Dla Niewidzialnej22, dzięki
Grzebanie w przeszłości i plama kawy
Moja historia nie jest kolorowa. Nie jest też przyjemna ani nie zmienia biegu historii. Może, gdyby moje losy inaczej się potoczyły to wiedza, którą posiadałam, choć nie byłam tego w pełni świadoma, mogłaby coś ułatwić. Lecz nie poznałam tego sekretu mojego umysłu. Może powinna byłam się zastanowić i przypomnieć sobie pewne fakty z mojego dzieciństwa?
To by było trudne. Z pierwszych lat mojego życia pamiętam ciemność. I strach. To był paniczny strach. Nie mogłam znieść tego uczucia. Wciąż widzę siebie, małą czteroletnią dziewczynkę, klęczącą przed drzwiami i spoglądającą przez dziurkę od klucza. Nie wiem jak wyglądał ten pokój, nie wiem gdzie to było, ale to co obserwowałam przecinało mi serce na wskroś. Mama siedziała na krześle. Miała na sobie zniszczone podarte ubranie. W ręce trzymała nóż, którym uparcie dłubała w starym stole. Nad nią stała kobieta. Nie znałam jej. Krzyczała. Groziła i kazała się pozbierać. Mama odpowiadała jej obelgami, mamrotała o nieszczęściu, i o tym, że musi mnie chronić. Przybyszka jej nie wierzyła. Kobiety kłóciły się straszliwie. Pamiętam ten przeraźliwy głośny i wysoki dźwięk, gdy moja matka wrzasnęła. Obca popatrzyła na nią i cichym głosem powiedziała, że moja opiekunka nie ma serca i nie wie jak mogła mnie dotąd wychowywać. Dodała też, że tego tak nie zostawi. Po czym wyszła trzaskając drzwiami.
Dalej była ciemność. Ale to nie była prawda. Mama nie była zła. Czasami jak byłyśmy same, brała mnie na kolana i nuciła cicho piosenki, których słów nie rozumiałam. Głaskała mnie po włosach i szeptała, że póki widzę ciemność jestem bezpieczna. Pachniała tak słodko. Cudny, piękny lawendowy zapach jej włosów oraz piżmowa woń perfumów zapadały mi głęboko w pamięć. W jej oczach widziałam wszystko, smutek też. Zapytałam się kiedyś gdzie jest tatuś, a ona spojrzała na mnie poważnie i szepnęła „w niebie”. Więcej nie pytałam.
Kolejne wspomnienie. Znów krzyk i ciemność. Mama wrzeszczała, płakała też. Przyszli po nią. Mężczyźni w białych mundurach złapali ją. Szarpała się rozpaczliwie. Nie chciała iść. I wtedy znów pojawiła się ta kobieta. Powiedziała, że nie ma wyboru. Zabrali ją. Więcej jej nie widziałam. Miała na imię Nina.
Wylądowałam w sierocińcu, ale nie spędziłam tam dużo czasu. Szybko zostałam zaadoptowana. Ładna, czarnowłosa dziewczynka o dużych błękitnych oczach nie mogła nie znaleźć domu. Przygarnęła mnie para bogatych, wykształconych ludzi. Od razu się polubiliśmy. Posadzili mnie przy stole. Kobieta, szatynka o ostrych, arystokrackich rysach, oraz mężczyzna, o długiej brodzie i pięknych, szczerych oczach, powitali mnie w swoim domu i powiedzieli, że cieszą się, że stworzymy rodzinę. Zostawili mi jednak nazwisko po matce. Teraz jestem im za to wdzięczna, a wtedy popatrzyłam na nich poważnie i przyrzekłam, że postaram się ich pokochać całym sercem. Naprawdę się starałam. Płakałam nocami, bo nie mogłam wydusić z siebie tych prostych słów. „Kocham cię” szeptałam do poduszki, ale jak patrzyłam na Rogera, bo tak nazywał się mój ojciec, słowa grzęzły mi w gardle. Tak samo było z Rosemary, moją drugą mamą. Mimo to byłam przykładną córką. Mówili, że są ze mnie dumni. Mówili, że dobrze sobie radzę mimo mojej choroby. Choroba była trochę jak daltonizm. Z wyjątkiem faktu, że widziałam tylko czarno-biały świat. Lekarze twierdzili, że to błąd genetyczny i nie ma szans na cofnięcie zmian w mózgu. Rodzice to tolerowali. Nie wiedzieli, że jest jeszcze jest problem. Mimo szczerych chęci, nie potrafiłam wzbudzić w sobie nawet najmniejszych uczyć. Znaczy, to trudne do opisania. Wiedziałam co lubię, jaki smak mi pasuje, ale uczuć nie miałam. Nie wiedzieli o tym. Nikt nie wiedział. Byli ze mnie zadowoleni. Co roku patrzyli jak ciemnowłosa dziewczyna, nie szczupła, ale też nie gruba, mimo swojej dysleksji i daltonizmu odbiera nagrodę za dobrą naukę. Cieszyli się, że to tak się przykładam się do nauki, a ja starałam ich się nigdy nie zawieść. Byłam dobrą i kochającą córką, taką przynajmniej udawałam.
Kiedy zaczyna się ta historia mam szesnaście lat. Właśnie wychodziłam z domu do szkoły. Na moim ramieniu zwisała duża torba. Na nogach miałam oficerki, a ciemne spodnie i prostką koszulkę, okrywał płaszcz. Było zimno. Połowa marca. Strasznie nie chciało mi się wychodzić domu. Była to duża kamienica. Mieszkaliśmy w Bostonie. Lubiłam to miasto, tego byłam w stu procentach pewna. Wszystko wglądało tu jednakowo. Monotonia zabudowy podobała mi się. Boston to w miarę małe miasto. W godzinę można objechać je całe ( oczywiście jak nie ma korków). Wracając do kamienicy, to była stara. W środku też rodzice tak ją urządzili. Mój pokój był wystarczający. Pozwoliłam Rosemary zrobić wszystko po swojemu, wiec dostałam przestronny pokój z meblami, którymi nie pogardziłby nawet król. Lubiłam mój dom.
Pociągnęłam łyk kawy. W ręce trzymałam termos. Nie zdążyłam wypić jej w kamienicy, więc wzięłam mój ulubiony napój ze sobą. Podobno kawa jest niezdrowa, a większość ludzi jej nie znosi. Ja lubiłam kawę. Jej cierpki smak na języku i intensywnie czarną barwę, gdy spoglądałam do filiżanki espresso. Nie słodziłam i nie dodawałam mleka. To psuło smak i wygląd naparu.
Szłam powoli w miarę pustymi ulicami. Zmierzałam do szkoły. Mieściła się dość dużym staromodnym budynku. Lubiłam ją. Lubię… często używam tego słowa, prawda? Wiem, ale tylko na tyle potrafię się zdobyć.
Zatrzymałam się na przejściu dla pieszych naprzeciwko szkoły. Wzięłam spory łyk kawy czekając na zielone światło. Stałam w sporej grupie osób. Gdy zapaliło się jasnozielone światło wszyscy ruszyli. Jedynie ja się nie śpieszyłam. Szłam powoli pijąc czarny napój. Ulica była pusta, ale nagle usłyszałam straszny, szyderczy śmiech i zobaczyłam ciemny kształt. Coś mignęło z zastraszającą prędkością. Wpadłabym pod to, gdyby nie czyjaś ręka na moim ramieniu powstrzymująca mnie przed zrobieniem następnego kroku. Termos z kawą wypadł mi z rąk, a napar popłynął w dół ulicy.
-Uważaj! Ten samochód prawie cię przejechał!- krzyknął mi w twarz chłopak o jasnych włosach.
-Dziękuję za ratunek – powiedziałam. Podniosłam pojemnik z ulicy i poszłam do szkoły.
– Nie ma za co!- odkrzyknął.
Nie odwróciłam się. Pewnie pomyślał, że jestem bezuczuciowa. Miał rację.
Dużo ognia i herosów
Po szkole wróciłam do domu, by się spakować. Miałam pojechać w odwiedziny do cioci Elliot. Była to w miarę miła, mądra kobieta w średnim wieku. Lubiłam ją. Miała śliczny, duży dom i co najlepsze, wielką bibliotekę. Lubiłam książki. Mimo dysleksji, która zdecydowanie przeszkadzała w czytaniu, godzinami przesiadywałam w bibliotece oglądając, wąchając i trochę czytając książki.
Rosemary dała mi walizkę, którą po chwili zapełniłam ubraniami, książkami i innymi rzeczami, które bierze się w podróż. Po niespełna godzinie stałam na peronie czekając na pociąg. Przedtem pożegnałam się z rodzicami. Nie wiedziałam, że ostatni zaraz się widzimy. Czekałam trzęsąc się z zimna dopóki sepleniący głos nie powiedział, że pociąg do Long Island właśnie wjechał na stację. Szybko zajęłam miejsce przy drzwiach i rozpoczęłam mój plan na podróż, czyli bezmyślne wpatrywanie się w obraz za szybą. Lubiłam to robić.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że lokomotywa wybuchła. Następnie, jakieś dwie minuty później, pierwszy wagon wyleciał w powietrze, potem kolejny i tak dalej. Ludzie zaczęli panikować. Wrzeszczeć i prosić o pomoc Boga. Podeszłam do okna. Mój wagon był dziesiąty, czyli… nie miałam już czasu. Ci idioci nic nie robili, ale ja nie zamierzałam umrzeć. Podeszłam do drzwi i mocno szarpnęłam rączkę z napisem „pociągnąć w razie niebezpieczeństwa”. Otworzyły się, a ja wyskoczyłam, w samej porze. Mój wagon eksplodował, a fala wybuchu odrzuciła mnie na dwadzieścia metrów. Upadłam na ziemię. Ubranie mi się paliło, miałam złamaną nogę, ale żyłam. Zaczęłam tarzać się po ziemi, by ugasić ogień. Noga bolała przeraźliwie, a we mnie wzbierała wściekłoś. Zdziwiłam się. Nigdy dotąd nie byłam zła. Jedyne co mnie teraz obchodziło to, to, że to czułam. Ja czułam ZŁOŚĆ. Nie, może to była nawet wściekłość. Nie wiem.
I leżałam tak. Nadeszła noc, a potem dzień. Normalne, że tak się stało. Nienormalne było to, że nikt mnie nie szukał. A ja czekałam na ratunek. Zaczęłam płakać ze złości, a potem zasnęłam.
Obudziła mnie czyjaś ręka na ramieniu. Otworzyłam oczy.
– Ufff, żyje- powiedział chłopak stojąc nade mną. Miał ogromne jasne oczy, które świeciły się jak mówił.
– Jasne, że żyję!- powiedziałam ze złością. To uczucie wcale mnie nie opuszczało, a wręcz nasilało się.- Nie wyglądacie jak strażacy.
Mieli na sobie spodni, zwykłe kurtki, a w rękach trzymali miecze. Miecze?! Tak to miecze.
– Słyszysz Willy? Nie wyglądamy jak strażacy!
-Słyszę, słyszę. Jak ją zabierzemy do Obozu?- z cienia wyłonił się kolejny chłopak. Jego włosy były strasznie ciemne, a skóra strasznie blada.
– A skąd wiesz, że jest herosem?- zapytał ten drugi. Jego oczy znów błysnęły.
– Bo patrzy się na twój miecz, debilu- wywrócił oczami z niezadowoleniem.- Myślisz, że możesz chodzić?
– Nie! Przecież mam złamaną nogę, idioto!- znów złość.
Willy pokręcił głową.
– Bądź miła, bo cie tu zostawimy, dobrze?
Co się ze mną działo? W myślach dałam sobie plaskacza w mózg i przytaknęłam grzecznie.
– David, chodź mi pomóż. Złapiemy cię i jakoś doprowadzimy do Obozu.
Zrobili tak jak powiedział blady. Przeklinałam ich w myślach, bo ból był nie do zniesienia, lecz głośno się nie odzywałam. Po jakiejś godzinie z trudem weszłam na wzgórze, spojrzałam na obóz, a potem zemdlałam. Nawet nie przytomna wyczuwałam wściekłość, która wdarła się do mnie dając mi jedyną rzecz, którą czułam złość.
_______________
Sorry za te powtórzenia, ale to mówi moja bohaterka, a nie ja.
Boże… przepraszam, dopiero teraz się skapnęłam ile jest tych powtorzeń! No nie daruje sobie.
super opowiadanie
dziekuje za dedykacje jak zwykle przesadzasz w ogole nie zwrocilam uwagi na te powtorzenia czekam na Cd :-):-):-)
Czyli już wiemy ska ten tytuł. Dziewczyna będzie teraz pewnie poznawać po kolei „negatywne” uczucia. Ale to twoje opowiadanie i już się nie mogę doczekać tego, co wymyśliłaś.
Och, mylisz się, mylisz 😉
Kocham to ♥.