Zemsta Gai
Cz.1
Nowe Niebezpieczeństwa (7)
Z dedykacją dla Eireny 😉
Gdy wzbiliśmy się w powietrze, jeszcze przez chwilę przyglądałem się błękitnym wodom jeziora i jaskrawozielonym drzewom. Byliśmy coraz dalej, a bajeczne miejsce malało, aż całkowicie straciłem je z oczu. Zacząłem się zastanawiać czy w Obozie martwią się o naszą trójkę. Ale szybko wybiłem sobie zmartwienia z głowy, bo wiedziałem, że lecimy tu uratować jednego z naszych i jeśli nam się uda, nikt nie będzie pamiętał o ucieczce… Chyba.
Wzbijaliśmy się coraz wyżej i wyżej, i nagle poczułem zapach morza … A w mojej głowie zabrzmiał dość poważny, ale troskliwy głos. „Synu, przekraczasz granice, jeżeli wzbijesz się jeszcze wyżej Zeus cię unicestwi… „ Natychmiast kazałem Szafirowi obniżyć lot, ale nie spodziewałem się, że zrobi to tak gwałtownie, po prostu zwinął skrzydła i zaczęliśmy nurkować w kierunku ziemi.
-Szafir wariacie! Hamuj!- Krzyczałem przestraszony.
Pegaz rozłożył skrzydła i po chwili wyrównał lot. Zarżał radośnie(przynajmniej takie miałem przeczucie), co mnie jeszcze bardziej wkurzyło.
-Chcesz żebym padł na zawał?!-Wykrzyczałem.
Kazałeś zejść niżej…
-Ale trochę, nie chciałem się rozbić o ziemię! Musimy poćwiczyć komendy.
-Ej Max? Co się stało?- Usłyszałem głos Johna.
-Nie, nic. Lecimy dalej, a gdzie Charlotte?- Zapytałem.
-Poleciała na rozpoznanie. Jesteśmy już blisko tej wyspy –Oznajmił.
-Kiedy tam dolecimy?
-Przed zmrokiem, spokojnie to będzie szybka akcja, bierzemy siostrę i spadamy.- Powiedział i poleciał
-Szafir, jesteś w stanie trochę przyspieszyć?- Powiedziałem
Tak jest wodzu.
Uśmiechnąłem się i pogłaskałem mojego wiernego rumaka po grzywie. Teraz lecieliśmy już kilkanaście metrów ponad powierzchnią wody, a więc w porównaniu ze wcześniejszą wysokością, nisko. Jezioro Erie wydawało się niekończącym się oceanem, przynajmniej przez najbliższe kilkanaście minut po starcie.
Najlepsze w tym wszystkim było to, że lecąc nad jeziorem dokładnie wiedziałem, w którym miejscu jesteśmy. Po pewnym czasie po nami pokazała się wyspa i dziwnym trafem wiedziałem, że nazywa się Pelee Island. Jednak, gdy tylko minęliśmy granicę z lądem opuściły mnie tajemnicze zdolności i odrobinę opadłem z sił. Pod nami zaczęły być widoczne coraz liczniejsze zabudowania i małe miasteczka. A w oddali zarysy wysokich budynków… Niedaleko przede mną, zobaczyłem zieloną tablicę informacyjną dla kierowców, musiałem się trochę wysilić, aby przeczytać ze do Detroit mamy 20km. W pewnym momencie zauważyłem, że Szafir zwalnia, pegaz Charlotte również leciał coraz wolnie i niżej…
Panie, nie damy rady dalej lecieć, chyba musicie sobie poradzić sami, dopóki odpowiednio nie wypoczniemy, gdy będziemy w pełni sił znajdziemy was.
-Dobra stary lądujemy.. ee tam, na polu golfowym.
Chwilę później staliśmy już na idealnie przyciętej, zielonej trawie, w otoczeniu setek małych dołków na piłeczki.
-Max? Coś się stało?- Zapytała Charlotte.
-Pegazy już nie wyciągają, przez najbliższe kilka godzin musimy poradzić sobie bez nich.- Oznajmiłem.- Ma ktoś kasę na taxi? Albo jakiegoś busa…?
-Mam dwie stówy- Powiedział John.
-Ja też coś mam –Odpowiedziała Charlott.
Otworzyłem plecak , bo chciałem sprawdzić czy czegoś nie zapomniałem i zobaczyłem że jest tam coś , czego na pewno nie brałem. Czarna sakiewka z jakąś karteczką. Wziąłem ją do ręki i przeczytałem „Zapomniałeś chyba kasy, a mam przeczucie, że będzie ci potrzebna, oddasz mi kiedyś tam. Powodzenia. ” Podpisane„Percy”.
Uśmiechnąłem się i otworzyłem sakiewkę, w środku było około stu dolarów i kilkanaście złotych monet.
-No ja też trochę mam, chodźcie, zjemy coś na gorąco. A potem złapiemy jakiegoś busa.. Czy coś.
-Dobra- odpowiedzieli wspólnie.
Rozejrzałem się do okoła, ale topole jest tak wielkie, że nie było widać ogrodzenia, przez które zamierzaliśmy przejść, zauważyłem jednak coś, co mogłoby ułatwić nam wydostanie się stąd.
Był to biały samochód golfowy, wyłożony skórzaną, brązową tapicerką. Z elegancko wypolerowaną, błyszczącą, czarną kierownicą. Odwróciłem się w stronę Johna.
-I, co myślisz, możemy pożyczyć ten samochodzik?
-Ale to będzie kradzież….-Odpowiedział.
-Nie mamy wyboru, ani czasu do stracenia.-Oznajmiła Charlotte- Bierzemy.
Stwierdziliśmy, że najlepiej abym to ja „pożyczył” samochód, bo John nie chciał, a Charlotte nie umie prowadzić( Ja jechałem kilka razy samochodem kolegi mamy, więc coś pamiętam).
Poszedłem jak gdyby nigdy nic w stronę naszego transportu, rozejrzałem się dokładnie i zobaczyłem, że właściciel wózka golfowego właśnie próbuje wybić piłkę z dołka pełnego piachu, czyli jednej z przeszkód, jakich pełno na polach golfowych. Siadłem za kierownicą, spodziewałem się, że kluczyków w stacyjce nie będzie, ale fart chciał, że były, co ułatwiło mi zadanie. Silnik odpalił bez większych kłopotów, ale pojawił się poważniejszy problem. Koleś od wózka zaczął biec w moją stronę i krzyczeć „złodziej!” „Zatrzymać go!”Tylko z jakiś takim… Kanadyjskim akcentem.
Docisnąłem gaz do dechy, wcale nie taki wolny ten samochodzik, czterdzieści wyciąga. Ruszyłem w stronę Charlotte i Johna. Zatrzymałem się koło nich i pospiesznie powiedziałem „Wbijać, nie mamy czasu!”. Bez słowa jechaliśmy rozglądając się za ogrodzeniem, lub wyjściem z obiektu. Kilka razy prawie wjechałem w dół, a gdy zgasł mi silnik, córka Ateny ochrzaniła mnie, że nie umiem jeździć, no bo w końcu nie umiem… Po pewnym czasie zobaczyłem mapę całego pola golfowego. Wynika z niej, że jak pojadę prosto, to trafimy do wyjścia, więc wszystko jasne… Podjechaliśmy pod biały, dwupiętrowy budynek z brązowym dachem. Wokół mnóstwo kamer, wcale nie przesadzam, naprawdę było ich dużo. Zaparkowaliśmy wózek golfowy na parkingu i poszliśmy w kierunku bramek… Wykrywających metal.
Złapałem Charlotte za nadgarstek.
-Czekaj, a nasze miecze? Przecież one są metalowe.- Powiedziałem.
-Spokojnie, Mgła wszystko załatwi.-Oznajmiła.
-Mgła?- Zapytałem zdziwiony.
-Wyjaśnię ci przy okazji, a teraz chodźmy już, czas ucieka.
Przeszliśmy przez bramki, nic nie wykryły, więc poszliśmy dalej. W holu wisiał zegar drewniany, brązowy zegar. Za pięć dwunasta. Gdy wyszliśmy od razu zaczęliśmy rozglądać się za jakąś restauracją, wszyscy zgłodnieli. Po około piętnastu minutach zwiedzania miasta, znaleźliśmy mały lokal z niezbyt oryginalną nazwą „Pizza”…, Ale nie ma co narzekać, przynajmniej jest gdzie zjeść. Z zewnątrz restauracyjka wyglądała dość zachęcająco, zbudowana w tasiemcu różnych sklepów nie odznaczała się zbytnio. Szyby zamiast ścian(wiecie, o co chodzi), na których naklejono obrazki hamburgerów, pizzy i hot dogów, w środku rząd drewnianych stolików, na każdym postawiono mały bukiecik kwiatków i serwetki. Za ladą stała urocza, młoda, brązowowłosa dziewczyna, w białym stroju z logo tej knajpki. Gdy weszliśmy podeszłą do nas i zapytała.
-Donner quelque chose?
-Yyyy umiesz po angielsku?- Zapytałem.
-Amerykanie-uśmiechnęła się- Pewnie, że umiem, co wam podać?
-A co oferujecie?- Spytałem.
Wręczyła nam menu. Na szczęście nazwy potraw były po angielsku i po francusku. Zamówiliśmy średnia pizzę z podwójnym serem, kawałkami kurczaka i sera fety. Dodatkowo dwa sosy, czosnkowy i ostry ketchup. Gdy dostaliśmy nasze zamówienie usłyszeliśmy od uroczej kelnerki „bon apettit”, co akurat nie trudno było skojarzyć…Byliśmy tak głodni, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy pizza się skończyła. Charlotte zapłaciła i wychodząc powiedziała „à tantôt”.
-Znasz francuski?- Zapytałem.
-Eee tam, za czasów przyjaźni z Mirandą coś się podszkoliłam- Oznajmiła.-Ani słowa na ten temat, John, noto gdzie teraz?
-Poszukajmy taxi, pojedziemy do centrum Detroit i się zobaczy.-Powiedział.
***
Gdy szukaliśmy taxówki tak sobie pomyślałem, że skoro jesteśmy w Kanadzie, nie mamy paszport.. Yyy to, jakim sposobem przejdziemy przez granicę? W dodatku ten gość, któremu rąbnęliśmy wózek na polu golfowym być może oskarży nas o kradzież… Trochę trudno będzie przejść…
-Mam takie pytanie..-Zacząłem-, Jeżeli nie mamy paszportów i będziemy poszukiwani, to nie przejdziemy przez granicę, macie jakiś pomysł?
-Paszport załatwi mgła- Oznajmiła Charlotte- Ale fakt, jeżeli nas zgłoszą to będzie problem…
-Zwiejemy, ludzka policja nie jest w stanie nas dorwać- Oznajmił John.
-A to niby, dlaczego? Wcale nie tak łatwo będzie uciekać, ukrywać się i w ogóle…
-Pozatym nasza broń nie jest w stanie zranić człowieka- Wtrąciła się Charlotte.
W tym momencie zauważyłem stojąca na poboczu taxówki. Pobiegliśmy w jej stronę. Kierowcą był sympatyczny blondyn, dwadzieścia parę lat. Na początku nie mogliśmy się z nim dogadać, ale w końcu załapał, że jesteśmy z USA i przerzucił się z francuskiego na „specjalną” odmianę amerykańskiego. Specjalną, bo gość najwyraźniej nie dokońca znał nasz język i uzupełniał braki francuskim. Mimo niewielkich problemów ruszyliśmy w końcu do centrum Detroit. Gdy widzieliśmy patrol policji lub jakiś radiowóz, tak na wszelki wypadek schylaliśmy głowy, kierowca po pewnym czasie zauważył to i zapytał ”Uciekliście z wię… z więzienia czy jak?” Na co my zgodnie odpowiedzieliśmy „Nie, no, co pan”. Dalsza drogę przejechaliśmy bez problemów. Do zapłaty było 38, 50, wcisnąłem kierowcy cztery dychy i poszliśmy… Stanęliśmy przed mostem „Ambassador Bridge”, który jednocześnie jest przejściem granicznym między Stanami Zjednoczonymi Ameryki a Kanadą. Kilku strażników legitymowało pieszych i kierowców…
-No dobra, więc jak przejdziemy?- Zapytałem.
Charlotta wyjęła z plecaka 3 kartki, w sumie wielkości paszportu, czyste, białe.. nie wiem jak miały pomóc, więc popatrzyłem na nią dziwnie.
-Eee, ale jak ma nam to pomóc?
-Dobra, to działa tak- przewróciła oczami jakby była to dla niej rzecz, której używa, na co dzień- Skupiasz się, myślisz o tym, że ta kartka to paszport, pokazujesz ją strażnikowi i oddalasz się jak najszybciej, bo możesz zbyt długo nie utrzymać zaklęcia. Jasne?
-No… To chodźmy.
Wiecie? Chciałbym teraz zapisać grę, i gdy się nie uda próbować do skutku…, Ehh no niestety to nie gra tylko życie i mam tylko jedną próbę na coś, co robię pierwszy raz w życiu. Pierwszy poszedł John, ja za nim ,a na końcu Charlotta. Syn Apolla podszedł do strażnika, ten spojrzał na jego paszport, uśmiechnął się i kazał mu iść dalej. Przyszłą moja kolej… Skupiłem się najmocniej jak mogłem i naprawdę chciałem, aby to był paszport… Okazało się, że wyszedł tymczasowy dowód osobisty, strażnik upomniał mnie, ale przepuścił. Serce waliło mi po tym jak Big Ben o dwunastej. Straszne uczucie. Mądrala przeszła bez problemu, teraz trzeba było załatwić sobie jakiś transport, najlepiej busa, bo na taxówce można zbankrutować.. Ale nareszcie wróciliśmy do USA , teraz będzie przynajmniej łatwiej się dogadać. Szliśmy obok jednej z głównych ulic, planowaliśmy jak najszybciej znaleźć przystanek autobusowy, co okazało się proste.. Tyle, że najbliższy miał przyjechać dopiero za dwadzieścia minut. Podszedłem do pierwszego lepszego przechodnia, trafiła się uroczo opalona brunetka w niebieskiej bluzce i dżinsach.
-Przepraszam… Mogłaby mi pani powiedzieć, która godzina?- Zapytałem z pełną kulturą.
Wyjęła dotykowego Sonny Ericssona z czarnej, małej torebki i powiedziała.
-Jest równo czternasta.
-Dzięki.-Przez chwilę patrzyłem w jej przebłękitne oczy, wydawały mi się znajome, ale szybko się pozbierałem i odchodząc powiedziałem.- Ładne oczy.
Uśmiechnęła się i poszła dalej. Podbiegłem do towarzyszy i powiedziałem im, która godzina.
Charlotta stwierdziła, że warto poczekać na busa, trasa była przystępna „Detroit- Jackson- Kalamanzoo- Chicago” A potem już pegazami do Isle Royale national park. Może wyrobimy się do czwartej rano… Bus przyjechał z kilkuminutowym spóźnieniem, bilet kosztował dychę od osoby. Szybko pozbywamy się forsy, nie ma, co… Ale w kieszeni lżej, jeszcze tylko te monety trzeba gdzieś wydać.
Bus jak każdy inny, niebieski Reno , dla dwunastu osób z bagażami. Usiadłem obok córki Ateny, John za nami usiadł z sobie z plecakami na siedzeniu obok…. Po kilku minutach jazdy Charlotta zaczęła rozmowę.
-Ej Max, wiesz, że wisisz mi colę nie?
-Że, co?- Zapytałem zdziwiony.
-Nauczyłam cię posługiwać się Mgłą, coś mi się należy.-Oznajmiła.
-Uhm.. no dobra- Powiedziałem nie chcąc się sprzeczać.- Eee Charlott? Masz jakieś hobby? Czym się tak w ogóle interesujesz?- Zapytałem.
Na jej twarzy ujrzałem uśmiech, może nikt nigdy ją o to nie pytał…
-Miło, że pytasz, lubię malarstwo i śpiew… Architektura też nie jest zła, podoba mi się konstrukcja Białego Domu. Fidiasz jest moim ulubionym rzeźbiarzem. A wiesz, że jego dwa najsłynniejsze pomniki Zeusa i Ateny stoją teraz na Olimpie? Oprócz tego w Hadesie jest pomnik Cerbera jego autorstwa. Biedak miał błogosławieństwo Apolla, a za umieszczenie swoich inicjałów na posągu Ateny Partenos został wygnany z Aten… Potem kontynuował swoją pracę, a to parę posągów na Olimpie, jakaś robota w Hadesie…, Lecz nigdy nie powrócił do dawnej świetności…-Ciągnęła córka Ateny- Nie nudzę cię, no nie?- Zapytała.
-A wiesz? Spodziewałem się, że będzie nudno, ale do tej pory nic nie wiedziałem o tym Fidiaszu, więc nie, wcale mnie nie nudzisz. –Odpowiedziałem, na co ponownie się uśmiechnęła.
-Mamy kilka godzin żeby lepiej się poznać… O patrz , John zasnął, będzie chwila spokoju…-Powiedziała.
Nasza rozmowa nie miła końca, śmialiśmy się, opowiadaliśmy swoje przygody, gdzie byliśmy, co zwiedzaliśmy…, Co lubimy robić a czego nie. Okazało się że Charlotta zwiedziła sporo miejsc, jak na kogoś kto wychowuje się w obozie herosów. Atena, co urodziny zabiera ją na jeden dzień tam gdzie chce… w granicach możliwości, była już w pałacu, Hadesa, na Olimpie, w Stonehenge, w Gizie… I takie tam… W końcu wpadłem na pomysł, żeby zapytać o jej ojca(wiem, wiem, jakie idiotyczne pytanie) …Nic nie odpowiedziała, ale uśmiech znikł z jej twarzy i zaczęła malować się na niej rozpacz, nie pomyślałem, że skoro wychowuje się w Obozie, to znaczy ze prawdopodobnie nie ma lub nie zna ojca.
Położyłem jej rękę na ramieniu.
-Przepraszam…
-Nie.-Pociągnęła nosem-Nie ma, za co, po prostu nie lubię tego tematu, nie jest za fajny.-Oznajmiła.
Łza spłynęła po jej policzku spadając na bluzkę.
-Hej.. Nie płacz, nie wiedziałem, że tego tematu nie mogę poruszać.
Spojrzała mi w oczy i powiedziała.
-Spoko Maxiu, zaraz mi przejdzie.
Odwróciłem się i szturchnąłem Johna, on zawsze powie coś, co nas rozśmieszy.
-Co? Gdzie? Jak? Ooo Max ,,eee już jesteśmy?- Zapytał zdezorientowany.
Prychnąłem śmiechem, gdy zobaczyłem jego minę. Bezcenny widok, szkoda, że nie miałem aparatu.
-Z, czego się tak śmiejesz?!- Burknął.
-Ogarnij się trochę, zaraz wysiadamy.-Powiedziałem.
Kilka minut później kierowca powiedział „Witamy w Chicago, jest dwudziesta pierwsza piętnaście, dziękujemy za skorzystanie z naszych usług.” Wszyscy zaczęli upuszczać pojazd, wyszliśmy ostatni, słońce właśnie zachodziło. Wyczułem obecność pegazów gdzieś w okolicy.
Panie, czekamy na bloku mieszkalnym obok was– Usłyszałem.
-John, Charlotte musimy dostać się na dach tego budynku. Popatrzyłem na pomarańczowy, wysoki na cztery piętra budynek.
-Patrzcie tam.-Syn Apolla wskazał palcem na drabinkę pożarową.- Tamtędy wejdziemy.
Kiwnąłem głową i poszedłem przodem. Pewnie wszedłem na dach budynku, niczego się nie spodziewając, gdy nagle strzała przeleciała mi obok głowy.
-Co u…
Pospiesznie wyciągnąłem Atlanta, jego błękitna poświata oświetliła dwie wężowe kobiety, te same, co we śnie, nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale w głowie pokazał mi się obraz pobitej siostry Johna i rzuciłem się na nie z mieczem, pierwszą ciąłem prosto w klatkę piersiową rozsypując ją w pył.
-Siostro…-Jęknęła –TY! Zapłacisz mi za….
Spojrzała na swój brzuch, z którego wystawał grot strzały. Chwilę później kupkę żółtego pyłu rozwiał wiatr.
-Nie ma, za co- uśmiechnęła się Charlotte… Skąd ona …
-Dzięki, skąd masz łuk?- Zapytałem zdziwiony.
-Gdy wysiadaliśmy z busa, wzięłam nie ten plecak, ale z łuku tez umiem strzelać.. Noto gdzie te pegazy?
Rozejrzałem się dookoła… i zobaczyłem, że naprzeciwko nas, za anteną od telewizji miejskiej rusza się coś brązowego, gdy podszedłem bliżej okazało się że to Szafir i pozostałem dwa pegazy, Drakainy związały im kopyta i zakneblowały… Ale nie rozumiem jakim sposobem zakneblowanie przeszkodziło im w telepatii.
Gdy uwolniłem pysk Szafira od razu usłyszałem przeprosiny.
To było niechcący, eee zaraz po tym jak cię powiadomiłem, że tu czekamy.. Światło mi zgasło.
-Nie ważne, jesteście już w stanie podrzucić nas do Isle Royal National park?
Jasne.
-Świetnie, to ruszamy.
Kilka minut później byliśmy już za Chicago. Wszyscy spoważnieli, zabrakło żartów i śmiechu, zbliżaliśmy się do celu naszej podróży i nie wiedzieliśmy, co nas czeka, a tego baliśmy się najbardziej.
Podobało się wam?;)
To teraz jadę na Obóz Herosów, za następny rozdział zabiorę się jak tylko wrócę.
A no i od razu zapowiadam, że gdy skończę Nowych Niebezpieczeństwa, planuję napisać Zaginiony Trójząb, kontynuację przygód bohaterów z tej części, cieszycie się? 😉
Jestem pod wrazeniem twojego geniuszu! Czekam na cd!
Cieszę się, cieszę. 😀
Co do opka – muszę Ci powiedzieć, iż tylko gdy czytam Zemstę Gai czuję tę samą atmosferę, którą czułam podczas czytania Percy’ego. Sama nie wiem jak to wytłumaczyć… Po prostu jakby Riordan napisał szóstą część PJatO. 😀 Naprawdę super opko, nie mogę się doczekać CD i miłego obozu! 😉
Dziękuję;)
No po prostu brak mi słów. Na prawdę super opko. Też chciałabym umieć tak pisać
Jak będziesz chciała to się nauczysz, ja aż tak super chyba nie piszę…
„Rozejrzałem się do okoła, ale topole jest tak wielkie, że nie było widać ogrodzen”- 1. Skąd się tam wzięły „topole”? 2. Coś chyba zjadło (H)Alta…
„Ani słowa na ten temat, John, noto gdzie teraz?”- Czy te spacje NAPRAWDĘ są aż tak smakowite?!
„Noto gdzie te pegazy?”- [łamie ołówek w dłoniach] ***!!! Czy w takim cudownym opowiadaniu MUSZĄ występować tak totalne durnoty?!
Oj nie przesadzajmy, lietrówki zdarzają się każdemu, nawet najlepszemu pisarzowi 😉
Fajnie że ci sie podobało 😉 Dzięki za wypomnienie błedów, w następnych będzie ich … jak najmniej 😀
Ciekawe co będzie z tą dziewczyną od godziny…
Nie domyslasz sie kto to był?^^ Podobało sie tak ogolem ci?;)
Nie, no chyba nie starsza siostra, córka Hermesa?
PS Oczywiście, że my się podobała, ale po prostu to mnie intrygowało i na to wróciłam uwagę.
Nie ,zadna starsza siostra, wyjasnie w nastepnym rozdziale.
Jedno z moich ulubionych opek! Jesteś na 1. Miejscu moich ulubionych blogowych autorów!( egzekwo z Chione, Pallas Ateną, Ariadne Naldari, Temidą i Annabeth1999 oraz Nyx)
Geniusz, na serio bardzo mi się podobało, a tak na marginesie, to do zobaczenia na obozie. Nozowniku, na serio jestem egzekwo z innymi na 1 miejscu twojej listy? Dzięki to dla mnie dużo znaczy.
Pozdrawiam,
Ann.
Do zo na obozie jeśli ktoś jedzie.
No.. Dość szybko łapie internet 😉
Wiesz ,ze uwielbiam twoje opowiadanie i wiesz na co
Liczę.. I popatrz.. Mamy wspólnego fana ,dzieki Nozownik ;*
Napisz coś ze mną na obozie Świerszczu ! Widzimy sie za dwa dni ;*
Czekam na cd i może na wyjeździe dasz mi jakieś swoje notatki <3
Wspolny fan^^ Nie no, super dzięki, napiszemy coś może razem kto wie;) Chyba tylko Bogowie;*
muahahahahaha dedyka dla mnie, YEAH
I tak w ogóle ludzie to jak ktos to skrytykuje to nie zobaczy kolejnego poranka -.-
Ahahahaha