Kraina przesadnych luzaków
Zasnąłem. Byłą to bardzo krótka drzemka, trwała jakieś dwadzieścia minut.
Widziałem Obóz Herosów, z którego jeszcze dzisiaj wyruszyliśmy. Wieczorne ognisko. Oczywiście nikt nie zauważył naszej nieobecności. Widać było, że obozowicze rozmawiali ze sobą na różne tematy, ale zdecydowanie najczęściej słyszałem imię „Connor”. No tak, przecież zaginął tuż przed bitwą o sztandar. Chejron starał się pokazywać po swojej postawie, że nie ma się czego obawiać, ale gdyby mu się lepiej przyjrzeć widać było, że również się tą sytuacją zaniepokoił. Tuż za nim siedział na pniu drzewa Travis. Pierwszy raz ujrzałem go w takim stanie; nie żartował, nie śmiał się. Siedział sam ze spuszczoną głową. Wyglądał, jakby miał się rozpłakać. Dzieci Apolla śpiewały jakąś przygnębiającą piosenkę. Connor był mimo wszystko bardzo lubiany, a jego zniknięcie wyjątkowo wszystkich poruszyło.
Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Siedząca obok Chejrona Rachel Elizabeth Dare, obozowa wyrocznia, nagle wstała. Zaczęła mówić ochrypłym tonem, jakby coś ją opętało. Rozmowy ucichły, a wszystkie oczy zwróciły się ku rudowłosej śmiertelniczce.
Jej słowa brzmiały następująco:
Gdy Obóz Herosów opuści uciekinier
Wiedz, że on jest wszystkiemu winien
Zdrajca rozpęta na świecie chaos
Jak w Troi król Menelaos
Ze swym rodzicem boskim ma plany
Wiele herosów poniesie ciężkie rany
Lecz nie broń, nie oręż śmiertelne je zada
Nie każdy w walce z tą bronią się nada
Czy zdrajcę spotka zawód wielki?
Zanim się dowiesz, świat czekają męki.
– Connor! – krzyknęła Annabeth, jakby była tego zupełnie pewna. Wśród herosów rozpoczęły się kłótnie. Travis zaczął protestować i mówić jak najlepiej o swoim bracie. Chejron próbował wszystkich uciszyć, a sen powoli się rozpłynął.
Obudziłem się. Nie, to nie ja. To Kenneth dyskretnie mną potrząsał.
– Kyle, obudź się! Dotarliśmy do lądu, to najprawdopodobniej Block Island. – Chciałem się podnieść, ale rana na boku dała o sobie znać. Gwałtownie wróciłem do pozycji leżącej. Ken poklepał mnie po ramieniu.
– Spokojnie, na pewno znajdziemy na tej wyspie jakieś lekarstwa – uspokoił mnie. Po jakimś czasie przybiliśmy do brzegu. Wade stwierdził, że i tak nie płynęliśmy prosto, tylko jakimś chorym zygzakiem, a paliwa nie starczyłoby nigdzie dalej. Wyszliśmy na brzeg. Jakoś dałem radę iść, ale było coraz gorzej. Synowie Nemezis ciągle się odwracali i pytali, czy nie potrzebuję pomocy, ale ja zapewniałem ich, że sobie poradzę.
Po kilku minutach marszu po Block Island spostrzegliśmy na swojej drodze dwóch mężczyzn. Zauważyli nas, to było pewne, ale jakoś nie biegli ku nam z włóczniami. Jeśli będziemy mieć szczęście, zabiją nas dopiero rano. Tak, fakt bycia herosem każe nam być ostrożnym i nie wierzyć w życzliwość ludzi, bo mogą okazać się potworami.
– Witajcie, przyjaciele! – głos pierwszego z nich wydawał się być tak serdeczny, że na wszelki wypadek obejrzeliśmy się za siebie, czy nie stoją za nami jacyś inni ludzie.
Przybysze wyglądali na zrelaksowanych, odprężonych. Jakby posługiwali się własnym językiem, w którym nie istnieją takie słowa jak ból, zmęczenie, udręka, a wojna jest tylko wymysłem ludzi z poza wyspy.
– Czy to krew? Bogowie, ty jesteś ranny! Niebywałe, że tak młody człowiek może mieć tak poważną ranę! Zabierzemy was do pałacu, tam mamy mnóstwo świetnych medyków. Król uwielbia gości! – powiedział ten drugi. Nie protestowałem. Zrobiono zaimprowizowane nosze z podwójnej warstwy płaszczy, a potem położono mnie w nich i zabrano. Kenneth i Wade dotrzymywali nam kroku zabawiając mnie rozmową, na którą średnio miałem ochotę.
Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce. Tak, wreszcie. Przed nami ukazał się uroczy pałac. Wydawał się być skromnie zbudowany, ale biła od niego jakaś sympatyczna energia. Wydawał się być przytulny. Na samą myśl chce mi się ziewać i położyć się spać, zapominając o problemach. Już wiedziałem, dlaczego tutejsi mieszkańcy są tacy odprężeni. W tym miejscu zwyczajnie zapomina się o wszystkim innym.
Josh i Henry, bo tak mieli na imię, zaprowadzili nas do tutejszego medyka. Nie pamiętam zbyt wiele z leczenia. Przysnąłem. Nie czułem bólu. Pamiętam, że Ken i Wade towarzyszyli mi przez cały czas.
Gdy otworzyłem oczy, był już poranek. Słońce wpadające przez okno raziło mnie w oczy. Obróciłem się na drugi bok zakrywając głowę poduszką. Było tak miękko… Ból prawie całkiem ustąpił. Byłem zabandażowany na wysokości brzucha. Przeciągnąłem się leniwie z głębokim ziewnięciem.
„Pora wstawać” – pomyślałem. Nie chciało mi się tego robić. Najchętniej leżałbym tak do… No właśnie, która jest godzina? Po dłuższej chwili przekonałem własny organizm, że nie mam czasu i powinienem wstać. Tak też uczyniłem. Uchyliłem drzwi i od razu wpadłem na Josha.
– Och, obudziłeś się, przyjacielu! Właśnie miałem do ciebie zajrzeć. Jest już dwunasta, pospało się, co? – zagadnął z uśmiechem na ustach.
– Taaa… Gdzie Kenneth i Wade? – spytałem przyglądając się mu.
– Czekają na ciebie na dole. Król chce się z wami zobaczyć i porozmawiać przy śniadaniu. – Wydało mi się dziwne, że jedzą tutaj śniadanie o dwunastej. Wszystkich wszędzie było pełno, nikt się nie śpieszył. Zastanawiało mnie, na którą chodzą do pracy.
Poszedłem za Joshem, który po drodze objaśniał mi, gdzie jest jakie pomieszczenie. Zainteresowała mnie jedynie toaleta, którą postanowiłem dokładniej zwiedzić i przy okazji skorzystać z niej.
Dostałem nowe ubranie, bardzo wygodne, umyłem się i uczesałem. Przed salą tronową czekali na mnie synowie Nemezis. Również zadbano o ich wygląd i higienę. Wspólnie wkroczyliśmy przed oblicze króla. Postanowiliśmy być ostrożni, ale czułem się tak, jakby był to mój dom.
Sala była ogromna. Po bokach biegły kolumny w stylu doryckim. Na końcu pomieszczenia znajdowały się wybitne rzeźby przestawiające dwunastu… Nie. Jedenastu bogów olimpijskich. Nie było tam figury Posejdona. Na środku stał długi stół nakryty obrusem. Znajdowały się na nim bogate potrawy.
– Witajcie na wyspie Scherii, znanej dziś jako Block Island! – powitał nas władca. Miał siwą, krótko przystrzyżoną brodę i czarne, dobrotliwe oczy. Ukłoniliśmy się mu i usiedliśmy na wyznaczonych nam miejscach.
– Nie krępujcie się, jedzcie! – zachęcił nas. Tak też zrobiliśmy.
– Nazywam się Kyle Riddle, jestem synem Eris. To są Wade Nakamura i Kenneth McGinnis, synowie Nemezis – zacząłem.
– O, herosi. Miło mi, nazywam się Alkinoos, jestem królem Scherii, władcą ludu Feaków – przedstawił się życzliwie. Scheria, Feakowie… Coś mi to mówiło, ale jeszcze nie wiedziałem, co. Król dostrzegł moją zmieszaną minę i zaczął wyjaśniać.
– Jesteśmy ludem spokojnym. Mieszkamy na tej wyspie od wielu tysiącleci. Słyniemy z łagodnego podejścia do życia, wszystko robimy dla… Zabawy. Naszym hobby jest żeglarstwo. O, tak, kochamy to. – I mi to wystarczyło. Spokojni, pomocni ludzie. Kenneth jednak zaciekawił się tym wszystkim.
– Pamiętam was! Pomogliście Odyseuszowi dotrzeć na Itakę, byliście ostatnim ludem, który spotkał przed dotarciem na swoją wyspę. A potem Posejdon, który życzył Odyseuszowi śmierci za to, że on oślepił jego syna… Zamienił wszystkich Fekaów w kamień…? – spojrzał na króla podejrzliwie. Ten jednak tylko uśmiechał się idiotycznie jedząc swój omlet. Zobaczywszy, że wszyscy wpatrujemy się w niego, uniósł głowę.
– Ach, to było pytanie? Wybaczcie moje rozkojarzenie. Mhm, tak właśnie było – przytaknął jedząc dalej.
– Zatem… Skoro zamienił was dawniej w skały, to czy nie powinniście być, no… – powiedziałem gestykulując.
– Jacy? – spytał wyraźnie zaciekawiony król.
– No… Hm… Skamieniali? – Alkinoos roześmiał się niemal dławiąc się posiłkiem. Aż łza poleciała mu z oka.
– Sęk w tym, że powinniśmy! – powiedział klepiąc mnie po ramieniu, jakby opowiedział jakiś zabawny kawał.
– Obawiam się, że nie rozumiem…
– Widzisz, podczas ostatniej wojny bogów z tytanami całkiem niedaleko szedł Tyfon, ten olbrzym. Jego obecność zaburzyła wiele pierwotnych czarów. Posejdon także ucierpiał na tej wojnie, przez co jego klątwy również utraciły na sile. Potrzebował każdej siły, której kiedyś wykorzystał. Dzięki temu wszystkiemu, ta-dam, my, Feakowie możemy sobie swobodnie żyć na naszej nowej Scherii i w ogóle się nie postarzaliśmy. Przez ten czas jak byliśmy skałami, martwymi przedmiotami, nie przybyło nam ani trochę lat. Czyż to nie wspaniałe? – nie odpowiedziałem.
Jedliśmy w spokoju, ale najwyraźniej króla bardzo ciekawiło, dlaczego tutaj jesteśmy.
– Opowiedzcie mi coś! Jesteście mężnymi herosami, co? Pierwszy raz spotykam dziecko Eris i potomstwo Nemezis. Wyruszacie na jakąś ważną misję? A może z niej wracacie? Jak dawniej Odyseusz na Itakę, tak wy pewnie do Obozu Herosów, hm? – Alkinoos wpatrywał się w nas żądny opowieści. No tak, dwa tysiące lat był kamieniem, chce pewnie wreszcie porozmawiać z ludźmi. Kompletnie mnie to zaskoczyło. Co miałem powiedzieć? Że uciekliśmy z Obozu i jesteśmy zdrajcami? Służymy bogini niezgody i wypełniamy jej żądania? On myślał, że jesteśmy jakimś bohaterami, zabijamy potwory w słusznej sprawie, wypełniamy zadania dane przez bogów, których jesteśmy ulubieńcami… Z opresji uratował mnie Wade.
– Otóż, wasza wysokość, jesteśmy wybrańcami Obozu Herosów. Jesteśmy na ważnej misji…
– Najważniejszej! – dodał Kenneth.
– Tak, właśnie. Najważniejszej misji w całej historii Obozu Herosów. Trafiliśmy tu przez przypadek, uciekaliśmy przed hordą potworów… – kontynuował Wade, kiedy to ja mu przerwałem.
– Którą oczywiście w połowie wybiliśmy, ale zostałem ranny i musieliśmy uciekać. Nie jesteśmy tchórzami. – Król potakiwał z uznaniem.
– Mhm, właśnie, teraz nie mamy środka transportu, a musimy wykonać tą misję jak najszybciej, to bardzo ważne. Bylibyśmy wdzięczni za każdą pomoc – dokończył z dumą Wade. Alkinoos najwyraźniej nie był profesorem Lightmanem, bo łyknął nasze beznadziejne kłamstwo.
– Wspaniale! Chciałbym jeszcze tylko wiedzieć, jaki jest cel waszej misji?
– Mhmhm, no więc celem naszej misji… Naszej misji… Ważniej misji… Jest… No… – wyjąkał Wade. Musiałem mu pomóc.
– Jest on ściśle tajny. Niestety nikt z poza Obozu Herosów nie może się o nim dowiedzieć. Dlatego ta misja jest taka ważna. – Uff, chyba się udało. To co mówiliśmy na kilometr śmierdziało kłamstwem. Zacząłem się zastanawiać, czy król Feaków wie, co to w ogóle jest i czy ktoś go kiedykolwiek okłamał.
– Och, naturalnie, ależ ja głupi. Przecież nie moglibyście zdradzić mi celu tak ważnej misji, co? – roześmiał się. – Oczywiście, zaraz przygotujemy nasze wspaniałe, wielofunkcyjne pojazdy!
Wieść o nas szybko rozeszła się po całym Block Island. Na ulicy witano nas serdecznie, wiwatowano. Jakiś szaleniec nawet wymyślił pieśń o nas, dzielnych herosach z Obozu, którą wszyscy chętnie śpiewali lub grali na cytrach i innych instrumentach. Czułem się podle, miałem ochotę, żeby wszyscy się rozeszli, ale nie chciałem używać moich umiejętności skłócających. Starałem się ich nie używać, panować nad sobą. Udało się.
Już wkrótce Alkinoos doprowadził nas do portu. Było tam wiele pięknych jachtów. Każdy pierwotnie był taki sam, ale właściciele chętnie je ozdabiali i malowali, przez co każdy wyglądał inaczej. Jeden pokryty cały graffiti, inny urządzony w stylu pirackim (nie, nie leżały w nim przegrane płyty), jeszcze inny miał elementy zupełnie do siebie nie pasujące. W oddali widać było mnóstwo jachtów pływających z zadziwiającą prędkością, bardzo zwrotnych. Łodzie te potrafiły obracać się w miejscu, co powinno być zupełnie nierealne. Wszyscy z radością je obserwowali, klaskali. Naprawdę kochali żeglarstwo. Nie było tam kłótni, sporów. Czułem się w takim otoczeniu słabo, jakbym zaraz miał zemdleć. Szukałem wzrokiem chociaż dwóch osób kłócących się ze sobą. Nic z tego. Kenneth podtrzymał mnie, kiedy prawie upadłem na ziemię.
– Wszystko w porządku? – Nic nie było w porządku. Powiedziałem jednak, że dam sobie radę. Król wskazał nam nasz statek. Był taki jak inne, ale pomalowany świeżą, białą farbą.
– Nie ma sterów. Jest połączony z umysłem żeglarza. Te statki mają duszę. Gdy dopłyniecie do brzegu, pomyśl po prostu, żeby zamienił się w samochód – powiedział, po czym do mnie mrugnął. Weszliśmy na pokład. Oddaliliśmy się wciąż słysząc przyśpiewki o trzech dzielnych herosach.
– Dotrzyjcie do swojej Itaki! – pomachał Alkinoos na pożegnanie.
Usiadłem na krześle z przodu łodzi. Kenneth kucnął obok wpatrzony w toń wody. Płynęliśmy jakiś czas, kiedy się odezwałem.
– Myślisz o Eddym? – spytałem. Ken odwrócił się w moją stronę. Wtedy stała się rzecz nieoczekiwana. Noga gdzieś mu się zaklinowała, a gdy się obrócił, druga stopa poślizgnęła się na mokrym podłożu. Syn Nemezis wpadł z krzykiem do wody.
– Nie! – krzyknąłem i skoczyłem za nim, chociaż wciąż nie odzyskałem sił po przebywaniu wśród pokojowego ludu Feaków.
kiedy cd? To się tak świetnie i milo czyta chyba założę twój fanclub XD
Dzięki. Nie wiem, myślę, że w najbliższym czasie raczej popracuję nad „Inaczej”, ale Następca Niezgody (7) także niebawem powinno się pojawić.
Bog być zachwycona! Niby wiem, że to syn niezgody, ale i tak zaskoczyła mnie reakcja na lud Feaków… W każdym razie czekam na CD 😀
Ciekawe… Chłopak po raz pierwszy naprawdę zastanawia się nad swoją mocą i czynami. I dobrze.
Czekam ze zniecierpliwieniem na cd. 😀
PS Feakowie są THE BEST!!!! 😀
I’M LOVIN’ IT !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Fajna przepowiednia. Ty sam ją wymyśliłeś? Szacun :):)