ale odchodzę od tematu.
– Mamo, uratuj mnie. – Poprosiłam.
Wiem, teraz to brzmi dziwnie. Ale kiedyś – wcale tak nie brzmiało. Naprawdę chciałam, wierzyłam w to, iż ona może mnie ocalić.
– Już, kochanie, już.
I nagle dostrzegła nawet wcześniej niż ja, że lina zaczyna pękać. Nie wytrzymywała ważącej czterdzieści pięć kilo dwunastolatki i po prostu zaczęła się rozrywać. Tak po prostu. Jakby nie obchodził ją, mój los. Jakby nie chciała, żebym przeżyła. Zła lina.
– Wytrzymaj! – Krzyknęła.
A Luke szarpnął mnie mocniej. Ostatnie niteczki, na których się trzymałam przerwały się. Myślałam, że już po mnie. Zamknęłam oczy i zaczęłam się modlić do bogów. I…
Stało się coś, czego, bym nigdy się nie spodziewała. Mój porywacz, złapał mnie za rękę.
Dużo czasu zajęło mi samo, rozwarcie powiek. A on trzymał mnie za nadgarstek, nie pozwalając mi spaść. Nie pozwalając się zabić.
– Amidalo, mam cię. Nie pozwolę ci spaść. – Wysapał.
Byłam, aż tak ciężka?
Artemida podfrunęła w rydwanie.
I nagle po prostu znalazłyśmy się na ziemi. Agrafka stała na bruku obok, a Luke’a nigdzie nie było.
– Gdzie on… Gdzie on jest? – Zapytałam.
– Wysłałam go na Księżniczkę Andromedę. Darowałam mu życie, za to, że uratował twoje. – Odpowiedziała z powagą.
Potrząsnęłam głową.
– Ale zabrałaś mu pegaza!
– Jakaś kara, musiała być. – Odparła.
Podeszłam go Agrafki i pogłaskałam jej mięciutkie chrapy. Moja dwunastoletnia mama wsunęła mi do ręki śliczne, czerwone jabłuszko. Zwierzę zaczęło zajadać ze smakiem, strzygąc uszami. Po chwili poczułam coś ciepłego na policzku. To ona trąciła mnie łbem, domagając się więcej. Nagle dostrzegłam jaka jest chuda… I znów dostałam od bogini łowów świeże owoce. Uskrzydlony koń wgryzał się w nie, pochłaniając pożywienie, w tempie godnym prędkości światła. Spojrzałam czule na pokrzywdzone stworzenie.
Artemida położyła mi dłoń na ramieniu.
– No to, do Obozu Herosów, co nie?
Pokiwałam głową. Mama uklękła przede mną.
– Słuchaj, kochanie. Jestem z ciebie dumna. Doskonale sobie radziłaś, w zwyczajnym świecie, ale teraz nadeszła pora, byś weszła w inny wymiar. W życie prawdziwego, walecznego herosa. Nie masz wyjścia, poza tym. Jesteś moim jedynym dzieckiem. Musisz się uczyć sztuk walki. Ale nie poza obozem.
Znów potaknęłam.
– To dla ciebie – kontynuowała. – Zawsze, gdy będziesz mnie potrzebowała naciśnij palcem w to serce. A wtedy na pewno się zjawię.
Wyciągnęła z kieszeni upleciony z trawy łańcuszek, na którym wisiało zrobione z drewienka serduszko, pomalowane na krwistą czerwień.
– Dziękuję – odparłam.
*****************
– Ty… Ty żyjesz? – Takie, były pierwsze słowa, jakie usłyszałam będąc w Obozie.
– Tak. – Uśmiechnęłam się lekko.
Annabeth i Percy podbiegli do mnie i mocno przytulili.
– Nigdzie się stąd nie ruszasz. – Stwierdził syn Posejdona. – Teraz chyba widzisz, że niemal każdy chce cię wykończyć.
Pokiwałam głową.
– Ale ile w końcu tu zostanę? – Zapytałam.
Stałam na pomoście – tam zostawiła mnie mama. Odgarnęłam z oczu kosmyk. Byłam okropnie spocona i było mi zimno. Chciałam wziąć prysznic. Wokół mnie spadały z nieba krople deszczu, rozbijając się o taflę morza, by zaginąć w milionach litrów wody. Ta pogoda, sprawiała, że mój nastrój pogorszył się jeszcze bardziej. Z oddali widziałam dachy domków. Ja miałam tam mieszkać? Chyba ich coś bolało. Nie ulokowałabym się Z WŁASNEJ woli w takim czymś.
– Ile? – Upewnił się jeden z synów Apolla. Zdaje się, że miał na imię Will. Na plecach zawiesił sobie kołczan pełen strzał. W ręku ściskał łuk.
– Yhy.
– Jakieś dziesięć lat, może więcej. Jesteś tak potężna, że wypuszczenie Cię stąd przed dwudziestką, byłoby dla ciebie wyrokiem śmierci. Zbyt wiele osób chce twojej śmierci. – Odparł.
– Że co? – Otworzyłam szeroko oczy. Byłam pewna, iż się przesłyszałam. – Dziesięć lat? Dziesięć lat? Dobrze się czujesz? Ja nie zostanę tu nawet miesiąc. – Warknęłam.
Obóz Herosów mi się nie podobał.
Byłam niezadowolona.
Byłam zła, że ktokolwiek mi rozkazuje.
Byłam szczęśliwa, że wreszcie znalazłam się w centrum uwagi.
Mieszane uczucia, co nie?
– Musisz. Nie masz wyjścia. – Wytłumaczył mi chłopiec spokojnie.
– Właśnie. Inaczej trafisz najkrótszą drogą do Hadesu. – Poparła go Annabeth.
– No dobrze. – Wzruszyłam ramionami. – Spróbuję tu przeżyć.
***
Resztę historii, już znacie. Chodziłam po obozie naburmuszona. Zdenerwowana, iż nie mogę wychodzić poza granice. Nauczyłam się doskonale walczyć. Bano się mnie i moich umiejętności.
Później kazano mi zabić Bruce’a. Przy okazji miałam na sumieniu śmierć Safriny, która wyrwała mi nóż i popełniła samobójstwo… Gdybym tylko trzymała rękojeść ostrza mocniej… Nie doszłoby to tego… Ale to już stare dzieje… Muszę zapomnieć o tym, co działo się w przeszłości i iść naprzód. Bo świat się rozwija. Cały czas podążą dalej. I nie czeka na spóźnialskich.
A i jeszcze powiem co stało się z Agrafką:
Umiejscowiłam ją w stajniach pegazów. Po dwóch latach urodziła małe, słodkie pegaziątko. Nazwałam je Jazmine. Miałam przywilej nadania maleństwu imiona, bo Agrafeczka, była MOJA. Kochane stworzenie po urodzeniu Jaz przeżyło jeszcze wiele radosnych i mniej radosnych lat. Ale zawsze, było mi wierne.
A ja… No cóż… Pozostałam sobą do końca.
THE END
To już koniec tej serii. I przykro mi; nie będzie kontynuacji. Mam nadzieję, iż to opo się wam podobało.
Pozdrawiam
Chione
Super, hiper! Niesamowite! Jak tyle talentu może się skupiać w jednej osobie!
Ja wcale nie mam talentu! 😛 😛 😛
Koniec? NIEEEEEE!!!!!!!!!!! NIC NIE MÓWIŁAŚ! A ja już się nastawiałam na równie świetne CD… Foch. XD No dobra, pożalam się potem. Teraz wypadałoby coś powiedzieć o samym opku. Ale co powiedzieć? Piękne? Wzruszające? Genialane? Czy może nawet za*ebiste? Cóż, moim zdaniem nawet przekleństwa nie oddadzą wielkości Twego geniuszu.
Nie mówiłam Ci, że to koniec? O.O
Sorka…
Dziękuję za dedyczkę i przykro mi, że ta wspaniała historia już się skończyła. Mam szczerą nadzieję, że będziesz pisać nowe opowiadania(obowiązkowo!!!!)
Będę ;). Ale Ty też pisz!
Super, mega rewelacja. Fajnie że połączyłaś te dwie sagi.
No i oczywiście: bardzo dziękuje za dedykację. 😀
Dzięki, Malcolm ;).
Sorka to poprzednie to mój koment, tylko nie zauważyłam że jestem zalogowana na moim braciszku. Ale to co napisałam to moje słowa. 😀
Ajć, sorka, podziękowałam Twojemu bratu… XD ;). Dzięki wielkie, Ann :D.
Świetnie napisany rozdział i na serio bardzo podoba mi się jak piszesz. rób tak dalej a wylądujesz w dziale pisarskim w teleexpresie ( o ile taki jest)
Moim zdaniem jesteś jedną z lepszych 😉
Oj, tam bez przesady ;).
TY! TAK DO CIEBIE MÓWIĘ! JAKI KONIEC?! Żartujesz, prawda?!
Ja się tu jeszcze do końca nie wczułam w tekst, a tu BUM i koniec. Ale jeżeli mówisz poważnie to bierz mi się za pisanie kolejnego cudownego dzieła (najlepiej Chione – prawdziwa historia).
Opowiadanie było cudowne i trudno mi sie rozstać z Amidalą. ;( Zwłaszcza, że była z Polski ^^ Co tu więcej mówić? To jest BOSKIE <3
Eee… Po Twoim komentarzu mnie zatkało, szczerze mówiąc… XD
Spróbuję się wziąść za „Chione – prawdziwą historię”, jasne ;). A później za Szowan :P.
Przecinki attack! Chyba za bardzo lubisz Empik, bo walisz ich w kij i to nie zawsze tam, gdzie są potrzebne.
Opowiadanie… ME GUSTA! Tylko koniec zaskakuje jak złodziej w nocy. Osobiście sądziłam, ze będzie tu coś więcej… [aluzja]
[tuli siostrzyczkę]
Chylę czoła. Choć oczywiście szkoda, że koniec (taka moja delikatna, śladowa sukcesja) 😀
XD
Nieźle, nieźle… Ale zrobiłaś z Willa jakiegoś bezmózga powtarzającego jedno słowo -,- I te 300 km… Bez przesady. Samoloty latają na wysokości ok. 10. 1. Zamarzłaby. 2. Udusiłaby się. Poza tym gucio i żałuję, że nie będzie CD.
Szlag. Zapomniałam tego zmienić… Sorka, Boginko…