Podejrzewam, że były setki opowiadań na ten temat. Nie wiem, jestem na blogu właściwie od niedawna. W każdym razie miałem pomysł, chęci i wenę żeby coś takiego napisać i napisałem (dość logiczne, prawda?). Nie będzie dalszej części, to opowiadanie jednoczęściowe. Skutki poniżej.
Wiał silny wiatr. Liście latały na wszystkie strony. Drzewa uginały się pod jego siłą. Zeus… Pokazuje swoją potęgę. To nie jest zbieg okoliczności. Wiatr wyśmiewa się ze mnie. Pan Niebios wie, że nie ma w jego królestwie miejsca dla takich jak ja – tych, którzy stracili wszystko, okazują słabość. Nawet wśród śmiertelników, do których należę. Co pozostało człowiekowi, który nie posiada już nic, co mógłby określić słowem „swoje”? Nie mam już domu, własnych rzeczy, ani rodziny. Odebrali mi wszystko. Za co? Dlaczego to musiało się tak skończyć? Czy naprawdę na to zasłużyłem?
Głupiec ze mnie. Powinienem być tam cały czas. Powinienem był bronić rodziny do upadłego. Czar Morfeusza uniemożliwił im własną obronę. A ja, jak głupiec pozostawiłem ich na pastwę losu.
Czy to jest szczęśliwe zakończenie? Czy naprawdę ważni są tylko zwycięzcy? Bohaterowie? Czy nikt nie wspomni o mnie, nieokreślonym herosie, który nie odznaczał się zbyt dużą sprawnością w jakiejkolwiek dziedzinie, ale bronił swojego miasta, Nowego Jorku, przed Kronosem? Który porzucił wszystko?
Upiorne budynki zdawały się śmiać mi prosto w oczy. Piętrzyły się, jakby nie miały końca. Niemal poziomy deszcz uderzał boleśnie w moją twarz. Oczy miałem zamknięte; wiatr nie pozwalał mi na otwarcie ich.
Gdybym tylko mógł, cofnąłbym czas. Co za ironia. Jedyna osoba, która jest w stanie w jakikolwiek sposób go kontrolować, została pokonana jeden dzień temu. Gdybym wiedział, że to pułapka zostałbym w domu. Może wtedy pokonałbym te drakainy, a moja rodzina wciąż by żyła?
Nie poddam się. Będę walczył. Pobiegnę tam o własnych siłach. Pobiegnę do Hadesu. Uduszę Cerbera gołymi rękami i wyciągnę stamtąd wszystkich. Może jeszcze nie jest za późno? Na pewno. Uda mi się. Ta jedyna rzecz w moim życiu, która się powiedzie. To jest ten dzień. Wiedziałem to.
Zacisnąłem pięści i ruszyłem przed siebie, na zachód. Krople wody rozbryzgiwały się na wszystkie strony, gdy wbiegałem w kałuże. Odbicie księżyca w jej tafli zafalowało niespokojnie. Czułem, jak przemakają moje lekkie tenisówki. Będę miał katar, to pewne. Nie dbałem o to. Liczył się tylko bieg.
Wieżowce Manhattanu znikały za moimi plecami. Dyszałem ciężko, ale nie odczuwałem zmęczenia. To nawet nie jedna setna drogi. Muszę przebiec całe Stany, aby dotrzeć do Requiem, a stamtąd do Podziemia.
Nie zatrzymałem się ani na chwilę. Deszcz przestał padać. Wyglądałem okropnie. Tenisówki prawie już się rozleciały, jeansy były podrapane, ubranie przemoknięte. To nic. Z nadzieją obserwowałem, wschód słońca. Apollo jakby celowo raził mnie nim w oczy. Jakby chciał mi odradzić podróży do krainy, z której nikt nie wraca.
Nadzieja. Tak, to jedyna rzecz, która mi pozostała. Jej mi nie odbiorą.
Przed oczyma przelatywały mi urywki z życia. Niewiele wspomnień, które przywoływałem z przyjemnością.
Święta u babci w Ontario. Wujek James oblał się wtedy sosem. Cały, nowy sweter do wyrzucenia. Babcia pocieszała go, że uszyje nowy. On nie był wściekły.
Pierwszy dzień na Obozie Herosów, dwa lata temu. Pierwsze siniaki po bitwie o sztandar. Nigdy jej nie zapomnę, tej pierwszej, zanim wszystko stało się poważne.
Omal nie potrącił mnie samochód. Ocknąłem się z wizji, ulotnych wspomnień. Biegłem dalej. Nie jadłem nic od wczorajszego obiadu. Czułem zmęczenie. Brzuch domagał się natychmiastowego posiłku. Nie było na to czasu.
Biegłem coraz dalej. Już dawno zrezygnowałem z biegu drogą. Chciałem stąpać po piaskach, pustkowiach. Słońce wciąż nie dawało spokoju, ale nadal czuć było zapach ozonu po nocnej burzy.
Poślizgnąłem się. Kostka chyba była skręcona. Zakląłem pod nosem, ale nie poddałem się. Wstałem i zacisnąłem zęby. Cała koszulka z Obozu Herosów była ubrudzona od błota. Ściągnąłem ją. Nie będzie mi już potrzebna, nie wrócę tam. Nasączona wodą zginęła gdzieś w mokrej ziemi, kałużach. To już nie była koszulka, tylko zwykła szmata w niczym nie przypominająca tego raju dla półbogów.
Kulejąc biegłem dalej, coraz bardziej wycieńczony. Jak żołnierz z Maratonu, aby ogłosić greckie zwycięstwo.
Minęły kolejne mile. Nie byłem w stanie trzeźwo myśleć. Nie wiedziałem, dokąd biegnę, ani czy w dobrym kierunku. Czarne plamy zatańczyły mi przed oczami, aby zaraz całkiem je zdominować. Padłem na ziemię.
Przez dłuższy okres czasu nie wiedziałem, co się stało. Widziałem tylko ciemność. Wtedy uświadomiłem sobie, że dotarłem do celu. Przebiec Stany Zjednoczone w kilka godzin? Właśnie tego dokonałem. Skorzystałem z szybszej drogi do Hadesu – zmarłem ze zmęczenia.
Nie wiedziałem, co się dzieje. Pamiętam tylko urywki. Barka płynąca leniwie po rzece, wrota, za którymi stała rada dyskutując o moim życiu. Decyzja była oczywista – zapomniano wszystkie moje dokonania, moje dobro. To się teraz nie liczyło. Ktoś, kto chciał wykraść duszę z grona umarłych zasługiwał tylko na Tartar. Widziałem obłąkane oczy członków mojej rodziny. Mogłem przeżyć resztę życia i trafić do nich, na Łąki Asfodelowe, albo nawet Elizjum. Wyciągnąłem rękę, ale zacząłem spadać w dół. Pochłonęły mnie piekielne płomienie.
Nie tortury były najgorsze. Prześladował mnie fakt, że mój ostatni cel, najważniejszy, za który zginąłem nie został wykonany. Zostałem rozdzielony na resztę życia od wszystkich, których znałem.
Głupcy z was. Uważacie swoje życie za nędzne, nieudane? A co mam powiedzieć ja? Ten, który nie tylko życie, a przynajmniej ostatni jego fragment miał beznadziejny, ale także i życie po życiu? Pomyślcie, co trwa dłużej – życie, czy śmierć? Śmierć jest wieczna.
Co tak stoisz, herosie? Życie ci nie miłe? Nie wierzysz mi na słowo, że będzie gorzej? Zawsze może być gorzej, więc żyj, póki możesz!
Niesamowite! Wspaniale piszesz! Nie wiem, czy ktoś już kiedyś napisał opowiadanie na ten temat, ale moim zdaniem ty zrobiłeś to genialnie!
[ERROR] Mózg mi się zlasował. To jest… nie, nie piękne, ale jakieś takie… taka żaróweczka w głowie. Pstryknięcie przełącznikiem. Zapalenie zapałki. Pierwszy czysty ton usłyszany po długim pobycie w miejscu całkowicie cichym. Blask słońca podczas częściowego zaćmienia.
Po prostu… cudowne.
Ja jak ktoś powie, że jest inaczej, to… olej gościa.
Mówisz, że jesteś na blogu od niedawna… Jakoś dziwnie sie czuje gdy nowi zaczynają pisać opowiadania. Tak jakoś nieswojo. Tak wszystko mi się burzy. Kilka razy już widziałam na stronie głównej twoje opowiadania, ale nie chciało mi się ich czytać. Bardzo Cię przepraszam! Piszesz genialnie. To opowiadanie wpędziło mnie w depresje… Nie mam pojęcia co powiedzieć. Całkowicie zgadzam sie z Arachne i Okeanosem. To jest BOSKIE.
on tak bosko pisze, bo ja jestem jego fanką, to logiczne, nie?
Piterr, nie będę ci pisać, że to genialne, bo ty to powinieneś wiedzieć 😀
Kciuk w górę!!!
Opko jest VERY GUD :D.