I znowu nie wyszło tak jak miało wyjść :/ Przepraszam za jakość tej części.
– I co dalej?- wykrzyknął Leo.
-Weź się tak nie ekscytuj!- zaśmiała się Piper.- To, co było dalej?
– No właśnie co?- zapytał się Jason.
– Późno już. Idźcie spać- powiedziała Sansa. Zapewne zrobiła to celowo, bo podsycić ich ciekawość.
– No weź, nie zaśniemy. Opowiedz jeszcze trochę- nalegał syn Hefajstosa.
– Wiesz przecież, że nam się śpieszy- poparł go blondyn.
– Ale jak zacznę to będziecie chcieli wysłuchać do końca – argumentowała dziewczyna.
– I bardzo dobrze. Musimy przecież przygotować się do misji- córka Afrodyty spojrzała na Sansę.
– Nie zaśniecie? Choć w sumie, dopiero dwudziesta trzecia. Zrobię tylko kawy i zaraz wracam.
– Tylko szybko.
Dziewczyna zniknęła w drzwiach, lecz chwilę potem siedziała już na fotelu zaczynając opowieść.
***
Stałam w miejscu dłuższą chwilę. Spojrzałam tam, gdzie wskazała Rebika. Długa ścieżka, a na niej tłum herosów. Przyłączyłam się do nich. Szłam w milczeniu znosząc ciekawskie spojrzenia. Fakt, wyglądałam jak córka Afrodyty. Granatowa, zwiewna sukienka, fantazyjnie upięte włosy i idealny makijaż. Szkoda tego wszystkiego, ale trzeba. Może matka wreszcie się odezwie? Stanęłam przed Domem Nieokreślonych. Prosty, duży budynek o szarych ścianach zajmował dużą połać terenu koło lasu. Nad potężnymi, stalowymi drzwiami wyryto napis „vos hie cum non nomina”, a pod nim „ércheste edó̱ cho̱rís ónoma”, co znaczyło mniej więcej „tu przychodzisz bez imienia”. O dziwo zrozumiałam. To chyba nasza wrodzona cecha. Rozumiemy swój ojczysty język, czyli grekę albo łacinę. Niestety zrozumiałam też to co ktoś dopisał u dołu. „ I już stąd nie wyjdziesz”. Czy tutaj naprawdę jest tak źle? Niektóre dziewczyny spędziły tutaj trochę czasu i wspominały to raczej z niechęcią. Mówiły, że to jak pobyt w sierocińcu. Jest samotnym i nikt cię nie szanuje. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka. Panował tu taki tłok, że ledwo dotarłam do miejsca gdzie stała na podwyższeniu wysoka blondynka. Dowodziła strumieniami ludzi, więc stwierdziłam, że musi być kimś ważnym. Ustawiłam się obok niej i czekałam. Czekałam na spokój, ale on nie nadchodził. Stałabym tam pewnie jeszcze cztery godziny, ale blondynka zauważyła mnie.
– Co ty robisz?! Idź razem z innymi.
– Ale ja nie wiem gdzie- spojrzała na mnie. Nie, zmierzyła mnie wzrokiem.
– Zguba się znalazła? I co panno Sanaso, wróciło się z wakacji? Jules! Zabierz ją do pokoju numer osiem. A ty, zgubo, czekaj na mnie- powiedziała władczym tonem. Umięśniony chłopak podszedł na jej rozkaz i wyciągnął do mnie rękę.
-Chodź, zgubo. Jestem Jules- uśmiechnął się, a ja podałam mu rękę.
Szliśmy dość długo przez kręte korytarze aż do dużego pokoju. Stały tam łóżka, równo ustawione pod ścianami. Na środku mieściły się kanapy i stół, a nad nimi wisiał wielki żyrandol. Spora ilość osób siedziała na swoich posłaniach, a jakaś grupka zebrała się na kanapach i debatowała o czymś zaciekle.
– Posiedzę z tobą chwilę, bo mogą się do ciebie przyczepić. Pamiętaj, nigdy się nie odzywaj albo rób to jak najrzadziej. Wyjdzie ci na dobre- znów się uśmiechnął. Miał ładną, przyjazną twarz. Ciemne oczy i brązowe włosy, które trochę za długie, ale dodawały mu uroku. Wyglądał na jakieś siedemnaście lat, a jego umięśnienie było godne podziwu.
– Dobrze… Co myślisz o tej rozprawie?- zapytałam.
– Nic nie myślę. Ja się boję… Wojna się zbliża. Mam nadzieję, że zostanę uznany i wyślą mnie na jakąś misję, na której zginę.
– Dlaczego? Przecież wojnę do się przetrwać.
– To życzę ci powodzenia.
– No ja myślę- zaśmiałam się, a on do mnie dołączył.
– Masz jakieś podejrzenia, kto jest twoim boski rodzicem?
– Żadnych… Byłam w Domu Miłości i nic, więc Afrodyta odpada. Nie wiem kto, ale musi to być bogini. Choć w sumie to nie mam nawet ochoty się zastanawiać. Bogowie myślą inaczej. Matka ujawni się kiedy będzie chciała i nic tego nie zmieni- podsumowałam.
– Mądrze powiedziane. Idzie Rita. Powodzenia- uśmiechnął się na pożegnanie i odszedł.
Faktycznie blondynka zbliżała się do mnie. Szła odważnie, tak jak chodzą ludzie wielkiego pokroju. Wiedziałam teraz jedno, jest arogancka i pewna siebie. Chyba jej nie lubię.
– I co, zgubo? Widzę, że masz już łóżko. Możesz je zatrzymać- spojrzała na pościel, gdzie siedziałam. Zajęła miejsce koło mnie.- Witaj w Domu Nieokreślonych. Od jutra zaczniesz ćwiczenia. Znajdziemy ci jakieś zajęcie. Bądź o świcie u mnie w gabinecie.
Wstała i wyszła zostawiając mnie z tą garstką bezużytecznych wiadomości. Nazywa się Rita. Brzydkie imię, nie lubię jej. Pozostawiona sama sobie opadłam na łóżko i zasnęłam z myślą, by się obudzić na czas.
Gdy pierwsze promienie światła dotarły do mojej twarzy podniosłam się gwałtownie. Przetarłam oczy i rozejrzałam się. Mało, które łóżko było zajęte. Szybko zaczynają dzień, pomyślałam. Jeszcze nie do końca przytomna podeszłam do pierwszego lepszego herosa i spytałam się o drogę do gabinetu Rity. Po otrzymaniu dość prostych instrukcji, ruszyłam w skomplikowany węzeł korytarzy i po pewnym czasie zobaczyłam, to po co przyszłam. Drzwi do biura dziewczyny. Podeszłam i zapukałam.
-Proszę!- usłyszałam jej głos.- Spóźniłaś się, zgubo. Na krześle leży ubranie dla ciebie. Przebierz się.
Znów ten władczy ton. Mimo buntowniczego nastroju, zrobiłam to co chciała. Założyłam brązowe, skórzane spodnie, beżową koszulę i wysokie, czarne, oficerskie buty.
– Zaprowadzę cię na śniadanie, a potem pójdziesz z grupą nowych na ćwiczenia.
– Rozumiem- odpowiedziałam.
– Nie musisz nic rozmieć! Masz tylko robić to co powiedziałam!- syknęła. Powinnam siedzieć cicho, tak jak mówił Jules.
Odtąd się nie odzywałam. Chodziłam na zajęcia gdzie uczyłam się walczyć na miecze, strzelać z łuku, jeździć konno, opatrywać rany i wielu innych przydatnych rzeczy. Zachowywałam się tak jak Bóg przykazał ( nie wiem czy powinnam tak mówić). Szło mi całkiem nieźle i po jakimś czasie zaczęto brać pod uwagę inne możliwość mojego boskiego pochodzenia niż Hebe czy Afrodyta. Zaprzyjaźniłam się też z Julesem, który traktował mnie jak młodszą siostrę i bronił, gdy była taka potrzeba (to zupełnie inna historia). Poznałam też sporo innych ludzi. Inni byli mili, a inni nie. Polubiłam kilkoro. Zaprzyjaźniłam się z paroma, a pokochałam jednego…
Czas upływał. Minął luty, marzec i kawałek kwietnia. Nadeszły niespokojne dni.
[ to minuta mojego Armagedonu ]
10 kwietnia
O czwartej nad ranem doszło do bójki. Zginął Gary Loness, syn Aresa. Obóz się zmienił. Na zajęcia przychodziło coraz mniej osób. W końcu zdarzyło to czego najbardziej się bałam. Na lekcje przyszłam tylko ja. Mieliśmy omawiać taktykę wojenną Rzymian. Rick, nauczyciel taktyki złamał nogę, więc ktoś miał go zastąpić.
Weszłam do dużego, czerwonego namiotu. Na środku stał ogromny stół z wyrzeźbioną mapą świata. Naprzeciwko mnie stał zastępca Rick’a- Jace. Spojrzał na mnie.
– Jesteś sama? Chyba nikt nie przyjdzie. Pamiętasz co mieliśmy dziś omawiać?- zapytał się. Wyglądał na zmęczonego. Miał smutny wzrok i wory pod oczami, a jego czarne włosy wydawały się jeszcze ciemniejsze, bo skóra Jace zrobiła się nienaturalnie blada. Coś się działo, a oni nic nam nie mówili.
-Bitwę pod Kannami- odpowiedziałam szybko.
-Tak. Masz rację… Ale wiesz co… Sanso, lubisz zwierzęta?
Przytaknęłam. Pretor dał znak bym za nim poszła. Poprowadził mnie do stajni. Poznałam tą drogę. Najpierw koło lasu, potem mija się jezioro, a następnie dochodzi się do ogromnego kompleksu stajni, parkurów i innych bajerów dla koni.
Weszliśmy do stajni numer jeden. Tu trzyma się najlepsze konie, czyli jednorożce i pegazy. W rzymskiej części obozu tylko pretor może mieć konia, a tak się składało, że Jace był pretorem i kilka razy widziałam go siedzącego na karym jednorożcu. Tak jak się domyślałam to właśnie do niego mnie zaprowadził.
-Pomożesz mi go wyczesać?- spytał spoglądając na szczotki.- Zwykle tego nie robię sam, ale jak widać tutaj nikogo nie ma.
– Jasne, że ci pomogę- uśmiechnęłam się do niego.- Co się dzieje?
Spojrzał na mnie ze zdziwieniem albo może wyrzutem, choć może to była ulga. Nie wiem jak na mnie spojrzał, ale pamiętam intensywny granat jego tęczówek.
-Źle się dzieje. Tyle ci powiem. Niedługo wszystko będzie jasne. Głupi grecy…- mruknął pod nosem.
– Ej! Ja jestem grekiem!- zaprotestowałam.
-Wiem. I strasznie mi przykro z tego powodu.
Więcej nie poruszaliśmy tego tematu. Podał mi szczotkę. Wzięłam ją i chciałam zacząć czesać jednorożca, ale Jace mnie powstrzymał.
– Chcesz, żeby cię zabił?! Poczekaj. Tristis nie daje się dotykać obcym- powiedział trzymając mnie za nadgarstek. Popatrzyłam na konia. Miał mądre, srebrne oczy i złotawy róg. Spoglądał na mnie dumnie. Jace nachylił się i szepnął mu coś do ucha. Tristis znów skierował swój wzrok na mnie.
– Witaj- powiedziałam nie pewnym głosem. Wiedziona instynktem pochyliłam głowę w geście szacunku. Jednorożec zrobił podobnie. Następnie nachylił głowę dając mi znak bym go pogłaskała. Zrobiłam to oniemiała inteligencją tego zwierzęcia. Uczyłam się jeździć na pegazach. One też były mądre, ale Tristis miał w sobie także dumę i dostojność, której brakowało tamtym koniom.
– Dobrze!- ucieszył się Jace.- Lubi cię. Teraz będzie cię słuchał. Tylko musisz się nauczyć komend po łacinie, ale to później… Bierzemy się do roboty?
Coś się zmieniło. On był wesoły. Nie wiem dlaczego. Jednak nie zamierzałam tego przerywać. Spędziłam z nim cały dzień, ostatni dzień pokoju.
11 kwietnia
Koniec. W obozie zapanowała cisza. Grecy zostali zaatakowani przez Rzymian. Nikt nie znał szczegółów. Wiadomo było tylko, że dwie drużyny na misji się pokłóciły. Płynęły statkami. Jeden zatonął. Ocalali Grecy ukryli się w Forcie Sumter. W Obozie rozpoczęły się rozmowy. Wszyscy inni milczeli.
12 kwietnia
Zostałam uznana. Powinnam się cieszyć i skakać z radości, że odejdę z tego miejsca i zamieszkam w własnym Domu. Lecz tak się nie stało. Wszyscy uznali klepsydrę nad moją głową za zły omem. Dziecko Mnemosyne. Jej dzieci nie rodzą się bez powodu i zwiastują jakieś wielkie wydarzenie. Tym wydarzeniem miała być wojna. Nic dziwnego, że z przerażeniem w oczach, niemalże nie wypchnęli mnie za drzwi. Dali mi mój miecz, sztylet i plecak. W plecaku leżała zbroja i trochę ambrozji. Wszyscy milczeli. Jedynie Jules podszedł, przytulił mnie i szepnął „gratulacje”. Jakaś dziewczyna dała mi wskazówki jak dojść do mojego domku, a następnie zostałam wyrzucona za drzwi. Nie zasłużyłam, przecież na to! To nie była moja wina! Ani mój boski rodzic, ani ta wojna to nie była moja wina. Do oczy napłynęły mi łzy. Obejrzałam ostatni raz się za siebie.
Strach. Strach to cichy zabójca. Szczególnie wtedy, gdy boisz się śmierci.
Ruszyłam tam gdzie mi kazano. Lecz coś mnie podkusiło i zmieniłam drogę. Skierowałam swoje kroki tak, by przejść obok Wielkiego Domu, gdzie odbywały się obrady. To był błąd. Właśnie przechodziłam obok nadstawiając ucha, by usłyszeć cokolwiek, gdy drzwi się otworzyły.
Vectis rzuciła się z nożem na rudowłosą, potężną dziewczynę. Rozcięła jej policzek. Inni przywódcy domków krzyczeli, żeby przestała, ale ona ich nie słuchała. Z furią cięła na wszystkie strony, a ruda jej odpowiadała. W pewnym momencie jednak się znudziła, więc złapała Vectis i podcięła jej gardło. Dziewczyna upadła bezwładnie na podłogę, a jej morderczyni krzyknęła. Ktoś przebił ją włócznią. Gdy osunęła się bez życia odsłoniła jej oprawcę. Niepozorny, ciemnowłosy chłopak z krwią na twarzy stał i wpatrywał się w trupa.
– Spokój!- krzyknął Chejron. Teraz wszyscy oprzytomnieli albo i nie, bo zaczęli się kłócić i wyzywać.
W końcu przez chór głosów usłyszałam TE słowa. Poznałam jej głos. Skrzekliwy i okropny, jak zawsze.
– To oznacza wojnę! Szykujcie się na śmierć, plugawcy!- Chloe zamachała mieczem.
Rzymska część ją poparła. Wyciągnęli miecze i zaczęli jej wtórować.
– To wy szykujcie się na śmierć!- odpowiedziała Wise. Grecy zareagowali tak samo jak Rzymianie.
Ludzie zaczęli wychodzić z Domów. Chwytali za miecze i broń. Zaczęła się wojna. Przerażona przycisnęłam do siebie plecak i pobiegłam do mojego Domku. Nie pamiętam nawet jak wyglądał. Przerażenie zżerało mnie od środka. Nie miałam pojęcia co robić. Sama sobie byłam teraz przywódcą. Wiedziałam jedno, nic chcę tu zostać. Ale sama sobie nie poradzę. Muszę znaleźć Julesa, muszę. Szybko ubrałam zbroję. Wpakowałam trochę jedzenia do plecaka, wyciągnęłam miecz i poszłam na poszukiwania.
To co działo się na zewnątrz było nie do opisania. Krew tworzyła już potoki, a niebo zrobiło się zupełnie szare. Domy płonęły, ludzie ginęli, a dzieci płakały. Biedni śmiertelnicy. Przyszli tu po schronienie, a dostali wojnę półbogów. Przemykałam w cieniu, ale On mnie zauważył. Podbiegł do mnie i złapał za rękę.
– Chodź z nami- zaproponował Jace.- Powiem im, że jesteś Rzymianką. Nikt nie zauważy.
-Nie…- odpowiedziałam mu prosto w oczy.
– Proszę…
-To ty chodź do mnie.
-To niemożliwe. Jestem pretorem. Ochronię cię – położył mi rękę na ramieniu. Jego miecz był ubrudzony krwią.
– Nie. Nie zamierzam brać udziału w waszej wojnie.
– To co zrobisz?
– Jeszcze nie wiem- pocałowałam go w policzek i uciekłam.
CDN
Masz talent! Pisz dalej, a będzie coraz lepiej! 😀
PIERWSZA!
Ps. nie lubie takich zakończeń: „CDN”
hahahahhahahahahahhahaha
Super…^^
boskie, i takie … BOSKIE!
ghbh bnbvg bn (Nie znając innej reakcji, na ten geniusz trzepnęłam trzy razy czołem w klawiaturę laptopa. Oto wynik)
Oby to cd było szybko!!!!!!!!
Boskie, wspaniałe i ekscytujące od początku do samego końca!!! *.*
wspaniałe… Sorry, że tak mało, ale tak mnie zamurowało, że jestem na poziomie przedszkolaków w mówieniu (i pisaniu)
Niezłe, niezłe :D.