To coś dedykuję Pallas Atenie, za to że mnie tak wspiera. Miłego czytania.
Chione
Spadałam. Nie wiem dlaczego, nie wiem jak. Po prostu spadałam. Leciałam w dół. Przed oczami migały mi okna wieżowców. A ja byłam coraz bliżej ziemi… Krzyczałam. Nie wiem, czy mój głos, był wpychany przez wiatr z powrotem, do mojej buzi, czy może moje gardło się zdarło, ale krzyk cichł. Parkowe drzewa, stawały się zbyt bliskie. Porywisty wiatr szumiał mi w uszach. Jeszcze kilka sekund. Cztery, trzy, dwa i… jeden. Uderzyłam w wielkie, pomarszczone, jak Wierzba Bijąca w Hogwarcie, drzewo.
Dziw bierze, że gałęzie mnie utrzymały i nie zwaliłam się na ziemię. Liście, odrobinkę zahamowały impet z jakim spadałam, ale i tak byłam nieźle potłuczona.
W drzewie, widniała olbrzymia dziupla.
Zajrzałam do środka i odskoczyłam. Patrzyła na mnie na mnie maximum czternastoletnia dziewczyna. Miała na głowie szopę rudych włosów i grecki chiton. Wydawało mi się, że gdzieś ją już widziałam…
– A więc wracasz do domu… – Powiedziała, jakby do siebie ruda.
– Co masz na myśli? – Spytałam.
Spojrzała na mnie dziwnie.
– Słyszysz mnie? Stoisz tu?
Zanim zdążyłam jej odpowiedzieć, złamała się pode mną gałąź i znów zaczęłam spadać. Tyle, że tym razem się obudziłam.
– Spokojnie, Amidalo, jesteśmy w samolocie. – Mruknął Percy.
Siedziałam między nim i Annabeth. Najwyraźniej mi się przysnęło. Zauważyłam, że syn Posejdona zaciska ręce wokół podłokietnikach.
– Co jest? – Spytałam.
– Nieco boję się samolotów. – Przyznał.
Po tym wyznaniu zapadła martwa cisza, która trwała przez następną godzinę.
Dopóki nie zachciało mi się iść do toalety. Córka Ateny spała, jak zabita, a Percy’egoteż nie chciałam budzić, bo znowu, by zaczął panikować, więc wymknęłam się sama. I to był błąd.
Weszłam do pomieszczenia. Podłoga chwiała mi się pod stopami. Spojrzałam w lustro, w te moje wielkie, dziwne oczy. Zmieniły barwę. Teraz, były CAŁKOWICIE czarne. Pokręciłam głową. Moja głowa, chyba się przegrzała, bo czoło piekło od gorąca. No tak. Za dużo, jak na jeden dzień…
Z torebki wyjęłam kosmetyczkę i zrobiłam sobie porządny make-up. Pokręciłam głową z niesmakiem, patrząc na swoje nie umyte włosy, które chyba jednak nie potrzebowały szamponu od zaraz, bo niezbyt miałam ochotę myć je tu – w samolocie. Co by pomyślały stewardessy, gdyby zobaczyły mnie z mokrymi włosami, wychodzącą z łazienki? Że jestem chora na głowę? Że nie dbam o maniery?
Westchnęłam.
Właśnie miałam wyjść, kiedy coś zatrzęsło kabiną samolotu. Nie było to wahanie temperatury. Na pewno. Przycisnęłam się do drzwi. Coś znów zachwiało maszyną. Mimo woli zostałam w środku. Gdybym wtedy tam wyszła, już by mnie nie było na tym świecie. Bo panował tam potwór, zabijając ludzi. Słyszałam krzyki i głuche łupnięcia. Myślałam, że to ludzie, którzy nie zdążyli zapiąć pasów, spadają z foteli. Zablokowałam drzwi WC. I usiadłam na ziemi. Trzeba poczekać. Może potem uda mi się… Nie dokończyłam myśli. Poczułam to przez skórę. Samolot zwolnił lot. A później wyhamował. Wyhamował… w powietrzu…
Stłumiłam krzyk.
– Gdzie jest Amidala? Amidala!? AMIDALA! – Usłyszałam wrzaski córki bogini sów i Percy’ego.
– Tu jestem. – Szepnęłam.
Po moich słowach zaległa chwila ciszy. A później latająca machina zaczęła spadać – razem ze mną, Annabeth, synem Posejdona, martwymi ludźmi i potworem, który ich zabił, niestety mordując przy okazji pilota.
Maszyna ciągnęła mnie ze sobą.
Bałam się.
Mimo, iż wcisnęłam się w najdalszy kont toalety, coś wyrwało mnie do przodu. No tak – grawitacja. Wpadłam na lustro, które rozbiło się i poraniło mi głowę. Samolot przechylił się na inną stronę. Ze strachem zauważyłam, że niestety właśnie tam znajduje się dość duże okienko. Dość duże, bym mogła… Nie dokończyłam myśli. Obsunęłam się po podłodze, i wpadłam na okno, które rozbiło się w drobny mak. I tym razem znów spadałam… Tyle, że teraz był to lot swobodny. Trwało to chwilę. A później uderzyłam o trawę.
***
Moje życie, przez cały miesiąc:
Łup. Łup. Łup.
Ból. Ból. Ból.
Tortury. Tortury. Tortury.
Cierpienia. Cierpienia. Cierpienia.
Białe ściany.
Biały pokój.
Kroplówka.
Morfina.
Leki.
Pluszowa zabawka, która dotykała mojego ramienia.
Ja:
Wychudzona.
Blada.
Ściągnięta bólem.
Pokłuta strzykawkami.
Ale jednak żywa…
***
Samolot „wypadł” z trasy w okolicach Denver. Wszyscy mi powtarzali, że to cud, iż nie wylądowaliśmy w oceanie. Według mnie cudem, było to, że mnie wyciągnęli spod szczątków maszyny. Hmm. Wisiało mi to. Tak czy siak, byłam żywa. I miałam dość adrenaliny na najbliższe sześćdziesiąt lat.
Annabeth chrapała. Percy słuchał I-poda, a ja modliłam się, by dotrzeć do tego całego Obozu. Jechaliśmy autobusem. Powiem jedno: w Denver spędziliśmy miesiąc. Miesiąc w szpitalu, na białym łóżku, w białym pokoju, przypięta do kroplówki. Miesiąc cierpienia.
I tak syn pana mórz, napoił mnie nektarem, co w skandaliczny sposób przyczyniło się do mojego szybszego powrotu do zdrowia. Pewnie chcecie wiedzieć, jak smakował w moich ustach nektar? Mogę powiedzieć. Miał smak creme-brulle. Mojego ulubionego deseru. Heros ledwo mnie powstrzymał przed wypiciem całego termosu, w ciągu trzech sekund, co zapewne zamieniłoby moją krew w płynny ogień… Ciekawie się zapowiada, nie? Może kiedyś spróbuję… Ale to jak trafię do Obozu. Teraz wolę nie wykręcać takich numerów.
Wyjęłam Percy’emu z uszu słuchawki, wyrwałam mu z rąk I-poda i zaczęłam słuchać…
Od kiedy Percy słucha Rihanny? No, ale okej. Znam go jeden dzień. I w zasadzie prawie nic o nim nie wiem.
Usnęłam, słuchając piosenek Rihanny.
Sen był fantastyczny. Leżałam na łące. Wokół świeciło jasne słoneczko. Jego promienie ogrzewały moją twarz. I właśnie przez większość snu tak, sobie leżałam. Na końcu wstałam i rozejrzałam się dokoła. No i znów, była tu ta ruda.
– Już czas. – Szepnęła. – Niedługo będziesz bezpieczna.
– Czas na co? Kim jesteś? – Spytałam.
– Jestem twoją matką. – Odparła.
Wzdrygnęłam się. Ja córką czternastoletniej dziewczyny? No bez kitu. Artemida jest moją matka, nie ona.
Dziewczyna zaśmiała się.
– Wkrótce wszystko zrozumiesz. Nie oceniaj mnie pochopnie.
– To jak mam cię oceniać? – Warknęłam.
– Nie rób tego w ogóle.
Sceneria się rozmyła.
Znów, byłam a autobusie. Za oknami przelatywały fajne widoczki USA. I ogólnie, było SUPER. Percy i Annabeth spali. Do moich uszu dobiegło teraz „Too little too late”, JoJo. O, lubiłam tę piosenkę. Zwinęłam się w kłębek i czekałam, aż znajdziemy się w Nowym Jorku.
Wiem, że krótkie, ale nie mam wany.
Pozdrawiam
Chione
„KĄt”, nie „kONt”. 😉
Poza tym ge-nial-ne. 😀 Rihanna? Hah, Percy, czemu nic nie mówiłeś? XD Świetne, po prostu świetne, nic dodać nic ująć. Nie mogę się doczekać CD i tego, w jaki sposób obozowicze zareagują na córkę Artemidy. 😀 I dziękuję strasznie za dedyczkę!
Nie ma za co ;).
SMOLEŃSK KONTRATAKUJE! Tylko… gdzie ta brzoza?!
No, właśnie… Gdzie…? 😛
Geniusz! (a jak by inaczej mogło wyglądać opo Chione)
Eh, mogłoby inaczej :P.
Fajnie by było, gdyby niedługo Amidala poznała Artemidę. Zastanawiam się cały czas jak mogłoby się potoczyć ich rozmowa. Byłaby ciekawa 😀 Pisz szybko cd
XD
Wspaniałe opko! Mój zachwyt jest niewyobrażalny! Jak to możliwe, że jedna osoba skupia w sobie tak ogromny talent literacki. Oficjalnie zostajesz mianowana( przeze mnie) Błogosławioną przez Apollina!
Yyyy… Dzięki! 😀