Czasami macie takie śmieszne przeczucie ,że wszystko wam się wala na głowę? Ja właśnie tak się czuje teraz, stoją pośrodku wielkiej Auli w katolickiej szkole, która tego wieczoru miała posłużyć nam jako sala balowa. Pomijając debilnych i tanich dekoracji na ścianach to impreza wydawała by się fajna gdyby nie to, że dach Sali rozsypał się i niebezpiecznie spada akurat na mnie.
Ale to potem. Może wyjaśnię o co chodzi ze szkoła katolicką i jak dziecko półkrwi się tam znalazło.
To tak. Mam na imię Max Colins. I nie. Nie jestem facetem. Jestem stu procentową dziewczyną. Max jest skrótem o Maximy. Skróciłam sobie to imię gdyż brzmiało ono jak jakiś program komputerowy a ja ledwo, co potrafię obsłużyć Iphona. Rodziców nie mam a może mam, ale tylko się mną nie interesują, ale właśnie z tego powodu wylądowałam w Szkole Katolickiej imienia Św.Weroniki w Londynie. Jest to szkoła z internatem w ,której plan dnia wygląda następująco:
1.Wstajesz z twardego materacu,które ci służy za łóżko w twoim pokoju wielkości szopy dla woźnego.
2.Ogółem to inni uczniowie teraz odprawiają poranną modlitwę, ale w miejsce krzyżyka na mojej ścianie, zamieniłam na plakat Marilyna Masona.
3.Ubierasz się w najgorszy mundurek na świcie. Ohydną spódnicę w zieloną kratkę którą trzeba nosić obciągniętą do kolan, czyste białe skarpetki też do kolan, skórzane mokasyny które świeciły tak,że przechodząc korytarzem nie można zbytnio zapatrzeć się w podłogę bo można oślepnąć od tego. Na górę musimy zakładać wykrochmaloną białą koszule, krawat dopasowany do spódniczki i blezer z logo szkoły. Jeśli nie będziesz dostosowywał się do reguł szkoły to siostry zakonne mają na to sposoby. Linijka (a znam ten ból, bo już od siódmego roku życia dostaje tyle uderzeń drewnianą linijką po rękach ile mam lat). A potem idziemy na śniadanie.
4.Po śniadaniu zaczynają się lekcje. U nas nie ma nauczycieli. Są tylko siostry zakonne. Stare, spróchniałe baby,które potrafiły gadać bez końca o Jezusie i czasami pogrozić linijką.
5.Nasza,jakże genialna, dyrektorka wymyśliła sobie by dziewczęta wybrały sobie jedną dziedzinę sportu i będzie ona oceniana przez nauczycielki. Ja wybrałam biegi. Ale pożałowałam bo okazało się ,że nie mogłyśmy biegać po bieżni jak normalne dzieci tylko biegamy po lesie, tuż koło szkoły. Ten las jest taki fajny, że nauczyciele nie obchodzi ,że jakieś dzikie zwierzaki zjedzą ich uczniów. Ich zadaniem jest wpisaniem ocen i przerwa na kawę.
Wiem,że chodziłam do tej szkoły od dziecka i od zawsze nienawidziłam jej. Ale cóż począć. Chyba już wole chodzić do tej budy niż uciec i żebrać na ulicy. Moja duma by na tym ucierpiała.
Co mogę jeszcze dodać byście się nie pogubili w tej historii? Może to,że szkolną tyranem jest Coco McPhie. Ta dziewczyna jest jak wrzód na zadku. Jej ojciec, co roku ofiaruje szkole krocie, przez co ona ma taryfę ulgową u zakonnic. Chodzi plotka po szkole,że dostaje sprawdziany od nich z odpowiedziami. Albo,że jak została przyłapana na paleniu to nic jej nie zrobili. Normalnie jawna nie sprawiedliwość!
O! Zapomniałam wspomnieć,że mój stopień popularności nie sięga mi nawet do pięt. Jedyna osoba, z jaką się zadane jest pan woźny, jedyny facet w szkole. Zawsze, gdy spotyka mnie na korytarzu pyta mnie jak tam u mnie i czasami zaprasza na herbatę z ciastkami do swojej kanciapy. Razem tam siedzimy z jego żoną, panią sprzątaczką. Śmieszne, bo nawet nie wiem jak mają na nazwisko. Po prostu nazywam ich „Pan woźny” i „Pani woźniowa”. Nie śmiać się z mojej odmiany tego imienia,ale wymyśliłam jej, gdy byłam mała.
Byście zrozumieli moją historie jeszcze trochę to opowiem wam o pewnym szalonym zdarzeniu. Było właśnie po lekcjach i mieliśmy biegać. W naszej grupie biegaczy było tylko pięć dziewczyn,których imiona nawet nie pamiętam. Wiem tylko tyle,że zawsze je wyprzedzałam, bo one tylko potruchtały trochę i zaczęły plotkować o nowych ciuchach albo o tym gdzie spędzą wakacje. Ciągle trzymały się z tyłu, gdy ja obiegałam wszystko i dzięki temu kończyłam wcześniej. Nie żebym lubiła biegać. Ja nienawidzę biegać, ale tylko ta dyscyplina nie była brana pod uwagę gdyby chciało się wziąć jakąś frajerkę na zawody.
A wracając to tego dnia, siostra zakonna, chyba Morlins, znów zaprowadziła nas do początku ścieżki prowadzącej do lasu. Wzięła sobie leżak składany,który my musiałyśmy nieść, usiadła na nim, powiedziała start, włączyła stoper i otworzyła sobie biblie. Wystrzeliłam jak strzała chcą jak najszybciej mieć to za sobą. Ścieżka powoli zaczynała zanikać i już zaczęłam biec po nierównym terenie przeskakując czasami jakieś kłody lub pochylając się pod jakąś zbłąkaną gałęzią.
W lesie pachniało świeżą trawą, usłyszałam szum rzeki,która płynęła w pobliżu i czasami podśpiewywanie jakiś ptaków. Panowała kojąca cisza. Z dala od tych gęsi ,które gęgały jak najęte. Z dala od zakonnic i od tych murów szkoły, przez,które czułam się jak w klatce. Mały skrawek nieba.
Naprawdę czułam się jak w niebie dopóki nie poślizgnęłam się na jakimś kamieniu i spadłam do wąwozu. Sturlanie się z górki było bolesne i dodać do tego upadek na plecy o twarda powierzchnię to poczułam jak łzy zapiekły mnie w oczy i straciłam na chwile oddech.
Nie płacz, mazgajo – powiedział mi głosik w mojej głowie, który odzywał się zawsze jak chciałam się zbuntować
Wzięłam się w garść i powoli podnosiłam się z ziemi. O tej porze roku wszędzie było pełno błota, więc moja biała koszulka zmieniła barwę na ziemistą a spodenki doszły do kompletu. Włosy już i tak były koloru błota, ale miała pełno liści i na pewno znajdą się tam jeszcze jakieś małe robaczki ale nie chciałam o tym teraz myśleć. Podniosłam się z ziemi nadal czując jakby coś mnie dusiło w piersi i zrobiłam parę skłonów by rozruszać zbolałe mięśnie.
Nagle usłyszałam krzyk. Kobiecy. Dochodził ze strony rzeki. Stanęłam jak wryta nie wiedząc, co zrobić. Jestem prawie sama w lesie, spadłam gdzieś i zgubiłam drogę a na dodatek ktoś wzywa pomocy. Zabawny dzień. Chyba powinnam pójść, chociaż sprawdzić, co się dzieje. A może ktoś potrzebuje pomocy.
Wspięłam się po górze, przez którą przez chwile się przeturlałam i poszłam głębiej w las. Cały czas patrzyłam pod nogi bojąc się ,że albo wejdę w trujący bluszcz lub inne niespodzianki matki natury. Buty kompletnie mi przemokły, byłam spocona jak świnia a włosy przypominały gniazdo dla ptaków ale jakiś impuls kazał mi iść dalej w stronę rzeki.
Gdy już znalazłam się nad nim, ujrzałam piękną kobietę. Długie,kręcone,blond włosy sięgały jej pasa, skóra była mleczno biała a duże błękitne oczy wpatrywały się w wodę rzeki siedząc na kamieniu wielkości fotela do salonu. Była ubrana w białą suknię, letnią a na nogach miała szpilki od Christiana Louboutina. Skąd się ona , u diabła ,dostała tutaj w takich butach? – taka była moja pierwsza myśl. A druga już mniej przyjemniejsza – Czemu jak na nią patrzę to włosy mi się jeżą a nogi same chcą uciec gdzie pieprz rośnie? Ale było za późno na rozmyślanie, bo piękna kobieta właśnie podniosła oczy na mnie. Stałam, częściowo ukryta za drzewem czekając aż na mnie nakrzyczy ,że jestem jakąś zboczoną dziewczynką która podgląda ludzi ale ona tylko patrzyła na mnie. Przechyliła głowę na bok nie spuszczając mnie z oczu, jakby myślała nad tym co ja tu u diabła robię.
-Dzień dobry – odezwałam się niepewnie wychodząc zza drzewa, unosząc rękę jakby nią miała pomachać ale szybko ja schowała uznając to za głupie – Ja…znaczy ja usłyszałam krzyk i… i chciałam zobaczyć czy wszystko w porządku
Jej reakcja mnie zaskoczyła bo ona zaczęła się śmiać. Słodki, dziewczęcy śmiech który przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Gdy przestała się śmieć spojrzała na mnie a w jej oczach zaiskrzył niebezpieczny błysk
-Jakaż ty słodka, naprawdę – zarzuciła włosy za ramię uśmiechając się – Nic mi nie jest. Po prostu zobaczyłam jakiś zwierzak koło mnie przeleciał. Nienawidzę tej całej natury, Jest czasami taka nieokrzesana. Jak masz na imię, dziecino? – zapytała poklepując miejsce koło siebie na skale.
Nie ruszyłam się z miejsca czując się jak dziecko ,któremu dorosły proponuję słodycze. Może ta kobieta wydawała by się miła ale w innej scenerii. I innych włosach. I ubraniu. I innym życiu.
-Wie pani, ja już powinnam iść – powiedziałam chcąc się cofnąć ,lecz moje nogi były jak z ołowiu przed jej wzrokiem
-Oj, nie wygłupiaj się! Chodź, chciałam tylko porozmawiać. Obiecuję ,że zajmę ci tylko pięć minut – powiedziała kładąc ręce na sercu i uśmiechając się lubieżnie
Zawahałam się ale moje nogi same ruszyły w stronę kamienia ,koło nieznajomej kobiety. Mój mózg się buntował ale straciłam kontrole nad ciałem. Wiem jedynie ,że jak usiadłam koło tej piękności to serce mi stanęło a oddech przyśpieszył jakbym była w jakimś strasznym niebezpieczeństwu. A kobieta kompletnie nie zrażona tym ,że oczy mam szeroko otwarte ze strachu, uśmiechnęła się i położyła mi nogę na kolanie.
-No, skarbie. Powiedz mi teraz jak masz na imię?
-Max – powiedziałam za nim ugryzłam się w język
-Max? Mało kobiece imię, przyznasz – skrzywiła się na chwile ale znów się uśmiechnęła – A ile masz lat?
-Piętnaście – znów odpowiedziałam bez zastanowienia. Czemu ta kobieta wypytuje się mnie o takie rzeczy?
-Piętnaście? Jesteś trochę starsza niż myślałam – powiedziała i pociągnęła za kosmyk moich włosów ,który wysunął się z koka, patrząc mi jednocześnie w oczy – Ale oczy ty to masz po matce, pewne jak dwa plus dwa równa się cztery
Mojej matki? Ta kobieta jest chyba z wariatkowa. Nikt nigdy przedtem nie wspominał o mojej matce a jak pytałam siostry zakonne o moich rodziców to one krzyczały na mnie i kazały wynosić się do pokoju. A moje oczy były trochę jak oczy Elizabeth Taylor. Niby niebieskie niby fioletowe. Czasami dziewczyny w szkole dokuczały mi ,że jestem jak wiedźma bo jak się denerwuje to moje oczy jarzą się na ciemny fiolet
Kobieta pochyliła się do kosmyka moich włosów i powąchała. Ale powąchała go jakby była jakimś pysznym daniem a nie włosami. Gdy się odsunęła to serce mi stanęło na widok jej oczu. Wyrażały tylko jedno słowo. Głód.
-I pachniesz jak oni. Lekka mieszanka fiołków i szałwi. Taka rzadkość, a tak się marnuje – i ta kobieta zrobiła najoboleśniejszą rzecz na świecie dzięki ,której wyrwała się z niewidzialnych macek i odskoczyłam jak poparzona od niej. Polizała mnie po szyi jakbym była wyśmienitą gałką lodów
-Oszalała pani czy co!? – Wykrzyknęłam oburzona wycierając szyje czują nadal jej szorstki język na szyi, – Kim pani jest i czego ode mnie chce!? I o co chodziło z moją matką!?
Instynktownie zaczęłam powoli odsuwać się od nieznajomej i kierowała się w stronę ścieżki. Kobieta teraz pochyliła się opierając ręce na kamieniu i uśmiechnęła się do mnie ukazując zęby długie i ostre jak noże kuchenne. Przedtem ich nie zauważyłam
-Wy głupi herosi! – oznajmiła z pogardą – Jesteście jak dzieci we mgle! I jak się czujesz? Kompletnie sama, bez swoich braci i sióstr? Słyszałam ,że wy, córki i synowie ciemności są razem wręcz nie pokonani ale osobno są jak dzieci. Czekałam tylko na taką okazję od stuleci. Nie wiem jak to robicie,ale ty i twoje rodzeństwo smakujecie najlepiej ze wszystkich młodych herosów!
I spełzła z kamienia. Nie, nie zeszła tylko spełzła jak wąż. Może dla tego ,że nagle zamiast długich nóg modelki, wyrósł jej długi ogon jak u węża. Cały zielony, łuskowaty i oślizły. Ohyda.
Strach mnie sparaliżował na sekundę, ale potem mój mózg wydał mi rozkaz. Biegnij głupia, bo skończysz jako jej kebab! I pobiegłam. Usłyszałam za sobą jak kobieto-wężowate-coś woła bym się zatrzymała i dźwięk jej ogona ocierającego się o ziemie. Serce pracowało całą mocą, krew zaczęła szybciej płynąc a wzrok mi się wytężył. Zaczęłam się wspinać po stromym powierzchni, ale poczuła jakiś palący ból w nodze. Rzuciłam szybkie spojrzenie i stwierdziłam,że jakiś kawałek kija wbiło mi się w nogę i zabawnie wystaje z niej. Usłyszałam okrzyk satysfakcji tego stworzenia. Ona w ciebie strzela drzazgami z drewna– podpowiedział mój mózg. Przyśpieszyłam kroku nie zważając na ból palący milionem stopni.
Nagle poślizgnęłam się na błocie i upadłam jak placek czując,że szczęką przywaliłam najmocniej. Pod oczyma zebrały mi się gorzkie łzy bólu, ale nie zdążyłam załkać gdyż ręka kobiety z czerwonymi paznokciami, złapała mnie za kostkę i pociągnęła do siebie. Chciałam się czegoś rozpaczliwie złapać,ale tylko się pobrudziłam. Nagle znalazłam się pod kobietą i poczułam jak żołądek ściska mi ze strachu na widok jej oczu. Błękitne oczy zmieniły się na żółte z pionowymi kreskami. Jej oślizgły ogon owinął się w około mojej tali i ścisnął nie miłosiernie. Straciłam oddech na chwile, po czym łapczywie je łapałam jakbym właśnie wyszła z wody. Może dla tego ,że śmierdziało strasznie z buzi tej kobiety.
Pochyliła się nade mną tworząc z włosów zasłonę w około mojej twarzy. Uśmiechnęła się ukazując całe okropne uzębienie jednocześnie ślinąc się na moją koszulkę.
-I co, Max? Chcesz teraz uciekać? – powiedziała nie swoim głosem – Myślałam ,że będziesz większym wyzwaniem lecz jesteś słaba jak dziecko. Bezbronna i głupia do tego. Nie wiesz ,że nie ucieka się przed wężem bo on ci tak cię złapie! – zaśmiała się jak ze swojego kawału jak jedna z naszych zakonnic gdy wali dowcipami z opakowań po gumie do żucia
-Czego chcesz? – wyjąkałam
-Spokojnie zjeść lunch, skarbie a masz zaszczyt robić mi za niego – powiedziała i jej ręce zacisnęły się na mojej szyi
Na początku wpatrywałam się w nią tracą oddech, lecz potem impulsywnie złapałam ja za ręce chcą ją odepchnąć. I nagle poczułam straszliwą złość do tej babki i wręcz zawarczałam szargając się z nią. Poczułam mrowienie w okolicy oczu, nóg i w szczególności rąk. I nagle z moich rąk wystrzelił czarny dym. Buchnął jak podczas jakiegoś wybuchu i całe okolicy pięciu metrów wypełnił czarna mgła. Nic nie widziałam. Usłyszałam po chwili jak kobieta krzyczy jakby ją poparzyli i jej żelazny uścisk zelżał z mojej szyi i po chwili znikł. Zaczęłam łapczywie łapać powietrze czując ból przy każdym wdechu i jednocześnie dziękując losowi za tą atramentową mgłę. Nie czekając, wstałam i biegłam przed siebie, chociaż nic nie wiedziałam. W końcu wyskoczyłam kłębów dymu nagle sobie uświadamiając,że nie dusze się od tego dymu. Ludzie chyba powinni się od niego udusić lub coś, racja?
Usłyszałam mrożący krew w żyłach ryk tej kobiety. Czarna substancja, która po moim zastanowieniu okazała się nie być dymem, zaczęła się zmniejszać aż w końcu zacisnęła się na postaci weżo-kobiety.
-Nie możesz! – Wykrzyknęła rozpaczliwie – Jestem Julia, żadne dziecko tej matki ciemności nie może mnie zabić, jestem nieśmiertelna! Wiedz, Max Colins, że cię znajdę i zjem cię na zimno!
Złość się we mnie wręcz gotowała i zmieszał się z ulgą i strachem powodując kolejne mrowienie w okolicy oczu i rąk, znów. A ,idź do diabła, chciałam powiedzieć lecz gdy tylko to pomyślałam nagle mgła rozpłynęła się i pozostawiła po sobie tylko buty weżo-kobiety.
Poczułam jak ulga spłynęła na mnie aż kolana mi zmiękły. Usiadłam na kamieniu i schowałam twarz w rękach.
Dobra Max, to się da logicznie wytłumaczyć. Musi być logiczne wytłumaczenie. Musi! – Powtarzał panicznie mój mózg. I skąd nagle pojawiła się tak czarna mgła? Jakieś załamanie pogodowe czy coś?
Dziwna historia, prawda? Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to ,że gdy wyszłam z lasu to siostra oznajmiła wszem i wobec ,że ze mnie taka sierota gdyż spadłam z górki, wbiłam sobie kawał drewna sama i jeszcze ostatnia przybiegłam. Dzień pełen wrażeń. A to nie był koniec. Tego samego dnia siostra zakonna, Maria oznajmiła mi ,że zostałam wylosowana do jako jedna z uczestniczek do wymiany uczniowskiej ze szkołą katolicką w Nowym Jorku. Normalnie ucieszyłam bym się i skakała ze szczęścia wręcz lecz moja towarzyszką na ten wyjazd miała być Coco. Boże, czym ci zawiniłam!?– przeklinałam w myślach siedząc w aucie koło Coco w drodze do Szkoły Katolickiej im. Św. Karoliny. Jak zwykle, Coco wyglądała jak przykład grzecznej uczennicy z wykrochmaloną koszulą, czystą marynarką i spódnicą do kompletu, lakierowanymi mokasynami, białymi skarpetami i włosami spiętymi w koczek z tyłu głowy. Siedziała prosto jakby ktoś zmienił jej kręgosłup na kij od miotły i uśmiechała się do siostry, która właśnie opowiadała z przedniego miejsca, jaki to będzie ubaw, gdy tylko przyjedziemy. Ja byłam kompletnym odbiciem lustrzanym Coco. Moja spódniczkę podwinęłam powyżej kolan, biała koszulkę wyjęłam zza spódnicy gdy tylko wyszłyśmy z autokaru podróżnego, mokasyny zmieniłam na już podniszczone trampki a włosy przeczesałam palcami pozwalając spływać im po plecach hebanową falą. Na złość reszcie pasażerów, żułam gumę głośno mlaszcząc.
Szkoła katolicka w Nowym Jorku nie różniła się niczym tą w Anglii. Może tylko położeniem. Nasza szkoła była na obrzeżach Londynu a ta tu była gdzieś za lasem. Nie ma co liczyć na ucieczkę, zgubie się w tym lesie– od razu uświadomiłam sobie gdy wjechaliśmy na dziedziniec szkoły.
Takiego typu szkoły nie różniły się prawie niczym od kościołów. Może tylko trochę więcej sal ,ale i tak w każdej znajdzie się krzyż nad tablicą. Coco dumnie kroczyła za zakonnicą po wielkich schodach do drzwi głównych a ja jeszcze postałam oglądając wszystko zewnątrz. Nad wielką wierzą szkoły zbierały się chmury burzowe a mnie przeszył zimny dreszcz ,gdy tylko postawiłam stopę na pierwszym stopniu. Coś tu nie gra albo w Nowym Jorku jest zimniej niż w Londynie – rozmyślałam gdy tylko dogoniłam Coco i zakonnice.
Na szczęście ta pierwsza w ogóle nie zwracałam na mnie uwagi tylko szła korytarzem. Ściany korytarza były pomalowane na jasny błękit z żółtym pasem przecinającym ją. Nie było żadnych szafek, plakatów ani żadnych napisów tylko droga krzyżowa w ramkach, idących wzdłuż korytarza. Nikogo nie było prócz nas na korytarzy a odgłosy mokasynów Coco złowieszczo odbijały od ścian. Zakonnica cały czas paplała idą przed siebie i nagle zadzwonił dzwonek a drzwi na korytarzu otworzyły się jednocześnie i wypadło z nich masa ludzi. Okazało się ,że ta szkoła jest i dla chłopców i dziewcząt.
Nasze mundurki różniły się tylko kolorem. Nasze były zielone a ich szkarłatne. Uczniowie wesoło wymieniali się nowymi plotkami lub stali pod ścianami bezczelnie flirtując pod zdjęciem Jezus ,gdy niósł krzyż. Nikt nie zwracał uwagi na dwójkę podrzutków. Chociaż parę chłopaków spojrzało przelotnie na Coco i zaraz mówili coś swojemu kumplowi ,który stał koło. Coco chyba to nie przeszkadzało bo tylko się uśmiechnęła do każdego z nich i udawała wzór koleżeństwa i uczciwości. Czyli jak zawsze.
Szłam dalej oglądając ludzi po drodze ,że nie zauważyłam jak jakiś chłopak wpadł na mnie. Tak mocno we mnie uderzył ,że torba spadła mi na podłogę a on musiał mnie przytrzymać bym nie upadła. Spojrzałam na durnia gotowa wykrzyczeć by lepiej łaził. Ale głos uwiązł mi w gardle.
Spojrzałam wtedy w najpiękniejszy odcień zieleni, jaki w życiu widziałam. Intensywny jak u kota z przebłyskami złota. Otoczone gęstymi rzęsami rzucające cień na policzki. Przyjrzałam się chłopakowi. Włosy miał czarne, krótko przystrzyżone a wystające kości policzkowe dodawały mu uroku. Poczułam przez mundurek,że musi uprawiać sport gdyż miał umięśnione ramiona. Chłopak przypatrywał mi się i poczułabym się wtedy wspaniale,że ktoś się mną zainteresował, lecz potem ogarnął mnie gniew gdyż cały czas patrzył tylko na moje dziwaczne oczy. Nagle poczułam też się skrępowana. Nie wiem ile tak mnie trzymał w ramionach, lecz wystarczająco bym poczuła rumieniec na twarzy i zechciała by mnie w końcu puścił. Jakby czytając w myślach, puścił mnie, lecz nadal patrzył mi się w oczy. Odchrząknęłam
-Przepraszam – powiedziałam cicho i pośpiesznie wzięłam moją torbę z ziemi i nie oglądając się dogoniłam siostrę i Coco na końcu korytarza. W ogóle nie zauważyły ,że mnie nie było więc zakonnica ciągle mówiła a Coco grzecznie przytakiwała. Doszłyśmy do końca korytarza gdzie prześlijmy do pokoju nauczycielskiego. Siostra zaproponowała nam herbaty lecz obie odmówiłyśmy. Siostra krótko nam streściła pobyt w szkole i oznajmiła ,że dzisiaj mają bal na rozpoczęcie roku szkolnego.
-Szykuje się niezły ubaw! – oznajmiła wesoło – Odbędzie się w nowo wyremontowanej auli. Oczywiście nie musicie przychodzić. Możecie się dzisiaj zaprzyjaźniać z współlokatorkami. Tobie Coco – powiedziała siostra wskazują ją jednocześnie patrząc na jakąś listę na biurku – będziesz w pokoju z Caroline Smith, na pewno się polubicie. Mieszka ona w pokoju numer 23. A ty, Maxim, zamieszkasz – spojrzała na listę – z Sophie Marks. Też na pewno ją polubisz. Mieszka w pokoju numer 13
I tak stanęłam na korytarzu z burawymi ścianami naprzeciwko mahoniowych drzwi z nakleją „13” a pod nią napis „Uwaga, teren zakaźny!” nabazgrane na wymiętej kartce z zeszytu. Nie pewna czego mam się spodziewać, zastukałam kilka razy i czekałam na reakcje.
Otworzyłam mi niemal natychmiast mała, słodka blondynka z piegami na nosie i dużymi okularami. Na mój widok od razu się uśmiechnęła ukazując proste białe zęby i małą szparkę miedzy jedynkami. Ogółem nienawidziłam takich przedziałków lecz jej akurat dodawał uroku.
-Hej – powiedziała wesoło wpuszczając mnie do środa
-Hej – odpowiedziałam i rozejrzałam się po pokoju
Prawie żadnej różnicy między moim starym pokojem, lecz tutaj były dwa łóżka i trochę większa przestrzeń. Nad jednym łóżkiem z niebieską pościelą wisiał plakat The Beatles a na stoliku nocnym masa książek.
Położyłam torbę na łóżku z brzydka szarą pościelą i usiadłam na nim. Coś skrzypnęło i poczułam jak coś wbij mi się w siedzenie. Usiadłam pośpiesznie na ziemi.
-Jestem Max – oznajmiłam wyciągając nową gumę z kieszeni
-A ja Sophie – powiedziała i usiadła koło mnie na ziemi – Mogę jedną?
-Jasne – dałam jej jedną
-Dzięki, wybacz ,że łóżko jest zepsute ale potrącili nam kasę na nowe materace gdyż odnawiali aule. Tylko dlatego ,żeby jakiś gigantyczny posąg Jezusa na nas się gapił prze cały czas. Cóż za głupota! – oburzyła się tak ,że aż okulary się jej sunęły
-Rozumiem ten ból – uśmiechnęłam się do niej – W Londynie mam taki materac, który skrzypi jak stawy naszego księdza
Sophie uroczo się roześmiała. Na Oko miała tyle samo, co ja lat tylko była trochę niska. Błękitne oczy patrzyły na mnie bystro za każdym razem jak poruszyłam jakiś ciekawy temat. Chyba nigdy się tak nie zagadałam jak z Sophie. Była jakaś inna niż ludzie z jej szkoły. Może polegało to na tym ,że nie wyzywała mnie dziwolągów gdy patrzyłam na moje oczy tylko podziwiała ich niezwykłą barwę i mówiła jak mi to zazdrości wzrostu i oczu. Uśmiechnęłam się od tego komentarza.
-Idziesz na bal? – zagadnęła Sophie gdy podeszła do komody pod ścianą i zaczęła czegoś energicznie szukać
-Nie dla mnie impreza – oznajmiłam
-No weź! – oburzyła się dziewczyna, wyjmując z szuflady różową sukienkę z białe kropki. Przyłożyła ją do swojego ciała i spojrzała na Sophie – Ładna?
Ogółem pogardzałam jakąkolwiek odmianą różu, lecz ona wyglądała prze pięknie w niej, chociaż jeszcze jej nie założyła.
Nagle coś mi się przypomniało
-Czemu na twoich drzwiach wisi napis…
-…Teren Skarzony? – dokończyła smutno Sophie – To głupi kawał dziewczyn z klasy. Miałam wypadek w laboratorium i nauczycielka powiedziała bym z nikim nie dotykała się przez tydzień gdyż jest możliwość jakiegoś zakażenia – zauważyła moje przerażone spojrzenie i szybko się poprawiła – To było kilka miesięcy temu, ale dziewczyną nie znudziło się to.
Nagle zrobiło mi się szkoda Sophie bo sama rozumiałam ten ból. Znam go nawet zbyt dobrze. Ależ się dobrałyśmy. Dziwoląg z przerażającymi oczyma i urocza blondynka z wymyśloną choroba zakaźną. Smutek na twarzy Sophie był taki przygnębiający ,że urzekłam ją historią o tym jak podłożyłam w podstawówce szpilkę na siedzenie siostry zakonnej. Na końcu opowieści już się uśmiechała i zginała wpół ze śmiechu.
-Błagam cię! Chodź ze mną na ten bal! – błagała mnie Sophie gdy szykowała się właśnie do wyjścia na dyskotekę
Ubrała się już w sukienkę i nie myliłam się gdyż wyglądała ślicznie w prostej sukience na ramiączkach i obszernym dołem do kolan. Na nogi założyła czarne baleriny a włosy właśnie czesała
-Mówiłam, to nie impreza dla mnie. Nie umiem tańczyć…
-Nie musisz tańczyć! Obie będziemy podpierać ścianę i będziemy się zaśmiewać z dziadowskiej muzyki jaką będą puszczać!
-… i nie mam sukienki – powiedziałam dobitnie pękając balon z gumy
Sophie spojrzała na mnie groźnie i rzuciła się do komody. Po chwili wyciągnęła z niej fioletową sukienkę takiego samego kroju jak jej.
-Przymierz, mamy chyba ten sam rozmiar– i rzuciła mi sukienkę prosto w twarz. Gdy zobaczyła moją zgorszoną minę dodała – Proszę!
Podałam się i przymierzyłam ją. Okazało się ,że pasuje idealnie a mi nawet do twarzy w niej.
-Wow, wyglądasz pięknie! – wykrzyknęła pełna entuzjazmu
-Czuje się dziwnie w sukience – ale to ,że ładnie mi w niej nie powiedziałam – Nie mam też butów
-Możesz do niej założyć swoje trampki – znów poszperała w komodzie i rzuciła mi jakieś czarne skarpetki – Masz
Czarne skarpetki okazały się być modnymi teraz za kolanówkami. Na jej prośbę założyłam je i trampki i kazała mi się obejrzeć
Wyglądałam jak jakaś mieszanka emo, punka i modnisi z Los Angeles. Czyli super.
-Podoba się? – zapytała Sophie gdy czesała mi włosy
Gdy skończyła to wpięła mi w nie małą czarną kokardkę i dała mi do założenia parę czarnych bransoletek.
-Jest super – oznajmiłam jej i przytuliłam mocno
-No to możemy już iść! – już stała na korytarzu zamykając drzwi
Szłyśmy korytarzem a Sophie pokazywała mi kto jest kim i zaśmiewała się ze strojów innych ludzi. Natknęliśmy się na Coco w obcisłej czerwonej sukience idącej pod rękę z jakąś dziewczyną w kanarkowej kreacji i czarnymi włosami spiętymi w wysoki kok. Spojrzały na mnie i Sophie i zaczęły szeptać między sobą. Po chwili wybuchły wnerwiającym śmiechem i poszły dalej korytarzem. Spojrzałam na Sophie, która posmutniała.
-Ej, uśmiechnij się – powiedziałam swobodnie – Ta druga, blondyna, też jest moim „Nemezis”. Znam ten ból
-Tak? – spytała zdziwiona
-Jasne, w szkole cały czas nazywają mnie dziwolągiem przez moje oczy
-Ale ty masz ekstra oczy! Takie…niespotykane. I tak fajnie się mienią
-W Londynie uważają to za błąd genetyczny i rozeszła się plotka ,że rodzice mnie tam zostawili tylko dlatego ,że się mnie bali
-Nie masz rodziców? – spytała zaciekawiona Sophie poprawiając okulary na nosie
-Nie. Siostry zakonne mówią, że ktoś podrzucił mnie pod ich drzwi z numerem konta w banku gdzie wyciągają cały czas kasę za szkołę i za mieszkanie tam. Oznajmili mi też,że do osiemnastego roku życia nie udzieli mi więcej informacji
-To straszne! Znaczy,żyjesz wśród sióstr zakonnych pieniście lat? – zapytała z udawanym przerażeniem Sophie
-Tak, ale nie jest tak źle. Dostaje miesięczne kieszonkowe od nich i mam wolną rękę. A ty masz rodziców? – zapytałam chcą zmienić temat ze mnie na nią
-Mam tatę. Mama zmarła jak byłam mała – powiedziała swobodnie
-Przykro mi
-Nie trzeba i tak jej nie znałam – uśmiechnęła się chcą mnie zapewnić ,że jest dobrze
Weszłyśmy właśnie przez szklane drzwi do auli. Wysokie sklepienia, nowa lakierowana podłoga, krzesła odsunięto pod ściany, dali nawet dużą kule dyskotekową na suficie, kolorowe lampy skierowano na kule i małe kwadraciki odbijały się o ściany robiły na mnie minimalne wrażenie. Na podwyższeniu stał rząd sióstr zakonnych a na końcu dwóch nauczycieli chyba wychowania fizycznego gdyż byli ciągle w dresach. Gdy tylko podeszłyśmy pod piedestał przeszył mnie lodowaty dreszcz. Aż poczułam gęsią skórkę na plecach. Szybko się obejrzałam się lecz chyba nikt nie poczuł tego co ja. Spohie spokojnie patrzyła na siostry przystępując z nogi na nogę. Za siostrami był przerażających rozmiarów posąg Jezusa. Była na pięć metrów z szeroko rozłożonymi rękami i błogi uśmiechem na twarzy.
Chyba cała szkoła już się zebrała ,bo zamknęli już drzwi na korytarz a na Sali zapanowała cisza. Z rzędu wystąpiła niskiego wzrostu siostra ,która miała na oko pięćdziesiąt lat. Ktoś podał jej mikrofon, odchrząknęła i postukała parę razy w mikrofon sprawdzają czy działa
-Halo? Słychać mnie? Tak? To możemy zaczynać. Witam uczniów! Dzisiaj zaczynam ,co roczny bal na rozpoczęcie roku szkolnego. Nie będę mówić przemowy z zeszłego roku gdyż – w tej chwili uczniowie zaczęli aplauz – Cisza! Nie cieszcie się tak! Mamy parę zasad! Ale przed tym chciałam powitać uczennice z wymiany szkolnej. Pokażmy im jak wspaniałą szkołą jesteśmy. I też chciałam powitać dwie nowe nauczycielki w naszej szkole – Z rzędu wyszła jeszcze niższa zakonnica z masą zmarszczek na twarzy i oczyma osadzonymi za blisko siebie, wyglądała jakby robiła zeza – Oto siostra Honorata. Będzie uczyć historii – Kolejna zakonnica wyszła z rzędu. Ta to wyglądała jak facet. Ledwo mieściła się w habicie i miała na sobie wojskowe buty i mierzyła aż dwa metry – A to siostra Matylda. Będzie naszą nauczycielką wychowania fizycznego. Mam nadzieje ,że będzie wam się u nas podobało – zwróciła się do sióstr
Obie potwierdziły przytakując głowami. Wróciły do rzędu nauczyciel lecz obie nagle spojrzały na mnie jednocześnie a mnie znów przeszły ciarki po plecach i poczułam niepokojące mrowienie w okolicy oczu i rąk. To zły znak, Max. Nie ignoruj go – powtarzał mój mózg
Po długiej tyradzie dyrektorki by nie obmacywać i nie całować na parkiecie, puszczono głośno muzykę i wszyscy zaczęli tańczyć. Tylko ja, Sophie i jakaś grupka dziewczyn podpierałyśmy ścianę. Tylko ,że te dziewczyny były zrozpaczone brakiem partnera a my z Sophie zaśmiewałyśmy się z ruchów tanecznych pewnego Boba Maxwella który tańczył jak połamany. Śmiałyśmy się jeszcze ,że Coco wraz z Caroline tak bardzo spociły się od przebywania w tłumie ,że ich makijaż zaczął spływać.
Nagle poczułam się jakby ktoś mnie obserwował. Szybko się obejrzała i ujrzała na drugim końcu chłopaka z dzisiaj. Chłopaka z wspaniałymi oczyma. Para kocich oczu wpatrywała się we mnie. Pochwyciłam jego wzrok na chwile ,lecz szybko odwrócił wzrok na swojego kolegę obok.
-Jak się nazywa ten chłopak? – zapytałam nie zastanawiając się wskazałam go
Sophie zmrużyła oczy i przypatrywała się innym po drugiej stronie
-Masz na myśli Sebastiana? Tego w marynarce i czerwonym podkoszulku? – przytknęłam ruchem głowy – To tak, to Sebastian. A co?
-Cały czas mi się przypatruje
-To chyba dobrze – uśmiechnęła się przebiegle Sophie – Ale uważaj, to tutejszy spryciarz i łamacz serc. Czasami dziewczyny nazywają go żywym Adonisem. Lecz jest spoko. Jeden z milszych facetów w szkole. Powinnaś zagadać – jej uśmiech poszerzył się
-Nie szukam faceta – machnęłam ręką jakby przeganiała muchę – A teraz przyznaj się. Kto się tobie podoba – szturchnęłam ją żartobliwie łokciem w żebro
Sophie chciała mi coś powiedzieć ale nagle cała sala zatrzęsła się a z sufitu posypał się tynk. Uczniowie zaczęli krzyczeć i łapać się czegokolwiek by się nie poupadać. Sophie złapała się mnie a ja podparłam się ściany za mną. Co to? Turniej stepowania dla słoni!?
Na mównice wskoczyła przerażona nauczycielka
-Wszyscy wychodzimy spokojnie z auli i ustawić się na dziedzińcu! – starała się przekrzyczeć tłum spanikowanych ludzi
Wszyscy rzucili się do wyjścia. Pchali się i rzucali chcą tylko wyjść. Też już zmierzała wychodzić gdy nagle przede mną wyrosła siostra Matylda. Brutalnie złapała mnie za ramię. Odruchowo zaczęłam się szarpać. Od samego jej dotyku czułam ,że włosy stają mi dęba na karku
-Mamy otwarte drugie wejście ewakuacyjne – oznajmiła grubym głosem siostra ciągnąc mnie w stronę sceny
Sophie ciągle była uczepiona mojego ramienia i niepewnie spoglądała na siostrę
-Czemu musimy wychodzić innym wyjściem? – zapytała
Siostra Matylda spojrzała na nas twardo
-Nie dyskutować tylko iść! – pociągnęłam mnie mocniej za ramię
Poszłyśmy zdezorientowane za siostrą za czerwona zasłoną. Za nią było pełno pudeł z maskami, kolorowe stroje, peruki, przeróżne rekwizyty i cała masa rzeczy potrzebnych do przedstawienia. Za sztucznym drzewem stała siostra Honorata nerwowo kręcą się w około. Gdy tylko na mnie spojrzała poczułam kolejną fale lodowatego dreszczu. Coś jest nie tak
-Tylko dwie!? – zapytała skrzekliwie siostra Honorata. Brzmiała jakby ktoś drapał pazurami po tablicy
-Nie krzycz na mnie! Jedna z nich jest wyjątkowa! Powąchaj – i siostra Matylda rzuciłamnie na siostrę Honoratę
Siostra złapała mnie i wbiła ostre pazury w moje ramiona. Przyciągnęła do siebie i wciągnęła zapach moich włosów. Zaczęłam się szarpać. Lecz ona trzymała mocno trzymała mnie
-Czysta ciemność i mrok – znów mnie powąchała – Taka rzadkość wśród herosów, a ta druga? – Wskazała Sophie
Teraz to siostra Matylda pochyliła się do włosów Sophie lecz ona zaczęła się szarpać jak oszalała. Siostra Matylda zdenerwowana jej zachowaniem potrząsnęła nią jak szmacianą lalką i uniosła na ziemie bez żadnego problemu
-Córka mądralińskiej. Też się nada
-A,kiedy zjawi się reszta? – Zapytała
Jak na zawołanie przez aulę przeszła kolejna fala wstrząsów i dach Sali zaczął się sypać.
-Już niedługo – oznajmiła siostra Matylda uśmiechając się, ukazując niepełny zgryz
Co? O czym one gadają? Nie podoba mi się to. Zaczęłam się szarpać. Ostre pazury siostry trzymały mnie mocno. Spojrzła na nią przez ramię i ujrzałam jej prawdziwą twarz.
A raczej jej postać. Nie była już ubrana w habit. Była cała okryta czarnym pierzem. Jej stopy zmieniły się w ptasie odnóża, zamiast rąk miała ostre szpony jak jastrząb, na twarzy pojawił się dziób. Za jej plecami pojawiły się skrzydła. Co do jasnej ciasnej się tu dzieje!? Biblijna apokalipsa!?
Spojrzałam na Sophie, która chyba także zobaczyła to co ja gdyż wpatrywała z otwartą buzią na potwora za mną. Spojrzałam szybko na Matyldę, lecz ona także się przeistoczyła. Z jej habitu zostały strzępy a jej ciało stało się opasłe a skóra wydawała się pożółkła. Jej czepek gdzieś zniknął a na miejsce pojawiły się sploty czarnych, tłustych włosów z kocimi dodanymi jak dekoracje.
Teraz przestraszyłam się nie na żarty. Serce szalało mi a nogi same rwały się do biegu. Oczy zaczęły mnie wręcz boleśnie mrowić a ręce to zaciskały się w pięści to rozluźniały się. Zaczęłam się szarpać co raz mocniej, kopałam nogami i szarpałam głowa jak oszalałam. W końcu nadepnęłam na kurzą stopę siostry a ta szarpnął odskoczyła ode mnie i złapała się za bolącą łapę. Poczułam pieczenie na ramieniu lecz nie zważałam na ból lecz ruszyłam do akcji. Sophie tak samo zareagowała. Szarpała się chociaż miała minimalne szanse na wydostanie się z stalowego uścisku Matyldy. W końcu wpadła na pomysły i uderzyła z całej sily tyłem głowy w twarz siostry. Ta zawyła z bólu, puściła Sophie i złapała się za twarz.
Obie od razu pobiegłyśmy w stronę wyjścia zza kulis. Jak tylko wychodziłam to zderzyłam z czyimś torsem z takim mocą ,że zatoczyłam się do tyłu. W ostatniej chwili silne ramiona mnie złapały bym nie upadła. Szybko spojrzałam w górę i ujrzałam znów kocie oczy. Czaił się w nich niebezpieczny błysk.
-Sebastian! Uciekaj stąd! – krzyknęła Sophie łapiąc mnie i Sebastiana za ramię wyprowadzając zza kurtyny
Wyszliśmy i zauważyłam ,że z sufitu prawie nic nie zostało i większość niego była teraz na nowym parkiecie. I zauważyłam,że Sebastian ma w ręku miecz. Nie jakiś sztuczny, zabawkowy czy jakiś z Star Wars tylko prawdziwy stalowy miecz! W innej sytuacji to bym się posikała z wrażenia, lecz teraz w tedy moje mięśnie się spiły gotowe do walki.
Usłyszałam świst powietrza koło mojego ucha i ból z tyłu głowy tak wielki ,że syknęłam przez zaciśnięte zęby. Zakręciło mi się w głowie na chwile ale szybko spojrzałam za siebie.
Siostra Honorata była pod samym sufitem i rzucała we mnie całkiem dużymi kawałkami tynku. Celowała też w Sophie i Sebastiana lecz robili korzystne uniki. Nie byłam pewna czy to od uderzenia ale zaczęło mi szumieć w uszach. Ból w okolicy oczu wzrósł a ręce świerzbiły mnie diabelnie.
Skupiłam się na ptasiej siostrze zakonnej i nie wiem nadal jak to zrobiłam, ale uniosłam całe resztki dachu z podłogi i wycelowałam w nią. Pociski poleciały w nie a siostra uciekła przed nimi na drugi koniec sufit. Nie podałam się. Skupiłam się ,nie zastanawiając się jak to dzieje, i poruszyłam resztkami dachu. Rozumiecie? Pokruszyłam resztki dachu i cisnęłam w siostrę. Teraz nie uciekła przed nimi tylko wykrzyknęła coś i skończyła pod gruzami tynku.
I tu przechodzimy do początku opowieści. Resztki dachu leciały na mnie a moje nogi zrobiły się jakby za ciężkie do chodzenia, głowa rozbolała mnie jeszcze bardziej i tylko ból w okolicy oczu zelżał. To chyba koniec, Max – podpowiedział jej mózg. Zamknęłam oczy i oczekiwałam na przypływ bólu. Lecz nic nie poczułam prócz tego ,że coś mnie przewraca na ziemie. Coś ciepłego i twardego. I to na pewno nie tynku. Pochwali usłyszałam też chyba głos Sophie wołającej moje imię ale wydawał się taki daleki. Nie wyraźny. Poczułam też ,że unoszę się nad ziemię lekka jak piórko otoczona ciepłem. Zmusiłam się do otwarcia oczu i ujrzałam kocie oczy dziko wpatrzone w dal i czarne włosy w nieładzie.
A potem nastała ciemność
No nie… Już koniec?! Ja chcę więcej! Masz tak genialny styl, nie robisz głupich błędów, bohaterowie są oryginalni… A szkoła podejrzanie przypomina mi moją własną! Siostry + JESZCZE GORSZE mundurki niż tu + debilna muzyka itd. Jak to czytałam od razu pomyślałam o trzech autorach: Tyche, Annabelle i Persesie. Piszą równie genialnie, od pierwszego zdania Wasze opowiadania wciągają jak czarna dziura!
Co do bohaterów: Sebastian <3 syn Posejdona/Demeter/Apolla (stawiam na to drugie), Max to córka Hekate/Nyks (pierwsze chyba bardziej prawdopodobne), a Sophie Ateny? Chyba tak 😀
Świetne 😀 DŁUGIE i BOSKIE 😀
Pełno literówek, często wyrazy zmieniają swoje miejsca a nawet się podwajają, czasami brakuje spacji, jest kilka powtórzeń i na dodatek w to wszystko wplątały się ortografy…. Tyle że mi to wszystko nie przeszkadza 😀 Treść jest genialna, bohaterowie oryginalni, a całość nie jest przykrótka. Jak już zauważyła Boginka opowiadanie wciąga jak czarna dziura 😀 Czekam na cd
Bardzo orginalne opowiadanie. Muszę przyznać, że bardzo mi się spodobało Niecierpliwie czekam na kolejną część o Max ;D
Kiedy CD? Bo już się nie mogę doczekać :D.
1. NOTORYCZNIE błędne formy wyrazów!!!
2. Zdarzają się literówki.
3. Pomimo powyższych opowiadanie jest ŚWIETNE (i długie, co bardzo cenię 😀 ). Pisz takim stylem (tylko wyeliminuj te [CENZURA], które wypomniałam Ci powyżej), a Twoi fani będą liczeni w tysiącach!