Dla Boginki.
– Percy, obudź się. Dojechaliśmy – usłyszałem głos. Niechętnie uniosłem powieki i ujrzałem swą siostrę pochylającą się nade mną. Chichotała cicho i odwracała wzrok od mojej twarzy.
– Taa? Już jesteśmy…? – Stęknąłem i wolno podniosłem się z siedzenia. Wyjrzałem przez okno przedziału. Moim oczom ukazał się zatłoczony dworzec. Ludzie biegali po peronie we wszystkie strony, obijając torby podróżne i walizki o innych przechodniów, którzy oddawali im tym samym. A tam… stop. Co to..? Zmrużyłem oczy i przyjrzałem się dokładniej szybie. Ujrzałem tam kogoś odbicie. Osoba ta, niewątpliwie była mężczyzną. Czarne włosy, zarost i okrągłe okulary przypominały mi kogoś. Czyżby ktoś stał za oknem? Nie. W tym momencie pojąłem kogo widzę. – Meg! – ryknąłem – Co to ma znaczyć?! – Wściekły odwróciłem się do towarzyszki. Ta niewinnie zatrzepotała rzęsami.
-Tak? Co ma znaczyć, co? – Powiedziała słodkim głosikiem.
– Te, te… Te wąsy! I okulary! Wyglądam jak Harry Potter! – Taak. Znałem tego czarodzieja. Ann podobno czytała o nim książki. Wspomniała, że żyje naprawdę i jest synem Hekate. Dość możliwe.
– Nie. Nie dorysowałam Ci błyskawicy nad lewym okiem. Wyglądasz całkiem przyzwoicie – Teraz już nie mogła opanować śmiechu.
– Jasne. I na pewno mi z tymi wąsami i okularami do twarzy – Odrzekłem zarzucając plecak na ramię i wychodząc z przedziału.
– Jak najbardziej! – Zdążyła jeszcze za mną krzyknąć. Musi mieć niezły ubaw. Ciekawe gdzie też podział się Tre. Czeka na peronie, kretynie, powiedziała moja podświadomość. Ano tak, już wiem, dlaczego jakaś osoba na peronie wyglądała znajomo. Przecisnąłem się przez tabun ludzi na korytarzu w wagonie i zeskoczyłem na peron. Od razu porwała mnie fala śmiertelników. Zacząłem rozglądać się za znajomym herosem. Nie było trudno go odnaleźć – Tre dość łatwo wyróżniał się z tłumu. Nie dość, że jest dość wysoki, to glany i wysoki irokez dodawały mu kilka centymetrów wzrostu. A poza tym, tłum starał się go omijać – raczej nie sprawiał dobrego wrażenia. Pewnie kręgosłupy moralne ludzkości, bankowcy, urzędnicy i inne osobistości w garniakach – czyli większość tłumu na dworcu – średnio tolerowało punków. Odwróciłem się w jego stronę i sztywnym krokiem zacząłem kroczyć ku niemu. Ludzie dziwnie na mnie spoglądali, jakiś nastolatek w dresie, nawet skomentował mój nowy „makijaż” głośnym śmiechem. Potem, dziwnym (naprawdę dziwnym) trafem został oblany wodą z pobliskiego kranu. Doszedłem do Tre i zapytałem:
– Miałeś w tym jakiś udział? – Zapytałem, wskazując na moja twarz.
– Niestety nie – Uśmiechnął się szeroko.
– Na pewno? – Dociekałem.
– Serio. Sam zostałem umalowany przez Twoją siorę. Spójrz – Odwrócił się do mnie bokiem i wskazał na ledwie widzialny ślad po markerze na jego prawym policzku. Wytężyłem wzrok i ujrzałem wytarty napis: „Loffciam biberka <333” [Tre przybył do obozu goniony przez potwory z głową bibera.] Teraz już nie mogłem powstrzymać śmiechu. Zgiąłem się w pół i zataczając się piszczałem „Łu-hu-hu-huuuuuu!”. Przyjaciel (zdążyłem go polubić, więc nazwanie go tak nie stanowiło już problemu) patrzył na mnie jak na idiotę. Widocznie w tym momencie zasługiwałem na owe miano.
– Ej, chłopie, wyglądasz na psychicznego. Zmieńże śmiech, co? – Powiedział.
– Nie podoba Ci się mój śmiech? – Zapytałem, poważniejąc.
– Nie.
– To zmieniam tryb. Śmiech numer jeden. Numer seryjny: 5Kfc32BmL. Status: Aktywny – Powiedziałem sztucznym głosem.
– Eee? – Syn Hermesa uniósł prawą brew. – Teraz to już nic nie rozumiem.
– Uruchamianie. Trzy, dwa, jeden…..! – Po wypowiedzeniu „jeden”, znów zacząłem się śmiać. Tym razem brzmiało to jak czkanie. – Loffciam biberka! Mhehehehe! – Zapiszczałem pomiędzy kolejnymi czkaniami. – Łuuuu!
– Percy, uspokój się. Ludzie się na nas patrzą – próbował mnie uspokoić Tre.
– Właśnie, bracie. Robisz z siebie pośmiewisko. Zachowujesz się niegodnie – Usłyszałem głos za sobą. Przestałem się śmiać i odwróciłem się i ujrzałem…
…Meggie. To tylko Meg.
– Serio? I na pewno tego wrażenia dopełnia ten makijaż…
– Faktycznie – Meg machnęła ręką – jakby od niechcenia, a okulary i wąsy zniknęły z mojej twarzy. Uff.
– EJ! A ja? – Tre zamachał rękoma nad głową, starając się zwrócić na siebie uwagę. – Wyglądam jak jakiś cholerny wielbiciel bibera!
– Seerio? – Dziewczyna uważnie się mu przyjrzała. – Faktycznie! Wyglądasz jak drugi biber! – W jej głosie brzmiała wyraźna ironia.
– Nie mów tak – Tre założył ręce na piersi. – I natychmiast mi to zmyj, wyczyść, zniknij, czy co tam. Byleby tego nie było widać.
– Nie było widać..? – Córka Posejdona teatralnie potarła podbródek. – Spoko. Percy, daj mi jakąś kartkę – Sięgnąłem do plecaka i wyjąłem papierek po batoniku z ambrozji. Podałem go Meg, a ona przykleiła po przeciwnych stronach kawałki taśmy klejącej. Tre zrozumiał co chce uczynić i zaczął się cofać, obijając się o ludzi. Dziewczyna w końcu go dogoniła i przykleiła papierek do jego prawego policzka. Nie było widać już napisu.
– Ej! Wiesz, że nie o to mi chodziło! – Powiedział odrywając kartkę od skóry.
– No jak nie o to? – Powiedziała słodkim głosikiem Meg. – Miało nie być wydać napisu. Nie wspominałeś nic o tym, jak mam go zasłonić. A i tak już go nie masz – Wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę wyjścia z peronu.
– Jak to nie ma? – Zapytał zdziwiony chłopak.
– No nie ma. Po prostu – odparłem. – Widocznie ambrozja działa również na czarne markery.
– Mhm. Może. Dogonimy ją?
– Jasne – Wyszczerzyłem się. – Coś NA PEWNO ją zatrzyma.
– O czym Ty mówisz? – Uniósł jedną brew.
– Tam jest fontanna – Powiedziałem chytrze. Ze zrozumieniem uśmiechnęliśmy się do siebie.
***
Wybiegliśmy przed dworzec. Wieżowce górowały nad miastem a szum samochodów miał taki sam, monotonny dźwięk. Meg stała oparta o osuszoną fontannę z pomnikiem Hermesa. To bóg podróżników i złodziei, a przecież stał obok dworca. Normalne.
– Jednak jesteś głupi, Percy – Stwierdziła.
– O co chodzi? – Zapytałem. – Aaa. No tak. Siora. Jesteś moją siostrą – Pokiwała głową.
-Wiesz, czasem też zapominam, że jesteśmy rodzeństwem – Doskonale ją rozumiałem. Byliśmy w takiej samej sytuacji: „No cześć Wam! Poznajcie się. To Percy, a to Meggie. Jesteście rodzeństwem, tralala la, oboje panujecie nad wodą, a teraz won na misję i nie zapominać, żeście brat i siostra. Znacie się dwa dni, ale co tam.”
– Wszystko fajnie, ale co teraz? – Odezwał się pierwszy raz od dłuższego czasu Tre. – Musimy się jakoś dostać na górę Tam.
– Tak. Kiedyś znałem dobry transport. Ojciec Annabeth. Ale po ostatnim incydencie chyba już nam nie pomoże – Powiedziałem.
– A moja mama? – Wtrąciła Meg.
– Tak, tak, wiemy, że chcesz ją odwiedzić i zapewnić, że wszystko ok – Wywróciłem oczyma. Zresztą zupełnie niepotrzebnie.
– Nie o to chodzi. Mogłaby nas kawałek podrzucić.
– Mogłaby? – Zapytał syn Hermesa.
– Zapewne tak. Nie wiem. Może. Skąd mam wiedzieć. Może się wcale nie ucieszy, że wróciłam. Może wywali nas za drzwi. A może da nam lamborghini, mrożoną cole i ciasteczka. Nie mam pojęcia – Pokręciła smutno głową dziewczyna.
– Na pewno nam pomoże. I ucieszy się na Twój widok – próbowałem ją pocieszyć – Przecież to Twoja matka. Nie jakiś bezduszny mitologiczny potwór. Takich mamy pod dostatkiem – Dziewczyna zdobyła się na wymuszony uśmiech. Dobre i to, uznałem. – No więc gdzie mieszkałaś przed przybyciem do obozu? – zapytałem Meg. Dziewczyna westchnęła.
– W dokładnym centrum. Na East 3rd Street. Tam jest taki wieżowiec. Wiecie gdzie? – Zgodnie pokręciliśmy głową. Oboje z Tre, byliśmy dziećmi Nowego Jorku. LA było dla nas kompletną tajemnicą. – No nic. Ja przynajmniej wiem. Idziemy?
– Taak. Trzeba się jak najszybciej dostać do Twojego domu.- Pokiwał głową Tre.
– Mhm. Widzieliście gdzieś stację metra? – Zapytała córka Posejdona okręcając się wokół własnej osi.
– Tam – wskazałem zejście do metra. Tabliczka z napisem „Subway” kiwała się na wietrze. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, iż najcieplej nie jest. Zapiałem kurtkę pod szyję i wsadziłem ręce do jej kieszeni. – Ej, idziemy? Czy będziemy tu do jutra stać?
– Idziemy, marudo. Wyluzuj – Meggie wywróciła oczyma.
– Ejj. Jak Ty się wyrażasz? Jestem Twoim starszym bratem!
– I przynudzającym gościem, nadużywającym słowa „Ejj” – Siora pokazała mi język i ruszyła w stronę metra.
– Ona tak zawsze? – Syn Hermesa podrapał się po głowie.
– To znaczy? – Dociekałem.
– Dokucza Ci, robi słodką, albo wredną minę i ulatnia się?
– Najwyraźniej tak. Znam ją równie długa jak Ty – Wzruszyłem ramionami.
– Racja. I co robimy?
– To co zazwyczaj. Biegniemy za nią, potem się z nią kłócimy, ona odchodzi i od początku – Odparłem bezradnie.
– Genialna propozycja – Chłopak uśmiechnął się nieznacznie. – To biegniemy za nią?
– A mamy inne wyjście? – Zadałem pytanie, które i tak nie doczekało się odpowiedzi. Przy zejściu do podziemnej kolei, podskoczyłem i trąciłem ręką tabliczkę „subway” . Zaskrzypiała i o mało co, nie spadła. Odskoczyłem od niej i uważnie się rozejrzałem, czy aby żaden strażnik miejski tego nie widział. Żadnego nie było w pobliżu. Chyba.
– Gościu, trochę więcej życia – Powiedział pogardliwie Tre.
– To znaczy?
– Jak coś rozwalasz, to porządnie. O tak – Rzekł chłopak i jednym potężnym uderzeniem glana wywrócił kosz na śmieci. Zamachnął się znów i stojak na reklamy wywrócił się i hałasując stoczył się po schodach. Zapiszczał z uciechy. Ludzie wychodzący z metra próbowali omijać go szerokim łukiem, ale było to niemożliwością, ponieważ heros skakał po całym chodniku. Przechodnie przesyłali mi znaczące spojrzenia: „Znasz tego bandytę??”. Odpowiadałem równie znaczącymi spojrzeniami: „Niee!”.
– Tre, idziemy – syknąłem, łapiąc go za rękaw i próbując pociągnąć w dół schodów.
– Mi się wydaje, że jednak nigdzie nie pójdziecie, chłopcy – Powiedział niski głos za naszymi plecami. A właściwie powiedział to słusznej postury policjant, do którego należał owy niski głos.
– Yyy… – zająknąłem się, wciąż uczepiony rękawa przyjaciela.
– Macie coś na swoje wytłumaczenie? – Zapytał jego towarzysz, który właśnie zajął miejsce po jego prawicy.
– Yyy… – zaczął Tre. – Łi kan’t spik inglish – Powiedział ze sztucznym francuskim akcentem. – Łi from… yyy… Maroko!
– Bien – tryumfalnie uśmiechnął się policjant – Donc, vous avez quelque chose sur leur explication?
– Yyy… – Teraz to się wkopaliśmy. Przełknąłem ślinę. Zdecydowanie za głośno.
– Non? – Gliniarz popatrzył na nas z wyższością – Dans ce cas….
– Arrêter! – Zawołał ktoś – Wszyscy, jak na komendę odwróciliśmy się. Chodnikiem biegł jakiś mężczyzna. Nie można było tego nie zauważyć; zdecydowanie biegł w naszym kierunku. – U la la – wysapał – S’il existe un problème? – Zapytał wysoki chłopak o lazurowych oczach i blond włosach. Uśmiechnął się do mnie i Tre.
– Ehh… oui. Garçons… – zaczął policjant.
– Garçons?! Mes garson?! – Wrzasnął niebieskooki chłopak, wymachując rękoma. – Faire quelque chose?!
– Oui – odparł ze stoickim spokojem gliniarz – Ils dévasté la descente vers le métro.
– Non, non, non! – Zaprzeczył nasz potencjalny wybawca.
– Oui, monsieur – Pokręcił głową.
– A właśnie, że nie! Odwalcie się! – Wrzasnął już po angielsku tamten i pstryknął palcami. Tym samym zniknął przemiłych umundurowanych panów. – No. Zaczynali mnie już wkurzać.
– Yyy? – Powiedziałem po raz setny. – A Ty kim jesteś? Oczywiście dziękujemy Ci za pomoc i w ogóle, ale… kim jesteś??
– Jeszcze się nie domyśliliście? – Powiedział z błyskiem w oku – Jestem…….
CDN. Kocham Was torturować. *.*
~ Erynia.
Harry Potter nie miał wąsów! Ale fajnie, że żyje naprawdę. A tak to opko ciekawe Może nawet przeczytam CD
Lubie to opko 😀 I kocham Meggie 😀 Przypomina mi moje relacje z bratem
Dedykacja dla mnie przy tym cudzie? 😀 Nie wierzę! A Apollo (boto on, prawda? Albo Hermes :D) i Meggie wymiatają ^^
SUPER ^^^^^^^ ♥.