Od autorki: Po pierwsze: Baaaaaaaaaardzo przepraszam, iż długo niczego nie wysłałam. Po prostu nie miałam weny. Musiałam jakoś skończyć tą część, aby była chociażby znośna. Po drugie: Chciałabym to opko zadedykować najwspanialszej Arachne – Twoje opowiadania są przecudowne, w dalszym ciągu niektóre z nich potrafię na pamięć i uważam, że powinnaś.. nie. MUSISZ, zostać pisarką. Czegokolwiek. Po prostu pisz. Proszę. Bardzo ładnie proszę. Pięknie piszesz i świat się powinien o tym dowiedzieć. Jak zechcesz coś opublikować, to pisz do Wydawnictwa Otwartego. Zmuszę (choć najprawdopodobniej nie będę musiała) Anię, aby puściła Twoją książkę/książki do druku. Mogę zaprojektować Ci najwspanialszą okładkę. Tylko nie przestawaj pisać!
Następna dedykacja zarezerwowana jest dla Olishii. Rysujesz cudownie. Masz wyćwiczoną rękę i piękną kreskę. Nie przestawaj rysować, też możesz do czegoś dojść! Wierzę w Ciebie i Twój talent.
Koniec dedyków. – Erynia.
Już tyle razy uniknąłem śmierci. Aż za wiele razy. Pomyślałem, że to głupie zginąć z rąk wściekłego posągu, po tylu wygranych bitwach, pojedynkach. Ale tak się chyba miało stać. Słyszałem tylko świst ostrza przecinającego powietrze. Tuż prze śmiercią obaliłem mit, w który wierzyłem. Mianowicie to, że gdy nadejdzie czas, całe życie przelatuje prze oczyma. Zamknąłem oczy i wciągnąłem powietrze głęboko do płuc. Przez te ostatnie sekundy życia delektowałem się smakiem powietrza. Czy w Hadesie będę oddychać, chodzić – żyć? Gdzie trafię: do Elizjum, na Łąki Asfoldesowe, czy na Równinę Kar? Te pytania dręczyły mnie do końca. A właściwie do początku… Zgrzyt. Zgrzyt, metalu o metal. Po mojej szyi rozeszło się nieprzyjemne, nieznośne wręcz gorąco. Poczułem pieczenie w miejscu gdzie sztylet spiłował, niczym papier ścierny, mały płat mojej skóry. A właściwie spiżu, ponieważ nadal byłem posągiem. Dłoń ze sztyletem obiła się ode mnie. Pomona z rykiem wściekłości zatoczyła się do tyłu. Widocznie siła uderzenia, była tak wielka, że nie zdołała temu zapobiec. Żyłem. Naprawdę żyłem. Wbiłem wzrok przed siebie, wpatrując się w studzienkę kanalizacyjną, z której wypływała woda. Nie rozlewała się po całej posadzce, jedynie płynęła w moją stronę. Gdy dotarła do moich stóp, zaczęła się owijać wokół nich, aż w końcu dotarła do mojej głowy. Znów mogłem się ruszać. Odrzuciłem głowę w tył, ponieważ moje mokre włosy zasłaniały mi twarz. Spojrzałem na posąg Pomony, a właściwie na to, co z niego zostało. Woda roztopiła spiż, po mojej niedoszłej morderczyni został tylko sztylet. Resztki spiżu wpływały powrotem do studzienki, gdzie znikały w ciemności. Dziękuję tato, pomyślałem.
Wtedy nastąpiło małe trzęsienie ziemi. Z każdą chwilą było coraz silniejsze, aż w końcu obok mnie wylądował nowoczesny telewizor. Z hukiem rąbnął o ziemię, mało nie miażdżąc mi stopy.
– Co jest! – Wykrzyknąłem. Czyżby ojciec chciał mnie zabić? I wtedy wszystko zrozumiałem, wodę, trzęsienie. Spojrzałem jeszcze na moje ręce. Były czerwone, tak samo jak po kąpieli w Styksie… Styks… Zrozumiałem swój błąd. Dziękuję, Panie Hadesie, poprawiłem się. Pomona, rozpuściła się w wodzie ze Styksu… Ale dlaczego nie ja? Taa, widzę kolejne plusy myślenia. Tak byłem pogrążony w rozmyślaniach nad Tym-Co-Będzie-Potem, że przed śmiercią uchroniła mnie… myśl o śmierci. Podszedłem do sztyletu i podniosłem go. Na rękojeści widniała grecka litera „P”. Lecz, zaraz po tym jak chwyciłem ostrze, litera ta, zmieniła się na „J”. Dziwne… I nagle przypomniałem sobie o towarzyszach.
– Tre! Meggie! – Odwróciłem się gwałtownie i spostrzegłem, że moja siostra i Tre leżą nieprzytomni na ziemi, zaledwie parę kroków ode mnie. Podbiegłem do nich i osunąłem się na kolana. Chwyciłem rękę siostry i wyjąłem z plecaka Tre ambrozję. Wlałem kilka kropli boskiego napoju pomiędzy wargi dziewczyny.
– Obudź się. Proszę. Meggie – Szeptałem. Wpatrując się w jej twarz. Nagle Meggie otworzyła oczy i kilka razy zamrugała.
– Ssoo siee tu dziejee? – Zapytała nieprzytomnie.
– Pomona – Odpowiedziałem krótko.
– Że ktoo? – Jak widać, moja siostra jeszcze nie do końca się obudziła.
– Pomona, rzymska bogini obfitości. Ona, a właściwie jej posąg, próbował mnie zabić.
-Że coo? – Meggie usiadła i popatrzyła mi w oczy. Mimowolnie uśmiechnąłem się. Miała takie same oczy jak ja. – Chciała Cię zabić? – Spytała. Kiwnąłem głową. Jej oczy zszarzały, pochyliła głowę. Siedzieliśmy w milczeniu, nie spoglądając na siebie. – A co, jeślibyś zginął?
– Wtedy, musielibyście sami kontynuować misję. – Siostra posmutniała jeszcze bardziej. Ja już się przyzwyczaiłem do niebezpieczeństw i potworów, które na każdym kroku usiłują mnie zabić, ale Meggie nie. Była młoda, na obozie była zaledwie od kilku dni. A to jej pierwsza misja, nie obwiniałem jej. –Meggie, ja… mam coś dla Ciebie – Wyciągnąłem z kieszeni sztylet odebrany Pomonie. – Jest tu wygrawerowana litera „J” ale… – podałem jej broń rękojeścią w jej stronę. Ujęła ją delikatnie, niczym matka noworodka i przyglądała mu się uważnie.
– Ale, Percy, tu jest „R”… – powiedziała.
– Co proszę? Pokaż. – Wskazała sztylet. Przeszedł mnie dreszcz, miała rację. – Ale jak? – Chwyciłem sztylet i zdławiłem przekleństwo, co by siorka się nie uczyła. Gdy tylko przejąłem broń „R” zamieniło się w „J” – O co chodzi?
– Co jest?
– Teraz znów jest „J”.
– Ja, ja chyba wiem – powiedziała z ociąganiem. – „J” czyli Jackson, A „R”… „R” jak Roderic… – Nie rozumiałem co moje siostra miała na myśli. – Percy, ja mam na nazwisko Roderic*. Jestem Meggie Roderic.
– Aha, przepraszam. Nie wiedziałem – Byłem zły na siebie, że nie zainteresowałem się nazwiskiem mojej siostry. Przecież powinienem wiedzieć. Spuściłem wzrok i zamilkłem. Meggie również nie przerywała tej ciszy. Nagle ktoś jęknął.
– O cholera – zakląłem. Zapomnieliśmy o Tre! Wstałem i podbiegłem do chłopaka. Moja siostra zrobiła to samo. Uklękła obok niego i chwyciła go za rękę. Był blady, oczy niespokojnie ruszały się pod powiekami, jakby śnił mu się koszmar. Jego również nakarmiłem ambrozją i czekaliśmy…. jeszcze…. jeszcze…. Minuty dłużyły się niepokojąco. Martwiłem się. Po prawie kwadransie, Tre przebudził się. Westchnąłem z ulgą, dobrze, że żyje. Moja siostra posunęła się jednak dalej. Zarzuciła ręce na szyję oniemiałego chłopaka i zaczęła się śmiać, po jej twarzy spływały łzy szczęścia. Ja, natomiast, zrobiłem głupią minę i gapiłem się na nich. Tre był nie mniej zdziwiony niż ja. Popatrzył się na mnie pytająco, a ja złożyłem z dłoni serce i starając się nie wybuchnąć śmiechem, mrugnąłem porozumiewawczo. Chłopak wywrócił teatralnie oczami. Po chwili moja siostra się opamiętała, wypuściła Tre z objęć i wstała. Kilka razy chrząknęła i wydawałaby się wielce zainteresowana brudnymi kafelkami dworca.
-My chyba… powinniśmy już iść. Tak. To nasz pociąg… – nie podnosząc na nas wzroku zarzuciła na ramię swój plecak i ruszyła do jednego z wagonów.
– Ej, stary, czy ona na mnie leci? – Mój nowy przyjaciel dalej się nie otrząsnął.
– No, jak widać tak. Następnym razem Cię udusi – wyszczerzyłem się, a Tre dał mi kuksańca w bok i również się uśmiechnął. – Ok, chodźmy – spojrzałem na tablicę informacyjną. – Za 10 minut, nasz pociąg powinien odjechać, ale znając życie poczekamy jeszcze z pół godziny.
***
– Daleko jeszcze…?
– Tak.
– A teraz?
– Bliżej o sześć metrów.
– A teraz?
– Bliżej o jedenaście metrów…
– No, a teraz? – powoli traciłem cierpliwość. No, bo jak można pytać się co pięć sekund, czy daleko jeszcze? Jak widać – można. Oparłem głowę o zagłówek i przymknąłem oczy. Czy ona da mi wreszcie spokój?
– Noo? Daleko jeszcze?? – Nie. Nie da. Zaczynała mnie wkurzać.
– Tak, daleko jeszcze – odwarknąłem. Zaraz jeszcze zacznie pytać gdzie jedziemy. Wypuściłem głośno powietrze.
– A gdzie jedziemy? – Noż po prostu.. W tym momencie Meggie przekroczyła miarkę.
– Jedziemy do Los Angeles, ty kretynko! Jakbyś zapomniała, jaka jest nasza misja! Nie mam już do Ciebie cierpliwości! – krzyknąłem wściekły. Poczułem przypływ mocy, ale nie przejąłem się tym. Byłem po prostu wściekły.
– Powinieneś popracować nad opanowaniem. I cierpliwością – Miałem wrażenie, iż dziewczyna poddała mnie jakiejś próbie. Chyba miałem rację. – A poza tym, doskonale wiem, gdzie jedziemy. Do Los Angeles. Góra Tam. Ogród Hesperyd. Wielka, złota jabłonka. Trzecie jabłko od góry, czwarte od wschodu. Pasuje? – Zapytała ironicznie.
– Tiaa, idealna odpowiedź – obrażony klapnąłem o siedzenie. Na szczęście, byliśmy sami w przedziale. Nawet jeśli jakiś śmiertelnik by się do nas dosiadł, pod strasznie-okropnie-przeraźliwie- ważnym pretekstem, natychmiast opuścił by nasz przedział. Przynajmniej taka miałem nadzieję.
– Nie no, ludzie. Uspokójcie się. To nie jakaś gra o tytuł mistrza złośliwości. Musimy jakoś przetrwać tą podróż. Wiem, że nie będzie łatwo. Nie tylko Wy macie ADHD – Tre wyszczerzył się do nas.
– Serio? – Meggie podniosła jedną brew. – Ja mam jeszcze nadpobudliwość.
– A ja ADHD, nadpobudliwość, dysleksję i dysgrafię – Powiedziałem, uśmiechając się.
– Ja ADHD, nadpobudliwość, dysleksję , dysgrafię i nyktofobię! – Zatriumfował Tre.
– ADHD, nadpobudliwość, dysleksję , dysgrafię, nyktofobię i klaustrofobię! – Dorzuciła moja siostra.
– ADHD, nadpobudliwość, dysleksję , dysgrafię, nyktofobię, yyy… klaustrofobię i, eee, akrofobię! – Niestety, nigdy nie byłem dobry w zapamiętywaniu skomplikowanych słów.
– Pff… z tym to chyba już nie wygramy, co? – Meggie uśmiechnęła się do chłopaka. Ten zaśmiał się – najprawdopodobniej szczerze – i starając się przyjąć poważną minę (co z resztą mu nie wyszło), orzekł:
– Skomplikowane słownictwo nie jest mocną stroną półbogów, potocznie zwanych herosami, z powodów domyślnych. Ponieważ większość – jednakże nie wszyscy – cierpią (Och, tak. CIERPIĄ.) na dysleksję, z trudem zagłębiają się w lekturę jakichkolwiek książek. Tym samym mają uboższe słownictwo, przez co tudzież zapamiętanie określeń na, chociażby, różnorakie fobie, sprawia im niejakie trudności. W bogatych konwersacjach ulegają oni innym, przez co, czują się poniżeni. Swą złość wyładowują często na innych osobach, lub potworach. Zwykle uśmiercając je – Tre uśmiechnął się najszerzej jak umiał i z wyższością spojrzał na mnie i Meggie.
-Yyy..? – Wyjąkała dziewczyna.
-Yyy..? – Zawtórowałem jej.
– Że jesteśmy wściekli, bo gadamy normalnie. No, w bardzo dużym skrócie o to chodziło – Chłopak zażenowany podrapał się po głowie.
– O co chodziło, to wiemy. Bo wiemy, nie? – spojrzała na mnie a ja bardzo energicznie pokiwałem głową. Wyjść na idiotę? Co to, to nie. – Ale po co, tak skomplikowanie i długo to tłumaczyłeś? Przecież ja to wiem, Ty to wiesz, Percy to wie. Chyba… – Dodała ciszej. Co za siostra! Głupka ze mnie robi. Może to jakaś zemsta. Pytanie tylko, za co. Nigdy nie rozumiałem dziewczyn. Nawet Ann. Już Rachel była bardziej… zrozumiała. – A więc, why?
– Szczerze, czy nieszczerze?
– Szczerze.
– Nudziło mi się. Nienawidzę pociągów. Zazwyczaj zawsze strasznie dużo w nich gadam – Nasz towarzysz rozłożył ręce na znak bezsilności.
– A nieszczerze? – Niedobrze. Meggie jest dociekliwa. To źle wróży. Za dużo wiedzy daje wolność, ale wolność więźnia… To zdanie ma jakikolwiek sens? Nie wiem. Cokolwiek ma jakiś sens? Jaki jest sens naszej misji? Jaki jest sens istnienia świata? Jaki mamy cel w życiu? Któż odpowie? No właśnie. Kto? Ale wróciwszy…
– Chciałem Wam okazać, iż jestem od Was sprawniejszy intelektualnie, a Percy to świnka morska, a Ty to iguana – Moment… Świnka morska??
– Ja Ci tu dam świnkę morską! – Wrzasnąłem. – Wiesz jak to jest, być tym wstrętnym gryzoniem?? Okropieństwo! Byłeś kiedyś świnką morską?! – Chłopak przecząco pokręcił głową. – No właśnie! Więc się nie wypowiadaj. – Zmrużyłem oczy.
– A Ty byłeś świnką morską..? Aaa… Kirke, ta? – Pokiwałem głową. Ze zrozumieniem kiwnął głową. Wszyscy dziś działają mi na nerwy. To normalne?
– Chwila, chwila.. Że niby ja jestem iguaną?! – Meggie zdała sobie sprawę, z tego co przed chwilą powiedział Tre.
– To nie tak… – Zaczął się bronić syn Hermesa. W końcu wyjaśnił nam o co chodziło mu z tą iguaną i świnką morską (i tak nic nie zrozumiałem, ale postanowiłem nie zagłębiać tematu), a godziny mijały. Do Los Angeles było coraz bliżej (Meggie już się o to nie pytała. Na szczęście.), a my ciągle się kłóciliśmy. O wszystko. Broń, muzykę, filmy, potwory, ilość kafelek (Płytek.) w przeciętnej łazience (nie pytajcie o szczegóły), ciśnienie wody w wężu ogrodowym, kolorze drugiego ‘o’ w logu Google… Ale cóż. Takie jest życie. Życie herosa. Ma swoje uroki. I problemy. Problemy herosa, oczywiście.
CDN. Jeżeli oczywiście ktoś chce czytać dalsze części…
JA CHCE CZYTAĆ DALEJ. Masz rację to jest znośne, a nawet znośne do tego stopnia,że aż świetne 😀
To jest porąbane. Te wypowiedzi, zachowania… Ja tak mam tylko jak przebywam za długo z rodzeństwem (obecność farby, gruntu do ścian lub zeschniętego kleju do tapet potęguję efekt) lub mam totalną głupawkę. I dlatego to opowiadanie tak mi się podoba 😀
Co do Percy’ego… Niech się przyzwyczaja. Kłótnie, złośliwe docinki i obrażanie się na wzajem to najpiękniejsze aspekty posiadania rodzeństwa 😀
Chce ktos zawieszenia tego cuda? Łapa w górę. Nikt? To chyba jasne, xe masz pisać cd
Ciekawie napisane. Pisz CD jak najszybciej!!! 😉
Dziękuję za te kilka miłych komentów, jednakże nie jestem pewna, czy będę kontynuować to opowiadanie. Opłaca się?