Prosiliście mnie szybko o CD. Dla was pewnie było to długo, ten okres oczekiwania. Mi jednak trudno pisać to opko. Jest skomplikowane. Dedykuję to Reynie i Pallas Atenie.
Chione
Jak spać, gdy się serce tłucze?
Jak mam spać?
Jak żyć, gdy się świat rozsypał w drobny mak?
Jak ze wspomnień płatków wskrzesić uśmiech Twój?
Jak mam na rozpaczy statku unieść ból?
Ewa Farna – Uwierzyć
Bruce miał zostać złożony w ofierze, już tego dnia. Nie bał się. Skoro miał umrzeć, nie przeszkadzało mu nic. Ani zaczepna Clarisse w obozie, ani to że niemal każdy patrzył na niego ze współczuciem.
W końcu za niedługo umrze i nie musi się przejmować tym co o nim myślą. Siedział właśnie nad strumieniem. Westchnął i kopnął kamień, który z głośnym pluskiem wpadł do wody.
– Hej, Bruce. – Zerwał się przerażony.
To była Safrina. Śliczna, jak zwykle. Zachwycająca, jak zwykle. Onieśmielająca, jak zwykle. Smutna, jak nigdy.
– Cześć. – Wyjąkał.
– Co robisz? – Spytała.
– Myślę. – Odparł.
– A o czym? – Jak zwykle ciekawość wzięła u niej górę.
– O swojej śmierci. Gdy mnie zamordują zostaniesz tu sama. Bez nikogo, kto by cię zrozumiał. Kto, by zachowywał się jak ty. Mnie już nie będzie.
W oczach córki Posejdona zalśniły łzy.
– Nie mów o tym. – Rozkazała.
– Dobrze. – Zasmucił się. Nie chciał dramatyzować.
Ale już było za późno. Głośny szloch przerwał ciszę, która zaległa wokół nich.
– Już spokojnie. – Bruce się przeraził.
Nie chciał, żeby Safrina płakała!
– Ja chyba już pójdę. – Dziewczyna wstała i pobiegła w stronę domku boga mórz, przytrzymując rękaw nowej bluzy, jak to nazywali ci z 21w. przy twarzy, by nikt nie widział jej łez.
Syn Apolla w jeszcze gorszym humorze, ruszył na arenę. Mimo, iż był to ostatni dzień jego życia, mógł się jeszcze nauczyć jakiegoś przydatnego pchnięcia.
Potoczył wzrokiem po pięknych wzgórzach Long Island. Wiedział, że to Long Islnad, bo powiedziała mu ta Annabeth z domku Ateny. Wydawała się miłą dziewczyną. Chociaż wydawała się twarda i nieustępliwa jak stal. I była o wiele starsza.
Chyba o cztery-pięć lat.
Dostrzegł na arenie Amidalę. Jedyną córkę Artemidy, zrodzoną z kropli krwi bogini łowów, której jakimś cudem udało się przeżyć poza obozem, przez wiele lat. Z wściekłym spojrzeniem wbijała strzały w słomiane manekiny, niczym w masło.
Troszkę się jej bał.
Była najniebezpieczniejszą heroską w obozie.
– Witaj. – Uśmiechnęła się na jego widok ,po czym za jednym zamachem wypuściła z łuku pięć pocisków.
Amidala odkąd tu trafiła, czyli gdzieś pół roku temu (to też wiedział od Annabeth), stała się czymś na rodzaj tajnej broni bogów. Wróg (potwory) o niej nie wiedział. To był jeden z licznych powodów, które zabraniały opuszczać jej granice bezpiecznego Obozu Herosów. Więc przez większość czasu chodziła naburmuszona i wyżywała się na polu improwizowanej walki.
– Poćwiczysz ze mną? – Spytał nieśmiało.
– Yyy… Nie. Rozniosłabym cię w proch. Sorka.
Wiedział, że powiedziała to, nie po to, by go odstraszyć, lecz żeby zapobiec przykremu wypadkowi.
– No jasne. To może… To może potrenuję sam… – Bruce wziął z ziemi łuk i kołczan, po czym podszedł do wolnego manekina.
Poczuł w palcach dziwne świerzbienie. Mimo, iż nigdy tego nie robił, założył cięciwę, naciągnął ją, sięgnął po strzałę i wystrzelił. Pocisk trafił idealnie tam, gdzie znajdowało się „serce” manekina.
Spojrzał zdziwiony na swoje ręce. Jak…?
– Bruce! Kolacja! Chodź! – Annabeth zamachała ręką w jego stronę.
Kątem oka zauważył, że Amidala rzuciła łuk na ziemię i pobiegła do pawilonu jadalnego.
– Już idę. – Mruknął.
Annabeth odwróciła się i poszła na posiłek, nie czekając na niego.
A co jakby uciekł? A co jeśli naprawdę to zrobi? Nie ma po co próbować – pomyślał.
Z wisielczą miną powlókł się w ślady córki Ateny i córki Artemidy.
**************
Zjadł pyszny posiłek. Coś co nazywane jest pizzą i zupę z brokułów. Najadł się do syta, bo wiedział, iż jest to ostatni posiłek w jego życiu.
– Za trzy godziny, bądź w amfiteatrze, dobrze? – Gdy odchodził od stołu, szepnął do niego Percy. – Tam mają cię… Tam mają cię egzekutować… – Tylko z grzeczności nie użył słowa „mordować”.
Yhy. Będzie baaaaardzo ciekawie.
Przez ostatnie godziny swego życia oglądał zachód słońca. Nic nie było piękniejsze od tego zachodu. No może… Safrina.
Było mu strasznie przykro, zostawić ją tu samą…
Ale musiał.
Po czasie, wydającym mu się wiecznością przyszli po niego. Cały orszak. Bruce miał wielką ochotę płakać. Klepali go po plecach. Pocieszali.
Na co zda mu się klepanie? Co pomoże pocieszanie? I tak umrze!
Na środku amfiteatru stał ołtarz.
– Połóż się. – Poprosił Chejron.
Jakby nie widział.
– Czekaj! – Rozległ się krzyk.
Ktoś uderzył w niego i mocno przytulił. Safrina. Po wieczności, która trwała dwie sekundy, puściła go i usiadła na jednej z ławek. Oczy jej się szkliły.
Chejron skinął na Bruce’a i ten położył się na kamiennym ołtarzu.
– Zebraliśmy się tu – zaczął odczytywać jakiś papier centaur – by złożyć co stuletnią ofiarę z syna Apolla, bogom. Uczcijmy pamięć waszych rodziców, jego śmiercią. Bogowie go sobie wybrali, i niech spełni się ich wola. A teraz wykonajmy to, co jesteśmy im winni.
Do Bruce’a podeszła Amidala z nożem. Widocznie to ona, córka Artemidy, miała wykonać egzekucję. W jej oczach widać było szczery smutek.
Opuściła broń na poziom jego oczu. Poczuł strach. Szczerą panikę. Za kilka minut miała, być północ. Data jego śmierci będzie określona jako 12 czy 13 marca? Bogowie, jakie to dziwne pytania zaśmiecając mu głowę.
– Przepraszam – szepnęła.
I zatopiła ostrze w jego piersi.
Najpierw, był ból. Potem usłyszał krzyk. Czy jego własny? Chyba nie.
Poczuł coś ciężkiego na swojej piersi.
Szloch.
Łzy, kapiące na jego twarz.
Z wysiłkiem otworzył oczy. Na ołtarzu, a właściwie na nim, leżała płacząc, Safrina.
Robiło mu się coraz bardziej spokojnie. Ból czuł, jakby z oddali. To powoli upływało z niego życie.
I nagle usłyszał bicie zegara.
Pierwsze uderzenie.
Poczuł, że słabnie.
Drugie uderzenie.
Włosy Safriny opadły ma na twarz.
Trzecie uderzenie.
Przed oczami stanęły mu wszystkie przykrości, jakie kiedykolwiek uczynił innym.
Czwarte uderzenie.
Ból zniknął.
Piąte uderzenie.
Safrina wtuliła się w niego, niemal brutalnie.
Szóste uderzenie.
Amidala próbująca ją nakłonić, by zeszła.
Siódme uderzenie.
Bruce zapragnął, by mu towarzyszyła, aż do śmierci.
Ósme uderzenie.
Powieki mu opadły.
Dziewiąte uderzenie.
Safrina nim potrząsa, wrzeszcząc „obudź się”.
Dziesiąte uderzenie.
Niemal nic nie trzyma go przy życiu.
Jedenaste uderzenie.
Safrina wyrywa Amidali sztylet i wbija go sobie w serce.
Dwunaste uderzenie.
Z Bruce’a wypływa ostatnia kropla krwi. Ostatnia kropla krwi wylana o północy.
Coś czuję, że to się wam bardzo podobało.
Pozdrawiam
Chione
To opko jest straszne. Naprawdę przerażające. Pewnie zaskoczyło mnie to tak bardzo, bo nie czytałam poprzedniej części. Nadrobiłam to i wszystko zrozumiałam.O co chodzi. Jednak jedno musisz przyznać to opko jest mroczne. Poza tym , zauważyłam tylko troszeczkę powtórzeń i to takich nic nie znaczących. Ale opko świetne. Serio. Tylko trochę straszne i takie smutne. Szkoda, że oboje zginęli. No, ale tak musiało najwyraźniej być. Mimo braku happy endu to opko było genialne.
Dzięki ;).
Takie… takie… smutne. I dziewczyna zginęła z nim? Co, teraz pewnie spotkają się w Podziemiu? Płakać się chce, bo opowiadanie chyli się chyba ku końcowi.
Będzie jeszcze epilog ;).
Bosh, kobito, to jest… to jest… NIESAMOWITE! Nie mogłam się oderwać! Łee, czemu to już koniec? Zabiję się! Szybko mi pisz pozostałe opka, bo nie wyrobię bez Twojego stylu! Chwała Ci!
PS.: Dzięki bogom, moja ciocia z Warszawy ma Internet. O.O
Dzięki ;). Twoje słowa wiele dla mnie znaczą.
Choćby Romeo i Julia
Twoje opowiadania są MEGA
Szkoda że tylko 4 części tego i się głupio kończy, ale pomysł nieziemski!!!
Jeszcze będzie epilog ;).
Chione…. Zaraz cię złożymy w ofierze bogom za to, że ich zabiłaś ! Miał być HAPPY END !!! Choć wtedy gdybyśmy cie złożyli w ofierze to nie miałby ktoś pisać tych cudownych opowiadań… Więc NIE. Zostajesz z nami
Jak może być HAPPY END z takim ponurym tutyłem, ja się pytam?! A tak wg to dzięki ;).