Łzy spływające po policzkach Nica błyszczały w świetle księżyca. Usta miał zaciśnięte, brwi zmarszczone.
-To twoja wina!- wrzasnął trzęsąc się ze wściekłości. – Gdyby nie Twój krzyk, nie zginęłaby!
-Spadaj- odpowiedziałam dusząc w sobie łzy. Chciałam uciec od tej kłótni, ale wiedziałam, że to nie rozwiązanie.
-Nie masz prawa tutaj przebywać- kontynuował.- To hańba dla obozu. Tiara była wspaniałą przyjaciółką i uczestniczką obozu!
W tej chwili nie wytrzymałam. Uderzyłam chłopaka w twarz. Przewrócił się na piasek i chwycił za policzek. Byłam zadowolona ze swojego działania.
-Odwal się, idioto!-krzyknęłam łkając.-Czuję się gorzej od ciebie, więc odpuść!
Zanim zdążył się podnieść pobiegłam wzdłuż plaży wystarczająco daleko, by nie zaczął gonić.
Po raz pierwszy od śmierci przyjaciółki wybuchłam płaczem. Wcześniej z trudem się powstrzymywałam. Usiadłam nadal krztusząc się i dysząc. Obwiniałam się za dzisiejszy incydent. Położyłam się na wilgotnym piasku. Z głośnym biciem serca zapadłam w niespokojny sen.
***
Gdy rankiem obudziłam się, poczułam straszny chłód. Mimo początku lata zimno wyjątkowo dawało się we znaki. Wyplułam trochę piasku, którego nabrałam w usta podczas snu. Ciekawa jestem, czy rodzice szaleją ze strachu. Nie wątpię, lecz to najmniejsze zmartwienie.
Nagle skamieniałam. Na horyzoncie coś się wyłoniło. Z pewnością nie był to statek. To wyglądało jak… wyspa! Od strony morza usłyszałam dziwne, głośne krzyki i inne niepokojące głosy. Niezmiernie zaniepokoiło mnie to, dlatego postanowiłam powiadomić kogoś z obozu.
Odwróciłam się i rozległo się głośne chlupanie. Nawet nie zamierzałam się obejrzeć, wzięłam nogi za pas i popędziłam do obozu z niesamowitą prędkością. Podczas biegu chlupoczące coś zbliżało się coraz bardziej, rycząc jak stary odkurzacz babci Jennifer. Gdy już myślałam, że już mnie schwyci, wpadłam na Juliusa.
-Gdzie byłaś? Wszystko gra? – zapytał uprzejmie. Uśmiech nie znikł z jego twarzy od poprzedniego dnia. Mimo udawanego spokoju wyczułam niepokój i zdenerwowanie.
-Zaprowadź mnie do Wielkiego domu – odrzekłam energicznie potrząsając jego ramieniem.
***
-Rzeczywiście. To bardzo istotna nowina – przyznał Chejron gładząc gęstą, kasztanową brodę. Co chwilę rzucał znaczące spojrzenie w kierunku grupy młodych ludzi. – Ostatnio znika z obozu coraz więcej herosów…
– Czy naprawdę nie możemy nic zrobić? – odezwał się jeden z bliźniaków domku Hermesa.
-Oczywiście, że tak! Przygotować broń! Misja rozpoczęta! – zarządziła dziewczyna z domku Aresa.
-Nie, Clarisse. Musimy opracować plan. Nie pozwolę, by zginęły kolejne, niewinne dzieci.
-To niedobra decyzja! Trzeba zacząć działać! – mruknęła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Chejron zignorował ją i zwrócił się do dziewczyny o szarych oczach.
-Annabeth, potrzebujemy planu! Sporządź go z resztą Twojego domku. – poprosił centaur. W oczach dziewczyny tliła się zarozumiałość. Odrzuciła włosy do tyłu i przenosiła wzrok na grupowego domku Hadesa, Nico, który nie wydawał się być ani trochę zainteresowany dyskusją. Widziałam jak wszyscy zebrani z uwagą słuchają Chejrona. Nie zważając na to wyszłam z Domu. Spacer dobrze mi zrobi. Po kilku minutach zatrzymałam się przy stajni pegazów. Nie przepadam za końmi (z wzajemnością), lecz czułam, że powinnam tu wejść. Lekko uchyliłam drzwi i bezgłośnie wślizgnęłam się do środka.
-Och, przestań się wahać! – usłyszałam. Niewątpliwie była to kobieta, gdyż po chwili sopranowy głosik znów się odezwał. – Czasu zostało mało!
Cicho skuliłam się za stogiem siana i nasłuchiwałam. Nastąpiła wymiana zdań, których słów nie zdołałam rozróżnić pośród dźwięku łamanej słomy. Nagle rozległ się histeryczny, piskliwy śmiech i stało się coś strasznego. Ze stajni uciekły wszystkie pegazy, a ona sama stanęła w płomieniach
-Cholera! – zaklęłam. Jedyne, co mi pozostało ,to odkryć tożsamość sprawcy. Chwyciłam stojące w kącie widły i wyjrzałam zza rogu. Nie myliłam się. Przede mną stała szczupła brunetka rozkazująca postawnemu mężczyźnie, który lekko prześwitywał. Bez wątpienia był to Taraksippos, zły duch wywołujący u koni strach i panikę. Zanim zdążyłam ich zaatakować rozpłynęli się, a ja uświadomiłam sobie, że stoję w środku wielkiego ogniska.
***
Zakryłam nos chustką, bym mogła oddychać , parząc skórę i podpalając ubrania wyskoczyłam ze stajni. W drodze do Wielkiego Domu wskoczyłam do jeziora, w celu ugaszenia płomieni na bluzce i spodniach. Na dalszą część zebrania przybiegłam z prędkością światła. Musiałam przyciągać uwagę reszty, gdyż wytrzeszczałam oczy, a moje ciuchy jeszcze dymiły.
Z poważnych i nieco zniecierpliwionych min wyczytałam, że właśnie przerwałam zażartą dyskusję. Clarisse wrogo łypała oczami , zaś Annabeth przeszywała mnie wzrokiem spod nachodzącej na twarz czupryny. Nie zauważyłam Nica. Jego krzesło leżało przewrócone w kącie ze złamanym oparciem. Spostrzegłam Juliusa, który marszczył brwi i nerwowo postukiwał butami o podłogę.
-Stajnia w pożarze, pegazy uciekły – wydusiłam ledwo słyszalnym głosem. Zaszokowani, krzyczący herosi wybiegli z budynku by ugasić płomienie, jednak Clarisse natychmiast podbiegła do mnie i podniosła trzymając za kołnierz bluzki.
-Co ty, mała cholera, zrobiłaś? – zasyczała piorunując wzrokiem. Jej tłuste, karmelowe włosy aż się prosiły do rąbnięcia pięścią w łeb. Tak uczyniłam wyszarpując się z uścisku. Może i moja sprawność fizyczna nie jest na zadowalającym poziomie, jednak udało mi się oddalić by prześladowczyni odpuściła. W oddali widziałam dym, słyszałam herosów wołających o więcej wody.
***
Następny tydzień był bardzo dziwny. Coraz więcej obozowiczów znikało. Wyrocznia, Rachel, nie wspomogła nas ani jedną przepowiednią. Panował niepokój, a Chejron nie chciał wywołać paniki. Codziennie słyszałam rozmowy o tajemniczych zaginięciach. Młodszym zbierało się na płacz, gdy wspominało się o takich sytuacjach. Niektórzy herosi ćwiczyli walkę intensywniej niż zwykle. Posiłki spożywano w zupełnej ciszy. Gry w Bitwę o sztandar zaprzestano. Grupowi spędzali noc3e obmyślając plan. Wbrew zachowaniu każdą osobę przerażała możliwość, że następną będzie właśnie ona.
Kilka dni później, wyjątkowo ciepłego, czerwcowego wieczoru, podczas ogniska nareszcie ogłoszono wnioski i efekty pracy. Przed nami wystąpiła szarooka blondi od Ateny:
– Zapewne większość z was już się domyśla, że koniecznością jest… misja – wyszeptała ze zgrozą, a wszyscy wstrzymali oddech. Annabeth mówiła z żalem w głosie. – To nie misja taka, jak poprzednie. Ta będzie najniebezpieczniejszą dotychczas. Zgłaszanie się na ochotnika to teoretycznie samobójstwo.
Wokoło zawrzało, usłyszałam przerażonych herosów i nieszczerze podekscytowanych dzieciaków Aresa. Zdziwił mnie fakt, iż po policzku grupowej Ateny spływała srebrzysta łza.
Wiem, że wielu z was zginie – powiedziała łamiącym się głosem zaciskając pięści. Starała się zdusić płacz. – Tak jak to się stało w zeszłym roku.
I wszystko jasne. Niedawna wojna. Straciła przyjaciół.
-Za chwilę nastąpi trudny wybór. – wbiła wzrok w ziemię. – Możecie osądzić o swoim losie lub my zadecydujemy o waszym udziale.
Zniknęła z pola widzenia zanim wybuchła płaczem. Natychmiast jej miejsce zajął Paul Furson, grupowy domku Demeter.
– W wyprawie udział weźmie 5 herosów – chłopak oznajmił. – Czy są jacyś chętni?
– To droga na śmierć – przypomniał Chejron.
Zapanowała głucha cisza. 5 dzieciaków zginie. Jest to prawie pewnie. Wiedziałam, że nikt nie jest na to bardziej przygotowany niż… – JA! – krzyknęłam wychodząc na środek. – Zgłaszam się!
Zauważyłam błyszczące od podziwu oczy innych. Usłyszałam oklaski – kolejna osoba wstała.
– Taki dzieciak? Co taki krasnoludek może pomóc? Ledwo sięga mi do ramienia – zadrwiła Clarisse przepychając się z furią. – Potrzeba w tej drużynie silnego charakteru!
-Ja również się zgłaszam! – podniósł rękę chłopak z kręconymi włosami. – Timothy zaginął wczoraj rano!
Chejron pokiwał głową, by potwierdzić informację.. Znów wszyscy się uciszyli.
-Czy są jeszcze jacyś chętni? – zapytał Chejron, a cisza odpowiadałam sama za siebie. – Nikt? W takim razie… muszę wylosować – sięgnął ręką do metalowego pojemnika i wyciągnął karteczkę. – Athea Roxen, domek Afrodyty!
– W imię miłości i pokoju! -krzyknęła. Wyjęła różę z burzy włosów i rzuciła w kierunku chłopców od Apolla. Kilku rzuciło się bijąc o kwiat.
– Ostatnią osobą jest Huck Radolphine, domek Nyks!
Wysoki chłopak wyłonił się spomiędzy tłumu. Miał dzikie oczy, odnosiłam wrażenie jakby był stale przygotowany do ucieczki.
– Pragnę pozdrowić wszystkich uczestników! Wyruszycie nazajutrz w południe łodzią. Niech bogowie was strzegą!
Rozległy się gromkie brawa. Tak oto grupa młodych ludzi idzie na śmierć.
-CLARISSE PRZYWÓDCĄ! – wrzeszczały dzieci Aresa.
Chejron uniesieniem ręki uciszył ich.
Zgodnie z tradycją przywódcą zostaje pierwszy ochotnik – mrugnął, a ja odwróciłam wzrok. Super. Kolejna odpowiedzialność. Gdy spojrzałam z powrotem na obozowiczów zauważyłam, że wszyscy patrzą w punkt nad moją głową.
– Witaj, dziecko Zeusa – oznajmił głosem bez emocji zupełnie mnie zaskakując. – Przewodniczko wyprawy na śmierć!
Bardzo fajne opo. ciekawa fabuła, ale powtórzenia mnie dobijają. czekam na CD
Super. Czekam na cd! 😀
Powtórzenia i błędy w związkach wyrazowych. Fabuła ciekawa, miłe dla oka opisy i fajny styl. Niecierpliwie czekam na CD 😀
Skąd ta trójka w środku wyrazu? Skąd inne literówki? Wydostały się z czeluści Tartaru czy jak?
Przepraszam, śpieszyłam się, gdy to przepisywałam
Po prostu booooooooooooskie!!!!!!!!!! Świetny pomysł!!!!!!!!! (zwykle nie przywiązuję wagi do błędów, ale znalazłam jeden:noc3e ) Alw poza tym jest ok 😀
*ale
Powtórzenia, powtórzenia, powtórzenia…
Opo jest GE-NIA-LNE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! 😉
Gdyby tylko nie było tych powtórzeń…
bardzo ciekawy pomysł. współczuję głównej bohaterce.