Dla Hadesika…hm… grrr…
To chyba ostatnia część przed dwutygodniową przerwą na Obóz Herosów ^^. Dzięki wszystkim, którzy to czytają. Mam nadzieję, że ta część będzie w miarę znośna Przepraszam za wszystkie błędy.
***
I jeżeli wciąż krwawisz, jesteś jednym ze szczęśliwców,
ponieważ większość naszych uczuć jest martwa i odeszła.
Daughter- Youth [link]
Wszyscy siedzieli zamyśleni. Leo wpatrywał się w łagodne rysy Sansy. Nie mógł wyobrazić jej sobie brudne, z mieczem w rękach, zabijającej wrogów. Miała przyjazną twarz. Nikt taki nie mógłby sprawić komuś bólu… A jednak, jak te pozory mylą. Siedzieli w ciszy dopóki Piper nie odważyła się zapytać:
– Opowiesz nam dalszy ciąg?
– Jest jeszcze gorszy.- Opuściła głowę.
– Opowiesz?- powtórzyła córka Afrodyty.
Sansa przytaknęła.
***
Tej nocy nie ruszyliśmy dalej. W zasadzie to nie wiedziałam czy to była noc, czy dzień, bo cały czas otaczała nas ciemność. Zgodnie odeszliśmy od żelaznych wrót, by schować się przed migoczącym światłem dochodzącym z Sali Dzikich. Tak ją nazwałam.
Po śmierci Melanie milczeliśmy. Po prostu usiedliśmy pod zimnymi ścianami i wsłuchiwaliśmy się w ciche kapanie wody dochodzące ze wszystkich stron. Przynajmniej ja tak robiłam. Jules zajął miejsce jakieś cztery metry ode mnie. Miranda siedziała po drugiej stronie korytarza, a jej twarz był ukryta w mroku. Meruit zniknęła. Zapewne zmieniła się w pająki. Nie byłam na nią za to zła.
Ciężkie łzy spływały po moich policzkach, gdy bezgłośnie płakałam. Uczucie wstydu wcale mnie nie opuszczało. Narastało i kotłowało się wraz z innymi parszywymi emocjami. Och, ile ja bym dała, żeby to zapomnieć! Lecz jak na złość pamiętałam każdy szczegół.
Wilkoludzie krążyli wokół nas. Mieli ciężkie oddechy. Cuchnęli wilgocią, mokrym psem i krwią. Szczerzyli swoje ogromne, zmutowane zęby i pożerali nas swoimi przerażającymi, krwistoczerwonymi ślepiami. Otwierałyśmy wrota, nasi towarzysze uciekli za moim rozkazem. Ona nie chciała. Wpatrywała się we mnie błyszczącymi oczyma. Jej blond włosy były w nieładzie. Dopiero teraz widziałam, w jakim wszyscy jesteśmy stanie. Brudni, podrapani i bladzi, ale Melanie błyszczała. Tryskała optymizmem, pomimo beznadziejnej sytuacji, w jakiej się znajdowałyśmy. Kazałam jej biec, ale ona wiedziała, że nie chce. Miała rację. Chciałam, żeby to ona została. I tak się stało. Och, jak bardzo mi było wstyd! Powiedziała, żebym uciekała. Posłuchałam. Rzuciłam jej jeszcze ostatnie spojrzenie. Z całych sił trzymała belkę zapierając się nogami o ziemię. Jasne włosy sterczały na wszystkie strony, a w jej niebieskich oczach widziałam determinację i dumę.
Zacisnęłam powieki. Chciałam ją taką zapamiętać na zawsze. Łzy wielkie jak grochy płynęły mi po policzkach, a ja mnie mogłam ich powstrzymać. Zastanawiałam się czy reszta też płacze. Zrobiło się strasznie zimno i mokro. Mimo niepisanej umowy przysunęłam się do Julesa i położyłam mu głowę na ramieniu. Trząsł się. Zasnęliśmy w milczeniu.
Czyjaś ręka spoczęła na moim ramieniu budząc mnie delikatnie. Otworzyłam oczy. Jules. Deja vu, pomyślałam uśmiechając się pod nosem.
– Zjedz coś- powiedział tonem starszego brata.
Zgodziłam się bez gadania. Pochłonęłam twardą bułkę i popiłam stęchłą wodą. Meruit zmaterializowała się koło mnie i wyciągnęła rękę po stare, pomarszczone jabłko. Mój przybrany starszy brat zajadał suchą kiełbasę, a Miranda nie chciała nic jeść.
– Trzeba wyjść z tych przeklętych tuneli- powiedziałam.- Zaraz skończy nam się jedzenie, a przynajmniej to, co nadaje się do spożycia.
– Wyjście jest niedaleko- odezwała się Miranda.
Spojrzałam na nią zdziwiona.
-Skąd wiesz?
– Nie czujesz tych mas powietrza? Zimne powietrze jest coraz niżej. Niedaleko jest wyjście.
Ukryłam zdziwienie. Trochę jej nie wierzyłam dopóki Mer nie potwierdziła tej wiadomości.
-Pająki też znalazły wyjście. Idziemy?- spojrzała na mnie.
– Tak… tylko dajcie mi chwilę- odpowiedziałam wiedziona instynktem.
Odwróciłam się i poszłam w stronę Sali Dzikich. Żyrandol wisiał na swoim miejscu. Oświetlał to co zostało z Melanie. Zmusiłam się, by nie odwrócić wzroku. Na kamiennej posadce zastygło ciemnoczerwone osocze. Jedyne, co zostało po ciele to parę kości oraz połowa czaszki. Zebrało mi się na wymioty. Przywołałam obraz córki Apolla z determinacją w oczach. Nie mogłam uwierzyć, że tylko tyle po niej zostało.
Przypomniały mi się jej słowa „Odwiedzisz mnie na polach chwały, a teraz biegnij!”. Tak na pewno ją odwiedzę. Zasłużyła na pola elizejskie. Podeszłam do wrót i z bólem w sercu dotknęłam krat.
Nagle ujrzałam oślepiające światło. Gdy otworzyłam oczy stałam w zupełnie innym miejscu.
Ogromna, ładna polana w środku sosnowego lasu. Miejsce wygląda jak średniowieczna wioska.
Dzieci bawią się na skraju lasu. Ganiają się i krzyczą radośnie. Są ubrane w szare, poniszczone ubrania. Nie mają butów, ale wydają się szczęśliwe. Na oko jest ich około trzydziestki. Jakaś dziewczyna patrzy się prosto na mnie. Nie jestem pewna czy mnie widzi. Odpowiedź przychodzi bardzo szybko, gdy jakiś kamień przelatuje przez moje ciało nie znajdując oporu. Upada przede mną . Ktoś ostrym narzędziem wyrył jakieś napisy i obrazek przedstawiający wilka. Chciałam podnieść znalezisko, ale moje palce były takie same jak reszta ciała. Nie ma mowy o dotykaniu czegokolwiek.
– Ahden! Nie rzucaj świętymi kamieniami, ty przeklęty bachorze! Przynieś to tutaj!- krzyknął potężny mężczyzna. Miał długie, brązowe włosy związał w kucyk rudawym rzemykiem. Na jego umięśnionym, gołym torsie wymalowanie były podobne symbole jak na kamieniu. Jego spodnie zrobione z lennu zakrywały całe nogi. Był na bosaka. Tak jak wszyscy ludzie z osady miał ciemną, indiańską karnację oraz czarne oczy.
Chłopiec o imieniu Ahden podbiegł do kamienia, podniósł go, po czym posłusznie poszedł do mężczyzny z kucykiem. Ten ostatni popatrzył na niego zadowolony, a następnie zaprosił do swojej chaty. Postanowiłam iść z nimi.
Bez trudu przeszłam przez ścianę i stanęłam na drewnianej podłodze. Znajdowałam się w okrągłym pomieszczeniu. Na środku znajdowało się palenisko, w którym płonął zielono-czerwony ogień. Naprzeciwko wejścia wybudowano prosty ołtarz z drewna. Był bardzo bogato rzeźbiony jak na wiejskie standardy. Ozdoby przedstawiały sceny z łowów. Zdecydowanie przeważały wizerunki wilków. Naokoło ogniska ustawiono ławki. Szaman, bo pomyślałam, że ten mężczyzna musi nim być, usiadł na jednej z nich. Następnie spojrzał, nieco rozgniewany, na Ahdena.
– Wiesz, dlaczego tego nie można robić?- zapytał.
Chłopak nie odpowiedział. Zapewne doskonale wiedział, ale milczał. Był świadomy tego, że czeka go wykład.
-Wiesz czy nie?!- zniecierpliwił się mężczyzna. Uznałam, że jak na szamana ma bardzo wybuchowy charakter. Choć w sumie, oni czcili wilki. Może, więc idealnie pasował do tej roli?
-Tak, wiem-powiedział zgarbiony chłopak. Ja płonęłam z ciekawości. Chciałam się dowiedzieć czegoś o tych ludziach.
– Nie widać- skwitował szaman.- Nasza wiara opiera się na szacunku. Na szacunku do lasów, zwierząt oraz ich dzikiego władcy, czyli wilka. Likaon pomaga nam w trudnych chwilach. Ile razy na polowaniu prosiłeś go o opiekę, hę? Tak mu się odwdzięczasz? Wilki to wspaniałe zwierzęta. A wiesz, dlaczego, synu?
Nawet jeśli wiedział chłopak nie okazał tego. Spuścił wzrok i wbił go w podłogę.
-Dlatego, że są wolne. Wolność. My Indianie powinniśmy jak nikt inny rozumieć to słowo. Znasz przepowiednie, prawda?- kontynuował mężczyzna.- „Gdy nadejdzie czas i obcy przyjdą po waszą wolność, wilki okażą wam zrozumienie i dadzą ratunek”. To dlatego. Likaon, może i jest złym człowiekiem, ale to nasz patron i powinniśmy być mu wdzięczni za ochronę. Zrozumiano?
Ja zrozumiałam. Wyszłam z chaty i przyglądałam się tym ludziom. Zacisnęłam powieki, a gdy je znów otworzyłam osada płonęła. Przyszli. Biali ludzie zaatakowali Indian. Tamci musieli uciekać. Zauważyłam, że inny już szaman modli się w płonącej chacie. Chwilę potem rozległo się wycie. Wilki wpadły na polanę. Osadnicy schronili się za ich placami. Uciekli. Razem z wilkami.
Łzy naciekły mi do oczu. Ich historia był piękna. Nie byłam na nich zła, że zabili Melanie. Nie czułam obrzydzenia. Zrozumiałam ich i znalazłam w sobie szacunek do ich wiary. Ferusy. Nie wiem skąd mi to przyszło do głowy, lecz widziałam, że taka jest ich nazwa. Ludzie, którzy stali się wilkami.
Osadnicy opuści już osadę. Ja zaczęłam się rozmywać.
Ktoś potrząsnął mną gwałtownie. Gdy otwarłam oczy, zauważyłam przestraszoną minę Julesa.
-Nic mi nie jest…- powiedziałam siadając.
– Na pewno? Zemdlałaś?
– Na długo?
-Nie, zaledwie parę minut byłaś nieprzytomna.- Meruit podeszła do mnie.- A tak się martwiłaś, że nie masz daru.
Uśmiechnęła się. Ja zachichotałam. Chwilę potem cała nasza czwórka śmiała się wesoło.
– A co widziałaś?- zapytała zaciekawiona Miranda.
– Hm… Dowiedziałam się jak nazywały się te stwory- następnie opowiedziałam im wszystko.
Chwilę potem ruszyliśmy ku wyjściu. Znów trzymaliśmy się za ręce. Niemal z przyjemnością ściskałam dłonie Julesa i Mirandy, gdy szliśmy ciemnym korytarzem.
Po dość krótkim czasie wyszliśmy na powietrze. Przez minutę stałam bez ruchu wydychając i wydychając chłodne powietrze. Pachniało świeżością i lasem. Rozejrzałam się wyjście znajdowało się w jaskini. Odszukałam wzrokiem znak Dedala. Wyryty był na prawej ścianie koło wyjścia.
Za nie małym zadowoleniem szliśmy przed siebie. Oczywiście zachowywaliśmy czujność. Maszerowaliśmy jakieś pół godziny przez las, gdy naszym oczom ukazała się mała, porośnięta trawą polana. Zatrzymaliśmy się gwałtownie. Na łące paliło się ognisko, a przy nim siedziała dwunastoletnia dziewczynka. Miranda przyjrzała jej się.
– Dzień dobry, pani Hestio.- Ukłoniła się grzecznie.
– Witajcie- powiedziała dziewczynka.- Usiądziecie? Na pewno jesteście głodni.
Posłała nam miły uśmiech. Zajęłam miejsce naprzeciwko niej. Była chuda. Wręcz wychudzona. Na jej twarzy malowała się troska i smutek. Jej brązowe włosy wydawały się wypłowiałe, a w czekoladowych oczach mieszkały życiodajne ognie. Pstryknęła palcami, a przed nami pojawiło się jedzenie. Owoce, pieczony drób oraz przeróżne soki. Kiwnęła głową, a my zaczęliśmy jeść z ochotą. Jaką przyjemnością było wlać do gardła chłodny sok pomarańczowy! Wydawało się, że tak długo nie jadłam niczego porządnego. Lecz… w Labiryncie spędziliśmy prawdopodobnie jakieś dwa tygodnie.
– Jest dwudziesty piąty października- powiedziała jakby czytała mi w myślach.
Zdumieliśmy się.
– Czyli w tunelach spędziliśmy… siedem miesięcy?!- Jules aż wstał.
Bogini ogniska domowego przytaknęła.
– W tym czasie było parę małych potyczek, utworzyło się też całkiem sporo takich grup jak wasza- oznajmiła.- Dobrze sobie radzicie. Szkoda Melanie. Była bardzo odważną heroską, prawda? I rozumiała wagę rodziny oraz nie miała żalu do ojca. Och, ile bym dała, żeby wszyscy półbogowie byli tacy…
Milczeliśmy przez chwilę. Popiłam kawałek udka kurczaka sokiem pomarańczowym. Miranda patrzyła na Hestię zafascynowana. Córka Arachne bawiła się z pająkiem słuchając uważnie. Jules usiadł i otrząsnął się z szoku.
– Chcę wam podziękować- zaczęła Hestia.
– Ale za co?- zapytałam. Nie robiliśmy nic, co by zasługiwało na pochwałę.
– Za to, że nie rzuciliście się w wir walki. Tak mało zostało uczuć na tym świecie. Śmiertelnicy się biją, herosi też. Choć tak mało z nich przeżyje. Dlatego chcę wam podziękować.- Spojrzałam w jej dziecięce oczy. Ona naprawdę była nam wdzięczna.
Wzięłam udko kaczki i wrzuciłam w ogień szepcząc „dla ciebie Hestio”.
-Dziękuję- powiedziała.- Mało kto to robi. Teraz ja chce wam podziękować. Chodź, chcę z tobą porozmawiać.- Skinęła głową na Julesa.
Chłopak posłusznie wstał i ruszył za nią w gąszcz. Siedziałyśmy w ciszy jakieś pół godziny. Nie miałam ochoty rozmawiać, a właściwie to nie wiedziałam, o czym. Gdy wrócili bogini zawołała córkę Arachne. Jules usiadł zadowolony koło mnie i wyciągnął rękę.
– Dostałem sztylet, który płonie- powiedział pokazując ostrze. Broń wyglądała w miarę normalnie. W rękojeść znajdował się rubin, a na ostrzu wykuto cienkie napisy. Chłopak szepnął „ignis”, a dar od Hestii zapłonął.
Siedzieliśmy wpatrując się zafascynowani w płomienie dopóki nie wróciła Mer. Teraz była kolej Mirandy. Dziewczyna ruszyła za boginią niknąc w lesie.
Równocześnie z Julesem spojrzeliśmy na córkę Arachne.
-Co dostałaś?- nie wytrzymałam.
– Ja? Nic- zrobiła zmartwioną minę, ale po chwili zaczęła się śmiać.- Hestia dała mi ten naszyjnik. Ma podobno wielką moc i potrafi uratować życie. Problem w tym, że nie mam pojęcia jak go używać.
Przyjrzałam się naszyjnikowi. Był w kształcie płomienia. Mogłam się tego spodziewać, prawda? W końcu Hestia to bogini ogniska domowego.
– A o czym rozmawialiście i gdzie?
– Kazała nie mówić- odpowiedzieli niemal równocześnie.
– No dobrze.- usiadłam i czekałam.
Czekałam dość długo aż córka Minerwy wróci. Rozmawiały wyjątkowo długo. Gdy już Miranda wróciła, poszłam do bogini. Znów znalazłam się na polanie. Tym razem zamiast ogniska ustawione były stoły z przeróżnymi przedmiotami.
– Tobie chcę tylko podziękować. Wybierz sobie coś.- Hestia wskazała stoły.
– Ale…- zaczęłam. Nie chce ze mną rozmawiać? Ani dać mi jakiś wskazówek, co mam robić?
– Ty będziesz zawsze wiedziała, co robić, kochana. Nie martw się. Zrozumiesz o kiedyś, o co mi chodziło. Wybierz sobie coś- powtórzyła.
Nieco zawiedziona podeszłam do stołów. Nie miałam ochoty szukać niczego specjalnego. Po prostu patrzyłam tępo na przedmioty, a wtedy jeden zalśnił. Wzięłam przedmiot do ręki. Był ciepły i miły w dotyku. W dłoni trzymałam buteleczkę z pomarańczowym płynem. Miała fantazyjny kształt w kształcie płomieni, a jej ciepło mnie fascynowało. Spojrzałam na znalezisko. Było małe, zajmowało mi pół dłoni.
-Co to?- zapytałam pokazując jej butelkę.
– Oświetli ci drogę w ciemności. Tego właśnie chcesz?
– Tak.
Bogini uśmiechnęła się i pstryknęła palcami. Na zatyczce buteleczki pojawił się rzemyk. Zawiesiłam ją na szyi.
– Dziękuję- powiedziałam.
– Nie ma za co, Sanso. Mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?
Chciała, żebym coś powiedziała. Oczekiwała ode mnie twierdzącej odpowiedzi. Tylko co? Co może dla mnie zrobić bogini ogniska domowego? Domowego…
– Możesz przekazać wiadomość komuś z mojej rodziny?
– Czego się nie robi dla bliskich.
– Powiesz mojemu tacie, że bardzo go kocham?
– Przykro mi.- Zmartwiła się.- On myśli, że nie żyjesz.
– Dziękuję. Do widzenia, pani Hestio- powiedziałam i odeszłam.
Byłam rozczarowana brakiem wskazówek i ojcem. Choć może lepiej, że mnie pochował. Nie cierpi myśląc co się ze mną stało.
Gdy doszłam do obozowiska wszyscy na mnie czekali.
– I jak? Co ci powiedziała?- padło pytanie.
– Nic.
– No powiedz.
– Ale ona naprawdę mi nic nie powiedziała.
Położyłam się i zasnęłam ściskając buteleczkę w dłoni.
Rano. Jak miło, że mogłam stwierdzić, że jest rano. Słońce wisiało na niebie, a ja łykałam jego promienie. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Zanim otworzyłam oczy wiedziałam, kto to. Uśmiechnęłam się do Julesa.
– Zjesz coś?- zapytał jak zawsze.
Ja jak zawsze nie odmówiłam. Żal po poprzednim wieczorze minął. Zjadłam śniadanie. Rozmawialiśmy wesoło i ustaliliśmy jedno. Musimy znaleźć jezioro lub rzekę, bo warstwa brudu na naszych ciałach zrobiła się naprawdę gruba.
– To co idziemy?- powiedziała dziarsko Miranda.
– Jasne- zgodziliśmy się i w wesołych nastrojach ruszyliśmy przed siebie.
Cały dzień szliśmy przez las. Nic nie znaleźliśmy, lecz żadne z nas nie narzekało. Las, świeże powietrze. To jest coś za czym się tęskni. Rozłożyliśmy się na skraju sosnowego lasku. Zjedliśmy kolekcję, trochę poćwiczyliśmy walkę na miecze, a potem poszliśmy spać. Miranda uparła się, że chce trzymać wartę. Nie spierałam się. A szkoda.
Była jakaś druga w nocy, gdy nas złapali. Rzymianie podeszli nie zauważeni. Najpierw potężny chłopak rzucił się na Meruit związując ją szczelnie liną. Jules i ja niezaspokojeni zerwaliśmy się do walki. Bezskutecznie. Wrogów było zdecydowanie za dużo. Związali nas, lecz lżej niż córkę Arachne. Tylko Miranda stała zadowolona i wolna. Po chwili dołączyła do niej Chloe. Wszędzie poznam jej skrzekliwy głos. Zadrżałam, gdy powiedziała:
– Dobra robota, Mirando. Kapitanie Mirando.
Jak mogłaś zeźlić ulubioną mą bohaterkę( po Sansie )! Opowiadanie jest świetne, nic dodać, nic ująć.
Powiem prawdę: na początku córka Minerwy zdawała mi się podejrzana, ale potem przywykłam i bardzo zaskoczyła, choć raczej nie zdziwiła mnie jej zdrada. Nie mogę się już doczekać, jak wyjdą z opresji. Bo w końcu Sansa nie może zginąć.
Zajebiste. Nic dodać nic ująć. Poza tym, doskonale wiesz co myślę o twoich opkach 😀
Suuuuuuuuuuper ;). Masz mi później powiedzieć jak było na Obozie, słyszysz?
Mnie się baaaaaaaaaardzo podoba.
Ann, wejdziesz na chat?
Ty już wiesz co sądze na temat piosenki, co nie Io? 😀 No i w dodatku wciągnełam się w opowieść. Do roboty! Z obozu się wróciłom, koniec laby! 😀 No ale żadnej presji.