Najlepszy prawnik Hadesu
Connor Hood upadł z krzykiem na ziemię. Po jego boku spływała obficie krew. Na początku nie dotarło do mnie, co się stało. Chwilę potem zobaczyłem ostrze w jego ciele. Jego właścicielem był mój kuzyn, Kenneth.
– Ten, kto choć raz w życiu położył ostrze na gardle ofiary, aby szantażować jego bliskich, jest jego niegodny – powiedział z kamienną miną jakby cudzym głosem. Spojrzał na Connora i nagle zbladł. Odrzucił ostrze jak poparzony i jęknął na widok jego ciała.
– Kyle, przysięga… – powiedział. Poczułem dziwne pieczenie na skórze. Na początku myślałem, że wpadłem w pokrzywy. Myliłem się. Zaraz potem zacząłem dymić. To samo zaczęło się dziać z Ate i Connorem.
Bogini zaklęła. Kenneth wrzasnął. Ja siedziałem. Connor leżał martwy. Litai się zbliżały. Policja wysiadała uzbrojona z samochodów. Świetna zabawa.
Ogień, ból, cierpienie. Czułem się, jakby ktoś wrzucił mnie do rozgrzanego, metalowego „pokrowca” na człowieka i podgrzał do kilkuset stopni. Umarłem. Chyba. Może. Całkiem prawdopodobne. Troszeczkę. Pewnie tak. Raczej. Prawie. Nie, wydaje mi się, że nie. Chyba nie. Pewnie nie. Nie. Na pewno nie.
Razem z Connorem, Ate i Kennethem upadliśmy po środku małej, ciasnej sali. Było tam ciemno. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że jest tu ktoś jeszcze.
– Wstań, dzieciaku – powiedział wrednie jakiś mężczyzna.
– Czego chcesz, Minosie? – spytała Ate patrząc na niego groźnie.
– Czego chcę? Powinniście mi być wdzięczni za to, że nie przestaliście istnieć przez złamanie przysięgi na Styks, tylko postanowiłem was osądzić. – Ate chciała już coś powiedzieć, kiedy jej przerwałem.
– Moment, czy my jesteśmy martwi? – Minos roześmiał się. Po kilku chwilach przestał ocierając łzy szczęścia z oczu.
– Och, nie, Riddle. Martwi to za mało powiedziane. Praktycznie w ogóle nie istniejecie. A ten tutaj syn Hermesa… Tak, on nie żyje.
– Nie żyję? – jęknął. – To kto przeżył? – spytał.
– Nikt w tej sali nie jest żywy – odpowiedział znudzony Minos.
– Ja jestem żywa! Jestem boginią, mnie się nie da uśmiercić! – krzyknęła Ate, ale król zachował spokój.
– Może. Ale za to możesz całkiem przestać istnieć, moja droga. To nie śmierć.
Wstałem. Kenneth postanowił jako jedyny z towarzystwa pozostać na ziemi. Jeśli się nie mylę, płakał.
– Ja jestem żywy! Mam ciało, o! – to mówiąc poklepałem się w klatkę piersiową.
– Cierpliwości, smarkaczu, zaraz nie będziesz żył. Ani nawet istniał.
– Cierpliwości? Zwariowałeś? Wypuść nas stąd! – ale niczego nie dały te „prośby”. Minos wezwał skinięciem ręki dwóch następnych mężczyzn.
– Ajakosie, Radamantysie, najpierw chcę poznać waszą opinię. – stwierdził Minos przyglądając mi się uważnie. Pierwszy wystąpił Ajakos, wysoki, czarnowłosy mężczyzna dobrej budowy.
– Minosie, doprawdy nie wiem, po co to zebranie. Przysięga została złamana, tym oto herosom i bogini należy się całkowite zniknięcie. Ten syn Hermesa został zwyczajnie zabity, nie rozumiem, po co to zamieszanie. Nie wiem w ogóle, dlaczego wysłaliśmy go tutaj „na skróty”. Został zabity, zatem powinien stać normalnie w kolejce. Oni złamali przysięgę na Styks, to co innego, ale w tym przypadku nie ma żadnych wątpliwości. Głosuję za zlikwidowaniem ich raz na zawsze. Bogini również – mówiąc to zrobił krok w tył. Minos pokiwał głową zastanawiając się chwilę.
– Dziękuję, Ajakosie. Radamantysie, bracie, chciałbym jeszcze wysłuchać twojej opinii na ten temat.
Radamantys, ostatni z rady umarłych zrobił krok w przód.
– Otóż, Minosie, uważam, że sens przysięgi jest raczej niejasny. Pozwolę sobie powtórzyć tekst, który wypowiedział pan Hood – mówiąc to rozwinął zwój i zaczął czytać napisane na nim słowa. – „Przysięgnij na Styks, że nic mi nic złego nie zrobicie i stanę się członkiem wyprawy”. Daje do myślenia. Coś złego… No właśnie. – Radamantys odrzucił do tyłu zwój, który zamiast opaść, poleciał swobodnie, jakby był w przestrzeni kosmicznej. Mężczyzna wyciągnął rękę, a już po paru sekundach przyleciał do niego następny zwój. Chwycił go i rozwinął.
– Coś złego – zaczął czytać – jest pojęciem, które możemy rozumieć na wiele sposobów. Wstępnie ustalono, że jest to narażenie na coś niebezpiecznego, okaleczanie, wpływanie w sposób negatywny na stan psychiczny bądź fizyczny danej osoby. Stanem przeciwnym jest w miarę możliwości pomoc, wybieranie korzystniejszych rozwiązań dla danej osoby. Podpisane przez Radę Umarłych; Minosa, Radamantysa, Ajakosa. – Zapadła cisza.
– I co? – spytał Ajakos marszcząc czoło.
– I co? Pytasz, Ajakosie, „i co?”? I to. Powiedz, co czekało tego chłopca, dziecko Hermesa? Litai się zbliżały. Odkąd dołączył do wyprawy, miały one za zadanie ścigać również jego. Ich pojazd miał wypadek. Nie mieli szans ucieczki. Minosie, dobrze wiesz, co zrobiłyby Błagania. Nasz ojciec nasłał je na Ate. Znasz ich moc wobec niezgody. Powiedz mi, proszę, co jest mniej bolesną śmiercią – jeden, szybki cios mieczem i natychmiastowa śmierć, czy śmierć z rąk Litai? W tym przypadku okaleczenie i w konsekwencji zadanie śmierci miały pozytywne znaczenie. Fragment regulaminu, który przed chwilą przeczytałem mówi o przeciwieństwie robienia komuś czegoś złego następująco: „wybieranie korzystniejszych rozwiązań dla danej osoby”. Czyli właśnie to Kenneth uczynił. Wybrał za niego rodzaj śmierci, znacznie korzystniejszy. Czyli mało, że nie zrobili niczego złego, a wręcz uczynili regulaminowe przeciwieństwo tego. Głosuję za oszczędzeniem ich. – Zrobił krok w tył.
– Bzdura! – zaprzeczył Ajakos. Minos nakazał ciszę. Zastanowił się. Ta chwila zdawała się być dla mnie wiecznością. Zapadła całkowita cisza. Słyszałem bicie serca. Gdzieś w tyle słychać było płacz Connora. Co jakiś czas zza drzwi wdawały się do środka jęki torturowanych z równiny kar. Minos popatrzył na mnie swoimi szarymi, mądrymi oczami gładząc się po brodzie.
– Sprawiedliwość – odezwał się wreszcie. – Po to powołano mnie na sędziego. Jestem sprawiedliwy. I teraz taki będę. Ułaskawiam was. Jesteście niewinni. Connorze, masz szczęście. Za chwilę odbędzie się sąd nad twoją duszą. Wybaczcie mi ten problem. W zamian za czas, jaki straciliście niesłusznie trafiając do Podziemia dam wam wybór. Mogę albo wysłać was tam, gdzie byliście, albo do San Francisco, przy wejściu do krainy umarłych.
– Poprosimy drugą opcję – powiedziała bez wahania Ate. Nie pytałem o powód. Z Frisco do celu naszej wyprawy jest znacznie bliżej, a poza tym zanim Litai nas dogonią minie bardzo dużo czasu, nie wspominając już o zlokalizowaniu nas. Musimy po prostu przystopować ze skłócaniem, a nie zdołają dowiedzieć się, gdzie jesteśmy.
– Dobrze – powiedział. Wyjął zza płaszcza jakąś kartkę. – Oto przepustka na drugą stronę Styksu. Dajcie ją Charonowi, gdy dobije do tego brzegu, a odwiezie was z powrotem do krainy śmiertelników.
Gdy dotarliśmy do brzegu rzeki otaczającej Hades i pokazaliśmy przepustkę, Charon nic nie powiedział. Zdziwił się tylko intensywnie marszcząc brwi. Nie śpieszył się. Monotonnie zanurzał wiosło w wodach Styksu.
Wyszliśmy na ulice San Francisco z budynku, który okazał się być studiem nagraniowym Requiem.
– Zjemy coś? – zaproponowałem. Mieliśmy sporo czasu, byliśmy do przodu.
– Możemy – odpowiedziała Ate. Kenneth kiwnął głową, ale chyba nie miał apetytu po pobyciu w takim miejscu jak Hades. Ruszyliśmy przed siebie stając przy pierwszej napotkanej restauracji. Nosiła nazwę „Restauracja pod Krzywym Skrzydłem”. Była udekorowana tak, że sprawiała wrażenie, że znajdujemy się we wnętrzu samolotu z drugiej wojny światowej. Plastikowe, ręcznie robione modele zawieszone były nad sufitem na cienkich linkach. Restauracja była niemal całkiem pusta. Tylko jeden mężczyzna siedział gdzieś przy stoliku w rogu jedząc jakąś potrawę, a na drugim końcu sali jakiś starzec rozstawiał szachy czekając na kogoś. Zajęliśmy miejsca przy wejściu. Wybraliśmy obfity posiłek z menu, a Ate poszła do lady złożyć zamówienie. Powiedziano nam, że będzie gotowy za dwadzieścia minut. Czekaliśmy rozmawiając od dalszych planach.
– Nie mamy transportu. Następna kradzież nie wchodzi w grę, Litai nas wyczują. Musimy dostać się na wchód w miarę szybko. Jakieś pomysły? – spytała Ate.
– Pociąg? – spytał Kenneth bez entuzjazmu.
– Nie. Jeszcze ktoś się do nas dosiądzie. Wtedy nie będzie mowy o wytrzymaniu bez kłótni.
– Taksówka? Autobus? – spytałem.
– Taksówka wyjdzie piekielnie drogo, nie mamy tyle pieniędzy, a z autobusem jest taki sam problem jak z pociągiem. Za mała przestrzeń, za dużo ludzi.
– Pozostaje nam samolot. Świetnie, dwójka herosów i bogini będą lecieć samolotem – powiedziałem ironicznie. Ta, znaleźć kogoś, kto za darmo przewiezie nas na pustynię samolotem w środku San Francisco.
– Tak się składa, że ja mogę użyczyć wam samolotu. Spodziewałem się was, herosi, zapowiedziano mi wasze przybycie – powiedział mężczyzna stojący obok nas, jeszcze przed chwilą siedzący w kącie.
– Kim pan… – zacząłem.
– Możecie mi mówić „panie Chase”.
Tylko czy pan chase na pewno chce zniszczyć bogów( w tym Atenę) ? Hmmm. Ale opko jest tak wspaniałe, że brak mi słów!
Pierwszy.
Genialne opowiadanie. Trochę powtórzeń, ale i tak jest świetne. Pisz dalej, bo cudo! 😀
Supcio! 😀
Biedny tata Annabeth. Nie wie co chce zrobić. I nie sądzę, żeby główni bohaterzy chcieliby mu to uświadomić.
PS Ładne obejście przysięgi. Czyli jednak umiesz myśleć jak elf 😀
Tak, pisz dalej z niecierpliwością czekam na CD