Źle się dzieje, źle…
– Co tu robicie? – spytał ostro. – Obóz wysłał was, żebyście mnie znaleźli? – Spoglądał raz na mnie, raz na Kennetha swoimi zdradzieckimi, podejrzliwymi oczyma.
Podniosłem otwarte dłonie pokazując, że mam pokojowe zamiary.
– Nie, nie. Wręcz przeciwnie. Nikt nam nic nie kazał. Pójdźmy sobie na rękę. Ja nie zdradzę twojej lokalizacji, a ty naszej, okej? Nie widzieliśmy się, nic o sobie nie wiemy. Przysięgnij na Styks – poleciłem. Connor zastanowił się chwilę.
– Skoro Obóz was nie wysłał na misję, to co tu robicie? – dopytywał. Dzieci Hermesa są naprawdę upierdliwe, nie ma co.
– Nie twoja sprawa, Hood – odpowiedziałem dość nieuprzejmym tonem.
– Teraz jest i moja. Gadaj co i jak, albo o waszym miejscu pobytu dowie się cały Olimp. – Uśmiechnął się szyderczo, ale coś mi przyszło do głowy.
– Nie zdradzisz niczego Obozowi samemu się nie zdradzając. – Connorowi zrzedła mina.
– Zabierzcie mnie ze sobą – oznajmił. Nie wiedział nawet, dokąd idziemy.
– Nie! – krzyknąłem jednocześnie z Kennethem. Chłopak otworzył usta i chciał coś powiedzieć, ale jego głos zagłuszył dźwięk pędzącego samochodu. Skradziona taksówka z Ate w środku zatrzymała się tuż obok nas.
– Wsiadajcie! Litai znalazły trop! – krzyknęła. Spojrzała na Connora. – Co to za jeden? – spytała podejrzliwie.
– Jest z Obozu, uczepił się nas – wyjaśnił Kenneth. Zanim zdążyłem się odezwać, Connor zabrał głos.
– Wydam was wszystkich, jeśli mnie ze sobą nie zabierzecie! – Na to Ate spojrzała w lusterko na zbliżające się Litai.
– Zabierzmy go, potem się zastanowimy, co z nim zrobić – zdecydowała. Było to najrozsądniejsze, co mogliśmy w tej chwili uczynić. Usiadłem na miejscu pasażera, a Kenneth, mając na oku Hooda siedział z nim na tylnych siedzeniach.
Ate wcisnęła pedał gazu. Pędziliśmy na południowy zachód nie zważając na nic. Otworzyłem okno starając się wyrządzić jak najwięcej szkód, aby zająć czymś Błagania, jak nazywano Litai.
– O co chodzi? Kim ona jest? – spytał w końcu Connor. Zignorowaliśmy jego pytania.
– Co z nim zrobimy? – zwróciłem się do Ate.
– Nie możemy go wypuścić, to pewne. Zbyt dużo widział. Może nas wydać. Pozostaje nam go zabić, albo, co wydaje się być lepszym rozwiązaniem, możemy go zabrać ze sobą i traktować jak śmiecia. Byłby naszym zakładnikiem, a w razie, gdyby herosi nas znaleźli, moglibyśmy grozić zabiciem go – oznajmiła. Pokiwałem głową. W głębi duszy podziwiałem ją za tą wredotę i łatwość szantażu, ale tego nie powiedziałem.
– Szantaż? To mi się podoba – powiedziałem.
– Jak to szantaż? Nie będę niczyim zakładnikiem! – sprzeciwił się Connor. Kenneth przytknął mu miecz do tętnicy nakazując ciszę.
– Kenneth, ucisz go, z łaski swojej – poprosiłem. Mój kuzyn wyjął z plecaka grubą, srebrną taśmę klejącą, którą znaleźliśmy w sklepie. Owinął ją dwa razy wokół głowy Hooda tak, aby przechodziła mu przez usta.
Dalej jechaliśmy w ciszy. Już dawno zostawiliśmy Erie za sobą. Minęliśmy jakiś radiowóz. Policjant siedzący w nim zmrużył oczy patrząc na numery rejestracyjne. Widziałem tylko, jak podniósł radio, powiedział do niego kilka słów i dyskretnie, bez syreny alarmowej ruszył za nami.
– Niedobrze – stwierdziłem. – Policja chyba rozpoznała skradzioną taksówkę. Musimy coś z tym zrobić. – Ate nie odezwała się. Podejrzewałem, że już o tym wiedziała, nie była głupia.
Kilka kilometrów dalej zobaczyliśmy w oddali blokadę drogową. Między nami, a blokadą składającą się z barierek i dwóch samochodów policyjnych nie było żadnych bocznych zjazdów. Zorganizowano ruch wahadłowy, policjanci zrobili ciasną szparę między barierkami i sprawdzając numery rejestracyjne puszczali samochody. Kilka z jednej strony, kilka z drugiej.
Spojrzałem w oczy Ate. Kiwnęła głową. Wiedziałem, co mam zrobić. Zamknąłem oczy. Wysiliłem umysł. Kłótnia. Niezgoda. Konflikt. To było moje zadanie. Otworzyłem je z powrotem. Czułem, jak zmieniał się ich kolor na czerwień. Connor jęknął. Może z przerażenia, może z wrażenia, albo z jednego i drugiego.
Jeszcze nigdy nie włożyłem w to tyle energii. Stało tam dwóch policjantów. „Zabij go” – myślałem zupełnie nieświadomie. Coś się ze mną działo. Czułem to. Nie fizycznie, ale psychicznie. Coś niedobrego.
– Zabij go… – szepnąłem wpatrując się bez wyrazu w dwóch policjantów. Nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
– Nienawidzę cię! – wpadł w furię jeden z nich. Wyjął broń.
– Charles, co się dzieje… – nie dokończył. Jego wypowiedź zagłuszył strzał z pistoletu towarzysza. Osunął się na ziemię, a do mordercy powoli dotarło to, co zrobił.
– Nicholas… Nick… – upadł na kolana łapiąc za głowę kolegę z pracy. Po jego policzkach spłynęły łzy. Ja czułem się jeszcze gorzej. Nie ja go zabiłem, ale wiedziałem, że posłużyłem się słabym umysłem tego śmiertelnika. Skazałem na śmierć niewinnego człowieka każąc jego przyjacielowi zamordować go. Zamknąłem oczy i oparłem głowę o fotel. Płakałem. Tak, potężny Kyle Riddle, syn Eris, przyszły władca świata rozpłakał się jak małe dziecko. Wiedziałem, że jeśli skłócę cały świat, skutki będą o wiele gorsze. Dopiero teraz, gdy poznałem, co to znaczy „zabić kogoś” zrozumiałem, jak jest to ważne. Jestem idiotą.
Ate przekroczyła blokadę uliczną omal nie potrącając drugiego policjanta. Pędziła dalej.
Jechaliśmy dalej. Nikt się nie odzywał. Pozostało mi tylko obserwować monotonny krajobraz rozciągający się niewiadomo jak daleko. Myślałem nad wieloma rzeczami. W moim umyśle panował chaos.
Minęło półtorej godziny, może dwie, kiedy Ate skręciła na stację benzynową. Zatankowała i weszła do budynku, aby zapłacić. Kenny ściągnął na chwilę Connorowi taśmę z ust, aby ludzie na stacji nie nabrali żadnych podejrzeń.
– Muszę do toalety – oznajmił, gdy tylko bogini zniknęła za drzwiami. Kenneth spojrzał na mnie pytająco.
– Skoro musi… Zaprowadzimy go. Bez numerów, Hood. – Tak też zrobiliśmy. Szliśmy tuż za nim dyskretnie trzymając go za nadgarstek.
– W tym momencie chyba musicie mnie puścić? Czy zechcecie mi potowarzyszyć? – spytał wrednie, gdy stanęliśmy przed kabiną. Wypuściłem jego rękę z uścisku.
– Masz piętnaście sekund na sikanie i piętnaście na mycie rąk. Jeśli nie wyjdziesz z kibla w ciągu tego czasu, wyważymy drzwi – oznajmiłem włączając stoper w zegarku. Connor zniknął za drzwiami.
– Sześć sekund – powiedziałem, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem. Chwilę potem Hood stał za mną przykładając mi do gardła zardzewiałą śrubę. Ułożył się w takiej pozycji, że w ciągu sekundy byłyby w stanie wbić mi ją w tętnicę. Domyśliłem się, skąd wziął swoją broń; wyciągnął śrubę z uchwytu na papier toaletowy, który był przy jej pomocy wkręcony w ścianę. Nie miał śrubokrętu, zatem uchwyt pewnie był poluzowany.
– Połóż broń na ziemi, McGinnis! – rozkazał. Mój kuzyn powoli odłożył swój miecz i sztylet na podłogę.
– Dobra, kopnij je w moją stronę. – Tak też Kenneth zrobił. Syn Hermesa powoli pochylił się nadal trzymając śrubę na mojej szyi i podniósł miecz, chowając sztylet za pas. Wyrzucił śrubę gdzieś na bok zastępując ją spiżowym ostrzem.
Musiałem coś zrobić. Nie mogłem sięgnąć po broń, bo przez ten czas nadejdzie moja śmierć, to pewne. Jedynym wyjściem było w jakiś sposób wpłynięcie na jego psychikę. Odzyskałem już siły po uśmierceniu tamtego policjanta, ale to mogłoby być zbyt ryzykowne. Gdybym próbował go skłócić, mógłby wpaść w szał i poharatać mi gardło. Nie, dziękuję.
– Ej, spokojnie, Connor… Po co te nerwy, hm? – powiedziałem uspokajającym tonem. Nie wychodziło mi. Nic mi nie wychodzi, poza skłócaniem. Nie umiem odwrócić gniewu. Mimo to nadal próbowałem swoich sił w dyplomacji.
– Odłóż broń, my też odłożymy swoją… Po co od razu zabijać? Nie jesteś mordercą.
– W przeciwieństwie do ciebie, Riddle – syknął przyciskając mocniej spiżowe ostrze do mojej szyi.
– Hej, spokojnie. Nie chcę być twoim wrogiem. Możemy to rozwiązać pokojowo…
– Co ty możesz wiedzieć o pokoju? Zabiłeś człowieka, porwałeś mnie! Traktowałeś jak zwierzę! – krzyczał.
W mojej dyplomacji nadchodzi pewna chwila – kończy się. Tak jak moja cierpliwość.
– Puść mnie, jeśli ci życie miłe! Zabijesz mnie, Kenneth ucieknie, a Ate tu przyjdzie i cię zabije! Jest boginią! Zastanów się, amebo. – Zastanowił się, ale określenie ameby chyba niezbyt mu przypadło do gustu. Poczułem, że lekko rozluźnił rękojeść miecza.
– A jeśli zdążę zabić i Kennetha? Przysięgnij na Styks, że nic mi nic złego nie zrobicie i stanę się członkiem wyprawy.
Zapadła cisza. Nie miałem wyjścia. No wiecie, ja tam nawet lubię żyć. W przeciwieństwie do bycia martwym. Tak, tego zdecydowanie nie chciałbym doświadczyć.
– Przysięgam na Styks – powiedziałem niechętnie. Hood oddał Kennethowi miecz. Wróciliśmy do samochodu.
– Możecie mu z powrotem założyć taśmę na usta – oznajmiła Ate, gdy wyjeżdżaliśmy z miasta.
– Nie możemy – odpowiedział Kenneth. Moja siostra uniosła brwi. Opowiedziałem o zdarzeniu w toalecie.
– Żartujesz?! Świetnie, dodatkowy balast. Może założymy obóz letni? – spytała zdenerwowana. Kilka minut później Hood odezwał się.
– Chcę znać plany. – Zapadła niezręczna cisza.
– Chcę znać plany – powtórzył po kilku minutach.
– Nie mamy obowiązku ci o tym mówić – zauważył Kenneth.
– Owszem, macie – odparł Connor. Uśmiechnął się. – Wasza przysięga mówiła, że stanę się członkiem wyprawy. Jako członek wyprawy chyba powinienem znać plan, nie sądzisz? Chcesz zaryzykować, Kyle? Nie wiesz, co Styks uzna za złamanie takiej przysięgi. Oczywiście możesz mi nie mówić, ale wtedy…
– Dobra, niech będzie. Jedziemy w okolice Nowego Meksyku, na wysypisko bogów. Stamtąd weźmiemy Jabłko Niezgody. Zawładniemy światem, koniec – wytłumaczyłem. Pomyślałem przez chwilę. On może nas zaatakować i zabić, a my nie możemy się bronić, bo jeśli coś mu zrobimy, ja zginę przez złamanie przysięgi. Bosko. Nie możemy mu też grozić mieczem, aby też przysiągł na Styks, że nic nam nie zrobi, bo będzie wiedział, że nie zranimy go. Postanowiłem go zastraszyć, zanim wpadnie na genialny pomysł zamordowania nas.
– Przeszkodź nam w tym, a zabijemy Travisa. A raczej zrobi to Nemezis. Wymierzy sprawiedliwość, zemści się za naszą przysięgę, abyś ty złożył i swoją – w lusterku od samochodu widziałem, jak twarz mu zbladła. Zaraz po tym jego mina wróciła do normy.
– Travis mnie nie obchodzi. Nienawidzę go – powiedział bez entuzjazmu.
– Doprawdy? Dlaczego tak uważasz? – Connor otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, kiedy coś sobie uświadomi. Spojrzał na mnie.
– Ty… Syn Eris, mogłem się tego domyślić… Czy ty… – Był w wyraźnym szoku. Dopiero teraz uświadomił sobie, że tamta gadka o Travisie to był blef. Uśmiechnąłem się pod nosem.
– Zabije cię, Riddle! – wstał (a przynajmniej na tyle, na ile pozwalał mu dach samochodu) wyciągając miecz.
Odwróciłem się w jego stronę.
– Zrób to, a twój braciszek zginie! – odkrzyknąłem, ale złość nim zawładnęła. Wbił miecz w tył siedzenia pasażera, na którym siedziałem. W ostatniej chwili odpiąłem pasy i uniknąłem tego. Kenneth i Ate nic nie robili. Wiedzieli, że wtedy trafimy do Hadesu za złamanie przysięgi. Moja siostra tylko zaczęła prowadzić bardziej chaotycznie, aby Connorowi trudniej się atakowało.
Nagle Hermesiątko zaatakowało potężnym pchnięciem. Nie miałem wyjścia. Ledwo odepchnąłem się w bok wskakując na kolana Ate. Zasłoniłem jej drogę, zdezorientowałem ją i upadając szturchnąłem jej rękę. Samochód zjechał z drogi koziołkując i wjeżdżając w potężne drzewo. Drzwi kierowcy się otworzyły… A może odpadły? Wraz z Ate wypadłem na trawę leżąc obok niej na plecach. Leciał dym… Nie, to mi ciemniało przed oczyma. Nie strata pojazdu była najgorsza. Nade mną stanął Connor z krwawiącą głową. Trzymał miecz i sapał z nienawiści. Spojrzałem w bok. Nadjeżdżał z daleka policyjny radiowóz. Jego monotonny sygnał wył mi w uszach. Nad nim leciała chmara Litai i wszystko zaczęło się sypać…
Fajne , na pewno odmianą jest ,że bohater jest zły.
Brakuje przecinków w zdaniach podrzędnie złożonych, czyli np. Wraz z Ate wypadłem na trawę leżąc obok niej na plecach nie ma przecinku przed „leżąc”. A oprócz tego to opowiadanie wciąga jak czarna dziura
Fajne.
Twoi bohaterowie nie umieją myśleć jak elfy. Obietnice też trzeba umieć obchodzić:
a) Travis jako członek wyprawy wcale nie musi znać planów. Ma być członkiem wyprawy, czyli towarzyszyć im w wyprawie. Nie musi być świadomy, do czego prowadzi owa wyprawa. W końcu główny bohater na początku też nie wiedział.
b) Co do części przysięgi (cytuje) „że nic mi nic złego nie zrobicie”, to słowo „złe” to pojęcie względne. I, na przykład, gdyby Ate przytrzymała mu ręce za plecami oraz trzymała Hooda z daleka od Kyle, aż się nie uspokoi, to nie zrobiłaby mu przecież, w jej rozumieniu, „nic złego”.
Po za tym, cały czas się zastanawiam jaką to rolę będzie musiał odebrać Conor.
Masz fajne pomysły. Czekam na cd. 😀
Jak napisałem w opowiadaniu, Connor (nie Travis!) dał jako argument to, że nie wiedzą dokładnie, co Styks uzna za złamanie właśnie takiej przysięgi. Co do nie sprecyzowania obietnicy… Spokojnie. Zapewniam, że jest to celowe, ale więcej nie zdradzę, bo o tym będzie w kolejnym rozdziale. 😉
Z każdą kolejną częścią akcja rozkręca się coraz bardziej. Nie mogę się doczekać, co dalej będzie z Connorem i wyprawą. Napisz szybko ciąg dalszy!
Fajneeeee. :):):)