Dla Temidy oraz wszystkich tych, którzy lubią deszcz
***
Nie potrzebuję waszej wojny domowej
Karmi ona bogatych podczas, gdy grzebie biednych
Wasi głodni władzy sprzedają żołnierzy
W ludzkim warzywniaku
Nie takich świeżych
Nie potrzebuję waszej wojny domowej
Co jest takiego domowego w tej wojnie tak w ogóle?
Biegłam co sił. Nie wiedziałam gdzie. Słońce zaczęło zachodzić. Przestraszyłam się, bo po ciemku na pewno nie znajdę Julesa. Wcześniej schowałam plecak przy lesie, a teraz przerażonym wzrokiem szukałam chłopaka. Ale znalezienie go było niemożliwe. Otaczał mnie dym, popiół i krew. Wszyscy krzyczeli, czy to ze strachu, czy z wściekłości. A ja biegłam. Zatrzymałam się przed Domem Nieokreślonych. Rozglądałam się w około zupełnie zdezorientowana. Teraz szukałam choćby szczątek mojego przyjaciela. Mój wzrok natrafił na wysoką dziewczynę. Plecami stykała się z Julesem. Bronili się przed Rzymianami, którzy nacierali na nich ze wszystkich stron.
Nikt nie wiedział o co walczymy.
Podbiegłam do nich i TO zrobiłam. Stanęłam za plecami mojego wroga i wbiłam mu miecz w plecy. Następnie dołączyłam do przyjaciela. Dalej poszło gładko. Kolejni zabici padali od uderzeń mojego miecza. Trzęsłam się cała i miałam ochotę wymiotować. Krew była wszędzie. Niedługo potem złapałam moich sprzymierzeńców za ręce i odciągnęłam od pola bitwy. Pod drodze do miejsca gdzie zostawiłam plecak, zabiłam jeszcze trzy osoby. Mój miecz był upaprany krwią, tak samo jak ja.
Zatrzymaliśmy się pod drzewami.
– Jules, chcesz brać w tym udział?- zapytałam prosto z mostu.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Co?!
– Czy chcesz brać udział w tej cholernej wojnie?!- niemal nie krzyknęłam. Dziewczyna przyjrzała mi się uważnie.
– Myślisz, że ci się uda od tego uciec?- zaśmiała się.- Popieram. Jestem Meruit, córka Arachne. Mam nadzieję, że masz jakiś plan, bo chce iść z tobą.
Gapiłam się na nią zdziwiona. Jakaś dziewczyna, wyglądająca na siedemnaście lat, mówi, że przyjmuje mnie na przywódcę. Przyglądałam się jej długim czarnym włosom i ciemnym oczom, dopóki Jules nie odezwał się niepewnie.
– Skoro Mer uważa, że to słuszne to idę z wami.
Zmów się zdziwiłam. Muszę się czegoś dowiedzieć o tej dziewczynie.
– To jaki masz plan?- spytał nieco zniecierpliwiony.
– Chcę…- zaczęłam, ale wtedy zdarzyło się coś dziwnego. Meruit rozsypała się. Dosłownie. Zmieniła się w wielką stertę pająków, która zaatakowała jakiś cień zmierzający do nas. Oplotły go siecią, a potem znów stworzyły ciemną, poruszającą się masę, która po chwili zmieniła się z powrotem w córkę Arachne. Wszystko trwało jakieś dziesięć sekund, a ja stałam jak zamurowana, zaintrygowana umiejętnościami dziewczyny. Nic dziwnego, że Jules ją tak podziwiał. Ona była stworzona z pająków. Cieszę się, że pójdzie ze mną. Intruz opleciony lepką, biała mazią szarpał się rozpaczliwie. Mer podeszła do cienia i wycięła otwór na twarz. Spod pułapki wyłoniła się ładna twarz dziewczyny o sercowatym kształcie, jasnych włosach i oczach, które lśniły w ciemności.
-Czego chcesz?- zapytał Jules jadowitym tonem.
– Chcę… iść z wami- powiedziała uwięziona łapiąc oddech.
Moi sprzymierzeńcy popatrzyli po sobie, a potem zaczęli się zbliżać do sieci. Niepewna co robić zatrzymałam ich.
– Stójcie! Dlaczego pragniesz do nas dołączyć?- zapytałam przyglądając się jej uważnie.
– Miałam wizję. Muszę iść z wami!
Mimo wszystkiego uwierzyłam jej.
– Odetnijcie ją- ku mojemu zdziwieniu zrobili to bez wahania.
Dziewczyna ściągnęła z siebie sieć uwalniając ręce i nogi. Całe jej ubranie, plecak i miecz były oblepione mazią. Uśmiechnęła się do mnie.
– Jestem Melanie Jankowski, córka Apolla -poprawiła plecak i popatrzyła na resztę.- Mam dar, przewiduję przyszłość i wiem, że wam się przydam.
Spojrzeliśmy na siebie.
– Skoro chcesz- Jules wzruszył ramionami.
– Nie wierzysz mi?- zaśmiała się.- Jesteś synem Marsa. Zobaczysz, to uwierzysz. A teraz nas zaatakują, więc wyjmijcie miecze.
Nie myliła się. Stanęliśmy oko w oko z Greckimi żołnierzami. Przystanęli się widząc Meruit, ale my zaatakowaliśmy bez wahania. Zabiłam moich ludzi. Ale nikt się nie dowie. Wszyscy zginęli. Otarliśmy miecze z krwi i wróciliśmy do rozmowy jakby nigdy nic. Pod naszymi nogami leżały ciała.
– Jeszcze o tym porozmawiamy…- mruknął Jules.
– Taa…- dodała Mer.
-Zbliża się Miranda Clair- Melanie spojrzała wymownie na córkę Arachne.- Co robimy?
– Dajemy jej podejść. Może chce tego samego co ty. Tylko ciekawe skąd wie gdzie jesteśmy?- obejrzałam polanę, na której byliśmy. Dobrze osłonięte miejsce. Dość duże pole do manewru jak nas zaatakują. Pochwaliłam siebie w myślach za ten wybór.
– Jestem córką bogini mądrości, mam swoje sposoby- brązowowłosa dziewczyna wyłoniła się zza drzew.- Idę z wami. Domyślam się co planujesz. Będę wam potrzebna- powiedziała szybko zanim ktoś zdążył się sprzeciwić.
Obejrzałam całe towarzystwo, czyli to z nimi mam uciekać przed wojną? Może być, tylko że oni traktują mnie jak przywódcę, a ja mam czternaście lat! Jak mam dobrze kierować tymi ludźmi byśmy nie zostali zabici przy następnej okazji? Meruit mogłaby dowodzić chętnie bym się zamieniła, ona ma świetne zdolności, albo Jules, albo Miranda lub Melanie. Mimo wątpliwości nie pisnęłam ani słówkiem, gdy Mer zwróciła się do mnie z pytaniem co mamy dalej robić. Opowiedziałam im mój szalony, niebezpieczny plan który nie miał choćby trzydziestu procent szans na powodzenie i ochronienie nas przed wojną. Zapewne ze trzy osoby z naszej piątki zginą przed uspokojeniem się sporu. Trudno, lepsze to niż śmierć w szeregach armii naszego narodu w imię bezsensownej wojny o to, kto jest lepszy.
– Oto mój prosty plan- spojrzałam na nich.- Idziemy do Labiryntu.
– Wiedziałam…- mruknęły Miranda i Melanie równocześnie.
– Idiotka, totalna idiotka…- mamrotał Jules.
Córka Arachne poklepała mnie tylko po ramieniu i wtedy pomyślałam, że może nam się udać.
Rozłożyliśmy się w lesie. Normalnie byłoby to cholernie niebezpiecznie, ale teraz mogliśmy czuć się tu spokojni. Odgłosy walki ustały, a córka Minerwy stwierdziła, że już wszyscy podzielili się na Obozowiska. W sumie to nawet nie za bardzo mnie to obchodziło, co się z nimi stało.
Usiedliśmy pod drzewami szepcząc w ciemnościach. Nie pozwoliliśmy sobie na ogień. To mogłoby przyciągnąć wrogów i potwory.
Rozmawiałam z Julesem wypytując go o Mer i pozostałe dziewczyny. Opowiedział mi wszystko. Córka Arachne miała siedemnaście lat. W obozie mieszkała od ośmiu. Dzięki temu niezwykłemu darowi, jakim jest zmienianie się w starte pająków, szybko zyskała szacunek. Niedawno zrezygnowała ze stanowiska przywódczyni domku bogini pająków, które objęła trzy lata temu. Zapewne przeczuwała, że nadejdzie wojna. Chłopak mówił mi też, że musiała abdykować, bo inaczej nie mogłaby odejść. Na początku nie rozumiałam dlaczego, ale potem pojęłam wszystko. Obowiązek. To wszystko przez obowiązek. Każdy miał poczucie, że jest w społeczności obozowej i musi być lojalny wobec swoich przywódców. No może prawie każdy. Ja nie znałam tego uczucia i podejrzewałam, że moi towarzysze też nie. Chyba, że je tłumili. Jules mówił, że gdyby ojciec go uznał to zapewne zostałby i walczył. Tego wymagało jego sumienie. Na szczęście nie został uznany i miałam przyjaciela u boku. Meruit też zapewne przyduszała uczucie obowiązku. Zdawała sobie sprawę z tego co robimy. Stajemy się powoli rebeliantami walczącymi i z Grekami, i z Rzymianami. Jak nas złapią to zapewnie zginiemy.
Melanie. Jej nawet nie próbowałam rozgryźć. Powiedziała, że jest nam potrzebna. Wiedziała o wszystkim co miało się zdarzyć. Naprawdę uciążliwy dar, ale nam niezwykle się przyda. Wiem, traktowałam ją strasznie przedmiotowo. A Miranda? Szkoda, że nie jest córką Ateny, ale i tak dobrze. Pomoże nam wejść do Labiryntu. Myślę, że obie też nie miały kłopotów z zostawieniem wszystkiego, podobnie jak ja.
Siedziałam pod drzewem oparta o silne ramię Julesa. Analizowałam wszystko o się dziś wydarzyło. Im więcej myślałam tym bardziej moje obrzydzenie do samej siebie wzrastało, ale i tak nie mogło się równać z moją nienawiścią do reszty Obozu. Po chwili zrozumiałam, że dobrze robię. Chociaż zapewne cała nasza piątka zginie. Ta myśl też mnie prześladowała. Im robiło się ciemniej tym moje myśli zmieniały się na coraz straszniejsze, a wizje naszej śmierci przybliżały się do mnie tworząc niemal realne obrazy.
Zasnęłam, gdy niebo zaczęło się przejaśniać. Godziny mijały tak szybko. Za szybko. Zanim zdążyłam zatopić się w jakimś śnie, ktoś dotknął czule mojej twarzy budząc mnie z niezbyt głębokiego snu. Otworzyłam oczy. Nade mną stał Jules. Znów dotknęło mnie to uczycie wdzięczności, że jest tutaj. Wstałam i przeciągnęłam się niczym kot obudzony z drzemki. Obejrzałam nasze małe obozowisko. Meruit ostrzyła miecz przyglądając mi się uważnie. Nasza wieszczka medytowała w cieniu dużego buka, a Miranda po prostu siedziała wpatrując się w przestrzeń z niezwykłym skupieniem na twarzy. Spojrzałam na Julesa. Wszyscy czekali na mój rozkaz. Nieco wystraszona moją władzą otworzyłam usta.
– Jedliście coś?- banalne pytanie.
– Zjemy potem- powiedziała córka Minerwy. Zapadła ciężka, dusząca cisza.
– To… idziemy?- odezwałam się w końcu. Mój głos brzmiał tak sucho. Strasznie się bałam tego, co się stanie, gdy zejdziemy do ciemności.
– Tak- padła odpowiedź.
Zebraliśmy się i prowadzeni przez Mirandę poszliśmy przez las do ogromnego głazu, w którym znajdowało się wejście do Labiryntu. Był to szary, zwykły kamień. Za nim znajdowała się dziura i znak Dedala- twórcy Labiryntu- grecka delta. Popatrzyliśmy na siebie w milczeniu, a potem zrobiłam krok do przodu i pochłonęła mnie otchłań.
Wylądowałam na twardym kamieniu. Trochę się potłukłam, ale bez problemy wstałam. Niczego nie złamałam. Na szczęście.
-Wszystko dobrze?- zakrzyknął Jules.
– Tak! Wszystko dobrze! Chodźcie, ale uważajcie twardo tu jest!- odkrzyknęłam z dołu.
Następnie odsunęłam się na parę kroków, a przede mną wylądowali kolejno Mer, Miranda, Melanie i Jules. Wszyscy klęli pod nosem na twardą skałę. Mogłam stwierdzić, że mieliśmy szczęście. Nikt się nie połamał. Mimo wszystko pozwoliłam sobie na rozrzutność i rozdałam każdemu po malutkim kawałeczku ambrozji. Wzięłam swój kawałek do ust. Pierwszy raz to jadłam. Smakowało jak miód, który powoli rozchodził się po moich kościach uśmierzając ból. Teraz zrozumiałam co miała na myśli Florence mówiąc o tej „romantycznej” śmierci z powodu przedawkowania ambrozji i nektaru. To jak bycie pijanym i szczęśliwym dopóki ogień nie zaczyna cię trawić od środka.
– Co teraz?- zapytała Melanie.
– Idziemy- odparłam oczywistym tonem, ale to córka Arachne prowadziła.
Wysłała pająki by odnajdywały właściwe korytarze. Szło na nieźle. Poruszaliśmy się powoli, ściskając nasze dłonie w obawie przed tym, że się zgubimy. Meruit, ja, Melanie i Jules na końcu- taka był kolejność. Mrok owijał nas jak pająk swoją ofiarę w kokon. Nie wiem jak długo szliśmy, ale Mer ciągnęła nas do przodu. Krótkie przystanki na jedzenie i nieco dłuższe na spanie. Wciąż do przodu. Nie wiem po co tak pędziliśmy, ale im dalej od Obozu tym czułam się bezpieczniej. Do czasu, gdy córka Arachne zatrzymała się gwałtownie.
– Co jest?- zapytałam zaniepokojona.
– Nie wiem co tam jest. Pająki się rozpierzchły.
– To potwory – powiedziała Melanie, a jej oczy błyszczały ze strachem i podnieceniem.
– Co robimy?- Jules podszedł do mnie.
– Zostajemy tu- zdecydowałam.- Może uda ci się zobaczyć coś jeszcze- zwróciłam się do córki Apolla, a potem znów zwróciłam się do wszystkich.- Nie rozpalamy ognia. Nie hałasujemy.
Głupie. Przecież wiadomo, że tego by nie zrobili. Mer ustawiła pająki jako czujki, a potem usiedliśmy powoli zasypiając. Zagłosiłam się na wartę. Siedziałam oparta o zimną, wilgotną ścianę wpatrując się bezmyślnie w ciemność, gdy Melanie podeszłą i spoczęła obok mnie.
– Co tam?- szepnęła.
– Ciemno- odparłam z lekkim śmiechem. – Dlaczego nie śpisz?
– A kto śpi w przeddzień swojej śmieci?
– Co?
– To ważne byście jutro wszyscy uciekli- powiedziała poważnym tonem.
– A ty?- zaniepokoiłam się.
– Och, daj spokój. Przeżyłam już swoje piętnaście la, a teraz jestem na misji, którą dostałam. Dziękuję ci, że pozwoliłaś mi iść z wami. Nie dałaś się w ciągnąć w tą wojnę i dobrze. Myślę, że dostaniesz nagrodę. Teraz zapewne utworzyły się inne grupy, które uciekły, ale wiesz… to wy przeżyjecie wszystko- otworzyłam usta chcą coś powiedzieć, ale ona mnie powstrzymała.- Wiesz jakie to męczące mieć ten dar?! Rozumiem ojca i nie jestem zła, że ma tyle dzieci. Jestem też wdzięczna, że to otrzymałam ten dar, choć jest cholernie męczący i przerażający… Moja mama była wieszczką. Nie dlatego, że widziała przez mgłę, czy była herosem. Ona wierzyła w innych bogów i miała inne niebo. Była Polką. Uciekła z ojczyzny z powodu wojny i zaborów. Och… była taka wolna, a ojciec się w niej zakochał… A teraz ja mam dar, jestem wolna i chce was jutro wszystkich uratować, więc proszę, nie powstrzymuj mnie, nie powstrzymuj.
Odeszła, a ja zostałam sama myśląc o tym co mi powiedziała. Nawet jak Jules mnie zmienił na warcie i położyłam się spać, leżałam bezwładnie wpatrując się nicość i uświadamiając sobie, co Melanie przed chwilą powiedziała. Nie wiedziałam czy ją powstrzymam, nie wiedziałam o co chodzi, ale mój szacunek do niej był wielki.
Tutaj w tunelach czas jakby się zatrzymał. Przerwał nieustający bieg i zastygł jak woda na mrozie. Lecz mimo wszystko czułam, jak życie wymyka mi się przez palce niczym piasek z pobitej klepsydry.
Obudziło mnie potrząśnięcie. Jednak zasnęłam.
– Już czas, prawda?- spojrzałam na towarzyszy.
– Pająki zniknęły. Nie wiem co tam jest- powiedziałam Mer.
– Melanie?- moje oczy odnalazły ją siedzą pod ścianą.
– Ja też nic nie widzę. Chodźmy- wstała i podała mi rękę. Dziś ona stała na końcu.
Córka Arachne prowadziła w dół korytarza, a echo naszych kroków roztaczało się dookoła. Szliśmy w napięciu. W jednej ręce dłoń przyjaciela, w drugiej miecz. Nagle ciemność rozdarł ryk. Przypominał wycie wilka, lecz był bardziej… ludzki.
– Co to?- szepnęłam przerażona.
Odpowiedziała mi cisza. Szliśmy dalej. Straciłam zupełnie poczucie bezpieczeństwa, które czułam na początku pobytu w Labiryncie. Po trzydziestu metrach, tuż za zakrętem ujrzeliśmy ŚWIATŁO. Tak światło. Było ono tak rażące, że przez parę minut szłam z zamkniętymi oczami. Miranda znalazła znaczek Dedala na ścianie, a ja wiedziałam, że będą kłopoty. Gdy otworzyłam oczy, byliśmy zaledwie parę metrów od wejścia. Ostrożnie wkroczyliśmy do pomieszczenia. Puściliśmy już swoje dłonie. Stałam tam rozglądając się o dużym kamiennym pokoju. Nie było tu nic oprócz kolumn skąpanych w mroku, wielkiego koła z wystającymi belkami do otwierania krat, które, będące jedynym wyjście, rozchylały się tylko jak ktoś trzymał belkę. Na środku wisiał żyrandol będący głównym źródłem oślepiającego światła.
Było podejrzanie cicho. Słuchać było tylko nasze oddechy i wodę kapiącą ze ścian. Spojrzałam na Melanie, wszyscy inni zrobili podobnie. Córka Apolla wydawała się spokojna. Popatrzyła na mnie, a potem rozejrzała się w około. Następnie otworzyła usta, lecz zanim coś powiedziała TO nas zaatakowało. A raczej dużo tych. Zaczęła się walka. Pomiędzy rozpaczliwym zadawaniem ciosów, a próbowaniem czegoś wymyśleć, przyglądałam się napastnikom. Wyglądali jak ludzie, ale ciała mieli owłosione, a ich dłonie zamieniały się magicznie w łapy, by mogli się poruszać na czterech nogach. Zęby tych dziwnych stworzeń były bardziej kłami niż zębami i działały z nadzwyczajną skutecznością. Zabiliśmy ich ile mogliśmy, ale po prostu mieli za dużą przewagę liczebną. Myśl! Nakazywałam sobie. Po chwili mnie oświeciło. Chwyciłam Melanie za ręce i zadając kolejne śmiertelne rany tym poczwarom. Pociągnęłam ją do koła, a pozostałym kazałam nas osłaniać. Córka Apolla od razu zrozumiała co ma robić. Razem otwierałyśmy przejście.
Gdy wrota otworzyły się na tyle by człowiek mógł się zmieścić, krzyknęłam.
– Biegnijcie! No już, to rozkaz! Biegnijcie!
Miranda, Mer oraz Jules pobiegli do wyjścia.
-Teraz ty!- krzyknęłam do Melanie świadoma tego, że zostanę tu na śmierć. Stworzenia zaczęły krążyć wokół koła czatując na ofiary- czyli nas.
– Nie! Ty idź. To moja misja. Mam was tu uratować!
– Ale…- zaczęłam.
– Odwiedzisz mnie na polach chwały, a teraz biegnij!
Posłuchałam. Gdy tylko przekroczyłam wrota, kraty zatrzasnęły się. Melanie walczyła jeszcze chwilę z ogromną ilością wróg, a potem usłyszałam cichy krzyk. Została rozszarpana. Stałam wpatrując się ze łzami w oczach na całą scenę dopóki wilczo podobny stwór zwrócił na mnie swych czerwonych oczy i uśmiechnął się. Tak. On się uśmiechnął, a potem wrócił do uczty.
Odwróciłam się. Wzbierały we mnie strach, złość, smutek, żal i wstyd. Wstyd był okropny. Byłam tak na siebie zła, tak cholernie, niepohamowanie zła, że miałam ochotę przebić się sztyletem. Wiele razy zarzucałam sobie to, że w tym momencie z udawaną lojalnością i nie chęcią do spełnienia prośby uciekłam. Prawda była taka, że byłam wdzięczna tej dziewczynie za co, że umarła za mnie. Wstyd zmienił się w obrzydzenie, obrzydzenie w gniew, a gniew w rozpacz. Usiadłam pod ścianą. Dochodził do mnie jasny blask z tej przeklętej komnaty. Tkwiłam tam przeklinając siebie, a wstyd i żal po Melanie towarzyszył mi teraz zawsze i wszędzie. Nawet silne ramię Julesa nie dodawało mi otuchy.
To wszystko przeze mnie i tą cholerną wojnę.
genialne Io, cudowne, czadowe, bombowe, no nie weim jakich slow uzyc, chcem jeszcze 😉
kurde
aż mi szkoda że nie pzreczytałam poprzednich części … moze to zrobie
i jakim kurde cudem tu jest tak mało komentow ?!?!?!? to jest genialne !!!!1
Piękne… Podpisuję się pod resztą!
Dobra, wie ktoś może jak zbudować kapliczkę? Sklecę ją jakość, przystroję i umieszczę w niej twoje prace. Będzie stała u mnie na polu koło kapliczki kultu Olishi 😀
PS Dzień bez deszczu, to dzień stracony.