Hmmm… to chyba moja ulubiona część tego opowiadania. Tak, na pewno ulubiona. Dedykacja dla wszystkich tych którym spodoba się ta część, a w szczególności dla Nateny. 😀 Pozdrawiam i życzę żeby te ostatnie tygodnie wakacji ciągnęły się jak najdłużej. 😀
Parę osób już ćwiczyło, kilkoro obozowiczów przyglądało się walkom. Usiadłem na jednej z niewielu ławek dla widowni i śledziłem ruchy walczących. Po chwili wstałem i powiedziałem na tyle głośno by wszyscy mnie usłyszeli.
-Więc kto chce się zmierzyć ze mną?
Nikt nie odpowiedział. Nie pierwszy raz się to zdarzyło. Wiedzieli, że nie mają szans. Dawno nikt mnie nie pokonał. Jak mówiłem, tylko Percy to robił.
-Ja.- Moje rozmyślania przerwał dźwięczny głos Vallett.- No chyba że się boisz.
-Ja? Bać się ciebie? Zgniotę cię jak pluskwę, laluniu.- Czy ja to powiedziałem na głos? Pewnie dlatego, że adrenalina podskoczyła mi do granic możliwości, ponieważ prawda była taka, że myśl o walce z Vallett mnie przerażała.
Zaśmiała się drwiąco.
– Co najwyżej w najgłębszych snach, chłopczyku.- Powiedziała, a raczej wysyczała wymachując swoim długim, smukłym mieczem.
Podszedłem do niej z duszą na ramieniu, ale nie dałem po sobie niczego poznać. Szedłem z podniesioną głową, pewnym korkiem.
Nie zdążyłem nawet podnieść miecza, gdy ona zadała pierwszy cios. Ledwo go odparowałem. Zaskoczyła mnie. Uderzenie było naprawdę silne. Bardziej niż się tego spodziewałam. Nagle tępo jakby przyśpieszyło. Vallett zadawała kolejne ciosy w coraz szybszym tempie i coraz mocniej. W ułamku sekundy zrobiła szybki manewr pozbawiając mnie broni. Poczułem jak chłodne ostrze jej miecza dotyka mojego gardła. Cała walka trwała zaledwie kilka sekund.
Vallett patrzyła prosto w moje oczy, nie potrafiłem odczytać emocji które kryły się w jej. Ostrze coraz mocniej naciskało na moje gardło. Za mocno. Zdecydowanie za mocno. Poczułem jak po mojej szyi i torsie spływa mała strużka ciepłej cieczy. Dopiero wtedy Vallett schowała swój miecz.
Spuściła wzrok.
-Przepraszam.- Wyszeptała.- Przepraszam, naprawdę nie chciałam.
Dotknąłem szyi w miejscu w którym jeszcze przed chwilą był miecz Vallett. Spojrzałem na swoje palce na który były ślady krwi. Nie czułem bólu. Podniosłem wzrok patrząc na dziewczynę która stała teraz kilka kroków ode mnie. Zauważyłem jak po jej policzku spływa srebrzysta łza.
-Nic się nie stało.- Powiedziałem.
Podniosła wzrok.
Zrobiłem krok w jej kierunku.
Mój oddech przyspieszył, a serce zaczęło bić w nierównym rytmie.
Teraz dzieliło mnie od niej zaledwie parę centymetrów. Czułem zapach jej oddechu. Wciągnąłem powietrze rozkoszując się tą wonią. Pachniała wanilią.
-Powinnam już iść.- Powiedziała. Odwróciła się i ruszyła w kierunku Wielkiego Domu. Patrzyłem zahipnotyzowany jak odchodzi.
-No stary, nareszcie.- Donośny głos Sama był jak wiadro zimnej wody.
Spojrzałem na niego nie przytomnym wzrokiem. Podszedł do mnie i obiął ramieniem
-Już myślałem, że nigdy nie znajdziesz sobie porządnej dziewczyny.
-Bogowie, dlaczego ja się jeszcze z tobą zadaje?- Powiedziałem nadal patrząc się w dal.
-Ponieważ w głębi serca wiesz, że gdyby nie ja to byś już dawno wpadł w depreche.- Odpowiedział szczerząc zęby.
Podniosłem miecz i plecak i skierowałem się w stronę lasu.
-A ty gdzie znowu idziesz?- Krzykną za mną Sam.
-Przejść się.- Nie usłyszałem odpowiedzi.
Szedłem dosyć długo. Nie oglądałem się za siebie ani nie zatrzymałem się. Po kilku minutach marszu stanąłem. Rozejrzałem się. Gdy upatrzyłem już wyjątkowo grubą gałąź zwinnie wspiąłem się na nią. Oparłem plecy o pień i zacząłem wsłuchiwać się w odgłosy lasu. Możecie uznać mnie za ciotowatego mięczaka, ale lubiłem takie chwile. Mogłem wtedy w spokoju pomyśleć, a miałem o czym. Po mojej głowie krążyło tysiące myśli. Vallett. Klątwa. Walka. I tamta chwila. Przez tą chwilę coś poczułem, ale starałem się to za wszelką cenę stłumić. Teraz muszę skupić się na czymś zupełnie innym. Muszę pomóc Vallett. Pomóc Vallett, to brzmi prawie jak kawał. Jak ja mam to zrobić? To przecież nie możliwe. Nie, to jest możliwe i ja doskonale o tym wiedziałem, ale przerażała mnie myśl, że może mi się nie udać. Że Vallett zostanie taka już na zawsze. Co ja mam zrobić? Dobra, zacznę od czegoś prostego. Od chwili normalności. Tak, to był dobry pomysł. Chwila normalności.
Uśmiechnąłem się do siebie i zeskoczyłem z drzewa. Pobiegłem w kierunku obozu najszybciej jak się dało.
Muszę to zrobić.
Jeszcze dziś.
***
Wziąłem głęboki wdech. Wypuściłem powietrze. Jeszcze nigdy się tak nie stresowałem. Przez okno w korytarzu wpadało światło zachodzącego słońca przyjemnie ogrzewając mi twarz.
Zapukałem delikatnie w drzwi. Usłyszałem wewnątrz kroki. Drzwi po chwili otworzyły się.
-Machel, co ty tu robisz?- Vallett wyglądała na zaskoczoną.
-Chciałem się spytać czy może nie miałabyś ochoty na spacer.- Mój głos brzmiał pewnie, nie zawahałem się nawet przez chwilę, ale serce waliło mi jak oszalałe.
Dziewczyna uśmiechnęła się
-Chętnie.
Szliśmy powoli w stronę plaży. Nie rozmawialiśmy ani nie patrzyliśmy na siebie. Gdy weszliśmy na piasek Vallett zauważyła konie przywiązane do jednego z drzew.
-Co one tu robią?- Spytała.
-Pomyślałem, że moglibyśmy się wybrać na przejażdżkę.
Vallett zaśmiała się perliście i podbiegła do zwierząt. Pogłaskała czarną klacz szepcząc jej coś do ucha.
Uśmiechnąłem się przelotnie do siebie. W oczach Vallett widziałem już nie tylko szaleństwo, ale również radość i ekscytacje.
Podbiegłem do niej i odwiązałem białego konia, ona zrobiła to samo z klaczą.
Jechaliśmy wzdłuż plaży kilka godzin. Śmialiśmy się. Rozmawialiśmy. Ona śpiewała jakąś francuską piosenkę. Nie zrozumiałem z niej ani słowa.
Księżyc był już wysoko na niebie kiedy zatrzymaliśmy się. Leżeliśmy na piasku.
-Czy mógłbym narysować twój portret?- Spytałem nieśmiało. Zaskoczyłem ją.
-Jeśli chcesz.
Wyciągnąłem z plecaka blok i ołówek. Przyglądałem się chwilę Vallett i zacząłem rysować. Po jakimś czasie dziewczyna zaczęła cichutko śpiewać.
–1Tell me what you want to hear
Something that were like those years
Sick of all the insincere
So I’m gonna give all my secrets away
Patrzyła na mnie jakby czekała, aż coś powiem. Ja jednak nie odzywałem się. Po chwili Vallett powiedziała:
-No, pokaż co tam nabazgroliłeś.
Próbowałem protestować, ale ona była ode mnie sprytniejsza i zręcznie wyciągnęła kartki z mojej dłoni.
-Tak, wiem, jestem w tym beznadziejny.
-Masz racje.- Zaśmiała się patrząc na rysunek.- Jesteś w tym beznadziejny.
Ja też się zaśmiałem.
-Opowiedz mi jak wyglądało twoje życie zanim trafiłeś do obozu.- Poprosiła.
Uśmiech znikł z mojej twarzy. Odwróciłem wzrok.
-A co to opowiadać? Moje życie było jedną wielką porażką. Wyrzucali mnie ze szkoły zazwyczaj już po pierwszym semestrze.
-To wiem, a raczej domyślam się. Nie pierwszy raz mam kontakt z herosami. Chodzi mi o twój dom, o ojca, masz może śmiertelne rodzeństwo?
-Mieszkałem w dzielnicy czarnych w małym , rozpadającym się domku. Mój ojciec…- Zawachałem się przez chilę.- Mój ojciec był najwspanialszym człowiekiem jakiego znałem.
-Był?
-Dlaczego cię to w ogóle interesuje?
-Nie interesuje. Po prostu chce wiedzieć, ponieważ ty o mnie wiesz więcej niż ja o tobie.
-Na pewno nie.
Uniosła jedną brew. Nie odezwaliśmy się do siebie już więcej. Jednak ta cisza nie była niezręczna. Leżeliśmy wpatrzeni w siebie nawzajem. Słuchaliśmy koncertu świerszczy. Wieczór, a raczej noc była piękna. Oczy Vallett przez chwilę, przez krótką chwile pozbawione były szaleństwa. Skakałem w duchu z radości gdy to zauważyłem. Patrzyłem się zauroczony w jej uśmiech. Jak dla mnie ta chwila mogłaby trwać wieczność. Nagle z nieba zaczął padać ciepły, letni deszcz. Vallett spojrzała w górę i zaczęła się śmiać, ja nie spuszczałem z niej wzroku.
Gdy dotarliśmy do Wielkiego Domu już świtało. Byliśmy cali przemoczeni.
-Do zobaczenia.- Powiedziałem gdy Vallett zamykała już za sobą drzwi błękitnego budynku. Odwróciła się i uśmiechnęła do mnie.
-Do zobaczenia.
Gdy zniknęła za drzwiami o mało nie zacząłem krzyczeć z radości. Udało się. Słyszycie?! Udało się!
Do domku szedłem jak na skrzydłach.
-Jestem z ciebie dumna Machel.- Usłyszałem, odwróciłem się w stronę z której dobiegał głos. Ku mojemu zaskoczeniu uśmiechnąłem się na widok Nemezis.- Oby tak dalej. Mam dla ciebie mały prezent w ramach podziękowań.
Wyciągnęła do mnie rękę w której trzymała jakieś ulotki. Podszedłem i wziąłem to co mi podawała. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. To były bilety na koncert OneRepublic. Podniosłem głowę. Chciałem podziękować, ale moje matka już zniknęła. Jeszcze raz przelotnie się uśmiechnąłem i poszedłem do domku Nemezis.
1Powiedz mi co chcesz usłyszeć
Coś co było jak te lata
Chore od całej tej nieszczerości
Tak więc zamierzam ujawnić wszystkie moje sekrety
Fajna część Taka hmm… romantyczna ^^ . Czekam na CD 😀
Zgadzam się z Io. Widzę, że w pisaniu opowiadań czujesz się jak ryba w wodzie!!! 😉
Chyba łatwo się domyślić, czemu ulubiona 😀 Chciałabym mieć tyle weny, ile ty wykorzystałaś na wszystkie części P.S.: Został ci może jakiś jeden zbłąkany bilet na One Republic? XD
o tą wenę to ciężko w dzisiejszych czasach, ale dzięki
P.S.Myślę, że dla ciebie coś się znajdzie 😀
W dzisiejszych czasach trudno o wenę, ale dzięki. 😀
P.S. Myślę, że dla ciebie coś się znajdzie 😀
omg! BOSKIE JEST (nie dziw się, ale szybko czytam xDD)
Dzięki za dedyk! Następna moja praca będzie zadedykowana tobie xD)
Masz racje, jak na razie to też i moja ulubiona cześć. 😀