OD AUTORKI: Na początku chciałabym jak najmocniej przeprosić za długi czas oczekiwania (jeśli w ogóle ktoś czekał -.-) CD, ale, wbrew pozorom, w kwietniu i maju szkoła naprawdę potrafi wytorturować. Nie dość, że miałam mnóstwo sprawdzianów i prac klasowych, to do tego musiałam męczyć się nad opowiadaniem na konkurs i tracić nerwy przez co chwila pojawiające się testy diagnozujące. Na szczęście teraz już mam wszystko za sobą i w końcu trochę wolnego czasu, by kontynuować historię Willa i Jasmine. 😉
To opowiadanie dedykuję Chione, która dla wszystkich blogowiczów jest zawsze bardzo miła i uprzejma (co nie wyklucza pozostałych wielce sympatycznych osób), Grantinie, jednej z moich najlepszych przyjaciółek, Selene za jej naprawdę nieziemskie opowiadanie Perłowe Łzy, Nyx i Nemezis_xd za zarąbiste rozmowy na chacie (;D),Sog za to, że wysyłała mi fragmenty swojego boskiego opowiadania na Chatango oraz wszystkim, którzy skomentowali poprzedni prolog. Bardzo Wam dziękuję za miłe słowa, choć i tak uważam, że na nie nie zasługuję. 😉
Kurde, strasznie krótkie mi to coś wyszło. O.o
Z POŁUDNIA NA PÓŁNOC
Cz. 1.
Will:
Jedyną rzeczą, którą czułem, był okropny chłód. Jakby ktoś kłuł mnie małymi, lodowatymi igłami. Zacisnąłem zęby, aby straszne zimno nie przeszyło mnie na wskroś, lecz w końcu nie wytrzymałem.
Otworzyłem gwałtownie oczy.
Wokół mnie, zamiast drewnianych mebli i pomalowanych na pomarańczowo ścian, jakie są w domku Hestii, wznosiły się ogromne sosny i świerki, pokryte śniegiem. Ziemia również była pełna od białego puchu. Szybko zrozumiałem, że znajduję się w lesie.
Z trudem podniosłem się z miejsca. Wszystko mnie bolało: nogi, ręce, kark. Zupełnie jakbym właśnie wrócił z zawodów bokserskich, w których to JA brałem udział. A do tego ten straszny, przeszywający na wskroś chłód.
Rozejrzałem się dookoła. Wbrew pozorom, nie było tu żadnej żywej duszy. Ptaki nie śpiewały, leśne zwierzęta nie grzebały w śniegu, poszukując pożywienia. O ludziach już nie wspomnę. Jakby cała natura oprócz drzew i roślin zniknęła z tego miejsca. Miałem złe przeczucia. A co, jeśli to coś znaczy? Jeśli to jakieś… ostrzeżenie?
Poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła. Nagle las zaczął wydawać mi się strasznie upiorny. Cisza, mróz, postrzępione gałęzie. Jedynie ja tu byłem. Jedynie ja przeżywałem ten strach.
Ręce zaczęły mi drżeć. Oddech stał się płytki i nierówny. Teraz moim największym marzeniem było jak najszybsze opuszczenie tego miejsca.
Wtedy stało się TO.
Zza drzew wyłonił się cień. A właściwie COŚ podobne do cienia. W ułamek sekundy rzuciło się na mnie. Wylądowałem w śniegu. Pomimo zimna, jakie przeszyło teraz moje kości, w mgnieniu oka podniosłem się i zacząłem biec. Nie wiedziałem, gdzie dokładnie zmierzam, po prostu uciekałem od tego monstrum.
Niestety, byłem za wolny.
Czarne, zimniejsze niż lód palce zacisnęły się na mojej szyi. Początkowo nic się nie działo. Aż do momentu, kiedy zaczęły mnie dusić.
Próbowałem wyrywać się postaci, kopać ją, bić. Wszystko na próżno. Jej sylwetkę tworzyła czarna, gęsta mgła. Mogłem z bilion razy dawać ciosy potworowi, ale i tak będzie istniał.
Nagle poczułem, że jakiś płyn wypływa mi z ust. Na początku były to pojedyncze krople, później przeistoczyły się w strumyki. Krew. Moja własna krew.
Zacząłem tracić siły. Ostatkami mocy kopnąłem duszącą mnie postać w nogę. Jak zwykle – na nic. Świat powoli rozpływał mi się przed oczami. Oddech słabł. Koniec się zbliżał.
Ostatnią rzeczą, jaką usłyszałem , był brzdęk sztyletu i przerażający wrzask, który wstrząsnął całym lasem.
Gwałtownie wstałem z łóżka. Serce waliło mi jak młotem. Musiało minąć kilka chwil, zanim dotarło do mnie, że był to tylko sen. Ciągle jednak miałem przed oczami czarną sylwetkę potwora, wyciągającego do mnie swe upiorne ręce.
Zamrugałem oczami. Rozejrzałem się po domku Hestii. W ciemności niewiele można było zobaczyć, lecz zdołałem dostrzec czarne zarysy pojedynczych mebli. Szafa, kanapa, kominek. Właśnie, kominek… ogień już dawno wygasł.
Zerknąłem na łóżko Jasmine. Moja siostra właśnie sobie spokojnie spała, przykryta ciepłą kołdrą, z głową opartą na miękkiej poduszce. Oddychała głęboko i równomiernie. Nic nie wskazywało na to, że śnią jej się jakieś koszmary o upiornym pół-cieniu, pół-człowieku. Miała dziewczyna farta.
Spojrzałem na pusty kominek. Szare popioły leżały porozrzucane za szklaną szybą. Ze względu na to, iż tylko ja byłem tutaj obecny (nie licząc i tak w pewnym sensie nieobecnej, bo śpiącej Jaz), obowiązek rozpalenia ognia przypadł na mnie.
Wyciągnąłem rękę w stronę kominka. Wyobraziłem sobie wielkie, syczące płomienie, wzbijające się w górę, żar piekący niemiłosiernie skórę, złote iskry sypiące się z ognia. To wszystko miałem teraz przed oczami.
Otworzyłem powoli powieki. Kominek nie był już pusty – zamiast popiołów i węgla za szklaną szybą tańczyły teraz wesoło płomyki najprawdziwszego ognia. W domku od razu zrobiło się jaśniej i przytulniej. Ciepło, jakie roznosiło palenisko korzystnie wpływało nie tylko na samo pomieszczenie, ale i osób w nim przebywających. Niemal natychmiast poczułem znużenie. Następnie pogrążyłem się w przyjemnym, pozbawionym jakichkolwiek koszmarów, śnie.
Jasmine:
Śniło mi się, że zakochałam się w Bieberze.
Dobra, pomińmy ten temat.
Chodzi o to, że kiedy się obudziłam, zegar wskazywał szóstą pięćdziesiąt pięć. A o siódmej mieliśmy mieć śniadanie.
Niczym porażona prądem wyskoczyłam z ciepłego łóżka i jak torpeda dorwałam się do szafy z ubraniami. W pośpiechu założyłam pomarańczową koszulkę Obozu Herosów, legginsy oraz już dawno zużyte sandały, po czym prędko wybiegłam z domku Hestii.
Gdybym miała czas, na pewno przez jakieś dziesięć minut zachwycałabym się piękną, bezwietrzną pogodą, wręcz namawiającą do zagrania w siatkówkę czy badmintona, gorącym, letnim słońcem i bezchmurnym niebem. Niestety, pech chciał, iż zostały mi dwie minuty na dotarcie do jadalni.
W końcu, zdyszana i spocona w prażących niemiłosiernie promieniach słonecznych, wbiegłam do pawilonu. Wszystkie stoliki były już zajęte. Dzieci Afrodyty odcięły się od świata, jak zwykle robiąc sobie makijaż, którego prawdopodobnie nie zdążyły wykonać w domku. Aresiątka bawiły się nożami, podrzucając je niczym piłeczki żonglerskie. Potomstwo Hekate z nudów wyczarowywało z palców jakieś migoczące kształty, które najwyraźniej nie robiły na nich samych najmniejszego wrażenia (w przeciwieństwie do mnie). Reszta siedziała ledwo żywa na swoich miejscach, ziewając i od czasu do czasu zagadując swego towarzysza.
Szłam między stolikami, uważnie przyglądając się obozowiczom. Niektórzy na ułamek sekundy zwracali na mnie wzrok, jakby wypominając mi spóźnienie, lecz natychmiast powracali do swoich poprzednich czynności. Czułam się nieco nieswojo z myślą, iż wszyscy stroją fochy za moje kolejne dwudzieste piąte zaspanie w tym roku.
Po chwili stolik domku Hestii w końcu pojawił się w moim zasięgu wzroku. Już miałam przyspieszyć kroku, by nareszcie znaleźć się obok Willa i uwolnić od wszystkich tych spojrzeń, gdy nagle usłyszałam za sobą kpiący, donośny głos:
– Znowu zaspałaś, leniwcu?
Zwróciłam głowę w stronę, z której dochodził śmiech i ze złością odkryłam, iż była to Clarisse z domku Aresa. Patrzyła na mnie drwiącym wzrokiem, szczerząc zęby w szyderskim uśmiechu. Reszta jej rodzeństwa zajmowała się duszeniem chichotu.
Gdzieś w środku mnie rozpłynął mały płomyk wściekłości i goryczy, lecz natychmiast został zastąpiony przez kompletną niewiedzę, co ze sobą zrobić.
La Rue tylko to wykorzystała:
– Chyba jeszcze nigdy nie zrobiłaś czegoś pożytecznego, co? – Chichoty zrobiły się głośniejsze. – W ogóle nie jesteś nam potrzebna, tak jak ten twój głupi matoł Will. Nawet, gdybyście się nie urodzili, życie w obozie ani trochę nie uległoby zmianie.
Niczym słup soli stałam na marmurowej posadzce pawilonu, całkowicie nie wiedząc, jak odpowiedzieć. Jeszcze nigdy nikt się tak do mnie nie odezwał.
Przez dłuższą chwilę myślałam nad sensowną wypowiedzią. W końcu popatrzyłam w oczy Clarisse z wymuszonym gniewem, po czym powiedziałam:
– Może i nie jestem wam potrzebna, lecz nie oznacza to również, że przysparzam kłopoty.
Clarisse ryknęła śmiechem.
– Ha, no to teraz dowaliłaś, Winslet. Spójrz tylko… – nie dokończyła, gdyż do pawilonu wkroczył Chejron z Panem D. Wszyscy natychmiast przestali rozmawiać, włącznie z Clarisse. Centaur rozejrzał się wzrokiem po pawilonie, aż w końcu natrafił na mnie i La Rue. Uniósł jedną brew, po czym spytał:
– Jasmine? Clarisse? Macie mi może coś do powiedzenia?
Już otworzyłam usta, aby się odezwać, lecz córka Aresa natychmiast mi przerwała.
– Nic, psze pana… tylko takie małe pogawędki.
– W takim razie mogłybyście tak uprzejmie zająć się śniadaniem?
– Oczywiście, psze pana. – Clarisse po raz ostatni posłała mi szyderczy uśmiech, po czym posłusznie usiadła w normalnej pozycji i wbiła wzrok w instruktora. Mi jedynie pozostało pójść w jej ślady.
Spuściłam głowę i usiadłam przy stoliku Hestii, tracąc pogodny humor na cały dzień.
***
Po śniadaniu wszyscy udali się na zajęcia: szermierkę, łucznictwo, wspinaczkę, warsztaty i inne. Ja z Willem natomiast, nie mając nic innego do roboty, udaliśmy się nad staw.
Wciąż nie mogłam zapomnieć Clarisse i tego, co powiedziała. Wiem, że nie powinnam się tym przejmować, że to tylko głupie gadanie i tak dalej. Ale ja naprawdę wzięłam to sobie do serca i naprawdę czułam się zraniona. Clarisse uraziła mnie wypominając mi moje wady, jakby przez nie cierpiał cały obóz. Nawet nie wiecie, jak to boli.
Wraz z Willem usiedliśmy na pomoście. Wsłuchiwaliśmy się w szum trzcin poruszanych przez wiatr oraz kwoczenie kaczek. Wszystko było tak spokojne. Tak kojące.
Ukradkiem zerknęłam na mojego brata. Od samego rana wydawał się mi jakiś dziwnie małomówny. Jakby coś w sobie ukrywał. Nienawidziłam, gdy zastawałam go w takim stanie.
– Will? – odezwałam się po chwili. – Czy wszystko gra?
Chłopak wyglądał, jakby dopiero co przebudzono go ze snu. Spojrzał na mnie głupkowatym wzrokiem, lecz na szczęście zaraz odzyskał mowę.
– Co? Yyy… Tak, tak, wszystko porządku.
– Will – zaczęłam. – Naprawdę możesz mi zaufać. Nic nie wygadam. Czy ja coś kiedyś wygadałam? No sam powiedz.
– Nie, ale… ale ja na serio nic nie ukrywam. Tylko tak jakoś się zamyśliłem.
Zmarszczyłam brwi. Od razu wiedziałam, że kłamie. Że jednak coś go nęci. I że jak zwykle nic mi nie powiedział.
– Will, proszę…
Nagle mój brat bliźniak wstał z pomostu.
– Jaz, słuchaj… Właśnie zapomniałem czegoś wziąć z domku… plecaka… nieważne, muszę lecieć.
– WILL! Nie kryj nic przede mną! – Ale zanim zdążyłam go zatrzymać, on już popędził w stronę naszego domku, pozostawiając mnie samą wśród trzcin i ciemnej tafli stawu.
***
Nadeszła pora ogniska. Na trybunach nie było jeszcze prawie nikogo poza jakimiś nielicznymi osobami. Stałam przy kręgu ułożonym z kamieni, chodząc w tą i z powrotem w czekaniu na Willa.
W końcu mój brat bliźniak pojawił się na horyzoncie, niosąc pokaźny stosik suchych gałęzi, drewna i zniszczonych gazet. Położył to wszystko w środku „kamiennego” pierścienia, po czym dotknął palcem jednej z grubszych gałęzi. Natychmiast na drewnie pojawił się mały, złoty płomyczek. Po chwili zaczął się stawać coraz większy i większy, aż w końcu drobny ognik przeistoczył się w gorący żar co chwila wypinający swe płomienie jak najwyżej ciemnego, nocnego nieba.
Usiedliśmy na trybunach znajdujących się najbliżej ogniska, by w razie czego je kontrolować. Zastanawiałam się, czy Clarisse nadal powiedziałaby, że jesteśmy do niczego. W sumie byłoby to bardzo prawdopodobne – w końcu wszyscy nie uważają rozpalania ognia za niezbędne do przeżycia… no, chyba, że nocujesz w jaskini.
Po kilkunastu minutach zaczęło przybywać obozowiczów. Poszczególne grupki osób, najczęściej zgranych kumpli, zajmowały wybrane miejsca. Gdy wszyscy już się zebrali, nadszedł Chejron, który przykucnął (jeżeli konie w ogóle mogą kucać) koło paleniska, zerkając co chwila na domek Aresa, patrząc, czy przypadkiem się nie wydurniają.
W końcu zabrzmiał pierwszy dźwięk gitary. Po chwili przeistoczył się w chwytliwy podkład do utworu.
Śpiewaliśmy najróżniejsze rodzaje piosenek, jakie istniały: od wesołych, żwawych kawałków, wręcz namawiających do wystukiwania rytmu po smutne, wolne kołysanki, przy których kiwaliśmy się na boki jak pijani. Płomyki ognia dosięgały nawet czterech metrów.
Nie wiem jak inni, ale ja uwielbiałam ogniska. Nie dlatego, że piekliśmy kiełbaski i ogólnie mogliśmy się wyluzować, ale za to, że cały obóz czuł się jak jedna, wielka rodzina. Nikt na nikogo nie wrzeszczał, nie robił przykrości, ani nie wywyższał ponad pozostałych. Wszyscy traktowali się równo, fałszując piosenki i nakładając na kije pianki. Tworzyła się wesoła i przyjemna atmosfera. A my sami zachowywaliśmy się jak bracia i siostry. Może inni tego w ogóle nie zauważają, ale dzieci Hestii tak. I są w przekonaniu, że w większym raju już nie mogły się znaleźć.
Nagle przestałam śpiewać. Moją głowę przeszył ostry ból, taki, jaki zazwyczaj czuje się podczas startowania samolotu. W uszach zaczęło mi dzwonić. Coś się zbliżało. Coś dziwnego.
Spojrzałam na Willa. Ku mojemu zaskoczeniu, on także zatykał uszy zaciskając zęby. I nie tylko on. Wszyscy krzywili się z bólu i wbijali wzrok w mały punkt powoli spadający z nieba i powiększający się w miarę zniżania.
Nagle wszystko otoczył jasny, srebrny blask. Zamknęłam oczy, by nie oślepnąć. Ból zwiększył się milionkrotnie. Czułam się, jakbym bez żadnego kombinezonu czy butli tlenowej zanurkowała w najgłębsze czeluści oceanu.
Wtedy wszystko ustało.
Blask zrzedł. Moja głowa przestała eksplodować.
Odważyłam się otworzyć powieki.
Moim oczom ukazał się najpiękniejszy rydwan, jaki kiedykolwiek widziałam.
Cały pojazd wykonany był z czystego srebra i ozdobiony ślicznymi, misternie wykonanymi wzorami z motywami nocnego nieba. Do powozu zaprzężone były dwa przepiękne, białe rumaki, i dałabym głowę, że ich sierść od czasu do czasu połyskiwała srebrem. Wokół rydwanu migotały od czasu do czasu małe błyskotki, pozostałe po nagłym przebłysku blasku, dodające jeszcze większego uroku rydwanowi.
Lecz największe wrażenie robiła kobieta w nim siedząca.
Miała na sobie zwiewne, białe, srebrne i złote szaty, zgrabnie leżące na jej ciele. Na głowie miała coś w rodzaju długiego welonu, lecz w żadnym stopniu nie przypominał tego, jaki noszą panie młode w dniu ślubu – ten wykonany został z delikatnego, nieprzezroczystego, srebrnego materiału z wyszytymi różnymi wzorami, których nie dałam rady rozpoznać. Chustę przytrzymywał diadem z wyrzeźbionym półksiężycem. Skóra kobiety była subtelna i blada, lecz nie chorobliwie cienka – po prostu jasna. A oczy – oczy, niczym dwa małe księżyce w pełni błyszczały pod długimi rzęsami.
Postać zsiadła z rydwanu. Rozejrzała się po wszystkich obozowiczach, nagle zatrzymując wzrok na Chejronie, który obserwował wszystko z niemym zdziwieniem i zaskoczeniem.
– Selene – wymcknęło mi się. – Jesteś Selene. Boginią i uosobieniem Księżyca, patronką praktyk magicznych i stanu zdrowia, siostrą Heliosa i Eos.
Selene jednak nic nie odpowiedziała. Spojrzała tylko na mnie i Willa swymi srebrnymi oczami, po czym powiedziała:
– William i Jasmine Winslet?
Wytrzeszczyłam gały, spoglądając na mojego brata, któremu również odjęło mowę. Niepewnym krokiem zeszliśmy z trybunów i uklękliśmy przed boginią.
Ta jednak uśmiechnęła się i wskazała ręką na rydwan.
– Na co czekacie? Bogowie was wzywają. A musicie jakoś do nich dotrzeć.
CDN.
Łał super opko. Czekam niecierpliwie na następną część.
świetne pisz dalej, bo inaczej się zaciukam XD
Nie zabijać za błędy stylistyczne i językowe, gdyż pisałam to w niedzielę o 11 w nocy i od razu jak skończyłam to wysłałam, nawet tego czegoś nie sprawdzając. >.<
Te opko jest suuuper PALLAS, JA PĘKAM Z ZAZDROŚCI!!!!!!!! TO JEST JEDNO Z NAJLEPSZYCH OPEK NA TYM BLOGU!!!!!!!!!!!!!!! I dziękuję za dedykę 😀 😀 😀 😀
Czekam na CD :*
Przesadzasz. Naprawdę na tym blogu są o wiele lepsze cuda od moich wypocin.
Znalazłam aż… jedną literówkę i jeden zgubiony przecinek! („Kwakanie” nie „Kwoczenie”!) 😀
Co do treści… Magicznie ciepła, piękna, łagodna… Cudowne opisy zapierają dech w piersiach… Całość jest jeszcze lepsza od tego wysłanego mi fragmentu 😀
Dzięki, Bog. 😉 Fakt, pisanie wyrazów dźwiękonaśladowczych w formie rzeczowników nigdy mi jakoś nie szło. ;d
PALLAS ATENO, JESTEŚ GE-NIA-LNA!!!!!!! LOFFCIAM TWOJE OBRAZKI I OPKA! WSZYSTKIE CĄ CUDOWNE!!! 😉
POZDRAWIAM
CHIONE
Przesadzasz, i to bardzo.
Treść= [ERROR: brak odpowiedniego słowa wyrażającego tak przeza***istą przeza***istość]
Śniło jej się, że zabujała się w Bieberze? XD UWAŻAJ, BO JAK NIE POPRAWISZ BŁĘDÓW JĘZYKOWYCH, TO CIEBIE TEŻ TO SPOTKA I TO NA JAWIE!!!
WYPIER*** POWTÓRZENIA, ALBO SPUŚCIMY NA TWOJE MIASTO BOMBĘ WODOROWĄ!!!
Bardzo dziękuję za krytykę. 😉 Swoim komentarzem naprawdę pomogłaś mi w pisaniu, Arachne. 😉
juz ci to mowilam na chacie, ale jeszcse raz powtórze: to jest swietne 😀
Dzięki… :>
A co do Biebera – też chciałam, aby Jasmine również się przyśnił jakiś koszmar, ale żeby nie był proroczy, tak jak u Willa… no więc proszę. ;D
Jakby to ują Andrzej Pilipiuk? „Na jej twarzy zagościł szczery słowiański uśmiech.”
Takie opowiadania w których bohaterowie są z pozoru nie potrzebni społeczeństwu to moje ulubione. 😀
Pisz cd tak szybko jak możesz! 😀
Dawaj dalej xd haha napisałam się, ale wenflony zupełnie mi to uniemożliwiają ;<
O MÓJ BOŻĘ (APOLLO) ODDAWAJ TALENT I PISZ JUZ TERAZ NASTĘPNA CZĘŚĆ BO NIE WYTRZYMAM NOOO!!! proszę ładniee… ODDAWAJ TALENT KOCHANIUTKA! TO NAPAD !!