Od autorki: Ta część wyszła jak wyszła… Staram się rozpaczliwie wybrnąć ze schematu, ale zapewne mi się to nie udaje… Trudno.
Tą część dedykuję Nemezisxd i mojej nauczycielce matematyki (nie ma lepszej lekcji na pisanie 😀 )
ROZDZIAŁ VII. Wyrwanie się z obozu – zaliczone. Chociaż nie tak jakbym chciała.
Mniejsza o mój sen. Nie zagłębiajmy się w złote polanki na Marsie pełne różowych jednorożców, ani zielone sukienki próbujące połknąć mnie żywcem.
Zacznijmy od tego, że obudziłam się na ziemi. Obok mnie leżała Saba, cicho pochrapując. Miałam na sobie nową czystą koszulkę, niestety z takim samym motywem jak wcześniej, na ranie widniał świeży, porządny opatrunek, a pod moją głową leżała poduszka ulepiona z kolek i liści.
Ktokolwiek mnie obsłużył, nie chciał zostawić za sobą wyraźnych śladów, ale na pewno starał się mi pomóc. Raczej nie spadłam z tego drzewa, bo nie czułam żadnego bólu, więc zostałam z niego zdjęta. Wiem, że się nie oporządziłam, bo nie mam w zwyczaju lunatykować. Zatem na pewno ktoś tu był.
-Saba – mruknęłam i potrząsnęłam psem. – Wstawaj.
Suczka ziewnęła, przeciągnęła się, podniosła i usiadła w półmroku marzeń sennych.
–Co jest? – spytała.
-Wiesz kto to załatwił? – odpowiedziałam pytaniem wskazując na swoją sylwetkę, w tym nowe ubranie i dodatki.
–Noo… – zaczęła niepewnie. – Teoretycznie jakieś 12 lat temu twój ojciec spotkał Afrodytę… Oni, no, zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia, a potem…
-Nie chcę znać szczegółów swoich narodzin – przerwałam.
-Wow! Rozmawiasz ze zwierzętami?
Obie wraz z Sabą, jak na komendę przyjęłyśmy pozycje obronne. Ścisnęłam na chybił trafił jedną z zawieszek bransoletki i już miałam powiedzieć „Weapon”, kiedy zza drzewa wyłoniła się mała dziewczynka.
Spiorunowałam ją wzrokiem.
-Annabeth, co ty tu robisz? – rzuciłam.
-A ty, co tu robisz? – odpyskowała.
-Ja pierwsza spytałam!
-Właśnie, że ja!
-Ciekawe! Ja pierwsza!
-Młodszym się ustępuje!
-Głupszym też!
Dziewczyna zaczęła chichotać, a do mnie powoli docierało co powiedziałam. Ups…
-No dobrze – ustąpiła. – Wczoraj wieczorem mieliśmy bitwę o sztandar. Zajmowałam się patrolem i czatowałam na drzewie. Po chwili dotarło do mnie, że obserwowanie tylko i wyłącznie ziemi jest nierozsądne, bo wróg również może przemieszczać się po drzewach, tak jak ja, a biorąc pod uwagę, że mieliśmy do czynienia z dzieciakami Demeter, było to bardzo możliwe…
-Dlaczego? – przerwałam jej.
Przewróciła oczami.
-Demeter jest boginią rolnictwa, jak również patronką natury, więc jej dzieci mają dobry kontakt z roślinnością – odparła, jakbym była dwuletnim dzieckiem, któremu tłumaczy się największe głupoty. – To chyba oczywiste, nie?
Nic nie odpowiedziałam. Swoją drogą, to musiało śmiesznie wyglądać – siedmiolatka karciła dwunastolatkę za niewiedzę.
-No dobra, kontynuuj, proszę – przełamałam się.
-Kiedy rozglądałam się po koronach drzew, dostrzegłam ciebie, jak rzucałaś się przez sen. Pewnie gdyby nie to, że leżał na tobie pies, spadłabyś na ziemię. Zeskoczyłam z gałęzi i zakradłam się ostrożnie do drzewa na którym leżałaś. Uważając, żeby nikt mnie nie usłyszał, wdrapałam się po ciebie i usiłowałam wymyślić, jak cię ściągnąć. W oddali zabrzmiał głos konchy, co oznaczało koniec gry. Po jakiejś godzinie mojego bezsensownego wysiłku twój pies…
-Saba – podpowiedziałam.
-… Saba wstała i zeskoczyła na dół. Ujęło mi to jakieś 10 funtów – warknięcie – co znacznie ułatwiło mi zadanie. Próbowałam delikatnie cię poruszyć ,ale bądź co bądź, ja mam niecałe osiem lat, a ty… nawet nie próbowałam zgadywać ile ważysz…
-Mądra dziewczynka – pochwaliłam ją.
-… i z ostatniego metra spadłaś sama – zakończyła radośnie.
Zachowując tymczasowe milczenie spojrzałam na nią spode łba.
-Kilka spraw. Po pierwsze, Saba nie waży 10… funtów.
-A ile? – zainteresowała się.
-Nie mam pojęcia. Po drugie, nawet moje koleżanki z klasy nie są w stanie mnie podnieść lub gdzieś zaciągnąć, a ty możesz?
Wzruszyła ramionami.
-Nie wiem jak ty, ale ja ostatni rok przeżyłam trochę jak w szkole przetrwania, więc nabyłam trochę sprawności fizycznej.
-Eee… okej. Po trzecie, skoro zwaliłam się z jednego metra, to czemu nic mnie nie boli?
-Ja bym się raczej zastanowiła, w jaki sposób spadłaś z drzewa – wyszczerzyła zęby – i się nie obudziłaś.
Machnęłam ręką, a Saba jednomyślnie powtórzyła mój gest.
-Norma – powiedziałyśmy w tym samym momencie. – Kiedyś –kontynuowałam – usnęłam na obozie letnim i akurat rozpętała się burza. Lało jak z cebra, pioruny waliły, koleżanki piszczały ze strachu, a mimo wszystko ja się nie obudziłam. Tu przydałoby się zaznaczyć, że zazwyczaj to ja chowałam się z Sabą pod stołem w czasie największych wyładowań. W końcu nasz wychowawca pomyślał, że coś mi się stało i wezwał lekarza, a kiedy miał mnie cucić jakimiś „cudownymi” metodami, obudziłam się, zeskoczyłam z łóżka i dołączyłam do zespołu piszczących dziewczyn.
Annabeth roześmiała się.
-Bardzo… ciekawa przygoda – orzekła. – Podejrzewam, że sen Cię znieczulił. Niedługo powinien pojawić się – chociaż delikatny – ból.
–Nudzę się, idę coś upolować – poinformowała mnie Saba.
–To idź, tylko weź podwójną porcję – poprosiłam.
–Polowałaś na zwierzynę choć raz w życiu? Podzielimy się, nawet jeśli przyniosę pół udka kurczaka! – zdenerwowała się.
Kiedy pies podniósł się na cztery łapy i ruszył w głębinę lasu, usłyszałyśmy ostrzeżenie Annabeth:
-Mm… nie polecam tam iść. Istnieje spore ryzyko, że potem nas nie znajdziesz.
–Jestem psem i mam coś takiego jak zmysł orientacji w terenie! – fuknęła Saba.
W milczeniu czekałyśmy na rozwój wypadków. Po kilku minutach uświadomiłam sobie, ze Annabeth nie słyszała tych słów, a moją powinnością było ich przekazanie.
-A, no tak. Saba powiedziała, że jest psem i ma coś takiego jak zmysł orientacji w terenie.
Saba zasłoniła łapą pysk, podejrzewam, że załamała się moim tempem orientacji. Annabeth pokręciła głową.
-To i tak jest niebezpieczne – upierała się. – Polegałabyś na drzewach, prawda? – zwróciła się do psa.
–Noo, tak jest najprościej. To znaczy – pokiwała energicznie łbem.
-No właśnie. Drzewa w tym lesie żyją. Bezpodstawne zapuszczanie się w głębiny bez towarzystwa jest ryzykowne. I niepotrzebne – skończyła.
–Ja chcę jeść! – wybuchła Saba.
-Ona chce iść na polowanie – wtrąciłam. – Jest głodna.
-Nic tu nie wskóra. Co najwyżej może iść do kantyny i poprosić o coś na wynos, ale i tak nic nie dostanie.
–Co to za las, gdzie nie można polować?! – spytał retorycznie pies i ruszył jak najdalej od nas.
–Saba wróć – rozkazałam po chwili.
–Czemu? – jęknęła.
–Jeszcze nie załapałaś? – wychwyciłam drugie dno słów Annabeth. – W tym lesie, po prostu nie ma zwierzyny.
Annabeth wyciągnęła w moją stronę rękę.
-Tam – wskazała drugą dłonią na drzewa – jest zachód. Jeśli las znajduje się we wschodniej części obozu, to żeby wrócić musimy wyruszyć w…
Odpłynęłam. Zwykle to ja wygłaszałam takie mowy, a potem sama się nie słuchałam, tylko instynktownie mówiłam to co wiedziałam. Ona najwyraźniej uważała na słowa, bo co jakiś czas się nad nimi zastanawiała, ale w końcu miała jeszcze przed sobą długą drogę praktyki, nie?
Saba usiadła koło mnie. Głaskałam ją po łbie, a ona ziewała. Przegapiłyśmy moment, kiedy
Annabeth skończyła mówić, a zaczęła iść. Pies zerwał się z miejsca i ruszył za nią, a ja zareagowałam za późno. Kiedy zauważyłam ich brak, były już daleko.
Musiałam sobie wszystko dokładnie przypomnieć. Obóz znajdował się… wróć. Las znajdował się we wschodniej części obozu, więc żeby móc tam wrócić, muszę iść w przeciwnym kierunku. Kierunek przeciwny do wschodu to zachód, a zachód jest tam gdzie pokazała Annabeth. Wracając muszę minąć moje pierwsze, przyjacielskie drzewko, a kawałek dalej będzie granica lasu.
Niepewnie ruszyłam na – jak mi się wydawało – zachód.
Zgubiłam się już po paru krokach, bo natrafiłam na moje drzewko, a wydawało mi się, że rośnie ono dalej od tego miejsca. Zapomniałam gdzie miałam iść, drzewa wyglądały mi całkiem obco. Wybrałam drogę na chybił trafił i po kilku następnych krokach zbaraniałam.
Znalazłam się na małej polance otoczonej gęstą zielenią. Nie była specjalnie śliczna. W centrum leżała kupka głazów, przypominająca stertę jeleniego łajna, drzewa miały zdartą korę, trawa była zdeptana, krzewy pozbawione listków.
Moja niesamowita orientacja zauważyła, że mimo tego, że w Polsce i Stanach Zjednoczonych było przedwiośnie, to na obozie panowało lato.
Zaciekawiona obeszłam skały. Przyjrzałam się każdemu kamieniowi i obmacałam wszystkie szczeliny. Natrafiłam na cieśninę, w której spokojnie zmieściłby się człowiek. Wcisnęłam się do niej i zauważyłam dalej więcej przestrzeni, więc ruszyłam głębiej.
Już po pierwszym kroku ziemia się osunęła, a ja spadłam w dół. Rozpaczliwym gestem złapałam się krawędzi. Niestety nie była stabilna i wciąż rozsypywała się między moimi palcami. Nigdy nie próbowałam, ale zaryzykowałam nawiązanie połączenia z Sabą na odległość.
–Hej, Saba słyszysz mnie?
-Czemu miałabym nie słyszeć? Gdzie się zapodziałaś? – zaniepokoiła się.
–W jakiejś dziurze… AAA!!! – Wrzasnęłam na całe gardło kiedy ostatecznie straciłam punkt podparcia i runęłam w mrok.
Mam nadzieję, że się podobało.
Artemitena
bardzo fajne 😀 a tak a propo: matematyki uczy cie ta pani co mnie uczyla?? bo jesli tak, to naprawde nie wiem czy to najlepszy przedmiot na pisanie opowiadan xD
Twoja pani poszła na tymczasowy urlop :/ cały drugi semestr uczy nas nowa i tak mnie polubiła, że mogę zbijać bąki na lekcjach ile wlezie 😀 A jak piszę opo to myśli że robię porządne notatki nawet kiedy ona nie każe nic pisać :3
Gadki tego psa dosłownie mnie ROZWALAJĄ XD
Świetne opko, boskie. Chce więcej, oczywiście.
OPKO POWALIŁO MNIE NA KOLANA XD. 😀
Opko z humorem… To jest to, co boginki lubią najbardziej 😀
Ciekawe… Fajne… Superaśne… Extra… ZAJEBI**E!!!
Dzięki wszystkim… no, nie podejrzewałam, że potrafię tak rozbawić ludzi Chociaż moja pośrednia inspiracja (znacząco spogląda na
Sabę) naprawdę potrafi rozbroić 😀