Chciałem przeprosić, przeprosić i jeszcze raz przeprosić za moją horrendalnie długą nieobecność na forum )=
mam szczerą nadzieję, że mi przebaczycie (Zeus błogosławi miłosiernym). Jako rekompensatę wysyłam I część mego opowiadania, która zawiera również dawno, dawno temu (w odległej galaktyce) opublikowany wstęp.
Życzę szczęścia w przedzieraniu się przez me gryzmoły!!!
Opowiadanie dedykuję Bogincę, Pallas Atenie, Chione i oczywiście Nanie 😀
-,,IT’S RAINING BLOOD!!!”
Już dawno odkryłem, że Slayer jest najwspanialszym rodzajem budzika, zatem nie omieszkałem ustawić go sobie na poranne wstawanie. Jako że nie mam zupełnie nikogo, kto by mnie budził (poza tą skądinąd piękną piosenką o deszczu krwi), innego wyjścia nie ma i nie było. No i nie będzie.
Przeciągnąłem się kocio i niemiłosiernie zaspany, wstałem z łóżka z miną śpiącego morsa. Powlokłem się do obszernej, ale żałośnie pustej jadalni.
Musiałem sobie jak zawsze sam zrobić śniadanie. Nie omieszkałem zapomnieć (choć lewa półkóla mojego umysłu nadal hibernowała) o wielkim,parującym dzbankiem kawy, napoju, który trzymał mne przy życiu w ponure, licealne poranki. Ten zwyczaj ma też złą stronę- w połączeniu z moim ADHD czyni mnie tak nadpobudliwym, że trudno powstrzymać mi drżenie rąk.
Podczas śniadania jak zawsze nic nie mówiłem (bo i do kogo?), choć zdarzało mi się mówić samemu do siebie. Tym razem jednak pozostała konfrontacja z własnymi myślami (niezbyt miłymi, więc oszczędzę wam ich wysłuchiwania).
Po zjedzeniu wstałem, zasunąłem krzesło i mechanicznie zacząłem sprzątać ze stołu. Nie zamierzałem się spóźnić- w szkole zawsze zachowywałem się przeciętnie (na ile mi się tylko udawało), gdyż jakieś duże wyróżnienie i lub wileka nagana w stylu ,,chce tu widzieć jutro twoich rodziców” byłaby zabójcza dla mnie.
Czemu? Wiem, że to piekielenie dziwne, ale nie mam rodziny. Ani rodziców. Jestem zupełnie sam.
Jeszcze dziwniejsze jest to, że nie pamiętam nic od czasu, kiedy odprowadził mnie tu ,,przyjaciel mego ojca”-wysoki, odziany na czarno prawnik. Miałem wówczas piętnaście lat, ale choć już dwukrotnie próbowano okraść mój dom ( w końcu jestem w nim sam, a sąsiedzi kupili historyjkę, że mama nie żyje, a tata jest aktywizotrem, który utracił fortunę), zostawali zbici na kwaśne jabłko swoistą kombinacją sztuk walki, którą umiałem od czasu, dokąd sięgam pamięcią (czyli ledwie do jednego roku).
Wyszedłem, zakluczyłem dom skompliwkowanym zamkiem szyfrowym, który umiałem od zawsze, wsiadłem na wielki czarny harley, mój ukochany motor, którego swego czasu przerobiłem , malując mu (mój talent plastyczny ogranicza się do ognia i czaszek) płomienie na obu bokach i pozmieniałem odrobinkę rury wydechowe, tak że teraz przypominały wydłużone czaszki- no i odpaliłem gaz, jadąc 60 km/h prosto do mojego liceum.
Zajechałem motorem na miniparkingu dla motorów i skuterów, przypiąłem go do ogrodzenia superwytrzymałą linką i wszedłem przez ogromne, ponure drzwi (bardziej pasowałoby: wrota) tego przeklętego liceo-gimnazjum wojskowego o niechlubnej nazwie Westover Hall.
W holu czekał już na mnie mój najlepszy (warto dodać, że jedyny) przyjaciel Waren. Uśmiechnął się na mój widok; powodem pewnie było moje standardowe ubranie- czarne bojówki, czarny T-shirt z logiem Iron Maiden, glany nabijane ćwiekami i charakterystyczne karwasze (również z ćwiekami). Zawsze przychodziłem do szkoły ubrany tak samo, a nauczycielki zdawały się nie zauważać, że nie mam mundurka.
Jedyny belfer, który patrzył na mnie złym wzrokiem, uczył języka francurskiego. Gościu miał dziwaczną fryzurę i oczy w dwóch kolorach, ponadto nazywał się jakoś idiotycznie. Niestety, nie mam pamięci do nazwisk. Słyszałem też, że kilka lat temu zniknął ze szkoły, ale pojawił się ponownie.
To wszystko nie sprawiało, że pałałem do niego sympatią, ale… ważne było jedno: nie podpaść.
Z rozważań wyrwało mnie powitanie Warena:
-Cześć, Julius!
Uśmechnąłem się w odpowiedzi, co wyszło odrobinkę, jakbym się krzywił, i pozdrowiłem go w odpowiedzi.
-Wiesz, że dziś Cierniak ma zrobić kartkówkę? Mam wyciek odpowiedzi od Annie, chcesz?
Aaa, właśnie! Koleś nazywał się Cierniak!
-Yyy, dzięki, Waren. Myślę, że co jak co, ale francuski choć troszke umiem. Jakoś tak nie lubię korzystać z odpowiedzi-Asertywnie odmówiłem.
Waren doskonale wiedział, że z moim ADHD będę miał problem z napisaniem ,,kot”, ale nie nalegał.
Poszliśmy dalej, a nasze stopy dudniły po posadzce.
Chwila….? Dudniły?!
Nagle zatrząsł się cały grunt. Udało mi się złapać równowagę, lecz Waren nie miał szans- szedł po środku halu, więc nie miał na czym się oprzeć. Rąbnął głową o posadzkę- na szczęście, fortuna okazała się łakawa, gdyż uderzył się w miejscu, gdzie położony był gruby dywan. Ledwo jednak wstał, kolejne wstrząsy wywaliły go i prawie mnie na ziemię po raz kolejny.
I wtedy… usłyszałem syk. Głośny, obleśny, niemiły sssssyyyyk, który sprawił, że włosy stanęły mi dęba na głowie (z moją grzywą rudych włosów takie coś musiało wyglądać na serio śmiesznie).
Krzyknąłem ostrzegawczo.
Z posadzki, rozrzucając kawałki kamieni na wszystkie strony, wyprysnął czarny, obrzydliwy i ogromny wąż z podwójnym, czarnym ogonem, sycząc i plując czarnym kwasem na wszystkie strony, w ogóle, był czarny tak, jakby przed chwilą wpakował się do smoły i potem położył na to jakiś świecący delikatną, cienistą poświatą lakier. Jego dwa ogony, zakończone każda dwoma(zagadka, jakimi? Czarnymi!!!) ostrzami, tłukły na wszystkie strony, rozbijając posągi i zbroje ustawione wzdłuż ściany.
Potwór podniósł wielgachny łeb i rozłożył kołnierz, podobny do tego, który ma kobra. Rzowidlony język przecinął powietrze, a oczy gada spojrzały mego przyjaciela.
Cholera, pomyślałem (wybaczie przekleństwo). Przez chwilę zastanawialem się, czy ucieczka byłaby dobrym wyjściem, ale nie opuszczę przyjaciela- w dodatku jedynego- w takiej sytuacji. Wyciągnąłem z buta długi sztylet, który zawsze przy sobie nosiłem, a którego dziwnym trafem wykrywacze metalu przy wejściu do Westover Hall nie wykrywały i uderzyłem w chwili, kiedy wąż zaatakował Warena.
Usłyszałem obrzydliwy chrzęst łamiących się kości mojego przyjaciela, kiedy bestia chwyciła go za nogi.
-Di immoritales! Uciekaj, Julius!-krzyknął Waren i rzucił mi coś pod nogi.
Świstek papieru. Podniosłem wzrok, aby zauważyć, jak potwór połkyka go i oblizuje się zwym rozwidlonym językiem.
I właśnie wtedy mój sztylet impulsywnie odciął wężowi oba ogony u ich nasady.
Wąż odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie, jakby chciał powiedzieć: ,,Koleś, nieładnie jest wbijajać sztylety w bezbronne wężyki”, po czym rozpłynął się w powietrzu.
Zostały po nim dwa ostrza. Niewiele myśląc, podniosłem je i, kierowany impulsem, przytknąłem do mojego sztyletu.
Nagle jakaś dziwaczna czarna energia spowiła obie klingi. Cofnąłem się i upuściłem dziwaczny sztylet, który zalewitował na wysokości moich barków…
I nagle upadł na ziemię.
Podszedłem ostrożenie i podniosłem coś z ziemi.
Mój sztylet zamienił się w teraz w wielgachną klingę, co ciekawe- o dwóch ostrzach. Zważyłem go w dłoni. Okazał się leciutki, ale widziałem, że jest doskonale naostrzony. Zafurkotałem nim w powietrzu kilka razy. Okazało się, że technika walki kijem, której uczyłem się na Aikido, doskonale pasuje do władania takim mieczem.
W głowie mi dudniło. Co to, do… było?! Ten wąż, a potem miecz… i śmierć Warena…
I wtedy do holu wbiegł pan Cierniak, a za nim tłum uczniów i nauczycieli. Przeklęty nauczyciel wskazał na mnie tryumfalnie palcem.
-Terhaz nam nie uciekniehsz, Juliusssie, shynu Plutona!!!
Potrząsnąłem grzywą włosów i głupkowato zapytałem się (co nie jest chyba najlepszym wyborem w sytuacji, kiedy twój nauczyciel chce cię rozedzrzeć na strzępy, ale musicie wybaczyć, byłem w takim szoku, że nawet nie mogłem myśleć).
-Żeee coooo???
-Skhończ już swohje gierkhi, Juliusssie!-Cierniak wyraźnie był wniebowzięty.-Nie mohżesz ukrywać przedhe mną shwej prawdziej nathury!
Otrząsnąwszy się z szoku, pomyślałem, że pozostawanie w jednym miejscu z nauczycielem, który święcie wierzył w to, że wysadziłem hol i swego najlepszego przyjaciela, a dodatkowo uśmiechał się jak opętany szaleniec, który wyciąga piłę, żeby…
Dobra. Za dużo horrorów. Skup się, człowieku, albo siedzisz w domu dziecka. Albo w jakimś jeszcze gorszym miejscu.
-Przed thobą świetlana przyszłość w szereghach Matki Ziemi, nędzny heroskhu! Pamiętaj, że nie masz innego wyjścia. Chyba, że chcesz spotkhać się ze shwoim ojcem w jego pałacu już theraz!
Kontynuując myśl- nie zamierzałem tak sterczeć, wobec tego zrobiłem jedną z najgłupszych rzeczy w życiu- utwierdziłem Cierniaka w przypuszczeniu i zacząłem uciekać.
Zacząłem. To dobre słowo, bo seria kul pistoletowych- sądząc po dżwięku, kaliber 34mm- wyrąbało mnie na posadzkę siłą odrzutu. O dziwo, żaden z nich nie trafił w jakieś boleśniejsze/ważniejsze miejsce, bo jeden zadrasnął mi ramię, a reszta po prostu mnie wywaliła.
Zaraz… to nie były kule!!! Te cosie pędzące 140km/h to były długie kolce!!!
Spojrzałem na Cierniaka z połączeniem zdziwnienia i mimowolnego współczucia, że nie stać go na porządną spluwę, tylko ciskanie kolcami- po czym nagle zdałem spobie sprawę, że żadna istota nie jest w stanie rzucać czymś z taką prędkością.
W moim spojrzeniu zagościł strach.
Nauczyciel podszedł do mnie i uśmiechnął się szeroko.
-Nie rhadzę, Juliusssie. Nie uciekhaj… chyba, że chcesz dhać mi nowhego manekina ćwiczebnegho.
Za jego plecami wił się dziwny… w imię mojego ulubionego strudla z cynamonem, czy to był ogon naszpikowany szpikulcami?!
Instynkt karate wziął górę. Kiedy Cierniak schylił się wyprysnąłem do przodu i rąbnąłem go karwaszem w obleśną twarz, po czym rzuciłem się gwałtownie w bok.
I dobrze, że tak zrobiłem, gdyż miejsce, gdzie przed chwilą stałem, przecięła seria wielgachnych, ostrzejszych niż kolce na moich glanach szpikulców. Cierniak nie wyglądał na zadowolonego, a na twarzy miał dziesięć podłużnych szram od karwaszy.
-Dhobsze, chłopcze. Postharam się, żebhy thwe ostatnie chwilę był jak najbardziej podhobne do Pól Kary.
Czułem, że zaraz wystrzeli kolejną serię kolców. Instyktownie skoczyłem w bok, unikając kolejnych kolców.
Wtem poczułem powiew powietrza.
Wielkie okno po prawej ode mnie ekspolodowało, rozrzucając we wszystkie strony ostre jak brzytwa kawałki szkła-jeden boleśnie uderzył mnie w policzek-i do Westover Hall wleciały pegazy.
Serio, pegazy. Latające konie. Ze zdziwienia rozdziawiłem usta- to dość rzadkie u mnie, zapewniam, bo zazwyczaj kryję zaskoczenie pod cynicznym uśmiechem-ale na szczęście Cierniak był tak samo skonfundowany jak ja.
Usłyszłałem wściekły wrzask ,,ARES!!!” i wtem długa włócznia wbiła się w mojego niedoszłego nauczyciela. Ten wyszarpnął ją, wrzasnął z bólu i uciekł (niezupełnie w tej kolejności). Zresztą, byłem tak zdziwony, że nawet tego dokładnie nie zauważyłem.
-No co się tak gapisz, śmieciu?-Potężnie zbudowana nastolatka w czerwonym pancerzu chwyciła leżącą na ziemi włócznię, a później spojrzała na mnie z pogardą.
-Uważaj, co mówisz-nie stać mnie było na porządną ripostę.
Wtem zatrzęsła się ziemia, a nade mną pojawiło się berło i czaszka, jakby holograficzne. Uniosłem brwi, ale postanowiłem, że nie będę się zastanawiał, i tak już się fatalnie (mało powiedziane) czułem.
Stojąca, a raczej siedząca na pegazie druga osoba za Panną Niemiłą wytrzeszczyła oczy, po czym zeskoczyłą z pegaza i uklękła. Gościówa z włócznią zupełnie niechętnie, ale zrobiła to samo.
-Uznany tak szybko!!!
-To i tak nie daje mu żadnych forów u mnie.-Wojowniczka okuta w krwawą zbroję wzruszyłą ramionami.
-Clarisse, daj spokój. Widzisz, że jest zdziwiony.
-Taaa, zdziwony… wiesz, Annabeth, radziłabym Ci przestać bronić innych. Kiedyś to cię zgubi.
-Może-Odparła dziewczyna nazwana Annabeth. Następnie spojrzała na mnie.
-Jak się nazywasz?
-Jestem Julius, Julius Pathefield. Ale co to ma do rzeczy? Kim wy w ogóle jesteście? Kim był mój nauczyciel? I co właściwie ma znaczyć…
-Spokojnie!-Szarooka jeźdźczyni przerwała mi zdenerwowanym tonem. –Wsiadaj.
Zrobiłem, czego ode mnie oczekiwała. Wzbiliśmy się w powietrze, a ja miałem wrażenie, że widziałem na ziemi ciemną postać z czymś długim w ręcę, którą otaczała cienista poświata. Znikneła jednak zaraz, a ja zacząłem mieć wątpliwości, czy nie było to przewidzenie.
-Posłuchaj mnie, to ważne-powiedziała Annabeth.-Czy nie widziałeś gdziekolwiek i kiedykolwiek wysokiego, uśmiechniętego gościa rok od ciebie starszego? Miał czarne włosy.
-Yyym, nie.-wymamrotałem.
Dopiero teraz doszedł do mnie ogrom straty. Mój najlepszy przyjaciel nie żył, moje życie jest przegrane, bo do szkoły już nie wrócę, a miałem tam dziewczynę, którą kochałem i chyba z wzajemnością, a ponadto lecę gdzieś z Szarooką i Panną Niemiłą jakieś 300 stóp nad ziemią. Zacząłem depresjonować.
Annabeth pochyliła głowę.
-Nie trać nadziei!- Clarisse uśmiechnęła się do niej (ona się umie UŚMIECHAĆ?!).-Znajdzie się.
Szarooka nie wyglądała na przekonaną, ale nic nie powiedziała.
Nagle zaczęliśmy się obniżać- lecieliśmy wprost do dziwnego kompleksu domków otoczonych poletkami truskawek.
-To nasz cel-Warknęła Clarisse.-Obóz Herosów.
***
Wylądowaliśmy ze stukotem kopyt. Przed nami rozciągał się Obóz Herosów- wielka połać terenu, z truskawkami, ścianą do wspinaczki (pluje lawą i to wysoko, dziwne, że nie postawili przed tym tabliczki ostrzegawczej albo coś w tym rodzaju), zbrojownie, Wielki Dom (tak się nazywał główny budynek obozu, jak dowiedziałem się później, arena, las i najważniejsze- domki obozowiczów.
Na spotkanie nam wyruszyło kilka obozowiczów, krzycząc na powitanie. Przygalopował również gość na koniu… nie! To był centaur! Ogier białej maści, który od góry zamiast głowy miał tors i głowę zwykłego człowieka!
Zacząłem się cieszyć, że zawsze uwielbiałem czytać i że w ręce wpadł mi ostatnio egzemplarz ,,Przemian” Owidiusza.
-Witajcie, Annabeth, Clarisse i ty, Juliusie! (skąd on znał moje imię?!)- Centaur uśmiechnął się szeroko, po czym jednak zaraz spoważniał.
-Nie udało ci się…
Annabeth pokręciła głową, bliska łez.
-Ch-Chejronie, Julius jest synem Hadesa-
Panna Niemiła zaskoczyła mnie po raz drugi, biorąc Szarooką pod ramię i prowadząc w stronę domku. Wyglądało na to, że łączyła je jakaś trwała zażyłość.
Zostałem sam z centaurem nazwanym Chejronem.
-Zatem, witaj, Juliusie. Jak się zapewne domyśliłeś, wszyscy obozowicze to…
-Herosi. Synowie bogów. O to chodzi, tak? To z tą czaszką i synem Hadesa…- mruknąłem.
-Dokładnie. Jesteś obdarzony wnikliwym umysłem!- mój rozmówca zmierzył mnie przenikliwym spojrzeniem, prześwietlającym a la rentgen. Miałem wrażenie, że wie, co myślę i jak się czuję.
-Jesteś synem Hadesa, jak się przed chwilą dowiedziałem. To prawda?
-Nie wiem.-Nagle poczułem się mały i nic nie znaczący, a przede wszystkim zagubiony. –Nie znam swoich rodziców… nigdy ich nie znałem.
-Obu?- Chejron uniósł brew.-Nawet swej śmiertelnej matki?
-Nie. Odkąd pamiętam, żyję w domu sam.
-Sam, powiadasz? Ciekawe… -pogładził się po brodzie.
-No dobrze, Juliusie, zaprowadzę cię do twojego domku. Dzieliłbyś go z Nickiem Di Angelo, ale jest ona na tajnej misji dla obozu.
Chejron zaprowadził mnie do posępnego dworzyszcza z czarnego kamienia w sam raz w stylu dla Hadesa, ale mi ten klimat też odpowiadał.
Co więcej, mój przybity do ściany humor odzyskałem odrobinkę, kiedy przed wejściem ujrzałem…
-Mój motor!!!-Wykrzyknąłem wniebowzięty.
Centaur uśmiechnął się.
-Przyjechał tu sam, jakby był obdarzony własną wolą.
Potrząsnąłem głową.
-Już nic mnie w życiu nie zdziwi.
Chejron zaśmiał się, ale chyba wymuszenie.
Nagle poczułem, że ktoś mi się przygląda. Odwróciłem się i instynktownie dobyłem mego podwójnego miecza. Kątem oka dojrzałem czarną postać, świecącą cienistą poświatą… niemal natychmiast jednak znikła, pozostawiając po sobie mroczne wrażenie.
-O co chodzi?- mój rozmówca machnął niespokojnie ogonem.
-Wydawało mi się… nieważne.
Pochyliłem głowę przed Chejronem, po czym wszedłem do mego domku.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
mam nadzieję, że podobało się wam 😀
nie miej nadziei, że nam się to podoba. Ty to powinieneś wiedzieć, że nam się spodoba 😀
NIE MAM SLOW DO OPISANIA TEGO. Juz wczesniej mialam skomentowac wstep ale wypadlo mi z glowy chociaz czekalam na CD bo to jedno z ulubionych opek (chociaz to dopiero poczatek). Styl pisania jest idealny a Slayer niemilosiernie zajebisty 😀 Blagam, niech nastepna czesc pojawi sie w najblizszym czasie. A, i dziekuje za umilenie geografii 😀
Czemu nie przesłałeś mi tego wcześniej??!!! ♥♥ Powiem „cuuuuudowny!!!”, gdyż nie jestem w stanie wydusić nic innego :3
genialne opisy+umiejętnie opisane wydażenia+dużo opisów uczuć i emocji+ciekawi bohaterowie=kocham to!!! Pisz szybko CD, bo nie wytrzymam.
Foch forever! Kazałeś nam tak długo na to cudo! (Zauważa dedykację i macha ręką) Niech będzie, foch odwołany 😀 Czymże na nią zasłużyłam?
Zaczynam się domyślać czegoś o przeszłości Juliusa… Ale czekam, może moje przypuszczenia się sprawdzą
Masz świetny styl pisania. Dużo opisów i błędów chyba nie zauważyłam… Może drobne interpunkcyjne Czekam na CD. SZYBKO.
ZAKLUCZYĆ DOM NA ZAMEK SZYFROWY, KTÓRY UMIAŁO SIĘ OD ZAWSZE?! Bjorn, nie rób se jaj! Zwracałam Ci na to uwagę całe wieki temu, a Ty całkowicie to olałeś!
a) „zakluczyć” jest słowem potocznym, dopuszczalnym w wypadkach, gdy zamykamy drzwi z użyciem KLUCZA (którego w zamkach szyfrowych raczej nie ma, bo do otwierania służy kombinacja cyfr/liter/czegoś innego)
b) zna się kod/sekwencję znaków, a nie sam zamek (to zdanie brzmi tak, jakby zamek przychodził do Ciebie na herbatkę, a Ty był jego najlepszym kumplem).
Przepraszam, trochę się wściekłam, ale to, że już raz się coś napisało, a potem trzeba powtarzać słowo w słowo one more time jest, delikatnie mówiąc, szalenie irytujące.
Bjorn, PROSZĘ CIĘ, zwracaj uwagę na to, co Ci sugerujemy. A nie mówisz „tak, super, macie rację zastosuję się”, a potem wysyłasz opowiadanie w stanie niezmienionym… To jest czas szanujących Cię ludzi, który zwyczajnie wyrzucasz w błoto. Jeśli nie życzysz sobie moich uwag, to po prostu mnie o tym poinformuj.
Niech mnie piorun Zeusa strzeli… i jak ja teraz przeproszę, żeby to nie było sztuczne…?
Nie chciałem i jak żyję, NIGDY z własnej woli nie będę marnować waszego czasu… i już nigdy tak nie zrobię.
W tej sytuacji mogę tylko przyznać Ci rację, Archane, i liczyć, że przyjmiesz przeprosiny.
Wiiiiiiiiii!!!!!! Opko świetne, po prostu ♥ ;).