Dedykacja dla BOGINKI (poprawnie napisałem! Nie! Miało być Bogini!) i Michała, który się na mnie chyba obraził. To smutne.
Nasz wojenny szyk był wąski i stosunkowo mizerny. Starałem się policzyć wychodzących z lasu przeciwników. Rzymianie mieli nad nami niemal dwukrotną przewagę liczebną. Natomiast na nasz plus działał fakt, że wielu greckich wojowników uzbrojonych było w łuki. Dopatrzyłem się zaledwie kilku łuczników po wrogiej stronie. Od razu wiedziałem, że będzie to krwawe starcie, w którym polegnie wielu herosów, ale ostateczne zwycięstwo odniosą wyznawcy rzymskich tradycji. Zacisnąłem dłoń na rękojeści mojej broni. Obiecałem sobie, że jeśli to ma być mój koniec, uczynię go pamiętnym.
Nagle ujrzałem poruszenie w szeregach rzymskich. Z równego, szczelnego szyku wyłoniła się dwójka posłańców. Jednym z nich była Reyna, protektorka Rzymian. Ubrana była w swoją złotą zbroję, a na plecach miała zawieszony purpurowy płaszcz, odznakę władzy. U jej boku kroczył chudy nastolatek, o przeraźliwie białej cerze. Chłopak dzierżył flagę, którą ledwie utrzymywał w swoich słabych ramionach. Skinąłem głowę na stojącą nieopodal mnie Clarisse i razem wyruszyliśmy na spotkanie emisariuszom. Po chwili dołączyła do nas Annabeth.
Po śmierci swojego chłopaka, córka Ateny zamknęła się w sobie. Nadal była uderzająco piękna, chociaż przestała całkowicie dbać o swój wygląd. Po wielu przepłakanych nocach, między jej jasnymi włosami pokazały się cieniutkie pasemka siwizny. Dziewczyna przestała się uśmiechać, a swoje obowiązki wykonywa solidnie jak nigdy dotąd, jakby w pracy znalazła ucieczkę od swoich smutków. Mimo upływu niemal roku trzeba było uważać, żeby nie wypowiadać w obecności Annabeth imienia „ Percy”.
Spotkaliśmy się z rzymskimi emisariuszami w połowie przestrzeni, która dzieliły obie armie. Podszedłem blisko Reyny, aby spojrzeć w jej oczy.
– Zabierajcie się stąd- powiedziałem, bez żadnych wstępów.
– Zrobimy to, jeśli wydacie nam tego, kto zamordował Dakote.- warknęła w odpowiedzi.
– To nie był żaden z nas- odparłem, ostatkiem sił zachowując spokój.
– Więc, skąd wziął się nóż z niebiańskiego spiżu w ciele Dakoty?- wtrącił się Oktawian. Odpowiedz, kłamliwy greku. Wszyscy jesteście kłamliwymi, zapchlonymi kund…- zanim dokończył, moja pięść opadła na jego szczękę. Chuderlawy chłopak upadł na trawę. Zdążyłem jeszcze wymierzyć mu silnego kopniaka w żołądek, zanim Clarisse odciągnęła mnie na bok. Dyszałem z bezmyślnej wściekłości. Reyna nie zareagowała na mój atak wściekłości. Wbijała we mnie czujne spojrzenie.
– Zostawcie mnie i Adriana samych.- rozkazała.
– Dlaczego?!- zbulwersowała się córka Aresa
– Zróbcie to!- powiedziałem. Annabeth przyglądała mi się Po chwili zbliżyła się do mnie tak blisko, że poczułem ciepło we wnętrzu mojego brzucha.
– Jesteś pewien?- wyszeptała, słyszalnym tylko dla mnie głosem
– Tak- potwierdziłem. Annabeth odeszła i skinęła na Clarisse, która niechętnie ruszyła za swoją towarzyszką.
Oktawian długo ociągał się z wykonaniem polecenia Reyny. Paplał coś, o zdradliwych Grekach, wbijających nóż w plecy innym. Postanowił jednak wrócić do rzymskich szeregów, gdy teatralnie wyciągnąłem mój miecz i machnąłem nim tuż przed nosem. Tchórz zbladł jeszcze bardziej i w bohaterskim odwrocie pobiegł w kierunku swoich pobratymców. Reyna skwitowała tą scenę lekkim uśmiechem, po czym zaskoczyła mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu.
– Adrian, nie zdołacie nas pokonać. Możecie zabić wielu z nas, ale nie wygracie tej walki. Wiem, że pragniesz zapobiec rozlewowi krwi. Wydaj nam zdrajcę, który zabił Dakotę. Pomyśl, czy życie jednej osoby jest cenniejsze niż życie wielu.- powiedziała łagodnie.
– Nie ma żadnego zdrajcy- wycedziłem przez zaciśnięte zęby, odsuwając się od protektorki. Dziewczyna obrzuciła mnie lodowatym spojrzeniem.
– Jesteś moim przyjacielem- syknęła- ale gdy zacznie się walka, zabiję cię bez żadnego wahania.
– Nie myśl, że liczyłem na specjalne łaski- warknąłem. Odwróciłem się, by wrócić do moich przyjaciół. Po pokonaniu kilku kroków, obejrzałem się przez ramię. Reyna nie odeszła, ale wpatrywała się we mnie. Po chwili powiedziała tak cicho, że ledwie usłyszałem słowa wydobywające się z jej ust.
– Straciłam już Jasona, Franka i wielu innych. Nie chcę stracić kolejnego przyjaciela- mruknęła, a ja dostrzegłem łzy błyszczące w jej oczach. Chciałem coś odpowiedzieć, ale dziewczyna odwróciła się i dumnym krokiem ruszyła w stronę swoich ludzi. Zrobiłem to samo.
– I co?- zapytał mnie mój przyrodni brat Adam.
– Szykujcie się- odparłem krótko i ruszyłem na swoje miejsce- centrum pierwszego szeregu. Wpatrywałem się w liczniejsze szeregi wrogów. Pomyślałem, że jeśli mój plan się nie powiedzie, to czeka nas pewna śmierć.
W rzymskiej armii zapanowało poruszenie. Zaczęły grać bębny wojenne. Wrogowie ruszyli do ataku.
– Łucznicy!- zawołałem, jednocześnie ściągając łuk z ramienia. Nałożyłem pierwszą strzałę.
– Na mój rozkaz… Teraz!- Cięciwy zagrały, gdy pierwsze pociski wzbiły się ku niebu. Większość z nich opadły na rzymskie tarcze, ale niektóre dotarły do celu. Trawa przesiąkła pierwszą krwią.
Rzymianie uformowali żółwia, dla lepszej ochrony przed naszymi strzałami. Udało mi się znaleźć lukę w ich szyku. Natychmiast posłałem tam strzałę, która trafiła prosto w pierś jednego z wrogów. Wojownik upadł, a w szeregu rzymskich utworzyła się wielka luka. Synowie Apolla posłali tam grad pocisków. Gdy wydawało się już, że tak zostanie odparty, naszym wrogom udało się uformować szczelny mur tarcz, który powoli posuwał się do przodu. Odrzuciłem łuk, a zamiast niego dobyłem miecza i tarczy. Pomodliłem się do mojego ojca, Apolla. Wzniosłem też modły do Aresa, aby zesłał na mnie odwagę i jeśli będzie taka potrzeba- dobrą, honorową śmierć. Uniosłem miecz i poprowadziłem grecki oddział na bliskie spotkanie z Tantosem.
Niemal od razu zostaliśmy zepchnięci do obrony. Ze wszystkich sił staraliśmy się, aby nasz wątły szyk przetrwał potężny atak. Śmierć obficie zbierała swe żniwo. Wrogi miecz rozplatał gardło jednego z moich przyrodnich braci, który walczył po mojej lewej stronie. Widziałem, jak powoli usuwa się na ziemię i ostatni blask jego gasnących oczu. Z oczu popłynęły mi łzy. Zacząłem walczyć z nową determinacją. Mój oręż zatopił się w ciele jednego z Rzymian. Wyrwałem go i zamierzyłem się na następnego przeciwnika. W tym momencie usłyszałem donośny odgłos kilkudziesięciu piszczałek. Z lasu wypadł odział satyrów i driad, uzbrojonych w grube maczugi wykonane z drewna. Duchy przyrody rzuciły się do walki, atakując lewe skrzydło rzymskiej armii.
Uporządkowana i ostrożna walka w szyku zmieniła się w krwawą, pozbawioną jakiegokolwiek ładu bitwę. Mój miecz był lepki od krwi. Walczyłem właśnie z Hankiem, centurionem trzeciej Kohorty, gdy usłyszałem czyjś rozpaczliwy krzyk. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, ale ten krzyk mnie poruszył. Rzuciłem szybkie spojrzenie za siebie i zobaczyłem Maję, która zmagała się z dwoma rywalami. Krew spływała z jej uda, plamiąc kolczugę. Krzyknąłem, gdy poczułem zimne ostrze metalu, który zatopił się w moim ramieniu. Wykorzystując moją nieuwagę, centurion pchnął w moje ramię. Chlasnąłem go tarczą w twarz i ruszyłem w kierunku walczącej córki Hermesa. Siekałem, ciąłem i uderzałem każdego, kto ośmielił się stanąć na mojej drodze. Herosi atakujący Maję poznali mnie i zostawiając dziewczynę rzucili się prosto na mnie. Cofnąłem się blokując cios miecza jednego, jednocześnie uderzając w drugiego. Po chwili dołączył do mnie Grover. Walczyliśmy ramię w ramię, przebijając się w stronę rannej heroski.
Byłem prawie przy Mai, gdy ujrzałem uzbrojonego w łuk Oktawiana, który otoczony przez zastąp pierwszej kohorty, stał kilkanaście metrów ode mnie. Zanim zdążyłem zareagować wypuszczona przez niego strzała pomknęła w kierunku mojej piesi. Czas jakby zwolnił, nie miałem najmniejszej szansy, aby zareagować. Mimowolnie zmrużyłem powieki. Usłyszałem odgłos strzały wbijającej się w ciało. Nie poczułem bólu, ani ciepłej cieczy krwi, wypływającej z mojego ciała. Otworzyłem oczy. Przede mną stała Maja, a strzała sterczała z jej piersi. Złapałem ją za ramiona, zanim osunęła się na ziemię. Kątem oka dostrzegłem, Oktawiana, nakładającego kolejną strzałę na cięciwę łuku. W tym momencie zagrał róg.. Protektorka Reyna grała do odwrotu. Oktawian odwrócił się, a ja wykorzystując chwilę cisnąłem w niego tarczą, która trafiła w jego głowę. Zdradziecki łucznik upadł nieprzytomny, a jego ludzie szybko podnieśli go i ruszyli w stronę swoich kompanów. Nikt nie próbował im przeszkodzić. Wszyscy byli zbyt wyczerpani po krwawym starcie. Cała polana usłana była trupami i umierającymi herosami. Nie miało to dla mnie większego znaczenia. Całą uwagę skupiałem na krwawiącej herosce, skulonej w moich ramionach.
– Maja- wyszeptałem, ostrożnie kładąc dziewczynę na ziemię.. Krew tryskała z jej piersi.
– Adrian- mruknęła, chrapliwym głosem. Pochyliłem się, aby lepiej słyszeć ukochaną.
– Zrób wszystko, żeby uratować obóz. W tobie cała nadzieja.- mówiła cicho. Po wypowiedzeniu tych słów otworzyła oczy i spojrzała na mnie po raz ostatni. A potem jej dusza odeszła na wieczny odpoczynek do Elizjum.
Gdy Maja wydała ostatnie tchnienie, potoki łez popłynęły z moich oczu. Łkałem, tuląc do siebie ciało ukochanej osoby. Kilkoro moich przyjaciół stało za moimi plecami, jednak żaden z nich nie odważył się do mnie podejść. Przez kilkanaście minut trwałem w bezsilnej rozpaczy. W końcu podniosłem głowę. Przetarłem łzy. Widok pobojowiska zawsze jest taki sam pełno krwi, cierpienia i ludzkich trupów. Spoglądałem ciała ludzi, których znałem od wielu lat i tych, których dziś widziałem po raz pierwszy. Patrzyłem na ocalałych herosów. Większość z nich była ranna w mniejszym lub większym stopniu. Zamknąłem oczy. Nie chciałem nawet myśleć, ilu wrogów posłałem w objęcia śmierci.
Godzinę po bitwie, przybyła do nas delegacja rzymska, której przewodniczyła Reyna. Byłem zbyt załamany, aby się z nią spotkać, więc powierzyłem ten obowiązek Annabeth. Po krótkiej wymianie zdań ustalono, że Rzymianie mogą zabrać swoich poległych wojowników. Ponadto obie strony zobowiązały się do zachowania dwudniowego rozejmu, aby godnie uhonorować umarłych.
Tego wieczoru odbyły się uroczystości pogrzebowe. Kiedy po raz ostatni ujrzałem twarz Mai, po raz kolejny wybuchnąłem płaczem. Gdy jej ciało zawinięto w pośmiertny całun, podpaliłem stos. Wiedziałem, że nigdy w pełni nie dojdę do siebie. Po raz pierwszy zrozumiałem, co rok temu przeżywała Annabeth. Po wszystkim, co przeżyłem tego dnia odniosłem wrażenie, że nic na świecie nie ma większej wartości.
CDN ( Jeśli chcecie)
Adi… Ty.. Ty… (dobra, nie będę się wydurniać z marnym genialnie itp.!) Jesteś najlepszym początkującym pisarzem, jakiego znam, pięknie opisujesz uczucia, masz cudowny, inny styl, przy tym opowiadaniu prawie się popłakałam… Mam mokre oczy i wrażenie, że jestem bliska załamaniu nerwowemu z powodu jakości tego cuda…
PS: Gratuluję odwagi…
PSS: ZWIADOWCO, WSTYDŹ SIĘ!
PSSS: Dziękuję za dedykację 😀
Zabiłeś Dakotę? -.- do tego momentu przestałam czytać
;( jak mogłeś mi zabić jednego z moich mężczyzn ;(
Przeczytam później jak pozbieram sie z żałoby…
Z tego że jestem osobą o mocnych nerwach niestety nie płakałam. Jednakże opowiadanie było wzruszające i chociaż iż czytam w pośpiechu bo muszę wychodzić bo oczywiście zaspałam to uważam, że warto było
Bardzo ładnie, za takie coś ,żona na pewno zrobi Ci dobry obiad
Tego nie da się opisać słowami.Jest wzruszające i piękne ale i tak to nie oddaje do końca charakteru tego opowiadania.I nie, nie dorabiaj dalej, bo moim zdaniem to zakończenie jest idealne.
WOW!!! 😉
TYLKO DLACZEGO ZABIŁEŚ DAKOTĘ????????
Bogowie! 😀 Adi, napisz cd i to SZYBKO!!! Je żeli się nie pośpieszysz, to, to, to… nie wiem? Świat będzie gorszy, to pewne.
PS Co ci zrobił biedny, uzależniony wariat ,taki jak Dakota? Mogłeś zabić tego idiotę Oktawiana.
Cudo 😀 ŚWIETNIE PISZESZ i mam nadzieje, że dobrze o tym wiesz A jak nie to właśnie Ci to mówię : Zaczepiście piszesz Adi