Dla Aresa(tak, tak tego boga), bo obiecałam oraz dla jego córeczki Nemezis.
A także dla Adiego i Cllarissy, jesteście super testerami.
Wiem, że może temat nie w klimacie wojny, ale… Miłego czytania!
Patrzę w kalendarz. Dziś mijają trzy lata od mojej operacji serca. Nie mogę uwierzyć, że to już trzy lata od kiedy rozścieli mi klatkę piersiową, wyjęli moje wątłe serce i zastąpili je innym. Dawcą była podobno jakaś dziesięcioletnia dziewczynka. Przeszczep był bardzo ryzykowny, ale udało się i narząd służy mi dzielnie już parę lat. Znów spoglądam na kalendarz wiszący na zielonej ścianie. Dziś odwiedzę grób tej dziewczynki. Muszę przecież okazać jej choć trochę wdzięczności. Cardia Eripe. Co roku chodziłam na cmentarz i godzinami wpatrywałam się w zimną płytę nagrobną, szukając jakiejkolwiek wskazówki dotyczącej mojej wybawczyni. Na szarym epitafium z jej nazwiskiem nie było kwiatów ani wieńców od rodziny, ani nic, co by wskazywało na to, że ktoś o niej pamięta. Jedyną rzeczą na grobie był znicz przyniesiony przeze mnie rok temu. Jakimś magicznym sposobem wciąż płonął delikatnym pomarańczowym płomieniem. Świeca, która już dawno powinna się wypalić tliła się uparcie, jakby nie chciała się poddać, tak jakby czyjeś życie zależało od tego ognika. Co roku wymieniałam znicz. Ten, który przyniosłam dzisiaj miał delikatnie tłoczone boki. Wzory przedstawiały jakieś święte sceny. Mimo, że nie byłam wierząca, zawsze olśniewało mnie wszystko związanie z chrześcijaństwem.
Zresztą… Każda religia miała w sobie niezwykłą magię i siłę, która tliła się wciąż w sercach ludzi jak ten mały płomień świeczki na kamieniu. Zastanawiał mnie tylko fakt, że ludzie tak bardzo się kłócą o to, którzy bogowie istnieją, a którzy nie. Przecież istnienie jednego Boga nie oznacza, że inni bogowie nie istnieją! Wszechświat jest przecież ogromny i nieskończony. Starczy miejsca dla wszystkich. Lecz na Ziemi miejsca jest już coraz mniej, stwierdzam wpatrując się w płytę nagrobną. Gdzieś wyczytałam, że na Ziemi nie ma pustych miejsc. To prawda. To ja mogłabym tutaj leżeć zamiast tej dziewczynki, a moje martwe ciało jadłyby pewnie teraz robaki. Moja dusza stała by w kolejce do Nieba lub Piekła, Hadesu lub innego miejsca w zaświatach.
Siadam koło grobu. Jest ciepłe czerwcowe popołudnie. Słońce przenika przez liście porastających cmentarz drzew. Mimo ponurego nastroju tego miejsca jest pięknie. Niemal czuję delikatne zielonkawe światło na twarzy. Przeczesuję palcami moje brązowe włosy, a po policzkach zaczynają mi spływać łzy. Znów dopada mnie uczycie wdzięczności, a po moim ciele przechodzą dreszcze na samą myśl o tym, że to ja mogłabym tu spoczywać.
Moje użalanie się nad sobą przerywa skowyt. Koło mnie z mroku pojawia się przeogromny, czarny pies i spogląda na mnie swoimi czerwonymi oczyma. Warczy groźnie odsłaniając ostre kły. Stoję jak zamurowana. Nie mam pojęcia, co robić. Jakaś część mojej duszy każe mi uciekać, ale wiem, że to nie jest dobry pomysł. Psy zazwyczaj biegają strasznie szybko i na pewno nie miałabym żadnych szans ucieczki. Nie ruszam się. Boję się, że bestia zaatakuje jak zrobię, choć najmniejszy gest. Widzę jak pies napina mięśnie szykując się do skoku. Zamykam oczy w przerażeniu. Zaraz mnie zabije. Ja nie chce umierać! Tak się tego boje… Oddycham coraz szybciej. Niemal czuję jak każda żyła pulsuje pod skórą. Słyszę warknięcie, odgłos pazurów rozrywających ziemię. A więc tak będzie wyglądać moja śmierć, myślę. Rozerwana przez wielkiego psa… Bezsensowne życie, bezsensowna śmierć..
Wyczuwałam pęd powietrza jak skacze. Zaciskam powieki jeszcze mocniej. Jest blisko, czuje to. Nagle słyszę pisk, szelest i odgłos rozdzieranej skóry. W powietrzu zaczyna śmierdzieć zgnilizną. Otwieram oczy. Pod moimi stopami leży głowa psa. Reszta ciała zniknęła. Podnoszę wzrok. Przede mną stoi czarnowłosy chłopak z mieczem upapranym czarną krwią. Jest cały ubrany w skórę, a każdy jego fragment jest ponury. Patrzy na mnie i uśmiecha się ironicznie. Chyba go śmieszę.
– Chodź, panikaro.- Wyciąga do mnie rękę.
Gdyby przed chwilą nie uratował mi życia, to zapewne uderzyłabym go teraz w twarz. Jak on śmiał mnie oceniać? To ja powinnam myśleć, że jest świrem. Przed chwilą zabił psa mieczem.
– Po co ci miecz?- pytam. Wciąż stoję w miejscu.
– Och, daj spokój. Chodź. Miałem ciężki dzień za sobą, więc chodź ze mną, a ja ci wszystko wytłumaczę po drodze, dobrze?
Idiota, totalny idiota. Co on sobie myśli? Że pójdę z nim? Pomimo wątpliwości i chwytam go za rękę. Cmentarz znajduje się na przedmieściach Nowego Jorku. Wsiadamy do autobusu z numerem 1456 i jedziemy na Long Island. Po drodze mój wybawca przedstawia się i zaczyna opowiadać o niestworzonych rzeczach. Mówi, że bogowie greccy istnieją i mają dzieci-herosów. Ja podobno jestem jednym z nich. Nie wierzę mu za bardzo, ale ucieszyłabym się, gdyby to była prawda. Potwierdziłoby to moją teorię o istnieniu wielu bogów. Herosem nie jestem, to wiem na pewno. Nico, bo tak się nazywał, twierdzi, że herosi wychowują się w rodzinach zastępczych lub z jednym rodzicem. Ja mam dwoje biologicznych rodziców. Zostało to potwierdzone przez liczne testy, którymi zamęczano nas podczas długich wizyt w szpitalach. Nie wiem, co jest grane, bo jeśli nie mam boskiego rodzica, to nie powinnam zostać zaatakowana przez potwora. Wątpliwości jednak zostawiam dla siebie i uważnie słucham, co mówi Nico. Opowiada mi o tym, że jest synem Hadesa. Mówi o wojnie Tytanów i o gniewie Gai. Trochę to dziwne, bo wcale nie przejmuje się zdziwionymi spojrzeniami innych pasażerów, którzy zapewne mają go za świra.
-Wierzysz mi?- pyta kończąc historię o Percym Jacksonie i innych herosach, którzy niedawno ocalili świat, a teraz wyruszali w podróż by pokonać Gaję.
-Tak- odpowiadam bez wahania.
– Nawet jeśli mi nie wierzysz, to i tak zrozumiesz jak dojedziemy do Obozu- mówi.
Jedziemy w milczeniu jeszcze jakieś piętnaście minut, a następnie wysiadamy pod wzgórzem i ruszamy od Obozu. Nogi zaczynają mnie boleć po długiej wspinaczce. Wiem, że moja sprawność fizyczna pozostawia wiele do życzenia. Po drodze zastanawiam czyim mogę być dzieckiem. W myślach poszukuję greckiego boga, któremu bym odpowiadała. Zeus? Wątpliwe. Nie mam najmniejszej ochoty nad nikim panować… Posejdon? Fajnie by było, ale przecież ja ledwo pływam. Hades odpada, bo Nico od razu by rozpoznał dziecko mroku… Hmm… Apollo? Hermes? A może jakieś pomniejsze bóstwo? Nie ma co filozofować. Będzie to, co musi być.
Syn Hadesa prowadzi mnie do Wielkiego Domu. Tam spotykam Chejrona, który powtarza wszystko, co wcześniej powiedział mi Nico. Chejron jest centaurem, który porusza się na wózku inwalidzkim, gdy jest w ludzkiej postaci.
-Póki co, będziesz mieszkała w domu dla nieokreślonych- mówi patrząc na mnie z uśmiechem.- Masz jakiś pomysł, co do tego, kto może być twoim boskim rodzicem?
Kręcę głową. Może lepiej nie będę mówić im, że powinnam być śmiertelniczką. Choć w sumie…
– Ale ja mam dwoje biologicznych rodziców. To znaczy mieszkam z nimi i wiem, że są moimi rodzicami, bo przechodzili testy DNA- mówię w końcu. Może lepiej jak teraz się o tym dowiedzą niż po tym jak już mi coś odrąbią mieczem.
-Ciekawe…- mamrocze jakaś blondynka. Pojawia się koło mnie jakby znikąd. Zatrzymuje się parę centymetrów od miejsca, w którym stoję i ogląda mnie od góry do dołu.- Czyli teoretycznie powinnaś być śmiertelnikiem…
Wyciąga rękę i gładzi moje włosy. Stoję jak zamurowana. Nie wiem co robić w takiej sytuacji. Czuję się dość niezręcznie. Trochę jak jakiś przedmiot na aukcji.
– Zostaw ją, Fabio. Znów zachowujesz się jak chora psychicznie.- Prycha Nico i odciąga mnie od z lekka psychogenicznej blondynki.
-Nie przejmuj się- szepcze mi do ucha.- Jest córką Ateny. Ma świra na punkcie Sherlocka Holmesa. On też był synem Ateny, a Fabia chce być jego następczynią.
Znów prycha. Nie wiem czy to „to”, że uratował mi życie, czy jednak jego sarkastyczny sposób bycia sprawia, że go lubię. Mimo tego, że córka Ateny wydaje mi się nieco chora psychicznie, wracam do niej i zaczynam rozmowę. Lata spędzone w różnych szpitalach nauczyły mnie, że pozory mylą. Kto wie, może to ona właśnie rozwiąże zagadkę mojego pochodzenia.
-Fabio, wiesz czyją jestem córką?- pytam kładąc jej rękę na ramieniu. Kątem oka dostrzegam zaciekawione spojrzenie Chejrona.
– Nie- kręci głową zrozpaczona.- Nie wiem czyją jesteś córką… Jestem beznadziejnym detektywem!
W jej oczach pojawiają się łzy.
-Nie, nie… może po prostu potrzeba ci trochę czasu? Chcesz się o coś zapytać?- staram się być miła i podnieść ją na duchu.
– Może masz rację.- Uśmiecha się do mnie.- Chodźmy do pana D. Może on coś pomoże.
-Pan D.?
-To dyrektor Obozu, choć ze mną…- córka Ateny patrzy na mnie pytająco. No tak! Jeszcze nikomu się nie przedstawiłam. W sumie to dziwne, że nawet się o to nie zapytali, lecz to dzieci bogów, czyż nie?
– Nazywam się Sophie Mercer- mówię.
– Chodź Sophie.- Fabia łapie mnie za rękę i nagle przystaje.- Jesteś ciepła.
Też mi odkrycie. Przecież żyję. Moje serce cały czas pompuje krew w nieustanym rytmie.
-Taaak..-mówię powoli.- Ale to chyba normalne, prawda?
– Normalne, ale ty naprawdę jesteś gorąca. Nico, dotknij!
Syn Hadesa posłusznie kładzie rękę na moim czole, potem dotyka dłoni, a na końcu jego palce lądują na moim mostku. Robi zdziwioną minę.
-Faktycznie jesteś nadnaturalnie gorąca. Często ci się to zdarza?- pyta.
Chejron podjeżdża do nas bliżej. Kółka jego wózka piszczą niemiłosiernie, gdy jedzie przez pokój.
– Nie. Zazwyczaj mam normalną temperaturę ciała…- mówię zdziwiona. Czuję się niezręcznie będąc w centrum uwagi.
-Hmm… może Obóz w jakiś sposób wzmaga twoje moce.- Chejron drapie się po głowie.
Cofam się zdezorientowana.
– Ja jestem śmiertelniczką- każde słowo wymawiam z naciskiem.
Fabia zbliża się do mnie.
-A miałaś jakieś niezwykłe… przygody? W sensie, że coś ci się przytrafiło.- Patrzy mi w oczy.
– Oprócz tego, że pół życia spędziłam w szpitalu, a trzy lata temu miałam przeszczep serca to nic.
W oczach córki Ateny pojawia się błysk. Przeraża mnie.
– Przeszczep? Chejronie, możesz na słówko?- pyta i wychodzi nie czekając na odpowiedź.
Czuję się zdecydowanie niezręcznie i źle. Boję się co wymyślił obozowy „Sherlock Holmes”. Nico przygląda mi się zaciekawiony i znów uśmiecha się ironicznie. Siadam na fotelu i w milczeniu czekam jak wrócą. Zegar tyka monotonie. Tik, tak, tik, tak… Wprowadzam się w coś podobnego do transu i otrząsam się z niego dopiero, gdy Chejron i Fabia wracają do pomieszczenia. Dziewczyna wydaje się strasznie podekscytowana i nie może spokojnie stać w miejscu. Kiwa się z boku na bok wpatrując się we mnie uparcie. Chejron też wydaje się nieco… zaniepokojony.
-Co jest?- pyta Nico.
-Jak nazywała się dziewczyna, która oddała ci serce?- zwraca się do mnie centaur.
– Cardia Eripe- mówię szybko.
-A widzisz, Chejronie!- wykrzykuje tryumfalnie Fabia.
-Ale… o co chodzi?- patrzę na nich zdziwiona.
– Chodzi o to, że w pewnym sensie jesteś herosem, córką Hestii dokładniej.
-Ale czy ona nie…? Jak?
– Oddała ci serce z jednego ze swoich wcieleń. Jesteś jej córką stworzoną z miłości, a nie w łonie- tłumaczy mi Fabia.
Stoję zamurowana. Nico bierze mnie za rękę i prowadzi do drzwi. Wychodząc słyszę jeszcze tylko głos córki Ateny:
-Tylko po co Hestia oddawała by jej swoje życie?
– Nie wiem- pada odpowiedź.
Właśnie. Dlaczego miałaby oddawać mi swoje serce? Przecież ja nie jestem nikim szczególnym! Chyba, że… to wcale nie chodzi o mnie. Potem się nad tym zastanowię.
Syn Hadesa prowadzi mnie w milczeniu przez Obóz. Inni herosi wpatruję się we mnie uważnie, tak jakby to mogło im coś o mnie powiedzieć. Zatrzymujemy się przed domkiem nieokreślonych. Wiem co teraz powinnam zrobić.
-Dzięki za ratunek- mówię uśmiechając się.- Możesz już iść. Poradzę sobie.
Patrzy na mnie z ulgą, kiwa głową i znika. Fajny z niego chłopak.
Reszta dnia mija jak przez mgłę. Wchodzę do domku nieokreślonych, a tam z braku miejsc dają mi łóżko na poddaszu. Następnie idę z innymi nowymi na zajęcia. Wszyscy traktują mnie tak jakbym wszystko wiedziała i rozumiała. Ale ja nie rozumiem! Skoro jestem córką Hestii, to dlaczego nie mogę zamieszkać w jej domku?
Walka na miecze mi nie idzie. Ani strzelanie z łuku, ani nic innego, co sprawiałoby, że w jakiś sposób stałabym się przydatna. Cały czas rozmyślam nad słowami Fabii. Nie dają mi spokoju. Nie wiem, co myśleć.
A najśmieszniejsze jest to, że mimo wszystko wciąż mam nadzieję, że ten dar od bogini ogniska domowego sprawia, że jestem wyjątkowa. Raczej naiwna… Ale muszę mieć jakieś przeznaczenie! Muszę mieć jakąś rolę do odegrania w tym wszechświecie. Skoro bogowie istnieją to los też musi. Naiwna Sophie.
Dzień mija szybko, a ja niemal wtapiam się w rytm obozu. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ognisko wieczorem. Siadam na ławce obok moich towarzyszy z domku, gdy Fabia w staje i oznajmia, że Obóz ma zaszczyt gościć córkę Hestii. Opowiada wszystkim moją historię. Słucham jej i o dziwo wydaje mi się w miarę ciekawa. To trochę tak, jakbym oglądała film o swoim życiu i zaczęła rzucać popcornem w ekran, gdy fabuła zaczyna się psuć. Ta skaza to właśnie moje przybycie do Obozu. Teraz powinnam wyjechać na misję i uratować świat. Ale ja wiem, że tego nie zrobię. Muszę znaleźć własną drogę i przeznaczenie. Z zamyślenia wyrywa mnie dziecinny głos.
-Hej, córko Hestii. Mogę usiąść koło ciebie?- pyta chłopiec o twarzy aniołka.
-Oczywiście, kochanie- mówię uśmiechając się.- Ty też jesteś herosem?
– Oczywiście, że tak!- krzyczy. Jego błękitne oczka lśnią z podekscytowania, a blond włosy falują, gdy podskakuje.- Mam już sześć lat!
Wyciąga do mnie dłonie, a jego palce zginają się nie zgrabnie, gdy chce pokazać swój wiek. Śmieje się do niego.
-Kto jest twoim rodzicem?- pytam, gdy siada w końcu koło mnie.
– Pan Zeus! Buu… umiem razić piorunami!- wykrzykuje.
Uśmiecham się do niego i przytulam.
-Tylko nie zabij naszej gwiazdki- słyszę wrogi głos za placami.- Chodź, Lionel. Martha da ci coś do jedzenia.
Chłopiec całuje mnie w policzek i posłusznie oddala się w stronę jadalni. Spoglądam na posiadaczkę tego wrogiego głosu. Ma tak samo delikatną i anielska twarzyczkę, ale wygląda starszą. Tak. Ma jakieś szesnaście lat. Zakładam, że to jego siostra.
-Hej, jestem Sophie- mówię i uśmiecham się przyjaźnie.
-Wiem. -Siada koło i omiata gniewnym spojrzeniem.- Jestem jego siostrą, wiesz? I gdy ty się śmiejesz on umiera! Próbowaliśmy już wszystkiego, ale ta klątwa jest za silna…- w jej głosie słyszę gorycz.
-Jaka klątwa?- pytam, choć wiem, że to pytanie nie ma sensu.
-Och, nie ważne- prycha.- Ważny jest fakt, że umrze za jakiś miesiąc, a ja nie mogę nic na to poradzić! Ty dostajesz serce bogini, choć jesteś tylko śmiertelniczką! On jest synem Zeusa, władcy niebios! Dlaczego on musi umrzeć, gdy ty będziesz żyła? TO NIESPRAWIEDLIWE!
Po jej policzkach płyną łzy. Krzyczy mi prosto w twarz o tym, że wolałaby żebym to ja umarła, a nie jej brat. Nie mam do niej żalu. Ma rację.
-Życie nigdy nie było i nie będzie sprawiedliwe- mówię tylko.- Naprawdę nie ma szans, by zdjąć ten zły urok?
Dziewczyna kręci głową. Przytulam ją w milczeniu. Gdy odchodzi, ja wciąż myślę o Lionelu. Ognisko gaśnie, a ja idę na moje poddasze i kładę się spać.
Rano, gdy otwieram oczy na szafce nocnej stoi świeca. Leżę wpatrując się w migoczący płomień świecy. Jest żółty, choć trochę czerwony. Przypomina mi zachód słońca nad morzem, gdy dzień styka się z nocą malując namiętne obrazy na tafli szmaragdowej wody. Widzę też czarny knot, który fantazyjnie zawija się we wszystkie strony sącząc powoli, ale nieustannie, płynny wosk. Ogień kojarzy mi się dobrze. Tak samo jak cudne światło, ciepło i życie, jakie ze sobą niesie. Od dziecka potrafiłam obserwować tak w nieskończoność, a przynajmniej do momentu, gdy ogień gasł.
Patrzę tak jeszcze kilka minut. W pewnym momencie zauważam czyjąś twarz. W rogu mojego pokoiku siedzi dziewczynka. Wygląda na dwanaście lat. Ma brązowe włosy, podobne do moich oraz czekoladowe oczy, w których widzę ogniki. Uśmiecha się do mnie.
-Hestia- szepczę.
-Tak, kochana. Jestem z ciebie dumna, wiesz?- mówi.
-Ale ja nic jeszcze nie zrobiłam! W zasadzie to nie ma we mnie niczego niezwykłego oprócz twojego serca.
Śmieje się, tak jakby chciała zaprzeczyć, ale wie, że mam rację. Jest bogiem, nie będzie tracić czasu na zbędne słowa.
– Przyszłam do ciebie, bo muszę ci coś powiedzieć. To trochę niedozwolone, ale dam ci jedną podpowiedź „czasem życie jest jak płomień świecy”- mówi tajemniczo i znika, a świeca na mojej szafce gaśnie.
-Ale jak to niedozwolone? Co? Jaka podpowiedź?- rzucam pytaniami do pustego pokoju.
Czasem życie jest jak płomień świecy…
Czyli? Wątłe? Cieple, gorące, jasne? Nie wiem. Chyba dostałam właśnie swoją misję. Tylko, na czym może ona polegać? Wyglądam przez okno. Dopiero świta. Kładę się powrotem do łóżka i myślę o tym, co mnie spotkało. Czegoś ode mnie wymaga. Tylko… o co… Zaraz! Ona dała mi życie! Czasem życie jest jak płomień świecy… Wiem!
Patrzę na zegarek- 5:05. Z tego, co pamiętam najbliższy autobus mam za czterdzieści minut. Trzeba się pośpieszyć. Ubieram się i schodzę cicho na dół. Wychodzę niepostrzeżenie i ruszam na przód. Zatrzymuję się przed zimnym domkiem z białego marmuru. Miejsce zamieszkania dzieci Zeusa. Staram się poruszać jak najciszej jak potrafię. Delikatnie otwieram białe drzwi i wkradam się do środka. Lionel śpi słodko w łóżeczku. Po drugiej stronie na posłaniu miota się jego siostra.
Biorę delikatnie jego małe ciałko i wymykam się niczym cień. Budzi się dopiero w autobusie. Ma na sobie piżamkę z piorunami. Przeciera sobie oczy i uśmiecha się do mnie na powitanie.
-Sophie, gdzie jedziemy?- pyta wyglądając za okno.
– Idziemy do miejsca, w którym wyzdrowiejesz- odpowiadam, a potem tłumaczę mu wszystko. No może i, ominęłam jakiś fragment, ale to póki, co dla niego lepiej. Upewniam się, że wszystko zrozumiał. Dostaje moją komórkę i jasne instrukcje jak jej użyć. Wiem, że to szaleństwo wymagać od sześciolatka, żeby zachowywał się w takiej sytuacji normalnie, ale wierzę, że jego boskie korzenie dodadzą mu odwagi.
Dojeżdżamy na miejsce. Chwytam go za rękę i prowadzę wzdłuż nagrobków. Zatrzymujemy się przed szarą płytą nagrobną. Napis Cardia Eripe lśni w świetle znicza. Waham się przez chwilę. Nie jestem pewna czy to właśnie powinnam zrobić, ale przecież tak czy siak prędzej czy później umrę, nieprawdaż? Lionel stoi przed grobem ściskając komórkę.
– I co teraz, Sophie?
– Teraz. Zdmuchnę świeczkę, a ty wiesz, co robić dalej, prawda?- pytam, gdy aniołek ściska moją dłoń.
-Tak. Wiem!- odpowiada pewnie.
Przyglądam mu się. Piękne dziecko i wcale nie sepleni. Ma takie lśniące, blond włosy… warto. Na pewno będzie kimś wielkim.
Przytulam go, a następnie klękam przed epitafium.
Czasem życie jest jak płomień świecy…
-Ofiaruję swoje życie za Lionela Phelga i życzę mu szczęścia. Nich stanie się wielkim herosem- szepczę.
Następnie zdmuchuję świecę. Ostatnią rzeczą, którą widzę jest gasnący płomień. Potem ogarnia mnie ciemność. Umieram z poczuciem, że on będzie żył dzięki mnie.
Bo przecież każdy ma jakieś przeznaczenie. Ja urodziłam się, by uratować istnienie Lionela. Los dawno widział, że tak się stanie. Szczęściem było to, że ja też się o tym dowiedziałam i mogłam zrobić to, co powinnam…
Bo przecież każdy ma jakieś przeznaczenie. Tak to już jest w tym Wszechświecie.
Właśnie czytaliśmy to sobie razem z papą (właściwie to jego życzeniem było żebym ja mu czytała bo przez te ciemne okulary nic nie widzi) i jestem z ciebie dumna ;D Ares chciał coś w deseń poematu, ale tym też nie pogardził, tylko pomruczał sobie trochę pod nosem (Ares: Miały być wybuchy! Poprzewracane auta i demolka! A jest gorączka u jakiejś Sophie!) Mi się podobało, pisz dalej ;D
Super wymyśliłaś to z tym przeszczepem i w ogóle. Pisz dalej, bo wychodzi ci to idealnie 😉
To opowiadanie da się określić jednym słowem: OBŁĘDNE!!!
Bardzo fajny pomysł Ale strasznie szybko się wszystko działo :)) Na początku myślałam, że ten grób ją wessie czy co 😀 Pisz dalej 😉 Z chęcią przeczytam ;]
Mella 😀
Super! Biedny Lionel i Sophie . ; / Ale pomysł supr . Pisz dalej o tym chłopcu !
[gapi się przez chwilę w monitor, próbując ogarnąć fakt, iż tego opka nie napisał/a Rowling/Riordan/Suzanne Collins/inni].
Iooooooooo!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Zabiję!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Jak można tak cudnie pisać?! Gdy czytałam ostatnie kilka akapitów coś chwyciło moje serce, a z oczu popłynęły najprawdziwsze łzy!!!
Jesteś niesamowita!
No i to wytłumaczenie istnienia dziecka Hestii, o wiele lepsze od mojego, choć tak naprawdę ja w ogóle nie tłumaczyłam (xd)!
Aż sama nie wiem co napisać.
Składam Twojemu geniuszowi hołd.
I nic więcej.
Do jasnej cholery! Czemu zawsze jak czytam cokolwiek twojego autorstwa, to chce płakać. Przy nich wszystko co przeczytałam czy napisałam, wydaje się płytkie i niegodne istnienia! (płaczę, ryczę jak bóbr)