Przyłączam się do ucieczki
Ten upadek był szalenie niebezpieczny; Kenny wylądował na… ziemi. Tak. Na północ od Block Island, czy – jak ją nazywają Feakowie -Scherii, jest podłużna mielizna. Kenneth miał to (nie)szczęście, że akurat tam spadł, a ja, jak idiota skoczyłem za nim ryjąc twarzą po ziemi.
Wyplułem z obrzydzeniem mokry piasek, drobne kamyczki i całkiem sporo zimnej, brudnej, słonej wody. Koktajl a’la Kyle podany!
– Nic wam nie jest? – spytał Wade stojąc na łodzi. Ona rzecz jasna też się zatrzymała, kazałem jej to przy pomocy siły woli. Nie ma to jak jacht związany psychicznie z kapitanem. Z tą różnicą, że kapitan leżał z przemoczonym ubraniem na środku jakiejś przypadkowej mielizny. Wystarczyłoby, że płynęlibyśmy trzy metry w bok i nie mielibyśmy tyle szczęścia.
Wade rzucił nam dmuchane koło ratunkowe w kształcie żółtej kaczki – tylko takie było na pokładzie. Ta, Feakowie mieli dość specyficzne poczucie humoru. Wolę jednak już o nich nie wspominać, bo chce mi się od tego rzygać. Nasza wybawczyni – kaczka – odbiła się od mojej głowy wpadając do wody i radośnie na niej dryfując. Sądząc po miękkości, nie uniosłaby na wodzie nawet trzylatka.
– Och, dzięki ci, Wade. Nie wiem, co byśmy zrobili bez tej cudownej kaaaacz-KI! – wstałem gwałtownie na nogi. Woda sięgała mi do kolan. Było to instynktowne, albowiem poczułem jak dostaje mi się do bielizny coś oślizgłego. Zacząłem głupio podskakiwać i próbować wywabić małą rybkę z mojego ubioru. Kenny pokładał się obok ze śmiechu. To samo czynił Wade na pokładzie. Nawet kaczka zdawała się ze mnie śmiać. Głupia kaczka. Rozkazałem łodzi ruszyć szybko i gwałtownie do przodu na kilka metrów, po czym się zatrzymać. Wade stracił równowagę i już po chwili leżał w mule obok nas.
Wspięliśmy się po drabince, której rozkazałem opuścić się z pokładu.
Dalszą droga do lądu przebyliśmy bez przeszkód, w pełnym luksusie. Nie potrzebowałem mapy, czy radaru, żeby wiedzieć, że jesteśmy blisko jakiegoś większego miasta; nabrałem siły, zatem gdzieś kłóciło się dużo ludzi. A tam, gdzie dużo kłótni, tam dużo ludzi. Proste, prawda?
„Poproszę samochód” – pomyślałem spokojnie. Żaden problem. Łódź nawet się nie zatrzymała. Jedno mrugnięcie okiem i siedzieliśmy w kabriolecie wpadając na ulicę.
Brak prawa jazdy? Żaden problem. Pojazd w dalszym ciągu słuchał się moich myśli. Lewo. Prawo. Hamuj. Przyśpiesz. Takie proste komendy działały na dzieło Feaków.
Pędziliśmy niesamowicie szybko. Kiedy minęliśmy tabliczkę z nazwą miejscowości, w której kiedyś byłem na wakacjach uznałem, że nawet jadąc w tak szybkim tempie nie powinniśmy dotrzeć tam po kwadransie, a co najmniej półtorej godzinie!
„Magia” – przeszło mi przez myśl.
Zrelaksowaliśmy się. Nikt nie spostrzegł, że jestem zbyt młody na prowadzenie samochodu; nasz pęd nie pozwalał innym kierowcom czy policji się przyjrzeć. Tablica rejestracyjna zmieniała swoje numery – był to w swój sposób rodzaj Mgły, lub iluzji. Na zdjęciach zrobionych przez fotoradary w ogóle nie było widać żadnych cyfr.
Nasłuchałem się opowieści o tym, jak herosi ledwo uchodzili z życiem na swoich misjach. Jakie one są niebezpieczne, trudne. Nam szło świetnie.
Może troszeczkę za wcześnie to stwierdziłem. Wjechaliśmy do jakiegoś większego miasta. Nie zdążyłem przeczytać nazwy. Przejechaliśmy przez skrzyżowanie, kiedy wjechał w nasz bok rozpędzony, czarny samochód, nie rozpoznałem marki. Za kierownicą siedziała młoda kobieta o oczach pałających nienawiścią. „Takich, jak moje” – pomyślałem. Czarne włosy miała związane w koński ogon. Ciemne brwi podkreślały jej złowrogą twarz.
Nie słyszałem jej, ale rozpoznałem po ruchu ust, że zaklęła pod nosem. Przód jej samochodu był całkiem zmiażdżony. Magiczna bariera pojazdu Feaków nie do końca uchroniła go od szkód; Maska samochodu była zmiażdżona z lewej strony, podobnie jak przednia część drzwi, przy których siedziałem. Pół metra i bym nie żył.
Kobieta wysiadła z samochodu i podbiegła do taksówki stojącej za naszym samochodem.. Zrobiła dziwny gest ręką przed oczami taksówkarza, po czym do niego przemówiła:
– Nienawidzisz świata. Twój szef cię denerwuje. Nienawidzisz tej pracy. Masz gdzieś tą taksówkę – przypominała mi sposób, w jaki ja skłócałem ludzi. Mężczyzna wyszedł z pojazdu.
– Nienawidzę świata. Mój szef mnie denerwuje. Nienawidzę tej pracy. Mam gdzieś tą taksówkę – stwierdził nagle, jakby nie słyszał wcześniej słów kobiety i odszedł nawet na nią nie patrząc.
Czarnowłosa machnęła ręką w naszą stronę.
– Kyle! Co ty robisz? Nie stój tak, chodź tu! – krzyknęła. Znała moje imię. Już chciałem iść w jej kierunku, kiedy Wade Nakamura złapał mnie za ramię.
– Stój! To może być pułapka!
– To nie jest pułapka – stwierdziłem. Byłem tego pewny. Spojrzałem w oczy kobiety.
Nagle znalazłem się w zupełnie innym miejscu. Byłem w moim rodzinnym domu, w Providence. Stałem za oknem. Powinienem spaść, a jednak unosiłem się w powietrzu. W środku widziałem swojego ojca. Był inny. Nie tylko młodszy, wysportowany i z tą dziwaczną fryzurą, której nie nosi od wielu lat. Był w nim coś więcej. Był uśmiechnięty, szczęśliwy. Niósł butelkę dla dzieci z mlekiem w kierunku jakiegoś niemowlęcia. Zmarszczyłem czoło przypominając sobie swoje zdjęcia z dzieciństwa. To byłem ja! To iluzja z przeszłości. Nagle zobaczyłem dostrzegać detale domu. Teraz nie było w pokoju dywanu, ale w wizji leżał na środku pokoju puszysty, błękitny. Telewizor był o wiele mniejszy. Jakieś starocie. Nawet ściany były innego koloru. Że też wcześniej tego nie zauważyłem! Dostrzegłem masę innych zmian, ale nie będę was zanudzał.
Oglądając to czułem się jak Scrooge z „Opowieści Wigilijnej”.
Mój ojciec potknął się o gumowego żółwia, który wydał z siebie piskliwy odgłos. Drutek. Mój kochany Drutek, ulubiona zabawka, która towarzyszyła mi przez całe dzieciństwo. Później gdzieś zaginęła.
– Kyle – zwrócił się ojciec do małego mnie udając żartobliwie surowy ton. – Uważaj, gdzie zostawiasz zabawki!
Nagle z kuchni dobiegł inny głos.
– Kochanie, chcesz jajecznicę z pomidorem, czy bez? – uświadomiłem sobie, że był to głos Eris, mojej matki. Czyli jednak nie opuściła nas po porodzie.
– Bez pomidora, Jabłonko! – odpowiedział radośnie ojciec. Wydawali się być młodym, szczęśliwym małżeństwem. Nakarmił mnie z butelki i poszedł do bogini niezgody. Zastanawiało mnie, czy wiedział, że jest nieśmiertelnym mitycznym stworzeniem.
Nie chciałem mleka. Niemowlęcy ja bawił się zawzięcie klockiem wpychając go sobie do buzi.
Nad kołyską stanęła ona. Kobieta, z którą właśnie się zderzyliśmy. Była uderzająco podobna do Eris, niemal identyczna. Była tylko trochę niższa, wyglądała o wiele młodziej i miała mniej bujne włosy. Ostrożnie wyjęła mi klocek z ust i odłożyła go na bok. Najwidoczniej mi się to nie spodobało, bo rozpłakałem się.
– Witaj, braciszku… – powiedziała wpatrując się w moje oczy, niemal jednakowe.
Iluzja dobiegła końca, a ja siedziałem na przednim siedzeniu taksówki, obok kierowcy. Prowadziła, no właśnie, ona.
– Siostro…? – spytałem niepewnie.
– A więc jednak mnie poznajesz? – spytała nie odrywając wzroku od jezdni.
– Tak. Nie… Hmm, niezupełnie – siostra spojrzała w lusterko, po czym nadepnęła mocniej pedał gazu.
– Ate – rzuciła.
– Słucham? – spytałem.
– Ate – powtórzyła bez entuzjazmu.
– Ate…? To znaczy… Jadłaś coś? – dopytałem jako, że „ate” jest czasem przeszłym od „eat”, czyli jeść.
– Nie! Di immortales, zawsze to samo. Ate to moje imię! – powiedziała rozdrażniona.
– Chcesz powiedzieć, że masz na imię Ate?
Nie odpowiedziała. Uznałem, że powinienem zmienić temat.
– Uciekamy przed kimś?
– Litai – rzuciła chłodno. Świetnie, najwyraźniej moja siostra nie jest zbyt gadatliwa. Postanowiłem zatem nie dręczyć jej pytaniami. Jasne, Kenneth postanowił mnie wyręczyć.
– Jesteście rodzeństwem? A czy Ate nie jest przypadkiem córką Zeusa? – na co moja siostra oburzyła się.
– Nie. Tym razem Hezjod ze swoją Teogonią miał rację, jestem córką Eris. Homer, typowe, nie wiedząc, czyją jestem córką, przypisał mnie Zeusowi, a jakże.
Dalej jechaliśmy w ciszy. Rzekomych Litai nie widzieliśmy. No, do pewnego momentu. Przy jednym z zakrętów zza budynków pojawiło się kilka. Nazwalibyście je anielicami. Ubrane na biało, o cerze w kolorze mąki kobiety. Lewitowały nad ziemią, chociaż nie miały skrzydeł. Zbliżały się do nas. Usłyszałem, jak Ate zaklęła pod nosem.
– Kyle, kłótnia, już! Skłóć kogoś, ja prowadzę! – powiedziała władczym tonem.
– Co? – spytałem zdezorientowany.
– To je zatrzyma! Nie poznają, że nie ja wyrządziłam tą szkodę, bo jesteś moim bratem. No, już, skłóć jakiś przechodniów! – skupiłem się. Wyobraziłem sobie prawdziwy chaos. Kłótnię. Jedną, wielką kłótnię. Ludzi sprzeczających się ze sobą o sprawy drobne i ważne. Prawdziwe zamieszanie. Każdy wyzywającego każdego. Istny nieporządek. Poczułem gniew. Stałem się jakby silniejszy, potężniejszy. Przepłynęła przeze mnie energia. Czułem się, jakbym był nieśmiertelny. Ate uśmiechnęła się pod nosem. Kenneth wręcz przeciwnie – przeraził się.
– Kyle, twoje oczy…!
Spojrzałem na dwójkę przechodniów łapiąc z nimi kontakt wzrokowy. Widziałem, jak nagle przepełnia ich fala złości. Ich źrenice stały się czerwone, jak na zdjęciu przed obróbką. Jedna osoba rzuciła się drugiej do gardła. Tamta zaczęła ją wyzywać.
Następny był kierowca tira. W fali złości skręcił na chodnik uderzając w dwójkę przechodniów. Dalej. Wycieczka szkolna. Rozpoczęła się bójka.
Przewróciłem stan fizyczny do góry nogami około pięćdziesięciu osobom. Co najważniejsze, nie zmęczyłem się. To uczucie minęło, ale poczułem się naprawdę silny. Jak Percy Jackson. Nie. Jak Herakles! Chciałem wysiąść i podnieść kilka samochodów. Byłem w swoim żywiole; w chaosie niezgody.
– Doskonale! To je zatrzyma na długi czas… – powiedziała Ate. Widziałem, jak Litai chcą nas gonić, ale zatrzymuje je coś w rodzaju magicznej bariery; nie mogą przekroczyć miejsca kłótni tak wielu osób. Zaczęły ich uspokajać, rozdzielać. Naprawiać wszystko, co zrobiłem. Szło im kiepsko.
Siostra zabrała nas nad jezioro. Wielkie, rozległe jezioro. Wysiedliśmy z samochodu. Pora na rozmowę, pytania.
– Michigan? Ontario? – spytałem.
– Nie – odparła. Mieszkam tam, gdzie moc naszej matki jest mocna. Tam, gdzie najłatwiej jest się Eris pojawić nie przykuwając uwagi Zeusa. Imiona mają moc. Im nazwa bardziej podobna do imienia boga, tym jest on silniejszy. Jesteśmy nad jeziorem Erie, w mieście o tej samej nazwie. Dawniej mieszkałam nad jeziorem Eris, w Kanadzie, ale to był kiepski pomysł. Tam prawie nikogo nie ma, wiocha. Nie byłabym w stanie uciec przed Litai, tam nie było kogo skłócać.
– Chcesz powiedzieć, że jeśli kogoś skłócisz, to Litai muszą przerwać pościg? – spytałem zaciekawiony. Ate wpatrywała się w horyzont. Erie wyglądało wspaniale z tego miejsca. Tak… złowieszczo.
– Tak. Mają mnie schwytać od wielu tysięcy lat, to prawda. Ale głównie zesłano je po to, aby naprawiały szkody, które wyrządzę. To jest priorytetem.
Zastanowiłem się chwilę nad wszystkim. Fajnie, że wreszcie znalazł się ktoś, kto wie coś o mnie i może odpowiedzieć na wiele pytań.
– Co to było? Ta moc, która mnie opętała?
Ate uśmiechnęła się.
– Moc Eris. Nazywam ją Zarazą, bo działa podobnie. Stajesz się potężny, możesz skłócać ludzi bez większego wysiłku, a jak podziałasz na kilka osób, do dalej kłótnia rozprzestrzenia się sama. To też daje ci siłę. Zauważyłeś, że wśród ludzi kłótliwych czujesz się lepiej? – nie odpowiedziałem, co było potwierdzeniem.
– Uaktywniło ci się to akurat tutaj, bo jesteś w Erie. Nasza matka jest blisko. Potem będziesz mógł tego używać raz na jakiś czas niezależnie od miejsca…
Przerwałem jej.
– Zaraz, co powiedziałaś? Nasza matka jest blisko? – Ate zdecydowanie się zdziwiła.
– Nie wiedziałeś? To wszystko było ukartowane. Nasze spotkanie. Za godzinę, niedaleko stąd ma pojawić się Eris. Da nam dalsze instrukcje dotyczące wielkiego planu. Wyjaśni ci jego resztę. Ach, już nie mogę się doczekać! – roześmiała się i uniosła głowę. Krople deszczu, który właśnie zaczął padać opadały na jej twarz. Nie przejmowała się tym. – Litai… Błagania. Gdy już podporządkujemy sobie Olimp, każę zamknąć je w lochach i skazać na wieczne tortury!
jestes genialny :> Masz niesamowity talent i jesteś na 5. miejscu na liście moich ulubionych blogowych pisarzy
Kto jest 1,2,3,4 i 5, Eirene?
1. Arachne
2. Piper
3. Myksa
4. Selene
5. Piterr
6. Boginka
7. Przyjaciel
8. Snakix
9. Świerszczu
10. i może to egoistyczne, ale jako 10. to lubię siebie XD po prostu jestem dumna ze swoich postaci jak cholera i uważam, że źle nie piszę XD
Bardzo mi się podoba. Dołączenie Ate, bogini o tak idealnym charakterze daje ci wiele możliwości. Nie zmarnuj ich. Czekam na cd 😀
Czekaj, czekaj… Idealnym? XD
„Nagle zobaczyłem dostrzegać detale domu.”?! „Zacząłem” chyba…
Tak, wiem, czepiam się, ale takie durnoty są NAPRAWDĘ wkurzające.
Pitter, TO BYŁO GENIALNE!!!
„PiTTer”? Kto to jest „Pitter”?
Eir, wywal mnie na miejsce 11… Albo dalej. Duuużo dalej.
Co do opka: na początku rżałam ze śmiechu 😀 Potem mnie tak wciągnąłeś, że czułam się jakbym czytała BARDZO dobrą książkę… Gratuluję talentu i zazdroszczę weny.
Super Bardzo ciekawe