Kolejna noc. Tym razem nieprzespana. Nie mogłam zmrużyć oka będąc w zasięgu wzroku ogromnej, lekko kiczowatej figury ojca w jego domku. Natłok myśli przytłaczał umysł. W uszach dudnił dźwięk deszczu. Padało pierwszy raz w historii obozu. Przewracając się z boku na bok ściskałam grubą kołdrę. W końcu opad ustał. Tylko mój oddech zakłócał idealną ciszę.
Przekręciłam się i wstałam z łóżka. Z każdym krokiem w kierunku wyjścia podłoga skrzypiała niemiłosiernie, ujawniwszy, iż drewno musi być stare jak świat, zaś domek z niego zbudowany historię ma niekrótką. Otworzyłam błękitne, dębowe drzwi i podreptałam na werandę. Pociągnęłam nosem i poczułam woń wilgotnej ziemi – zapach, który uwielbiałam od dzieciństwa. Natychmiast rozczochrane włosy skręciły się bardziej niż zwykle tworząc orzechowego odcieniu sprężyny. Zaszurałam kapciami kierując się w stronę damskich toalet.
Na progu pomieszczenia spostrzegłam szlochającą dziewczynę. Athea skuliła się obejmując chude nogi rękami. Nie płakała głośno, chlipała wręcz, bowiem nie chciała by ktokolwiek ją usłyszał. Po wieczornym odważnym wyjściu doszczętnie się załamała. Stopy z pomalowanymi na czerwono paznokciami zsiniały z zimna. Pięści zaciskała z całej siły. Błyszczały błękitne, zaczerwienione oczy. Po twarzy spływały lśniące łzy jak krople deszczu po oknach. W mroku damskiej toalety ledwie dostrzegłam, iż z płytkich ran od żyletki na rękach wypływa spora ilość krwi.
Zlękłam się. Chciałam wstać i pobiec do Chejrona po pomoc, ale Athea chwyciła mnie za nadgarstek. Poczułam przeszywający ból, gdyż w dłoni trzymała ten sam przedmiot, którym poraniła swe ciało.
-Spróbuj powiedzieć o tym komukolwiek, a zabiję Cię – słowa płynące z ust piętnastolatki wydawały się prawdziwe, zważywszy na to, co uczyniła ze sobą.
-Dobrze. Pozwól tylko, że Ci pomogę – spojrzałam niepewnie w jej oczy starając się ukryć zniecierpliwienie. Nie mogłam patrzeć jak cierpi. Pragnęłam niezwłocznie udzielić pomocy. Zmarszczyła brwi, ale nic nie odpowiedziała. Tym razem pozwoliła podnieść się i pójść po bandaże.
Biegiem dotarłam do domku Zeusa. Chwyciłam z tamtejszej apteczki waciki, maści, wodę utlenioną i inne potrzebne do opatrzenia ran przedmioty. Obrażenia Athei były potworne, więc starałam się zabrać wszystko, co mogłoby pomóc.
Na szczęście gdy wróciłam, dziewczyna nadal siedziała na lodowatej posadzce. Uklękłam przed nią i przemyłam okaleczenia, następnie zabandażowałam je. Starłam podłogę, gdyż plam krwi nie dało się nie zauważyć. Gdy skończyłam, w oczach heroski malował się ogień wdzięczności, choć za wszelką cenę pragnęła sprawiać wrażenie obojętnej.
– Walcz ze strachem. Nie pozwól mu wygrać – mrugnęłam porozumiewawczo.
Odpowiedział cichy pomruk niezadowolenia, który puściłam mimo uszu. Z zaufaniem, iż ona także powróci do łóżka, udałam się do swojego domku. Zatrzasnęłam za sobą drzwi w barwie nieba.
Zanim skoczyłam położyłam się na materacu zauważyłam na kołdrze coś, co zdziwiło mnie niezmiernie. Leżał tam wisior w kształcie błyskawicy, a obok doczepiona karteczka z napisem „Trzymam kciuki.” Podpis „boski Tata”. Uśmiechnęłam się smutno. Założyłam go i zauważyłam, że ozdobę można łatwo odpiąć. Uczyniłam to, a piorun zamienił się w srebrną włócznię. Gdy łańcuszkiem dotknęłam czubka, z powrotem przypinała się jako wisiorek.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Ciekawe, co mnie zaskoczy następne.
Zbudziłam się wczesnym rankiem. Ziewnęłam.
Słońce już wzeszło, a chmur na niebie nie brakowało. Jednak miałam nadzieję, że przynajmniej pogoda dopisze, gdyż dzisiejszy dzień zapowiadał się gorzej niż niedobrze.
W trakcie oczekiwania na śniadanie starałam się obmyślić strategię przetrwania. Niestety stres dawał się we znaki i nie zdołałam utworzyć ani jednej.
Nareszcie wybiła godzina 10.00 – pora posiłku. Cieszyłam się, iż siedziałam przy stole sama nie musząc patrzeć w oczy innym. Tego dnia wszyscy irytowali. Histeryczny śmiech z byle czego i jednocześnie przesadzono spokój. Poza tym paplali bez opamiętania, co doprowadzało do szału i miałam ochotę oderwać łeb każdemu po kolei.
Na szczęście moje emocje nie przejawiały się w zachowaniu. Z opanowaniem starałam się przedłużyć śniadanie wolno przeżuwając kawałki rogalika z dżemem. Najwyraźniej Chejron zauważył policzki napchane jedzeniem i nieznikające z talerza pieczywo, bo westchnął ze zrezygnowaniem. W odpowiedzi uśmiechnęłam się głupkowato, jak zawsze, gdy ktoś patrzył na mnie w mało poważnych sytuacjach.
Chwila rozstania z Obozem Herosów nadeszła zbyt szybko. Ledwie przełknęłam ostatni kęs śniadania, już wsiadałam do łodzi. Nie, przepraszam. Na statek! Ogromny, drewniany okręt z mnóstwem żagli, bocianim gniazdem i sterem. Każdy uczestnik otrzymał własną kajutę. Nigdy nie płynęłam łodzią, więc przez podekscytowanie zapomniałam, że to nie wypoczynkowy rejs, a pierwszy etap niebezpiecznej wyprawy.
Gdy machałam dzieciakom na pożegnanie, łza zakręciła się w oku, lecz szybko wytarłam ją rękawem bluzy. Mimo wielu nieprzyjemności związanych z obozem, na myśl o opuszczeniu tego miejsca wbijałam paznokcie w dłoń. Miałam wrażenie, że opuszczam najbezpieczniejszy teren na Ziemi.
Dopiero zauważyłam, że odpływamy. Zaciskając zęby uśmiechnęłam się sztucznie i pomachałam tłumowi. Na to odpowiedziały głośne oklaski. Spojrzałam na Chejrona. Wydawał się bardzo zatroskany. Jego mina zmotywowała mnie do działania. Odpędziłam negatywne myśli. Poczułam delikatny smak nadziei. Nadziei, która może zwyciężyć. Delektując się nią wydałam polecenia.
Okazało się, że Julius potrafi perfekcyjnie sterować statkiem. Nabył tę umiejętność lata temu.
Huck wlazł na bocianie gniazdo, skąd świetnym wzrokiem podczas dnia i nocy zdawał relacje, jeśli widział coś niepokojącego.
Athea zdecydowała się zarządzać kuchnią, gdyż w jej rękach tkwił ogromny talent do gotowania. Zaprezentowała, że potrafi z resztek stworzyć dzieło sztuki kulinarnej.
Ponieważ okręt posiadał silnik, ja oraz Clarisse zostałyśmy bez pracy. Czas spędziłyśmy na wpatrywaniu się w turkusowe morze.
Bardzo mi się podoba! Świetne! ale z tego co pamiętam to domek Zeusa był cały z marmuru. Ale nie czepiam się, bo bardzo fajnie piszesz 😀
„NATŁOK myśli PRZYTŁACZAŁ umysł”, „[…]na myśl o OPUSZCZENIU tego miejsca wbijałam paznokcie w dłoń. Miałam wrażenie, że OPUSZCZAM najbezpieczniejszy teren na Ziemi.”- to zlot rodzinny wyrazów czy jak?
„Natychmiast rozczochrane włosy skręciły się bardziej niż zwykle tworząc orzechowego odcieniu sprężyny.”- o co tu biega? O to, że włosy stały się rozczochrane natychmiast po wyjściu? Jeśli nie, to sugerowałabym wywalić „natychmiast” za „włosy, żeby jasność była. Przyczepię się też do „tworząc orzechowego odcieniu sprężyny”- „tworząc sprężyny w odcieniu ciemnego orzecha” brzmi moim zdaniem lepiej, choć tego też nie jestem pewna (głupia ja!).
Tak, wiem, jestem ZUA, straszna i niedobra, ale chcę pomóc i mam nadzieję, że moje uwagi na coś się przydadzą. Opowiadanie nie jest złe, wręcz przeciwnie, czyta się bardzo przyjemnie, po prostu musisz jeszcze odrobinę doszlifować język i będzie cudownie.
Bardzo Ci dziękuję, Arachne
Bardzo fajne ;).