Mój sen można nazwać niepokojącym.
Jak to na ogół w moich snach bywa, jestem w Sali Luster.
Jak zwykle chodzę między lustrami, których liczba znacznie zmniejszyła się od mojego pobytu. Tym razem nie chodzi w tym wszystkim o Percy’ego i Tysona. Ich nie ma. Chodzi o coś zupełnie innego.
Przechodzę obok dziewczynki, najwyżej pięcioletniej, która bawi się w berka razem z jakimś niewidzialnym przyjacielem. Mimowolnie uśmiecham się na jej widok. Jej czarne włosy powiewają za nią i opadają na pulchną twarzyczkę. Potyka się. Zamiast jednak płakać zaczyna się śmiać. Nie potrafi płakać. Nie potrafi okazać strachu i bólu.
Przechodzę obok siedmiolatki, która po raz pierwszy w życiu postanawia nałożyć na swoją twarz makijaż. Maskary, cienie i błyszczyki leżą na ziemi, kiedy dziewczyna nakłada (dość nieumiejętnie) podkład. Kiedy już jej twarz jest brązowa zabiera się za tusz. Po chwili maskara podkradziona z prywatnej kosmetyczki, która zawsze była zamknięta na kluczyk (nie bez powodu jak się później okazało) wbija się w oko siedmiolatki. Nie zaczyna płakać, mimo że przez to czeka ją poważna operacja i jeszcze poważniejsza rozmowa.
Następna była dziesięciolatka. Dziewczyna po raz pierwszy w życiu postanowiła iść na wagary razem ze znajomymi. Wszystkie przestrogi dorosłych, przed wagarami jak się potem okazało były uzasadnione. Chwila nieuwagi i dziesięciolatka wpada pod koła samochodu. Nie traci jednak przytomności. Mimo połamanych żeber, mimo problemów z oddychaniem żadnych łez.
Trzynastolatka stoi na wysokim klifie. Skok z bandżi, wcześniej mogło brzmieć nieźle, ale potem… lepiej nie mówić. Bez niczyjej wiedzy przywiązuje się do zakupionego wcześniej sprzętu. Bierze wdech i skacze. Z początku jest wspaniale, do momentu aż bandżi nie przerywa się skazując dziewczynę na śmierć. A może jednak nie? Trzynastolatka nie może wstać, nie może oddychać, ma połamaną chyba każdą możliwą kość, ale nie płacze.
Teraz staję przed kolejnym lustrem, w którym dostrzegam, tę samą dziewczynę, tylko starszą, bardziej pewną siebie. Taką samą, a jednak inną. Zdecydowanie stała się wyższa, bardziej przypomina kobietę niż dziewczynkę. Ma na sobie prostą czarną sukienkę, którą można założyć na pogrzeb. Jej twarz zdecydowanie nie jest brzydka, nie jest też przeciętna. Jest olśniewająca. Na jej ramiona opadają długie kruczoczarne włosy. Jej oczy są delikatnie skośne, co teraz nie wygląda już śmiesznie, ale nadaje powagi. Dostrzegam w niej coś jeszcze. Na jej twarzy błyszczą łzy.
Wyciągam przed siebie rękę, ona powtarza mój ruch. Czy jestem w stanie dotknąć lustra? Wtedy przecież pozbyłabym się mojego jedynego problemu – łagodnej Natalie, która przez całe swoje życie ukrywała to co jest w niej, nieskończony smutek i niekończącą się żałobę po wszystkich, których zabiła. Pozbyłabym się problemu, ale i części siebie.
-Nie jestem zła. Nie jestem zła. Nie jestem zła… – wciąż powtarza odbicie.
-Jestem… – mówię, ale w tym momencie mój sen się urywa.
***
-Natalie wstawaj. – potrząsa mną jedna z Empuz (ostatniego wieczora dowiedziałam się, że do nich należy ten hotel). – Max coś zobaczył. Mówi, że to ważne.
Niechętnie podnoszę się z łóżka i idę za kobietą. Wchodzę do windy, która tym razem zabiera mnie do restauracji, w której zebrali się już wszyscy. Syn Apollina spogląda w moją stronę.
-Zaraz wracam. – mówi i po chwili jest już przy mnie. Bierze mnie za rękę (gdybym była w jakimś stopniu normalna zapewne, bym zemdlała, pisnęła, lub chociaż się zarumieniła, ale ja nie jestem normalna, więc po prostu idę za nim).
Kiedy znajdujemy się już w innym miejscu Max puszcza mnie. Słońce powoli wschodzi i rzuca poświatę na cały taras. Miejsce znajduje się na ostatnim piętrze hotelu, tak więc widać stąd całkiem sporo. Moje oczy dostrzegają nawet nasz statek, który został na nabrzeżu.
-O co chodzi? – pytam wciąż patrząc się przed siebie. – Chciałeś mi pokazać widoki? To naprawdę słodkie i tak dalej, ale…
-Sala Luster. – odwraca mnie, tak abym stała naprzeciwko niego. – Wiesz coś o niej, prawda? – jego oczy przewiercają mnie, zaglądają w najgłębsze części mojego umysłu. On jest wróżbitą, może zobaczyć coś więcej niż bezbronną Natalie.
-Wyrzuć go przez taras. – mówi Luke stojący obok mnie. -Jest wysoko i…
-Zamknij się! – krzyczę. Max spogląda na mnie dziwnie.
-Co? – pyta.
-Nie ty tylko on. – wskazuję w stronę syna Hermesa.
-…jak spadnie to… – Luke stara się za wszelką cenę dokończyć swoją teorię.
-Zamknij się idioto, albo sam stąd zlecisz! – znowu krzyczę.
-O co ci chodzi Natalie? – Max jest wyraźnie skołowany.
-O nic. Ja tylko… – nie kończę, gdyż moją wypowiedź znów przerywa irytujący duch.
-…na pewno nic więcej… – podchodzę do barierki, przy której stoi Luke i walę (przynajmniej staram się) w jego twarz. Jak jednak na ducha przystało rozpływa się a ja wylatuję poza taras. Jedną ręką udaje mi się chwycić barierki. Staram się wymyślić sposób, aby przenieść się z powrotem na ziemię, jednak nie wychodzi mi to. Nie mam też wystarczająco siły, aby podciągnąć się do góry. Za jakiś czas spadnę i roztrzaskam się o ziemię.
-Pomocy. – mówię przez łzy. Luka nie ma. Syn Apolla stoi i nic nie robi tylko się na mnie patrzy. – Proszę, pomóż mi.
-Po tym co zrobiłaś tylu niewinnym ludziom? Po tym jak zabiłaś Clarisse i Annabeth? Byłaś kimś wspaniałym. Jak widać potrafisz zmylić każdego człowieka. Co jeszcze przed nami ukrywasz? -pyta. – Albo wiesz co lepiej nie mów. Nie dawaj mi powodów, abym znienawidził cię jeszcze bardziej. – cofa się i opuszcza taras. Pewnie wróci do reszty.
– Luke?! – krzyczę. Staje przede mną, tym razem mogłabym bez problemu go uderzyć. – Pomożesz?
-Nie. – odpowiada. – To twoja walka. Nie moja.
-Więc po co tu jesteś? Aby mnie dobić? – ledwo słyszę te słowa. Luke by tego nie zrobił. On taki nie jest.
-Aby ciebie o coś prosić. – podchodzi bliżej i delikatnie dotyka mojej dłoni. Z początku myślę, że zaraz mnie zrzuci, on jednak tylko tak stoi.
-O co? – pytam przez łzy.
-O uwolnienie. – patrzy na mnie. Widzę w jego oczach coś czego wcześniej nie widziałam. Przez to, że stał się irytujący zamaskował jedną rzecz. Smutek.
-Od czego? Przecież cię tu nie trzymam.
-Kiedy twoja matka wybrała mnie na twojego ochroniarza dała mi życie, dopóki nie karzesz mi odejść. – teraz nie widzę w nim tylko ducha, czy ochroniarza. Widzę w nim małego Luka, który zawsze potrzebował czegoś czego nie mógł osiągnąć. – Z początku cieszyłem się, ale…
-…życie cię przerosło? – teraz wiem, że czuję to samo. On tylko kiwa głową. – Pozwalam ci odejść. Powrócić do Hadesu.
-Dziękuję. – patrzę na rozpływającego się przyjaciela.
Przez chwilę poczułam się jak kiedyś i uświadomiłam sobie, że zawsze mnie to wszystko przerastało. Nigdy nie było łatwo. Żyłam, ale jednocześnie byłam martwa.
Może już czas się puścić i zakończyć ten horror? Może pozbyć się Sali Luster raz na zawsze? Wiem, że powinnam to zrobić, ale to trudne. Wyciągam do góry drugą rękę, jednak nie odnajduję barierki. Moja lewa dłoń zrobiła się już czerwona i spuchła. Wiem, że dłużej tak nie wytrzymam.
-Mamo, proszę nie pozwól mi zginąć. – szepczę. – Będę już dobra. Zrobię co będę musiała, tylko nie pozwól mi spaść.
Przypomina mi się nocny koszmar o moich odbiciach. Jak chciałam dokończyć zdanie?
Co by się stało gdybym nie obudziła się?
Czy byłabym wstanie zniszczyć siebie?
Jeśli tak, to czemu teraz nie puszczam się?
Czemu nie pozwalam sobie spaść?
Czy jest coś co mnie tu trzyma?
Nie. Nie mam rodziny. Mój jedyny przyjaciel jest martwy. Nie mam zwykłego życia. Nie mam czegoś o co mogłabym walczyć.
Więc dlaczego nie chcę spaść?
Co mnie powstrzymuje?
Moje życie zawsze było koszmarem. Zawsze chciałam uciec gdzieś. Schować się, tam gdzie nikt mnie nie znajdzie. Zacząć płakać. Teraz mogę ten koszmar zakończyć. Nie tylko mogę, ale muszę. Czy tego chcę, czy nie i tak spadnę, więc po co to dłużyć i użalać się nad swoim życiem?
Aby zniszczyć Salę Luster muszę zniszczyć siebie. Kiedyś zapytałam się czy chcę to zrobić. Teraz znam odpowiedzi na wszystkie pytania.
Czy chcę być jak Kronos? Nie.
Czy chcę cierpienia innych? Nie.
Czy chcę zniszczyć salę luster? Tak.
Jestem dobra. Mimo moich korzeni jestem dobra. Przez wiele lat nie poddawałam się Kronosowi, więc czemu mam robić to teraz?
„To twoja walka. Nie moja.” powiedział Luke. On już przez swoją przeszedł. Postąpił słusznie. Uratował miliony. Uratował świat. On już był źródłem Kronosa. Aby zniszczyć Salę Luster, która jest tak jakby odzwierciedleniem Kronosa, muszę zniszczyć jej źródło. On był w stanie się poświęcić i zniszczyć siebie. Ja też jestem w stanie.
Biorę wdech, najprawdopodobniej ostatni w moim życiu i pozwalam sobie spaść.
Czuję wiatr.
Czuję spadek ciśnienia.
Czuję ból.
A potem nie czuję już nic.
CUDO, jak zawsze!!
PS: PIERWSZA
[przeklina jak rasowy drech] DLACZEGO TO JEST TAKIE CUDOWNE?!
Rozpłacze się. Nie zabijaj jej! Jest porąbaną córka Kronosa, ale nie zabijaj jej! Proszę! Nie chce, żeby opowiadanie się skończyło!
Wow. Na serio WOW!
Jak Io mówi „WOW”, to co JA mam powiedzieć? Temido, chyba muszę poprosić Cię o lekcje pisarstwa, bo moje tak zwane „opowiadania” schodzą na psy, a Twe osiągają niebiosa… Szczyty ideału…
MASZ TAKI NIESAMOWITY SPOSÓB SPRAWIANIA, ŻE RYCZĘ…
😀