Jednoczęściowe opko. Tak jakoś mnie naszło.
Wstaję rano. Wymacuję butelkę wody przy łóżku i próbuję się napić, ale źle ją odkręcam, a cała zawartość opakowania ląduje na podłodze. Klnę pod nosem. Siadam i opieram się plecami o ścianę. Zerkam na zegarek- 6:23. Eva byłaby ze mnie dumna. Zazwyczaj budzę się o siódmej. Patrzę na jej łóżko. Jest puste. Gdzie ona znowu polazła? Trzeba być naprawdę nie normalnym, by wstawać tak wcześnie. Zrzucam kołdrę i syczę z zimna. Moje stopy lądują na szorstkim dywanie. Wstaję i powoli ruszam stronę szafy. Zatrzymuję się przed brzydkim meblem ze sklejki, który stoi obok drzwi. Przez chwilę wpatruję się w niego beznamiętnym wzrokiem. Wyciągam rękę by go otworzyć, ale Eva wchodzi do pokoju i uderza mnie drzwiami.
– Boże! Przepraszam! Nic ci nie jest?
– Nie. Wszystko ok.- odpowiadam szybko.
– To dobrze.- mówi siadając przy biurku tuż koło mnie.- Wiesz, co? Pościelę ci łóżko w przeprosiny.
– I tak byś to zrobiła.- mówię otwierając szafę. Wyciągam pierwsze lepsze ubrania i wkładam je powoli. Przyłapuję się na tym, że wpatruję się w skarpetkę. Szybko się otrząsam i po chwili już ubrana wiążę moje brązowe włosy w niedbały kok. Sznuruję trampki i spoglądam wyczekująco na Evę, która składa kołdrę w równy kwadrat, a następnie chowa ją do łóżka.
– Idziemy na śniadanie?- pytam.
– Oczywiście, że tak. Wytniesz karteczki?
Przytakuję. Sięgam po nożyczki i wycinam małe kwadraciki z nadrukowanymi datami i napisem „śniadanie”. Wychodzimy z pokoju. Idziemy przez pomalowany na pomarańczowo korytarz. Następnie skręcamy w lewo i schodzimy po schodach do stołówki. Po drodze witamy wychowawcę. Na miejscu biorę do ręki szklankę i widelec. Nalewam herbaty do szklanki i siadam do stolika, na którym stoi cukier. Sypię dwie łyżeczki, a następnie mieszam to widelcem i piję duszkiem. Po chwili wracam do pokoju. Wszystko wydaje się mi widziane przez mgłę. Nie wiem co robię. Zupełnie jakby ktoś kierował moimi ruchami. Patrzę na zegarek- 7:45. Czas do szkoła. Juhu…
Czekam na Evę. Ona ubiera kurtkę mimo, że jest już koniec kwietnia. Gdy już ma na sobie beżowy płaszcz wychodzimy z pokoju, a ja przekręcam kluczyk w drzwiach. W milczeniu idziemy do szkoły. Rano zawsze milczymy, jakby każde słowo zaburzało spokój. Oprócz sporadycznych koniecznych wymian krótkich zdań, nie odzywamy się za często. W szkole to się zmienia. Eva lata tu i tam. Wszędzie jej pełno. Krzyczy, tańczy i śmieje się. Ja natomiast spokojnie chodzę pod salę i rozmawiam ze znajomymi. W szkole mam Ann, a Ev po szkole. Tak jest dobrze.
Dochodzimy do białego budynku, który można pomylić z psychiatrykiem, gdyby nie logo szkoły na bocznej ścianie. Duża czerwona sowa nad książką i napis „ Szkoła im. Williama Szekspira”. Co roku zadręczą nas quizami i konkursami na temat Szekspira i jego twórczości. Raz nawet miałam piąte miejsce… Budynek jest w kształcie odwróconej litery „L”. Do tego dobudowano salę gimnastyczną połączoną ze szkołą wąskim korytarzem.
Otwieram drzwi od „psychiatryka” , a jakiś chłopak wbiega przez nie przede mną mrucząc „dzięki”. Kręcę głową zniesmaczona. Dzisiejsze czasy. Trudno.
Wchodzę do budynku. Dziesiątki osób kręcą się po korytarzu w nieskoordynowany sposób, co przyprawia mnie o ból głowy. Nie cierpię tego miejsca. Przygniata mnie tłokiem, hukiem. Samo oddychania tutaj wydaja mi się trudne. Ignoruję nakaz zmiany obuwia i od razu idę na drugie piętro, gdzie mam historię. Tam spotyka moją klasę. To dziwne, bo wszyscy się w miarę lubimy, a mimo to nienawidzę wszystkich z wyjątkiem Ann, która siedzi pod ścianą ze słuchawkami w uszach. Obok niej stoi Lena, która jak pies chodzi za nią gdziekolwiek tamta pójdzie. Witam się z nią i prowadzimy luźną rozmowę, w której narzekamy na nauczycieli i omawiamy naszą ostatnią zdobycz w księgarni. Minuty szybko uciekają i słyszymy dzwonek na lekcję.
Posłusznie ustawiamy się przed klasą, ale nie przerywamy naszej konwersacji dopóki pani Lourence nie otwiera drzwi. Wchodzimy do klasy rzucając sobie porozumiewawcze spojrzenia. Pani Lourence ma wielkiego pieprzyka na policzku. Całą lekcję nie mogę przestać się na niego patrzeć. W sumie jest tak od początku roku szkolnego, ale ostatnio mam wrażenie, że jakoś jej urósł. Bite czterdzieści pięć minut gapię się na jej policzek co niezwykle umila mi oczekiwanie na koniec lekcji. Rozlega się dzwonek. Z ulgą pakuję teczkę i piórnik. Pędem wychodzę z klasy i zajmuję miejsce na ławce. Ann szybko do mnie dołącza. Siedzimy przez chwilę i prowadzimy niezobowiązującą rozmowę.
Nagle słyszę krzyki. Wielki huk, błyski i ogień. Całe boczne skrzydło eksploduje. Szyby pękają raniąc wszystkich dookoła. Czuję jak miliony drobnych szkiełek wbijają mi się w plecy, a gorąca krew spływa intensywnie w dół. Dotykam ran i syczę z bólu. Widzę jak ludzie z przerażeniem uciekają na boki. Ktoś wrzeszczy, ale za chwilę pochłania go ogień. Przez ułamek sekundy nie mam pojęcia co robić. Zbieram się jednak w sobie i ciągnę Ann za filar podtrzymujący strop. Kolejny huk. Widzę wrzeszczącą rudowłosą dziewczynę, ale z przerażeniem odkrywam, że ogłuchłam. Jakiś chłopak robi to samo co ja i chowa się za filarem po drugiej stronie korytarza. Widzę strach w jego oczach. Nie wiem czemu patrzę prosto w jego rozszerzone źrenice i próbuję mu powiedzieć „ wszystko będzie dobrze”, ale raczej nie będzie. Chłopak się potyka, a jego nogawka zapala się jasnym płomieniem.
Ogień dociera również do nas. Ogarnia mnie fala ogromnego gorąca. Jest gorąco jak w piekle. Strasznie. Przyciskam do siebie Ann próbując ochronić ją przed płomieniami. Posyła mi rozpaczliwe spojrzenie. Jeszcze tylko chwila. Mam nadzieję.
Wydaję z siebie stłumiony okrzyk, gdy języki ognia muskają moje ręce. Rany na plecach dokuczają mi coraz bardziej. Czuję jakby ktoś mi zaciskał gorset na gołej skórze. Blask mnie oślepia, lecz mimo wszystko widzę i czuję jak moje ręce pokrywają się krwią sączącą się z pleców Ann. Jeszcze chwileczkę. Próbuję przekonać samą siebie. Płomienie jednak trawią wszystko. Zaczynamy się dusić dymem. Rozpaczliwie szukam jakiejkolwiek drogi ucieczki, ale nic nie widzę. Łzy napływają mi do oczu. Jeśli miałabym umrzeć to nie tak! Nie chce spłonąć! Nie chcę! Zbieram się w sobie i mobilizuję wszystkie siły. Wytężam wzrok. Widzę cieniutką ścieżkę nie dotkniętą przez płomienie. Nie mam pojęcia jak to możliwe.
Nie zastanawiam się długo. Biorę duszącą się Ann za rękę i biegiem ruszam między płomieniami. Żar jest prawie nie do zniesienia. Czuję kropelki potu skapujące mi z czoła. Kawałek. Jeszcze kawałek. Dostajemy się na schody prowadzące na parter. Tutaj się tak nie pali. Z ulgą łapię oddech. Dalej prowadzę półprzytomną Ann w dół. Powoli odzyskuję słuch. Dochodzą do mnie odgłosy cierpienia i próśb o pomoc. Ludzie wrzeszczą, gdy płomienie pochłaniają ich ciała. Tak mi przykro, ale nie mogę wam pomóc. Mimo, że nienawidzę tego miejsca. Żałuję, że tak się stało. Wszystko teraz płonie. Dziesiątki młodych ludzi trawią się w ogniu, a ja ciągnę moją przyjaciółkę próbując wydostać się tego piekła. Jesteśmy już na parterze. Tutaj łatwiej się oddycha, ale skutki wybuchu się ogromne. Z szafek zostały jakieś ruiny. Ławek już nie ma. Wszystko jest osmolone. Ogień też jest mniejszy i zaczyna się wycofywać w głąb korytarza, pochłaniając wszystko. Jedyne co nie spłonęło to stoły tenisowe. Drzwi na balkon są nadpalone, ale nie do końca mocno by móc się przez nie wydostać. Zaraz! Stoły, okno, stoły, okno.
-Ann, posłuchaj mnie.- mówię patrząc jej w oczy.- Położę cię na schodach i spróbuję wybić szybę. Nie ruszaj się. Dobrze?- kiwa głową.
Biorę głęboki oddech i szybko ruszam w stronę zgiętego na pół stołu tenisowego. Ma metalowe obicia. Mam nadzieję, że dam radę. Łapię stół przez bluzkę. Biorę szybki rozpęd i ciskam stół prosto w szklane drzwi. Modlę się o to by zadziałało. Stół pędzi w tamtą stronę. Wstrzymuję oddech i w skupieniu wpatruję się w szybę. Raz, dwa, trzy… Powoli odliczam. Cztery, pięć, sześć… Jeszcze tylko kawałek. Siedem, osiem, dziewięć… dziesięć… jedenaście! Stół wjeżdża w drzwi, a szyba pęka. Szybko składam jakąś modlitwę do jakiegoś boga. Biegnę do Ann. Chwytam ją i przeciskamy się przez dziurę w drzwiach.
Biorę oddech. Powietrze jest tak chłodne, że czuję jakby miliony małych igiełek lodu wżynały się mi w gardło. Idziemy jeszcze kawałek. Kładę Ann na ławce. Widzę jak dygocze. Rozglądam się dookoła. Mój wzrok zatrzymuje się na czymś co kiedyś było moją szkołą. Teraz jest budynkiem, który wygląda jakby zaraz miał się zawalić. Słyszę sygnał karetki. Od razu biegnę w tamtą stronę. Wrzeszczę coś i wskazuję ręką na Ann. Cała adrenalina ze mnie uchodzi. Zaczynam widzieć w normalnych kolorach. Teraz zauważam skutki eksplozji. Szkoła to jeden wielki gruz. Patrzę jak strażacy ratują ocalałych. Nie ma ich za dużo. Spoglądam na chłopaka w nadpalonej koszulce, który ma poparzoną rękę i ledwo trzyma się na nogach. Czarnowłosa dziewczyna siedzi pod kocem w samej bieliźnie płacząc żałośnie. Widzę jak pielęgniarze prowadzą mdlejącą Ann do karetki. Natychmiast do niej podbiegam. Próbują mnie od niej odciągnąć, ale dopiero gdy lekarz zapewnia mnie, że nic jej nie będzie odchodzę.
Jakiś chłopak okrywa mnie kocem i prowadzi, a potem sadza na ławkę. Patrzę na niego i rozpoznaję, że to Jamel. Znam go tylko przelotnie, ale jego obecność dodaje mi otuchy. Cieszę się, że ktoś jeszcze przeżył to piekło. Rana na placach boli piekielnie, a na rękach wyskoczyły mi bąble od poparzeń. Zaraz pójdę do lekarza. Jednak teraz wolę odpocząć. Oddycham powoli delektując się chłodnym powietrzem. Patrzę na Jamela, który mamrocze coś pod nosem.
– Co mówisz?- pytam.
– Nic takiego… Po prostu nienawidzę bogów.
To jest… magiczne. Piękne opisy, błędów brak (poza jednym rozdzielonym wyrazem, kilkoma powtórzeniami i jedną literówką) magiczna atmosfera… Nie ma słów, by to opisać – jest równe opowiadaniom Arachne… Powrót Io w wielkim stylu
like it!
Genialne opowiadanie – brak mi słów!
Zgadzam się z przedmówczyniami, jednak zrobiło mi się przykro, że tyle nastolatków zginęło. Zrób może drugą część w której wszystko wyjaśnisz.
Opowiadanie rewelacyjne.
Nie, druga część zniszczyłaby cały urok…
I’m lovin’ it! 😀
Świetne. Uwielbiam w twoim opowiadaniu tempo akcji. Cudnie!!!
Ogień, ból i cierpienie. Co cię natchnęło do tego opowiadania?!! Nie mówię, jest genialne, fantastyczne, wspaniałe, ale co sprawiło, że coś takiego rozkwitło twojej głowie?!!
Nie mam pojęcia. Po prostu chciałam napisać paro częściowe opko, ale chyba tak jest lepiej. Dzięki za wszystkie komentarze
Taki dobitny koniec… Mądre, pełne barwnych i dokładnych opisów, ale nie nudzące opowiadanie… Uwielbiam to!
I like it *h*
*powolne klaskanie z wyrazami uznania* Ehh… I’m lovin’ it! Powinnaś pisać pełno „jednoczęściówek”.