Wszyscy usiedli na ziemi, tworząc wielkie półkole. W najbardziej widocznym miejscu dwie kapłanki ułożyły stos chrustu i podpaliły go. Jedna z nich przyniosła bęben i zaczęła w niego rytmicznie uderzać. Natomiast druga wrzuciła w ogień kilka gałązek oliwnych i wyciągnęła lirę. Melodia, która wydobyła się z instrumentu brzmiała nieziemsko. Fedra, siedząca koło Lajosa, poczuła się nagle beztroska i rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się w palenisko. Nagle płomienie ułożyły się w kształt wilka. Mrugnęła, pewna, że ma przywidzenia. Jednak po zduszonych okrzykach innych mieszkańców wywnioskowała, że nie tylko ona to widzi. Znów skupiła się na ogniu i tym razem zobaczyła sarnę. Płomienne zwierzę potrząsnęło głową i odbiegło rozpływając się w powietrzu. Tymczasem na środek wystąpiła Leda i wzniosła ręce do nieba.
– Zebraliśmy się tutaj, by oddać Ci ofiarę, Matko Ziemio. Ty, która nas stworzyłaś. – jedna z kapłanek dorzuciła kolejne kilka gałązek oliwnych i odrobinę srebrnego proszku; ognisko buchnęło a kilku mieszkańców wydało zduszony okrzyk zdumienia.
-Wysłuchaj naszych próśb i przyjmij te oto dary!
Druga z kapłanek przyprowadziła białą kózkę, nieświadomą tego, co ją czekało. Fedra skrzywiła się odruchowo; nie lubiała patrzeć na składanie ofiar.
– Niech twa potęga i siła będzie wychwalana, Gajo, Matko Nasza!
Kapłanka wzięła do rąk miedziany nóż, Fedra dotknęła dłoni Lajosa; chłopiec uśmiechnął się uspokajająco.
–Ziemia! Księżyc! Piorun!
Rozległ się zduszony jęk kozy a ognisko buchnęło jeszcze mocniej.
Kiedy było już po wszystkim najtłustsza część mięsa została spalona w palenisku jako dar dla bogów, zaś chudsze kawałki zostały pokrojone i rozdane obecnym; Fedra nie wzięła jednak do ust ani jednego kęsa.
– Będziesz głodna. – powiedział Lajos ze zmartwioną miną – Daj spokój. Przecież tak to działa w Naturze! Musimy coś jeść!
Wywróciła oczami.
– Moglibyśmy żywić się warzywami; dlaczego musimy krzywidzić niewinne zwierzęta po to, by sprawić sobie przyjemność? To czysty egoizm!
Chłopiec podał jej kilka oliwek.
– Zjedz przynajmniej to. – mruknął.
Mimo iż wieczór zaczął się dosyć smutno, Fedra bawiła się świetnie. Wraz z upływem kolejnych godzin wszystkie zmartwienia znikały, a dziewczyna czuła się coraz bardziej zrelaksowana uciekając wreszcie od wspomnień i podejrzeń. Nawet gwiazdy zdawały się świecić jaśniej na tle smoliście czarnego nieba. Mrugały swymi oczami, przyglądając się mieszkańcom szalejącym w tańcu zapomnienia i ucieczki. Taniec był szybki i dziki, dlatego wzięły w nim udział tylko najbardziej zwinni.
W jednej chwili ściskała dłoń Lajosa, a w drugiej jego miejsce zajął jakiś ciemnowłosy młodzieniec o dziwnych, hipnotyzujących oczach, w którym nie zdołała rozpoznać nikogo, być może przez zmęczenie, być może przez szaleństwo, które ogarnęło jej myśli.
***
Następnego ranka postanowili z Lajosem pójść na trening w lesie. Fedra była tak podekscytowana, że z nerwów aż drżały jej dłonie. Z samego rana ubrała się w błękitną togę przewiązaną w pasie brązowym sznurem i przypięła do pasa kołczan. Zarzuciła łuk na plecy i jak najprędzej opuściła dom; tego ranka miała szczęście, ponieważ Leda została wezwana na zebranie kapłanek. Tylko dlatego udało jej się przemycić łuk i kołczan poza dom. W pewnym sensie czuła się winna, że miała zamiar złamać złożoną matce obietnicę, ale nie mogła posiadać się z radości na myśl o możliwości przebywania wśród zieleni. Kiedy tylko zobaczyła Lajosa pomachała mu i prawie biegiem ruszyli dróżką prowadzącą poza granice Gai.
– Łatwo Ci dziś poszło. – zauważył wskazując łuk. Uśmiechnęła się przebiegle.
– Matka jest na jakimś zebraniu kapłanek, to dlatego udało mi się wyjść z nim z domu.
Lajos zmarszczył nos.
– Zebranie kapłanek? – zamyślił się na chwilę – Takie zebrania są organizowane tylko w nagłych przypadkach.
– Co masz na myśli mówiąc ‘’nagły przypadek?’’ – zapytała unosząc brwi. Chłopak wzruszył ramionami.
-No wiesz zazwyczaj na takich spotkaniach kapłanki omawiają jakieś niesamowicie ważne sprawy. – odparł po chwili milczenia. Fedra poczuła ukłucie ciekawości.
– Ważne sprawy, mówisz?
Kiwnął głową z powagą.
– Jeśli chcesz możemy wstąpić do świątyni. I tak musimy koło niej przejść, jeżeli chcemy dojść do lasu. – zaproponował. Zachmurzyła się.
– Po co? Żeby dostać kolejną burę? Lajos, matka się wścieknie jeżeli zobaczy mnie z łukiem.
-Przecież nie musi nas od razu widzieć. – odrzekł tajemniczo; w mig rozpoznała jego minę.
– Znów masz jakiś głupi pomysł. – wycedziła. Zaśmiał się cicho.
-Chciałem cię sprawdzić. Jeśli się rozmyśliłaś, to nie będziemy się zatrzymywać. Myślałem, że chcesz wiedzieć po co twoja matka zwołała naradę. – wzruszył ramionami – Twój wybór.
Przez kilka następnych chwil toczyła wewnętrzną walkę z samą sobą. W końcu westchnęła zrezygnowana.
-Dobrze, chodźmy.
Świątynia wznosiła się niczym ogromny, marmurowy pałac, górując wysokością nad Gają. Potężne wrota były zamknięte, ale koło drzwi widniała zawieszona na ścianie pochodnia ozdobiona ornamentami; ogień był ciemnoniebieski. A więc trwała narada. Zawsze gdy kapłanki były zajęte do pochodni dosypywano specjalnego proszku, który zmieniał kolor ognia na niebieski; w ten sposób mieszkańcy wiedzieli, że nie wolno było przeszkadzać kapłankom.
Fedra była jednak córką kapłanki, więc wiedziała, że narady zazwyczaj odbywały się w oddzielnej Sali. Licząc, że i tym razem tak jest pchnęła wrota, które uchyliły się skrzypiąc i ukazały wnętrze. Świątynia była przepiękna; sufit pokrywały malowidła, dookoła roznosił się zapach kadzideł. Razem z Lajosem przemknęli przez pogrążoną w półmroku nawę środkową i zatrzymali się przed kolejnymi drzwiami w ścianie. Obydwoje przycisnęli do nich uszy; z wewnątrz rozległ się kobiecy głos.
– A więc to prawda. Co teraz?
– Musimy go chronić. – głos Ledy był lekko zachrypnięty.
– No tak. I czekać co dalej.
Chwila ciszy.
– A co jeśli to jedna z nas?
– Nie, to nie możliwe. – znów Leda.
– On jest niebezpieczny. Poza tym – ktoś ściszył głos i Fedra zrozumiała tylko ostatnie słowa ‘’ powiedzieć…’’ i ‘’ śmierć’’. To ostatnie ją zaniepokoiło.
– Ale czy aby na pewno?
Kolejna chwila ciszy.
– Powinnyśmy się nad tym bardzo poważnie zastanowić. Jeżeli faktycznie jest tak jak mówisz, Ledo…
I naraz coś upadło z brzękiem na podłogę ; Fedra syknęła gniewnie gdy dostrzegła, że Lajos przez przypadek strącił ze stojącego koło drzwi stolika pozłacany kielich.
Z wewnątrz dobiegły ich zaniepokojone szepty.
– Mówcie ciszej. Pójdę sprawdzić co to za hałas.
Równocześnie rzucili się do ucieczki, Lajos pociągnął Fedrę i dokładnie w momencie kiedy wskoczyli za ołtarz, drzwi Sali narad otworzyły się. W ich polu widzenia pojawiła się Leda; rozglądnęła się pospiesznie i wtedy dostrzegła kielich leżący na ziemi. Podniosła go i odłożyła na miejsce, po czym rzuciwszy ostatnie spojrzenie na ołtarz, weszła z powrotem do środka i zamknęła za sobą drzwi. Fedra bezgłośnie dała do zrozumienia przyjacielowi, że powinni wyjść, zanim ktoś przyłapie ich na podsłuchiwaniu i wpadną w tarapaty.
Dopiero kiedy znaleźli się na zewnątrz, kilkaset metrów od świątyni, dziewczyna odetchnęła z ulgą.
– Ciekawe o czym rozmawiały. Moja matka wydawała się zaniepokojona. – powiedziała cicho. Lajos popatrzył na nią z wahaniem.
– Wciąż używały słowa ‘’On’’. Trudno powiedzieć o czym była mowa. Ale faktycznie trochę dziwna ta narada.
Dotarli wreszcie do lasu, jednak Fedra myślami była zupełnie gdzieindziej.
– Hej złotowłosa! Czemu tak zmarkotniałaś? – zawołał Lajos – Popatrz jak tu pięknie. Jak słodki smak ma tutejsze powietrze!
Uśmiechnęła się słabo i sięgnęła po łuk.
– Gdzie będziemy ćwiczyć? – spytała udając zainteresowanie. Wskazał ręką stojące nieopodal drzewo; wysoko na korze ktoś namalował czerwoną tarczę.
– Przygotowałem wszystko wczoraj. – wyjaśnił.
Jak zwykle świetnie jej szło, ale po kilku godzinach rzuciła łuk na ziemię i przysiadła pod drzewem.
– Co jest? – spytał zdumiony Lajos. Wzruszyła ramionami.
– Zmęczyłam się już. – odparła krótko. Prawda była jednak zupełnie inna; zawsze uważała, że matka miała do niej pełne zaufanie. Dlaczego teraz coś przed nią ukrywała?
– Chodzi o twoją matkę?
Uśmiechnęła się znów.
– Powinieneś zostać czytającym w myślach łowcą. – zażartowała chociaż wcale nie było jej do śmiechu. Przysiadł koło niej i objął ją ramieniem.
– Może spróbuj z nią dzisiaj porozmawiać. – zaproponował. Położyła mu głowę na ramieniu i przymknęła oczy.
– Spróbuję. – szepnęła. Trwali tak przez kilka dobrych chwil.
Nagle gdzieś w oddali rozległ się donośny dźwięk gongu, w który uderzano w specjalnych okolicznościach. Lajos wstał nieco speszony.
– Świetny moment sobie wybrali. – mruknął pod nosem, przekonany, że dziewczyna go nie słyszy i pomógł jej wstać.
– Lepiej chodźmy zobaczyć co się stało. – powiedział. Wrócili na dróżkę prowadzącą na plac główny; jak się okazało wypełniła się ona mieszkańcami podążającymi w stronę rynku i trudno było przybrać szybkie tempo. Lajos chwycił Fedrę za dłoń i pociągnął za sobą, rozpychając się łokciami, by utorować im drogę. Samo dotarcie do centrum zajęło im sporo czasu, najtrudniej było jednak przepchać się do przodu. W końcu zatrzymali się i dostrzegli stojącego na środku małego placu brunatnego wierzchowca, na którym siedział odziany w strój podróżny ciemnowłosy mężczyzna, tuż obok niego stał przywódca Gai – Livon. Kątem oka zobaczyła też matkę i kilka innych kapłanek stojących po przeciwnej stronie; wszyscy mieli dziwnie zaniepokojone miny, twarze ściągnięte strachem. Mężczyzna siedzący w siodle odchrząknął i odczekał aż na placyku zapadła grobowa cisza.
– Rodacy! Przybywam z Aten i mam dla Was smutne wieści. Król Meleager wypowiedział wojnę całej Helladzie. Wraz ze swą brutalną armią zamierza podbić wszystkie miasta i wioski. Jego ludzie są znakomicie wyposażeni, praktycznie niezniszczalni. Nie musicie się jednak lękać; dziś wieczorem przybędą żołnierze z Aten; mężczyźni, którzy osiągnęli wiek dojrzały zostaną przyjęci do armii. Kobiety, dzieci oraz osoby starsze i inwalidzi zostaną ewakuowani. Osobiście zadbam by nikomu nie stała się krzywda. Ale nie mogę was okłamywać, ponieważ to nie byłoby w porządku; jesteśmy w stanie wojny.
Fedra poczuła jak Lajos ścisnął jej dłoń mocniej. Wstrzymała oddech.
==================================================================
-III-
– Nie ma mowy! Będziemy walczyć wszyscy! – krzyknęła jakaś kobieta.
– Czyś ty zwariowała do reszty?! Do diaska! Zmiażdżą nas! Nie mamy szans! – krzyknął ktoś inny z tłumu. Wybuchło zamieszanie; mieszkańcy Gai przekrzykiwali się nawzajem. Livon wyszedł na środek i zaczął wymachiwać rękami.
-Uspokójcie się, do diaska! Cisza!
Ale nikt go nie słuchał. Ludzie zaczęli się przepychać, dwóch mężczyzn rozpoczęło bójkę. Jakieś dziecko zaczęło płakać, a zrezygnowany Livon zakrył oczy dłonią i odsunął się na bok; pewnie zdał sobie wreszcie sprawę, że nie miał szans zapanowania nad rozwścieczonym tłumem. Wtedy Leda zmarszczyła lekko brwi i wyszła na środek.
-W imieniu Matki Gai uciszcie się!
Jej wibrujący głos odbił się echem po placu; mieszkańcy ucichli i utkwili w niej wzrok.
– To prawda. Jesteśmy w stanie wojny i nikt z nas nie może tego zmienić. Nie możemy też stawić oporu. – zerknęła znacząco na kobietę, która wcześniej zawołała, że będzie walczyć – Vanhan- pierwszy cel Meleagra – był małym państewkiem, do tej pory niewiele o nim słyszeliśmy. Dopóki Meleager go nie podbił, zaliczając do swoich terenów. Nie wiemy skąd przybywa, nie mamy pojęcia jak przekonuje ludzi do przyłączania się do niego z własnej woli. Vanhan nie zostało zniszczone przez ludzi Meleagra; mieszkańcy nie chcieli nawet walczyć. Oddali mu swoje domy, dzieci, kobiety. Z własnej woli.
Odczekała kilka chwil, pewnie po to by mieszkańcy mogli przyswoić nowe informacje i ułożyć je w logiczną całość i niewątpliwie też dla lepszego efektu; tylko strach przed nieznanym mógł okiełznać rozwścieczonych ludzi.
– Jeśli chcecie stać się kolejnymi niewolnikami tego mężczyzny, droga wolna. Zostańcie tu, walczcie z jego żołnierzami. Ale jeśli odejdziecie z wioski przynajmniej zachowacie wolność.
Jakiś mężczyzna zaśmiał się cicho.
-Doprawdy? A kto nam zagwarantuje, że będziemy wolni?
Leda uniosła brwi i zerknęła na posłańca.
-Gdzie zamierzacie nas zabrać?
-Do Leumos.
Skinęła nieznacznie głową.
-To bezpieczne miejsce, możecie mi zaufać. – powiedziała stanowczo. Ludzie zaczęli między sobą szeptać; mężczyzna, który przemówił wcześniej wychylił się nieco.
– A co z naszymi synami? Zamierzacie ich zabrać do wojska?! – warknął do posłańca.
-Nabór do wojska w takiej sytuacji jest dobrowolny.
Fedra pomyślała, że to nie jest zbyt przekonujący argument, bo znając chłopców z wioski, żaden nie będzie chciał uciec. Będą chcieli walczyć. I pójdą na pewną śmierć. Odruchowo zerknęła na Lajosa, ale chłopak był zapatrzony w posłańca i nie zwrócił na nią uwagi; wciąż jednak ściskał jej dłoń. Wyczuła, że jego własna lekko drżała.
– Posłuchajcie mnie dobrze; nie mamy innego wyjścia. Musimy opuścić Gaję. Pomimo to nie będę nikogo zmuszać; jeśli ktoś chce zostać, jak już powiedziałam, ma do tego prawo. Ale niech ten ktoś – tym razem popatrzyła na mężczyznę- będzie świadomy, że na zawsze utraci wolność.
Odetchnęła głębiej i odsunęła się na bok. Mieszkańcy zaczęli się rozchodzić, rozmawiając między sobą po cichu.
Fedra puściła dłoń przyjaciela i dała mu do zrozumienia, że idzie do matki. Odszukała ją wzrokiem i podeszła do niej; kiwnęła głową na przywitanie innym kapłankom. Leda była blada a usta lekko jej drżały. Dziewczyna nigdy nie widziała jej tak wyprowadzonej z równowagi.
– To prawda? – spytała cicho. Leda pokiwała wolno głową, intensywnie nad czymś rozmyślając; powoli zaczynała odzyskiwać swe zwyczajne opanowanie.
– Nie możemy odejść. Zostaniemy tutaj, w Gai, prawda?
Nie odpowiedziała; wzrok miała nieobecny.
– Prawda, matko?
Spojrzała przerażona na córkę.
– Nie oczywiście, że nie zostaniemy. Fedro, słyszałaś co powiedział posłaniec. Jesteśmy w stanie wojny. – powiedziała dziwnym tonem. Fedra odetchnęła próbując się uspokoić.
– Ale przecież Gaja…- zaczęła zrozpaczona.
– Koniec dyskusji. Udamy się tam, gdzie nam każą. – ucięła jej matka.
Dziewczyna zacisnęła zęby czując w ustach metaliczny smak; skrzywiła się mimowolnie. Leda westchnęła .
– Wracaj do domu, Fedro. – dodała po chwili już łagodniejszym tonem i pogładziła córkę po policzku – Pójdę pomóc innym kapłankom wynieść najcenniejsze przedmioty ze świątyni. Musimy się modlić.
Fedra wypuściła powietrze ustami, jednak usłuchała i ruszyła przed siebie chcąc jak anjszybciej odnaleźć Lajosa; stał na krawędzi urwiska, na którym wznosiła się Gaja i patrzył na barwiący się na czerwono horyzont. Podeszła do niego na palcach.
– Popatrz tylko jak Bogowie sobie z nas kpią.
Zmarszczyła lekko brwi.
– Kpią? Dlaczego tak sądzisz? – spytała cicho. Uśmiechnął się, choć wyglądało to raczej tak, jakby właśnie połknął coś wyjątkowo gorzkiego.
-Ten zachód…ah ten zachód słońca…jest taki piękny…ostatni. Zsyłają go nam, by się napawać naszą bezsilnością. – zacisnął zęby odwracając wzrok. Spojrzała odruchowo za siebie; Gaja mieściła się na skalistym urwisku, tuż nad Morzem Egejskim. Można było wspiąć się po skałach do góry i pójść w przeciwną stronę lądem bądź wsiąść na statek i odpłynąć gdzieś daleko. Pomimo, że podczas sztormów było tutaj niebezpiecznie, kochała wioskę całym sercem. Zobaczyła bawiące się przy skałach roześmiane dzieci; ich opalona, oliwkowa skóra wyglądała jak gładzony heban. Morska bryza rozwiała jej włosy i przyniosła ze sobą zapach soli. Tyle ją łączyło z Gają; wspomnienia z dzieciństwa, dni spędzone z Lajosem…Lajos.
– Pójdziesz z nami gdy nas ewakuują, prawda? – zapytała obserwując go z napięciem.
– Wstąpię do armii.
Te słowa podziałały na nią jak sztylet wbity prosto w serce.
– Nie – jęknęła i chwyciła go za rękę – tylko nie to. Wybij to sobie z głowy!
– Fedro. Mam osiemnaście lat. Muszę wstąpić do armii, a poza tym…nie mam zamiaru stać z założonymi rękami w obliczu zagrożenia. Będę walczył też dla Ciebie.- dotknął jej policzka wolną dłonią, wpatrując się w jej oblicze z taką czułością, że jej serce nieznacznie przyspieszyło. Zachciało jej się płakać. Połknęła ze złością łzy i zerwała kontakt.
– Zostawiasz mnie? Tak po prostu?
Skrzywił się jakby sprawiła mu ból tym odrzuceniem.
– Zaprowadzą was do Leumos. To mała wioska, ale znajduje się na kompletnym pustkowiu. Możesz być pewna, że będziecie tam bezpieczni. Poza tym nie będziesz sama…
– Dobrze wiesz, że nie o mnie tu chodzi! – warknęła tracąc cierpliwość i odwracając się by odejść. Chwycił ją za nadgarstek.
– Fedro…nie idź…błagam. Nie zniosę tego jeśli tak mnie pożegnasz…poczekaj!
Wyrwała mu się i powstrzymując łzy zostawiła go samego ruszając w stronę domu.
-Sam tego chciałeś! – rzuciła gniewnie.
Ostatni zachód słońca rozświetlił niebo.
Wspaniałe! Rewelacyjne! Niesamowite! Ubóstwiam Cię, Ariadne, i Ambrozję też! x3 Błagam, wydaj to, wydaj to, wydaj to, wydaj to, wydaj! A jak nie teraz, to za kilka lat, byleś wydała! 😀
Ty fenomenalnie piszesz! Ale czemu opowiadania pojawiają się tak rzadko? Wiesz jak ja za nimi wtedy tęsknię?
Dziękuję za miłe słowa :* Cóż sama nie wiem, może dlatego, że zazwyczaj mam mało komentarzy
A co do wydania: istnieje tysiące ludzi, którzy piszą lepiej ode mnie więc raczej mało rawdpodobne, żeby ktoś zdezydował się wydać ‘’Ambrozję’’
O ja nie mogę, cholera, piszesz tak przerażająco pięknie, że już się dławię zachwytem…
Jak tego nie wydasz, to się powieszę chyba… Albo sobie wydrukuję wszystkie rozdziały narysuję okładkę i sama sobie wydam 😛
Ale jedno trzeba przyznać: masz megaprzeogromny talent, że wszyscy mogę Ci zazdrościć!
I ta wzruszająca scena na koniec! Płakać mi się chciało!
Jejuuu, biję pokłony! Dosłownie!
Świetne :D. Kocham Twoje opka :P.
[SERDUSZKO, KTÓREGO NIE UMIEM ZROBIĆ]
Super potrafisz pisac:)