Obrywa mi się za złe uczynki matki
Nie wierzyłem, kiedy powiedziano mi, że Long Island jest aż takie długie, bogowie! To ponoć jakieś dwieście kilometrów! Zwinęliśmy rowery sprzed jakiegoś sklepu spożywczego trzy kilometry od Montauk.
Latarnia morska jest na samym czubku Long Island, Obóz jest kawałek obok. Na północnej części wyspy, przy jeziorze Montauk jest lotnisko o taj samej nazwie. Jakie to zabawne, kiedy wszystko wokół nazywa się tak samo. No dobra, zdarza się, ale jezioro Montauk, autostrada Montauk, latarnia morska Monauk, pole golfowe Montauk… Ile można? W każdym razie mknęliśmy drogą rowerową prowadzącą do środka miasta. Jechaliśmy w milczeniu aż do momentu, w którym Eddy Pate oznajmił, że opona w jego rowerze jest przebita.
– Och, Edd, było uważać – jęknął Kenneth hamując. Jako szef wyprawy jechałem z przodu, zatem zawróciłem.
– Co teraz? – spytał Eddy. Wade Nakamura zeskoczył z roweru, po czym powiedział:
– Do Montauk jakieś pół kilometra. Przejdźmy się pieszo, pewnie już policja szuka tych skradzionych rowerów. Zostawmy je w krzakach, pójdźmy do centrum i zamówmy taksówkę do Queens. Tam pomyślimy, co dalej. Przecież nie będziemy jechać bogowie wiedzą dokąd na rowerach. Taksówką też daleko nie zajedziemy. Nawet nie wiemy, jaki jest cel naszej wyprawy. Jak daleko na zachód jechać, Kyle?
Odpowiedziałem bez chwili namysłu, ponieważ podczas drogi już się nad tym zastanawiałem.
– Myślę, że jak będzie trzeba Eris da nam kolejne wskazówki. Jeśli to nie jest żaden żart, powinna nas powiadomić o wszystkim zanim wjedziemy do Pacyfiku. – Tak, ostatnie zdanie miało charakter humorystyczny. Najwyraźniej moi kuzyni nie dysponowali zbyt dużym poczuciem humoru, bo nie zareagowali. Albo po prostu nie zrozumieli.
Wade popchnął Eddy’ego.
– Idziemy, smarkaczu – powiedział, jako, że Edd był najmłodszym z wyprawy. Zauważyłem, że Wade i Kenneth, chociaż ten drugi mniej chętnie, czuli pogardę wobec najmłodszego syna Nemezis.
Szliśmy dość krótko spekulując na temat misji. Eddy i Wade szli bardziej na przedzie kłócąc się o coś. Ja kroczyłem obok Kennetha. Coś wyraźnie go męczyło.
– Kyle… Myślisz, że to wszystko ma sens? Nie korci cię, żeby wrócić do Obozu? Po co nam to wszystko? Eris to pomniejsze bóstwo. Co chce osiągnąć? Władzę? Zemścić się na kimś wykorzystując cię? – Uuu, tu mnie zaskoczył. Nie spodziewałem się takiego pytania. Już miałem rzucić jakąś wymijającą odpowiedź, kiedy obok nas pojawiło się piękne jezioro. Jezioro Montauk. Jako, że nie należę do tej grupy ludzi, która zachwyca się widokami, nie zwróciłem na nie uwagi. Kenneth jednak spojrzał w jego stronę wsłuchując się w szum fal przybrzeżnych. Zbiornik ten miał lazurowy kolor, a promienie zachodzącego słońca odbijały się w wodzie. Nudy.
Eddy jednak miał na ten temat jednak inne zdanie. Pobiegł w kierunku plaży. Żenada. Ruszyliśmy za nim. Nie mogę pozwolić, aby ten dzieciak opóźniał moją wyprawę. Po co w ogóle zabraliśmy go tutaj? Jego braciom śpieszyło się do swojego małego braciszka bardziej niż mi, zatem pobiegli przodem. Ja wlokłem się gdzieś z tyłu. Zajęci Eddym, który potknął się, wpadł do jeziora i jest teraz cały mokry, nie widzieli mnie. A szkoda, bo nagle ktoś zaszedł mnie od tyłu i ogłuszył.
Obudziłem się w jakiejś chatce. Pod sufitem wisiały sieci rybackie. Ściany pomalowane były na morski kolor. Przyczepiono do nich wypchane ryby, wędki, trofea wędkarskie. Nawet kołdra była w węgorze. Wstałem pośpiesznie próbując sobie przypomnieć kilka ostatnich chwil. Byłem nad jeziorem. Ktoś mnie uderzył i… Jestem tutaj. Pomasowałem sobie tył głowy. Wstałem. Leżałem w tym, w co byłem ubrany. Miałem na sobie tenisówki, jeansy i ciemnoszarą koszulkę, którą założyłem po bitwie o sztandar. Odgarnąłem włosy i wyszedłem z pokoju.
Salon wyglądał przytulnie. Naprzeciwko mnie stał kominek, ale w środku zamiast płomieni znajdowało się ogromne akwarium. Całkiem pomysłowe, nie powiem. Pokój pomalowany był na bladoniebieski. Przed kominkiem stała zielonkawa kanapa ustawiona tak, jakby ktoś miał zamiar spędzić na niej resztę życia gapiąc się w akwarium jak w telewizor. Miękka wykładzina wołała do mnie, abym odpoczął. Dekoracje przypominały trochę te w mniejszym pokoju. Podszedłem do jednej z półek. Postawiono na niej mnóstwo zdjęć oprawionych w ramkę z muszlami.
Na jednej fotografii widać było dwójkę rodziców trzymających wspólnie dziecko. Kobieta miała niebieskie oczy. Wydawała się potężniejsza, niż jej mąż, facet obok.
Na innym zdjęciu była ta sama para w strojach ślubnych. Nie uśmiechali się jednak. Wokół panowało zamieszanie, a para próbowała uspokoić swoich gości weselnych. Wziąłem to zdjęcie do ręki. Czułem dziwną bliskość do tego, jakbym był na tym weselu. Jakbym musiał wiedzieć, co tam się wydarzyło.
Wtedy ktoś położył mi rękę na ramieniu, a ja omal nie wyskoczyłem z własnego ciała. Z krzykiem przerażenia upuściłem zdjęcie. Ramka roztrzaskała się na podłodze. Za mną stała kobieta przypominająca z wyglądu nereidy z Obozu Herosów. We włosach miała glony, a jej suknia była koloru morskiego. Uzmysłowiłem sobie, że to ta kobieta ze zdjęcia. Teraz jednak jej twarz była bardziej zmęczona, smutna. Spojrzała na mnie jakby chciała mnie zabić.
– Kyle… – mruknęła przyglądając się mi, jakbym był jakimś nowym, obrzydliwym gatunkiem. – Jej syn… Tej, która zniszczyła najpiękniejszy dzień mojego życia… – Cofnąłem się szybko.
– O czym pani mówi? To jakaś pomyłka… Jestem synem…
– Wiem, czyim jesteś synem, dziecko niezgody. Nie udawaj, że nie wiesz, co ona zrobiła! – ja jednak nie wiedziałem, z kim mam do czynienia i cofnąłem się jeszcze trochę.
– Nie wiem, kim pani jest, ale cokolwiek zrobiła pani moja matka nie jest moją winą. Bardzo mi przykro… – Cóż za kultura dyskusji! Morska kobieta znowu mi przerwała, a ja zorientowałem się, że dalej się nie cofnę – stałem w samym rogu pokoju.
– Och, oczywiście. To nie twoja wina, Kyle, ale na kimś muszę się zemścić. To ją zaboli, o tak. Jeśli zabiję jej jedynego syna… – rozmarzyła się. Nie powiem, trochę mnie to przestraszyło.
– Co? Nie, nie. Na pewno jest jakiś sposób na uniknięcie tego… Może… Nie wiem, czego mogłaby pani ode mnie chcieć? Może najpierw się pani przedstawi? – zaproponowałem. Jeśli mam negocjować, to wypadałoby wiedzieć, z kim mam do czynienia. Może będę coś kojarzył z mitów. Skoro ma ona związek z Eris, to pewnie o niej czytałem tego dnia będąc w bibliotece.
– No tak, nic dziwnego, że chciałbyś wiedzieć, kto sprowadzi na ciebie twoją zgubę. Nazywam się Tetyda. – Zastanowiłem się chwilę. Pamiętałem ją. To jej ślub się odbywał, kiedy Eris rzuciła jabłko niezgody.
– Ale przecież nie byłaś ofiarą tej kłótni, prawda? – spytałem marszcząc czoło.
– Nie byłam?! – wybuchła nagle. – Słuchaj, dziecko, ja byłam największą ofiarą tej kłótni! Ona… Ona zepsuła mój ślub! Zapomniano o mnie! Porzucono wszystko, aby pójść do tego całego Parysa! Już nie mówiąc o tym, że nikt się nie sprzeciwił. Nikt nie powiedział „Nie, to Tetyda jest najpiękniejsza”. O, nie. Nawet mój mąż, Peleus. Nawet Zeus i Posejdon, chociaż dopiero co zabiegali o moją rękę. Wesele się skończyło, zostałam tylko ja, mój mąż i Chejron, bo tu mieszkał. Wiesz, jak się wtedy czułam? I to przez nią! „Nie byłaś ofiarą tej kłótni”, jasne! – wykrzyczała chodząc nerwowo po pomieszczeniu. Chwyciła wiszące na ścianie włócznię i miecz i wycelowała je we mnie.
– Ale… Czy ty przypadkiem nie byłaś przeciwko Peleusowi? Nie chciałaś za niego wyjść, prawda? A potem opuściłaś wasz dom…
– I co z tego? Miałam z nim cudownego Achillesa! Mój mały Achiś… – zamyśliła się. – To nie o to chodzi! Chodzi o moje uczucia, o ignorowanie mnie… Wtedy byłam najważniejsza, a kiedy zjawiła się ona wszyscy stracili mną zainteresowanie! A teraz ty poniesiesz za to śmierć! – uchyliłem się w ostatnim momencie przed nieudolnym ciosem mieczem.
– Zaraz! Czekaj, jesteś nereidą! Nie chcesz zabijać… Spokojnie, ja… Ja mogę ci pomóc. Powiedz tylko, co… Znaleźć coś? Przynieść? Odszukać? – zaproponowałem powoli zbliżając się i ostrożnie łapiąc i opuszczając drzewiec jej włóczni. Płakała, ale zacisnęła zęby.
– Nie chcę twojej pomocy, herosie! Chcę pomsty! – widziałem, że była zdenerwowana. Kątem oka dostrzegłem, że ma moją włócznię i tarczę przy pasie, w pomniejszonej postaci. Postanowiłem trochę pobawić się jej uczuciami.
– Pewnie wciąż gniewasz się na Peleusa, co? Moim zdaniem twoje metody wychowawcze były świetne, jak ta świnia mogła myśleć inaczej, co? Nie gniewasz się na tego prostaka? Który gonił cię chciwie chcąc cię za żonę? Ten argonauta był beznadziejnym kandydatem na męża, co? Nie chciałabyś go przywrócić do życia, aby zabić boleśnie? – Tetyda bez słowa zamachnęła się mieczem. Jej sposób walki był beznadziejny. Zastanawiałem się, czy ta nereida choć raz walczyła. Uchyliłem się przed mieczem skacząc do przodu. Wyrwałem jej moją włócznię zza pasa i rozłożyłem. Wykonałem cięcie w plecy. Ichor, złota krew bogów polała się z jej pleców.
– Jak śmiesz?! – krzyknęła. Obróciła się na pięcie i pchnęła mieczem. Zraniła mój prawy bok. Jęknąłem. Popatrzyłem jej w oczy gniewnym spojrzeniem. Pełna nienawiści zaatakowała nie myśląc – na to czekałem. Odskoczyłem w bok i ciąłem włócznią w jej nadgarstek. Miecz wypadł jej z ręki. Wykorzystałem tą sytuację i kopnąłem jej włócznię łamiąc przy tym jej drzewiec. Miecz odkopnąłem na drugi koniec pomieszczenia. Pobiegłem do przedpokoju i zacząłem sprawdzać wszystkie drzwi. Musiałem posłużyć się do tego włócznią, aby powyłamywać zamki zamkniętych pomieszczeń. W ostatnim znalazłem związanych synów Nemezis. Przeciąłem sznury i dałem znak, abyśmy szybko uciekali. Wyważyliśmy drzwi frontowe i rzuciliśmy się do ucieczki.
Przebiegłem kilka kroków, kiedy usłyszałem za sobą jęk. Obejrzałem się. Ranna Tetyda przebiła na wylot mieczem Eddy’ego Pate’a, najmłodszego z synów Nemezis. Z miejsca, w którym powinno znajdować się jego płuco, sterczał miecz wbity w plecy i wystający z przodu. Edd zaczął się dusić, a z rany wypływał obfity strumień krwi. Chłopak padł na kolana. Jego twarz była skrzywiona, z oczu poleciały łzy mknąc po policzkach w dół, a z ust poleciała krew. Tetyda jakby nie do końca wierzyła, że to zrobiła. Jakby nie wiedziała, że jest w wstanie zabić. Wyraz zakłopotania zmienił się zaraz w nienawistne spojrzenie, którego adresatem byłem ja.
– Ksantos, Balios! – krzyknęła. Zza progu wybiegły dwa potężne konie zmierzające ku nam. Mogłyby bez problemu nas staranować. Ruszyliśmy do przodu. Biegłem na samym końcu ze względu na mój ranny bok. Konie były tuż tuż. Ksantos omal mnie nie zabił, kiedy dotarliśmy do plaży i ten się przewrócił. Wskoczyłem z Wade’m i Kennethem na jakąś motorówkę wypychając z niej jej właściciela do wody. Nakamura odpalił stacyjkę i wypłynął na jezioro Montauk, kiedy Kenneth mnie opatrywał. Ręce mu się trzęsły. Nie wiedziałem, czy to z powodu śmierci jego brata, widoku krwi, obawy przed śmiercią, czy też wszystko na raz. Jedno było pewne, czekała nas długa i niebezpieczna podróż.
Patrząc na słońce znikające za widnokręgiem i walcząc z tym okropnym bólem żałowałem, że opuściłem Obóz. Zamknąłem oczy, aby trochę się przespać przed resztą wyprawy.
Super, Piterr ;). Masz talent :).
PIERWSZA!!!!!!!
Powiem tak: denerwuje mnie czcionka, ale to chyba tylko dlatego, że jestem dziwna na potęgę… a więc pomińmy to. Opowiadanie jest super i czekam na następną część!
Nie wiem tylko, co miałeś na myśli pisząc, że mniej chętnie czuli pogardę… Co do reszty: gdzieś Ty się nauczył tak pisać?
Eeeeee…. Po prostu genialne! 😀
Łał… Niezły zwrot akcji ;p
Śmierć Eddiego… nie spodziewałam się tego. Właśnie o to mi chodziło xD Super opowiadanie